piątek, 24 kwietnia 2009

Pusty pieniądz - jak to jest zrobione ?

Ostatnio byłem uczestnikiem ciekawych warsztatów z ekonomii i obecnego kryzysu. Wykład przeprowadził mój kolega, który  patrząc na problem pod kątem procesowym wskazywał na dynamikę zmian, błędy ludzkiej percepcji oraz efekt gotowania żaby. Mówił również o inflacji. Pokazał wszystkim stare banknoty sprzed denominacji. Wszyscy oglądając te banknoty patrzyli na nie, jak na jakiś eksponat z poprzedniej ery. Tymczasem to było u nas raptem 14 lat temu! Historia się nie skończyła. Zastanawiałem się, jak w 3 minuty wytłumaczyć czym jest pusty pieniądz, jaka jest jego natura i skąd się bierze ta inflacja, o której tyle było mowy na tych warsztatach.


Poprzedni wpis na ten temat dla wielu był niezrozumiały i dlatego stwierdziłem, że trzeba się odnieść do Rothbardowskiej prostoty w pokazywaniu tego fenomenu.


A więc upraszczając mocno sprawę, wyobraźmy sobie, że chce założyć bank. Dla dalszego uproszczenia, załóżmy, że będzie to jedyny bank w kraju. Tak więc zakładam spółkę, która będzie się zajmowała bankowością i wpłacam do niej 500 000 złotych, które będą stanowić kapitał banku. Jak wygląda bilans banku?


bank1


Aktywa to majątek spółki (banku), pasywa to źródło pochodzenia tego majątku. Mamy więc 500 000 w środkach pieniężnych w aktywach, a w pasywach zaznaczenie ze pochodzą one z kapitałów własnych, czyli mojego wkładu jako jedynego akcjonariusza banku. Jako, że założyłem bank po to żeby zarabiać, muszę środki pieniężne komuś pożyczyć na procent. Załóżmy, ze przychodzi Kowalski i chce wziąć kredyt na dom. Potrzebuje akurat 500 000 złotych. Ja mówię ok, masz pan pieniądze i kup dom.  Bilans banku po udzieleniu kredytu wygląda tak:



bank2

Przekazałem środki pieniężne Kowalskiemu i wpisałem w aktywach, że Kowalski jest mi tyle winien. Jest to moja wierzytelność, stąd stanowi aktywo mojego banku. Kowalski zapłacił tymi pieniędzmi deweloperowi za nowy dom. Deweloper jednak nie ma żadnego interesu w tym, żeby trzymać gotówkę w szafie, tym bardziej, że mój bank oferuje mu za przechowywanie pieniędzy oprocentowanie. wpłaca więc te pieniądze do mojego banku. Bilans wygląda następująco:



bank3

Deweloper wpłacił pieniądze do banku i ja mam z powrotem środki pieniężne do wykorzystania. W praktyce jednak bank nie daje pieniędzy Kowalskiemu do ręki, tylko od razu przelewa na konto depozytowe, czyli na konto swojego banku (założenie - jeden bank w kraju). Po operacji udzielenia kredytu mój bank posiada wierzytelność Kowalskiego 500 000 złotych i ten majątek jest finansowany moim wkładem własnym, oraz depozytem dewelopera A.


Do banku przychodzi Nowak i chce kredyt. Ja się oczywiście cieszę bo więcej kredytów to więcej odsetek od kredytów. Jako ze Bank posiada 500 000 złotych, to udzielam Nowakowi takiego kredytu. Nowak opłaca dewelopera i przelewa te pieniądze na konto, tym razem dewelopera B.  Bilans:


bank4


Łatwo dojść do wniosku, że tak można bez końca a bank będzie miał ciągle środki na udzielenie nowego kredytu:


bank51



Co to są depozyty w banku? To nasze dzisiejsze pieniądze. Przelewamy je tylko miedzy sobą, płacąc kartą, czy przelewem, jednak one ciągle widnieją w banku na zapisie księgowym jako depozyt. Z pierwotnych pieniędzy jakie miałem wykreowałem 6 000 000 nowych pieniędzy. Z czego? Z niczego.  Ot, po prostu piramida finansowa zbudowana na obietnicach spłaty długów.


Udzielanie coraz to więcej nowych kredytów, to nic innego jak ekspansja kredytowa. W gospodarce jest coraz więcej kredytów i pieniędzy. Ekspansje kredytową można zobrazować na wykresie jak przewrócona choinkę:


bank6


I widzimy, jak coraz więcej kredytów w gospodarce, to coraz więcej pieniędzy im odpowiadających. Każdy kolejny ząbek to kolejny wzrost zadłużenia, tak samo jak kolejno by brali kredyty Kowalski, Nowak, Iksiński itd. Doskonały przykład międzynarodowej ekspansji kredytowej widać w ostatnich latach kredytowego szaleństwa:


bank7



Rysunek przedstawia ekspansje kredytową w kolejnych kwartałach. Jak widać wyszły nam na przestrzeni 10 lat modelowe choinki. To właśnie o tym powinno się rozmawiać na szczytach G20 i tym podobnych. Rysunek co prawda przedstawia kredyty i depozyty zagraniczne, ale w ujęciu krajowym to wygląda tak samo. Reszta wykresów tutaj.


Wracając do banku i ujmując jedno uproszczenie, to należy dodać, że od każdego depozytu, bank jest zmuszony zachować rezerwę obowiązkową i ulokować ja w NBP lub w fizycznych banknotach. Wtedy ekspansja ma pewne granice i bilansu wyglądałby tak:



bank81

Zasadniczo jednak NBP wrzuca całą rezerwę obowiązkową z powrotem do systemu bankowego i stara się regulować ilość kredytów poprzez stopę procentową, a nie poprzez stopę rezerw obowiązkowych.


Czy sytuacja wygląda inaczej jezeli jest wiele różnych banków? Nie ma to znaczenia dla zrozumienia istoty sprawy. jezeli bank nie ma wolnych śordków na udzielenie kredytów, to pożycza je najpierw na rynku międzybankowym. Innymi słowy, inny bank składa depozyt w tym banku, który potrzebuje udzielić kredytu. Cały system zachowuje się jednak jakby byl jednym bankiem.


I to cała tajemnica pustego pieniądza... gdyby wszyscy deweloperzy zarządali wypłaty swoich pieniędzy, to ich by po prostu nie było. Bank ma kredyty, a nie pieniądze.


Idąc dalej i już dotykając trochę bardzie natury systemu, to pojawia się pozorny problem odsetek. Kredyt jest oprocentowany i skąd na niego wziąć pieniądze? Tutaj pokutuje pewne przekłamanie z filmu Money as debt, gdzie jakoby system cały czas się musi rozrastać i kreować nowe pieniądze, żeby można było spłacać czymś odsetki. Oczywiście nie ma takie potrzeby. Wracając do naszego banku i Kowalskiego. Kowalski żeby mógł dostać kredyt, musiał gdzieś pracować. Jako, że mamy bardzo uproszczony model, to może pracować albo w moim banku, albo u dewelopera. Dla uproszczenia dajmy na to, że pracuje u dewelopera. Co się dzieje w momencie jego wypłaty i spłaty kredytu? Bilans i ruchy na bilansie:


bank91



Deweloper musi zapłacić Kowalskiemu pensje w wysokości 15 000 złoty. Kowalski 5 000 przeznacza na spłatę kredytu, 5 000 na spłatę odsetek a 5 000 zachowuje sobie dla banku. Ogólna podaż pieniądza spadła o 5 000 złotych, dokładnie o tyle, o ile został spłacony kredyt banku. Nastąpiła kontrakcja kredytu, czyli zmniejszenie ilości kredytów w systemie bankowym oraz samych pieniędzy. W takim przypadku, powinniśmy obserwować deflacje, gdyż jest mniej pieniędzy w stosunku do ilości produkowanych dóbr. Bilans po uwzględnieniu powyższych ruchów wygląda tak:


bank11



czwartek, 23 kwietnia 2009

Kenneth Lewis

Kenneth Lewis ma do wyboru. Albo samobójstwo i zabrać tajemnice ze sobą, albo zacząć mówić i zobaczyć co się stanie... Dyrektor Freddie Mac wybrał to pierwsze, Kenneth to drugie.

Proszę sobie przypomnieć fragment wpisu "Jak bankrutuje bank":

Nieformalny nacisk na konkurencje


Bankruta może przejąć również inny, konkurencyjny bank. Dotychczas w większości upadłości banków tak rozwiązywano sprawy. Tylko co zrobić, gdy żaden bank nie chce przejąć bankruta, a my nie chcemy ruszać narzędzia pod tytułem FDIC (amerykański BFG), bo mogło by to wywołać ogólną panikę? Wtedy Bernankee prosi na rozmowę ze 3 prezesów banków, siadają, odpalają cygara i tekst idzie mniej więcej w tym stylu:


Panowie… wszyscy wiemy jak jest sytuacja, także nie będę tu wchodził w szczegóły i od razu spytam. Który z was bierze golasa do swojej szafy? Podliczcie swoje bilanse, zobaczcie kto jest najbardziej w aktywach wystawiony na bankructwo golasa i za 2 godziny musimy mieć decyzje. Jeżeli w ciągu dwóch godzin nie dostane propozycji przejęcia, to powiedzmy, że ktoś z was będzie miał utrudniony dostęp do pożyczek z FED i wypowiedzenie gwarancje kredytowe.


 





Co mówi teraz szef jednego z największych banków w Ameryce?

Cytat za money:
Kenneth Lewis, szef Bank of America, zeznał przed prokuratorem, że szef FED-u i sekretarz skarbu naciskali na niego, by kupił upadający bank Merrill Lynch. Perswadowali mu też, by nie mówił nic o jego fatalnej kondycji - pisze Reuters.


Kenneth Lewis zeznawał przed prokuratorem generalnym Nowego Yorku Andrew Cuomo. Szef Bank of America  - największego banku w USA - twierdzi, że zarówno Henry Paulson, sekretarz skarbu, jak i Ben Bernanke, szef banku centralnego, wywierali na nim presje.

Lewis opowiada, że obydwaj panowie wmawiali mu, że jeśli BoA nie kupi upadającego Merrill Lynch, to cały sektor finansowy USA czeka poważny kryzys. Zabronili mu też podobno komentowania faktycznego stanu przejmowanego banku.

A miał być to taki dobry deal...

środa, 22 kwietnia 2009

Rolnictwo ekologiczne, czyli liczy się metoda a nie efekt

Ostatni wpis doprowadził do niezwykle ciekawej dyskusji, czy państwo jest w ogóle potrzebne. Dziś, jako że miałem okazje wysłuchać prezentacji o rolnictwie ekologicznym z perspektywy Polskiego Centrum Badania i Certyfikacji, zaatakuje z drugiej mańki. Poprosiłem o tą prezentacje w wersji elektronicznej i jest ona dostępna na końcu wpisu.

Zadań jednostka certyfikująca ma sporo:


slajd3


Nie będę się tutaj rozwodził nad absurdalnością tych wszystkich certyfikatów. Skupie się na rolnictwie ekologicznym, bo absurdalność i fałszywość tego programu mnie najbardziej uderzyła.


slajd-6


Już same założenia wprowadzają w odpowiedni nastrój. Jednym z głównych celów rolnictwa ekologicznego jest zmniejszenie produkcji (Sic !) i zwiększenie zatrudnienia. Argumentacja za zmniejszeniem produkcji jest taka, że w Europie występuje nadwyżka żywności, a za zwiększeniem zatrudnienia to taka, że istnieje bezrobocie. Oto polityka naszych czasów. Niczym dziewiętnastowieczny ruch luddystów, który niszczył parowe szwalnie w obawie, że te odbierają ludziom prace, tak my teraz zwiększamy zatrudnienie wyrzekając się maszyn. Uczmy się historii, bo w historii wszystko już było!


Jednak nie te nonsensy są najbardziej oburzające. Najgorszy jest moim zdaniem nonsens ostatni w powyższym slajdzie, bo cała certyfikacja wprowadza w błąd. Zobaczmy poniższy niewinny slajd:


slajd-171


Jakie pytanie cisnęło mi się na usta??? Dlaczego są certyfikowane gospodarstwa, a nie produkty z tych gospodarstw? Okazało się to być pytaniem w przysłowiową dziesiątkę. Bo produkty  ekologiczne muszą biospełniają normy jakie musi spełniać każdy inny produkt. Słowem, produkt ekologiczny nie musi się różnić niczym innym on normalnego przemysłowego jedzenia. To dlaczego nazywa się produktem ekologicznym? Bo metoda jest ekologiczna. Który z was by się zorientował, że produkt ekologiczny jest tak samo naładowany chemią jak normalny produkt i tylko metodą się różni. To tak jakby w elektrowni zatrudnić 4 razy więcej ludzi i wyrzucić całą automatykę kotłów i przenośniki taśmowe. Nosić węgiel do pieca ręcznie i nazwać prąd płynący z tej elektrowni ekologicznym tylko dlatego, że metoda jest z XIX wieku i jeszcze  to dotować. Co z tego że trujemy tak samo. Ned Ludd śmieje się zza deski grobowej.



W tej metodzie jest metoda i kluczowym słowem jest modna "dyskryminacja". Otóż produkt ekologiczny nie może być certyfikowany ze względu na swój skład, bo to by dyskryminowały takie państwa jak Francja, Holandia czy Niemcy. Dlaczego? Ponieważ przez lata nawożeń ziemi chemikaliami 10 razy więcej niż potrzeba, ich gleba jest tak przenawożona, że już nie da się wyprodukować żywności takiej, jak w nowych krajach Unii. Na moje pytanie, ile lat trzeba uprawiać glebę metodą ekologiczną, żeby ichnia gleba miała podobny skład chemiczny co nasza teraz, otrzymałem odpowiedź ze od 100 do 150 lat. Za 150 lat to tu będziemy mówić po chińsku.

I odpowiedź jasna. Dotacje muszą płynąć do wszystkich, a skoro nie mogą, to trzeba tak zmienić metodę stosowania dotowania, żeby płynęły.


A konsument kupuje w sklepie produkt oblepiony 10 certyfikatami i myśli, że to zdrowa żywność.










Disclaimer



Nie jestem rolnikiem i nie mogę się wypowiadać z całym przekonaniem. Prezentacja jednak była skierowana do komisji rolnictwa, której słuchali wysoko wykwalifikowani i doświadczeni rolnicy i również wywołała falę oburzenia. W samej metodzie ekologicznej są wykluczone niektóre formy nawozów, nie zmienia to jednak faktu, że nie jest istotny skład chemiczny produktu ponad normalnie obowiązujące prawo. Same gospodarstwa ekologiczne mogę produkować zdrową żywność przewyższającą standardy obecne przy masowej produkcji, lecz owej jakości nie gwarantuje certyfikat rolnictwa ekologicznego.



prezentacja do pobrania





niedziela, 19 kwietnia 2009

Czy rzeka może być prywatna?

anarchokapitalisciNa ostatnim spotkaniu KASE w Poznaniu została przygotowana debata anarchokapitalistów z przedstawicielem nurtu anarchokoletywistów. Anarchokapitaliści odrzucają potrzebę istnienia państwa i  uważają, że wszelkie stosunki miedzy ludźmi mogą z powodzeniem być regulowane tylko miedzy nimi na zasadzie wolnych umów oraz prawa własności. Nie ma więc miejsca na państwową policje, sądy, straż pożarną, czy urząd skarbowy. Nie należy jednak utożsamiać słowa anarchia z bałaganem! Anarchia to sytuacja gdzie nie ma władcy, a sami anarchiści uważają, że właśnie wtedy będzie większy porządek.


anarchokoletywisciAnarchokolektywiści wyznają odmienne wartości. Przede wszystkim odrzucają w całości prawo własności. Nie ma czegoś takiego w ich wizji świata. Anarchokolektywiści dążą do tego, aby wszystkie środki produkcji były w rękach pracowników danego zakładu. Jeżeli ktoś by chciał u nich założyć firmę, to w przypadku zatrudnienia jakiegoś pracownika, ten miałby równe prawa do firmy, w której by pracował, ale pamiętajmy, że nie istnieje coś takiego jak własność czy państwo... coś podobnego do żydowskich kibucy.




Ciekawe jest samo odrzucanie państwa. Rodzi to ciekawe implikacje, które moim zdaniem świadczą o utopiźmie obu koncepcji... Podjąłem temat zanieczyszczenia rzeki. Akurat świeżo na blogu o tym pisałem to się spytałem, co się stanie, gdy wyrzucę jakieś chemikalia do rzeki.? Odpowiedź prosta.. rzeka jest prywatna i jeżeli się umowie z właścicielem rzeki to nie ma problemu. I tu jest moim zdaniem problem. Bo co to znaczy, że rzeka jest prywatna? Jeżeli kupię sobie kawał ziemi razem z odcinkiem rzeki, to mogę do niej wywalać co chce? Pojawia się oczywiście problem, że ten kto jest w dole rzeki może zaprotestować, że chemikalia spływają na jego część. No ale co mnie to niby powinno obchodzić? Ja mam swój kawałek i mogę robić co chce, a to że woda leci tam gdzie niżej to nie mój problem. W końcu sąsiad kupił grunt, na której jest rzeka, a nie wodę przez nią przepływającą. A jeżeli kupił wodę, to akurat ta woda już dawno jest w oceanie. Stąd wniosek, że  jeśli sąsiad nie ma prawa mi się wtrącać do tego co ja robię na swojej własności, to mogę robić co chcę. Nie wierzę, że właściciele wszystkich odcinków rzeki dogadaliby się w sprawie jej zanieczyszczania. A nawet jakby się dogadali lub ja kupiłbym całą Wisłę, to co na to właściciel morza? Naprawdę ciekawa jest sytuacja, gdy nie ma państwa. Nie ma państwa, to nie ma wojska; to znaczy jest wojsko ale prywatne. To kolejna rzecz ciekawa, ponieważ nie żyjemy przecież w próżni. Są inne kraje, które mogą nas wyleczyć z takiego podejścia do życia i przyjdą z milionami żołnierzy i wytyczą nowe granice i ustalą swoje państwo! Tak przecież było w czasie zaborów Polski. Istniała przecież armia ochroniarzy wielkich rodów czy magnatów, a jednak przyszła inna armia i powiedziała, że od dziś jest tutaj Rosja i płać pan podatki, albo fundujemy wycieczkę na Sybir.
CBDO.



Anarochkapitaliści twierdzą, że taki system jest naturalny, gdyż wynika z aksjomatu, że człowiek działa. Czyli wolny człowiek, zawsze wybierze dla siebie działanie, które uważa za korzystne. W związku z tym nie jest potrzebny żaden hegemon, żadne państwo, które w pewnych aspektach ogranicza jego  wolność.
W tym momencie pojawił się ciekawy głos. Przecież ludzie nie krzyczą na ulicach, że chcą bezgranicznej wolności... mało tego, nie krzyczą, że chcą więcej wolności. Chcą pracy i zarobków, a nie więcej wolności. Czego chcą ludzie? Poczucia bezpieczeństwa zatrudnienia, a nie wolności i odpowiedzialności, która za nią idzie. Stąd głos anarcho-libertarian się pojawił, że Ci ludzie nie wiedzą, że pełna wolność jest dla nich dobra i że wtedy by było o wiele lepsze społeczeństwo i zdrowsze relacje miedzy ludzkie. Ale skoro nie wiedzą to co trzeba zrobić? Trzeba im to wytłumaczyć, trzeba zmienić mentalność ludzi... ale tutaj pojawiła się ciekawa zbieżność... anarchokolektywiści też przecież mówią, że trzeba zmienić ludzi, żeby zrozumieli, że życie w kolektywie bez własności jest dla nich dobre.. trzeba tylko zmienić ludzi... ale czy to nie jest sprzeczne z aksjomatem, że człowiek działa. Skoro żąda bezpieczeństwa to może jest to jego wybór... wybór, który on uważa za korzystny dla siebie. Stąd już wniosek, że skoro państwo gwarantuje bezpieczeństwo (nie wnikam już jakie - chodzi o genezę powstania państwa), to czy powstanie hegemona w postaci państwa nie jest wynikiem wolnego wyboru pochodzącego z aksjomatu, że człowiek działa i właśnie chce, żeby poświęcić trochę swej wolności dla bezpieczeństwa?



Każdy system ulega rozkładowi i dochodzi do postępującej degrengolady... być może dziś dochodzimy do ściany i po przesileniu wylądujemy w innym systemie, ale bardzo wątpię by był to anarchokapitalizm. W końcu zawsze pojawi się ktoś, kto powie, że za trochę podatków zagwarantuje trochę bezpieczeństwa. I ludzie się na to zgodzą, a potem cykl zaczyna się od nowa... aż do kolejnego przesilenia.

Czy istnieje gdzieś kraina, gdzie nie ma państwowości? Teoretycznie tak. Somalia, Rwanda, niektóre obszary Kolumbii. Nie wiem czy ludzie tam są zadowoleni z tego faktu. W końcu rządzi tam ten kto ma giwerę, a prywatnych firm ochroniarskich jakoś nie ma. Ale może tych ludzi trzeba zmienić, a to już prosty dowód, jak niewiele różni anarchokapitalistów od anarchokolektywistów.

piątek, 17 kwietnia 2009

Samochody elektryczne

Brytyjczycy przestawiają się na samochody elektryczne. To co jeszcze rok temu wyglądało na absurd, teraz weszło na główne strony gazet i do polityki brytyjskiego rządu. O tym, że brytyjski premier, wie jakie zagrożenia niesie za sobą gospodarka po erze taniej ropy pisałem już we wpisie Gordon Brown - Zero czy Hero?. Niestety ostatnie zdanie z tamtego wpisu wpisu okazało się prorocze. Brytyjczycy również decydują się na zmianę polityki poprzez dopłaty do nowych samochodów elektrycznych. Jestem wielkim entuzjastą tego typu pojazdów i sam chciałbym żeby jak najprędzej takie samochody pojawiły się na drogach. Uważam je za konieczny środek do łagodzenia przejścia Peakoil, i że powinniśmy je mieć jak najwcześniej. Jednak ingerencja rządu w postaci dopłat do tego typu pojazdów jest dla mnie nie do zaakceptowania. Pomijając fakt, że trudno mi przyjąć do wiadomości jakiekolwiek dopłaty, to trzeba stwierdzić, że samochody elektryczne jeszcze nie są gotowe na wejście na szeroką skalę. Jedynym problemem jaki jest w tej branży to akumulatory.



Dziś licencje na przejazdy po autostradach w zasadzie posiada tylko Tesla Roadster. Roadster jako samochód sportowy, bijący na głowę osiągi Porsche czy tesla1Ferrari posiada jeden mankament. Półtonową baterię w środku która starcza na przejechanie niespełna 400 km a po przebiegu 160 000 km należy ją wymienić. Dopiero w roku 2011 pojawi się samochód od Tesli - Model S - który będzie kierowany w segment upper-middle class, który będzie mógł być ładowany w 45 minut. Na horyzoncie pojawiają się już zapowiedzi budowy coraz lepszych akumulatorów gdzie problem zasięgu praktycznie zniknie. W szczególności jest intrygująca firma EEStor, która zapowiada wyprodukowanie superkondensatora z praktycznie nieograniczoną żywotnością i możliwością ładowania w 5 min. Przez wiele czasu firma ta była pomijana milczeniem, jako że na rynku jest wielu piewców, którzy zapowiadają, że kiedyś tam w przyszłości stworzą produkt wykraczający poza epokę. Sam należałem do głębokich sceptyków, jeżeli chodzi o tę firmę do czasu jak podpisała kontrakt z Lockheed Martin i Kanadyjską firmą motoryzacyjną ZENN. Póki co jednak tego produktu jeszcze nie ma na rynku, a póki nie zobaczę to nie uwierzę. Ciekawie o tym pisał Solaris.

Sam czas ładowania nie jest jednak taki ważny, jeżeli traktujemy samochód jak pojazd dowożący do pracy czy na zakupy. models-sBateria może być z powodzeniem  ładowana w nocy, co dodatkowo świetnie bilansuje nam pobór mocy z elektrowni, gdzie jak wiadomo w nocy zużycie prądu jest zawsze bardzo małe. Elektrownia to nie czajnik bezprzewodowy i nie można jej po prostu wyłączyć. Stabilność poboru prądu z sieci to jedna z najważniejszych bolączek energetyki i to właśnie dlatego tak znienawidzone przez sieci energetyczne są min wiatraki. Totalnie niestabilne i nieprzewidywalne źródło energii. W ten kontekst doskonale się wpisują samochody elektryczne, które mogą zbalansować całą sieć energetyczną i również ułatwić integrowanie energetyki z koniecznym rozwojem energetyki odnawialnej.


Jest jeszcze jedna ciekawa sprawa jeżeli chodzi o samochody elektryczne. Sprzedają się jak ciepłe bułki. Sama Tesla ma zamówień na niespełna tysiąc sztuk modelu, który wyjdzie z taśmy produkcyjnej za 3 lata - i to z wpłatą zaliczki w gotówce już dziś! To zadziwiające, że jednak na tym świecie sprzedają się samochody bez dopłat i to nie na kredyt, ale na przedpłatę. Sam, idący już na dno General Motors, ma przedpłaty na Volta. To chyba ich jedyny produkt, na którego popyt nie muszą się martwić.


Wracając do Browna... To co powinni zrobić rządzący to rzetelnie informować o rzeczywistej sytuacji energetycznej, a nie dopłacać do rozwiązań, które uważają za słuszne. Gdy poznamy realia i przestaniemy być ciągle uspakajani, wtedy sami wybierzemy najlepsze rozwiązania. Wysoce prawdopodobne jest, że będą to właśnie samochody elektryczne.



Zapraszam na zaprzyjaźniony portal samochodyelektryczne.org















środa, 15 kwietnia 2009

Zaskoczenie kontrolowane

Ostatni czas obfituje w informacje o zaskakująco dobrych wynikach banków, tydzien-na-dzialceczy instytucji finansowych (Link 1, Link 2). Nie będę się tutaj znacząco rozpisywał o tym o czym polska blogosfera huczy. Dla wszystkich powinno być jasne, że jak  narkomanowi zaaplikuje się kolejną działkę, to poczuje się znacznie lepiej. Nic innego się nie dzieje, jak się pompuje w banki setki miliardów dolarów z TARP, pośrednio pompowane są miliardy poprzez AIG, i do tego uruchamiane pożyczki z samej rezerwy federalnej. Do tego dochodzi zmieniona metoda w rachunkowości tycząca wycen aktywów, gdzie o zyski z aktualizacji wyceny swoich inwestycji dziś bardzo prosto i voila - to metoda na narkotycznego głoda. Dlatego dziwowanie się, że  występują zyski banków typu CITI Bank, Wells Fargo, Goldman Sachs, Morgan Stanley jest co najmniej dziwne.  Wracając jeszcze do Wells Fargo, to dodać należy, że zyski mogą się brać z wyceny swojego niedawnego zakupu Wachowii. Skąd zysk??? bardzo prosto... kiedyś (pół roku temu) Wachowia musiała być wyceniona po wartości rynkowej, dziś już nie musi... a skoro nie musi to można rozwiązać rezerwy poczynione na problemowe aktywa... a rozwiązanie rezerw to już zyski :).. ale jakie to zyski..


Jednak detali nie znamy, choć jakiekolwiek by one nie były nie zmienią ogólnego wyrazu wiarygodności tych wyników.  Polecam artykuł na Blommbergu i wypowiedź Cannona :




Details were scarce and we believe that much of the positive news in the preliminary results had to do with merger accounting, revised accounting standards and mortgage default moratoriums, rather than underlying trends





To wszystko sprowadza się do kluczowego pytania, czy kryzys może być  zażegnany poprzez sztuczki księgowe? otóż oczywiście, że nie. Media mogą podawać, że kryzys dotyczy tylko i wyłącznie rynku kredytów, ale te kredyty, a przez to i nowe pieniądze, zostały przeznaczone na inwestycje, które okazały się kompletnie nietrafione. Budowanie nowych domów czy remodelowanie kuchni, nie są inwestycjami które polepszają bilans handlowy i umożliwiają spłatę długów zagranicznym wierzycielom. Dlatego  będziemy obserwować inflacje w rzeczach które potrzebujemy i  deflacje w rzeczach których chcemy ( inflation in "things we need" and deflation in "things we want). Ceny domów i samochodów bedą spadać, ceny energii i żywności będą rosnąć. Po tsunami pieniężnym, które pierwsze uderzyło w rynek nieruchomości, potem przeszło przez materiałów i usług budowlanych, mebli, itd; teraz fala rozkłada się po innych rynkach. Żabę będzie trzeba zjeść, tym bardziej, że kredytowa karuzela się kręci i wszystkie agregaty pieniężne pną się do góry. O ile w Polsce jeszcze nie widać takiego szaleństwa w promowaniu dalszego pompowania bańki na nieruchomościach, o tyle w USA ciągle jest nacisk na "wzrost ceny domów" i wzrost rynku mieszkaniowego. Mało kto zauważa, że gospodarka nie potrzebuje nowych domów. Od tego przecież ropoczał się ten kryzys, a potrzymywanie hossy na nieruchomościach to nic innego jak wstrzykiwanie kolejej dawki heroiny. I własnie ta heroina sprawia, że dziś świat jest  na tyle ogłupiony, żeby cieszyć ze wzrostu cen domów.


Kryzys zakończy się jednak wtedy, kiedy podstawy gospodarki się zmienią i umozliwią wyjście z permanentnego deficytu w handlu zagranicznym. Taka zmiana strukturalna w gospodarce wiąże się jednak z ostrą recesją i być może z upadkiem waluty po drodze.

czwartek, 9 kwietnia 2009

Zamiast Alleluja

Swego czasu, zezowaty podał na swoim blogu ciekawe opracowanie Erste Group tyczące długów poszczególnych państw w Europie. Pokaże jeden wykres, który powinien być jak najszerzej znany.


dlugWykres pokazuje poziom zadłużenia zagranicznego, oraz ilość zadłużenia, którego zrolowanie przypada w przeciągu jednego roku. Jak widać, to nie Europa wschodnia ma problemy. Wszystko by było fajnie, z tym ze "rynki finansowe" nie działają w ten sposób... Jak jest trwoga to do funta euro i dolara, czyli do długu państwowego denominowanego w tych walutach... do czasu przynajmniej.



edit 10.04.2009


Dzięki alkoholowi mamy ten sam wykres ale per capita, czyli na głowę mieszkańca danego kraju:



dlug-per-capita

wtorek, 7 kwietnia 2009

G20, czyli tematy zastępcze

G20 się zakończyło i popłynęły wnioski. Jak można się było spodziewać, oficjalny komunikat z spotkania G20 jakby nie dotyczył tego kryzysu. 4 globalne problemy jakie zidentyfikowali Wielcy to:


Wprowadzenie większego nadzoru finansowego Tak jakby ostatnie dwie dekady to nie był ciągły festiwal nowych regulacji z systemem BASEL i BASEL II na czele. To tak, jakby nie kto inny jak instytucje przy państwowym SEC dawały ratingi wręcz z kapelusza... tak jakby CRA nie było regulacją. To czego potrzebujemy to więcej odpowiedzialności w systemie bankowym, a nie więcej nadzoru, który pod przykrywką kontroli legitymizuje powstawanie systemowego ryzyka, ryzyka, które istnieje tylko w systemie pustego pieniądza.


Zlikwidowanie rajów podatkowych Raje podatkowe lecą przy okazji... Jest duży tumult, to można przy okazji wykasować niewygodne kraje, które dają schronienie przed etatystami. Na razie czarna lista obejmuje Kostarykę, Malezję, Filipiny i Urugwaj. To płotki... na szarej liście OECD jest znacznie więcej krajów... ja jestem w szczególności ciekawy czy Karaiby, które trzymają 176 mld USD długu amerykańskiego zostaną ruszone.



Zredukowanie niewiarygodnie wysokich płac bankierów. Jedyny w zasadzie czynnik który mógł przyczynić się do szybszego pompowania bańki... ale nie o wysokość płacy tu chodzi, a o sposób jej naliczania, który uzależniony jest od krótkoterminowego zysku kosztem długofalowego wzrostu wartości dla akcjonariuszy. Jednak jest to raczej problem samego korporatyzmu, czyli skutek tego, że jedna osoba prawna może posiadać drugą lub tworzyć nową. Jest to o wiele szerszy temat, niż tylko ograniczenie płac bankierom... w korporatyźmie ludzie na świeczniku znajdą sobie sposób, żeby bokiem wyciągnąć pieniądze, ale nas to nie powinno obchodzić tylko właścicieli tych firm. Skoro akcjonariat jest rozproszony i nie ma realnej władzy, to raczej jest to punkt wyjścia to reformy samej osoby prawnej, a nie uposażenia bankiera. Natomiast udzielanie bailoutów takim firmom, to nic innego jak tylko zachęta do kontynuacji wyciągania pieniędzy ze spółek.


Ograniczenie tajemnicy bankowej
Szwajcaria i Luksemburg wszystkim wadzi i warto przy okazji zamieszania trochę ich uszczypnąć; nie ma to jednak nic wspólnego z kryzysem.


Co jeszcze?
Konieczna jest - według wielkich - zmiana zasad wycen aktywów w bilansach banków. I tak, banki mogą sobie trzymać w bilansie aktywa wycenione po cenie zakupu, praktycznie jak długo chcą. Już poczyniono odpowiednie kroki. Aktywa nie mają być wyceniane według wartości rynkowej, a według wartości wyobrażeniowej.  To jest de facto legalizacja piramidy finansowej a'la Madoff. Nie rozumiem dlaczego nikt o tym głośno nie mówi. No bo przecież co robił Madoff? Kupował akcje za pieniądze swoich klientów za 100 USD i mimo, że za jakiś czas cena tych akcji spadła do 50 USD, to Madoff raportował, że jego klienci zyskali.. tak jakby akcje wzrosły do 120 USD. Akcji było wiele i różnych i nikt niczego nie podejrzewał... tym bardziej że przecież państwowy SEC to kontrolował i przystawiła pieczątkę "zgodne". Owszem, może Madoff coś ukradł, ale piramida tworzyła się poprzez straty na nietrafionych inwestycjach z jednej strony, a raportowaniu zysków z drugiej. W końcu Madoff nie zgadzał się z rynkiem i wyobrażał sobie inne ceny, które posiadał jego fundusz.



Inny przykład, bliższy koszuli:
Gdybym był prezesem firmy, która handluje mlekiem i nakupiłbym tego mleka ogromne ilości i by mi się nie udało go przez 2 lata sprzedać, to ciągle mógłbym raportować Urbi et Orbi, że moje mleko jest pełnowartościowe; mimo, że dawno skwaszone i zgniłe.


Dziś to już będzie legalne...
Paranoja, ale ma to oczywiście swoje konsekwencje. Dlaczego tylko instytucje finansowe moja mieć tylko taką możliwość. Ci którzy kupili domy za 500 000 USD/PLN i teraz te domy sprzedają się na rynku załóżmy po 150 000 USD/PLN, to ciekawe czemu ci ludzie nie mogą raportować do banku, że ich domy są warte ciągle 500 000 USD... ba... Bank powinien po takiej cenie wręcz odkupić ten dom - w końcu po takiej cenie odkupuje od banków ich kredyty rząd. O tę konsekwencję kiedyś się ludzie upomną...

środa, 1 kwietnia 2009

Piaski roponośne

Ceny ropy znacznie niżej od swojego szczytu także czas przybliżyć branżę, która niewątpliwe wyznacza bottom line dla cen. Wydobycie ropy z  oil sands czyli piasków roponośnych, to w dzisiejszych czasach najdroższa metoda wydobycia ropy stosowana na skale przemysłową.


Według ostatnich badań CERA, koszt wydobycia baryłki z piasków roponośnych kształtuje się na poziomie 85 dolarów za baryłkę. Oczywiście jest to techniczny koszt wytworzenia w ujęciu memoriałowym a nie kasowym.


Różnice pomiędzy kosztem memoriałowym a kasowym można wytłumaczyć w prosty sposób. Koszt kasowy przejechania samochodem na odległość 100 kilometrów można policzyć jako koszt ceny paliwa pomnożonej przez jego ilość spalaną na 100 kilometrów. Koszt memoriałowy obejmuje dodatkowo koszty zakupu nowego samochodu (amortyzacja na 100 km), koszty przeglądów i materiałów eksploatacyjnych. Krótko mówiąc, koszt memoriałowy uwzględnia inwestycje w odtworzenie majątku, w przypadku piasków roponośnych,  odtworzenie majątku wydobywczego.




Warto przyjrzeć się jak wygląda proces wydobywczy w piasków roponośnych i jak bardzo się różni od tryskającej ropy z odwiertu na piaskach Arabii. Na początek, mapka pokładów w Kanadzie.




mapa




Same rezerwy ropy w piaskach w Kanadzie są ogromne i mogą się równać tuzom z Arabii. W skali Ameryki Północnej, to jedyne liczące się zasoby. W Ameryce południowej, Wenezuela ma podobne złoża położone w tak zwanym „pasie Orinoko”, są one jednak trudniej dostępne.



Suma zasobów dostępnych u największych producentów ropy na wykresie:


rezerwy







Należy oczywiście wziąć pod uwagę fakt, że od zgoła 25 lat zasoby raportowane przez główne kraje OPEC nie ulegają zmianie ani o baryłkę. Ot taki urok ich raportowania… Tyle ile rocznie wydobędą, to dokładnie o tyle samo odkrywają nowych złóż… nie mówią gdzie są te złoża… po prostu raportują, bo papier przyjmie wszystko, a przecież od ilości zasobów jest przyznawany poszczególnym członkom limit na wydobycie (kwota). W tym kontekście zasoby w Kanadzie są gigantyczne. Jednak jest ogromna różnica pomiędzy ropą w Kanadzie a ropą w Arabii Saudyjskiej.


W Arabii ropę się wydobywa tak:



29_02







Natomiast w Kanadzie tak:



oilsands_2



oilsands_1



oilsands4



oilsands_3



oilsands_5



oilsands_6



800px-extraction_separation_cell








Różnica jest diametralna i widać już na pierwszy rzut oka, że wydobycie ropy z piasków roponośnych wymaga ogromnych nakładów energetycznych, choć według badań plasuje się na przyzwoitym poziomie około 5.


W chwili obecnej podstawowym źródłem energii wykorzystywanym do ekstrakcji ropy z piasków jest gaz ziemny. Jednak gaz w całej Ameryce Północnej stanowi poważny problem z racji bardzo szybko wyczerpujących się jego zasobów dlatego planuję się wybudować kilka elektrowni atomowych do produkcji prądu oraz pary.


Piaski roponośne są przykładem, że ropy nam „nigdy nie zabraknie” . Pytanie jednak, jakie stawi każdy świadomy peakoil jest takie.: jaki możemy wydobyć dzienny strumień ropy z piasków roponośnych?


Tu jest problem, gdyż ogranicza nas sama metoda wydobycia tej ropy na bardzo rozległym terenie.


Według szacunków OilWatchGroup w za 20 lat będziemy w stanie ją wydobywać na poziomie 4,5 mln baryłek dziennie. To bardzo mało w porównaniu z tym, że świat zużywa 86 mln baryłek dziennie, a samo USA 21 mln baryłek na dzień.




produkcja


Wydobycie ropy z piasków można przeprowadzać przy użyciu dwóch głównych metod, tj poprzez górnictwo odkrywkowe lub metodę In situ.



Górnictwo odkrywkowe prawie niczym się nie różni od kopania węgla brunatnego, z tym że sam piasek trzeba jeszcze przerobić. Piasek w rurociągu nie popłynie.


Schemat takiej ekstrakcji poniżej:



oil_sands_graphic






Jak widać sporo potrzeba zachodu, no i energii.


Metoda In situ z kolei jest jeszcze bardziej ciekawa, choć oczywiście nie wszędzie można ją wykorzystać. Polega ona na wstrzykiwaniu gorącej pary i pod wysokim ciśnieniem w złoże piasków roponośnych. Pod ziemią następuje przenikacie rozpuszczonego surowca i drugim odwiertem jest on wypompowywany. Ilustruje to rysunek: wariant 2



schemat-produkcyjny


Ropa będzie jeszcze kilka pokoleń w przód, jednak na pewno piaski roponośne nie są odpowiedzią na problem peakoil. Skala wydobycia, koszt i energochłonność są znacznie ograniczone i co najwyżej zaspokoją potrzeby energetyczne samej Kanady, a nie całego świata.




Ciekawe linki : Link 1; Link 2; Link 3; Link 4; Link 5





Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...