Ja wiem, trochę już może przynudzam z tą serią o Wiki, ale do jeszcze jednej kwestii chciałbym się odnieść. To kwestii Paula i jego pytania zadanego w kwestii Wiki:
"why exactly should Americans be prevented from knowing what Goverment is doing in their name?"
Co w skrócie można przetłumaczyć, jako czego konkretnie amerykanie powinni nie wiedzieć, co rząd robi w ich imieniu.
Paul jak na rasowego libertarianina przystało po prostu nie uznaje żadnych tajemnic i sekretów państwowych co do zasady. Powiniśmy miec wolne społeczeństwo bez spisków i sekretów. Wspaniale... jestem za. Czy kiedykolwiek to działało?
Odpowiedź na to pytanie jest prosta, aczkolwiek nie konkretna. Amerykanie nie powinni znać rzeczy, których ujawnienie godzi w rację stanu USA (raison d'État).
Doskonałym przykładem na tajemnice, których nie powinna znać społeczność był program SDI za Reagana. Reagan prowadził politykę zbankrutowania ówczesnego ZSRR. Celowo sabotował budowę gazociągu w ZSRR, mieszał sie w politykę cenową ropy w krajach arabskich, głównie Arabii Saudyjskiej. Wreszcie ogłosił program SDI, czyli inicjatywy obrony strategicznej. SDI to był blef. Celowo ogłoszony i eksponowany w mediach program, który miał zmusić Sowietów do badań w tym zakresie. Reagan wiedział, że ogłasza program, który w teorii jest tak wysoce zaawansowany technologicznie, że niewykonalny. W tej dziedzinie sowieci byli jednak wyjątkowo słabi i dotrzymanie kroku USA było by dla nich bardzo kosztowne. Ilościowo sowieci mogli konkurować z produkcją rakiet balistycznych, głowic nuklearnych etc. Tą technologię juz mieli. Rozbrojenie w liczbie rakiet nie miało więc takiego znaczenia. Radzieccy naukowcy przekazywali swoje opinie Gorbaczowowi, że program SDI jest tak zaawansowany technologicznie, że nie wierzą, że amerykanie uważają tą broń za realną do skonstruowania. Jednak co innego sie domyslać, a co innego wiedzieć. Gorbaczow na każdym spotkaniu rozbrojeniowym z Reaganem podkreślał, że konieczne jest rezygancja z programu SDI w ramach rozbrojenia. Wiedział, że przegrywa wyścig zbrojeń, wyścig na technologię, a Reagan wiedział, że blefuje i wpuszcza Gorbaczowa w drogę do nikąd. Kilka lat później ZSRR zbankrutował, a wraz z nim zagrożenie wojną nuklarną. Dzieki utrzymywaniu tajemnicy, Reagan mógł prowadzić politykę jaką prowadził i dziś jest uznawany za grabarza ZSRR. Dokładnie w roku upadku ZSRR odwołano program SDI.
Oczywiście i ja widzę różnicę pomiedzy polityką Reagana a polityką Busha. Reagan wyraźnie ogłosił, że wrogiem USA jest ZSRR i jego celem jesr rozbicie "imperium zła". Amerykanie za tą strategią głosowali, lecz szczegółów nie znali. Dzisiejsza polityka zagraniczna USA w szeregiem wojen prowadzonych jednocześnie jest również i dla mnie nie zrozumiała (proszę nie pisać w komentarzach dlaczego amerykanie siedzą w Iraku. Każdą wersję słyszałem łącznie z wojną z Chinami). Gdybym był obywatelem USA to z pewnością nie głosowałbym za kontynuowaniem tych wojen i na ludzi którzy zapowiadają, że działania w tym kierunku będą podejmowane. Ale to inna sprawa. Oddzielną sprawą jest wyznaczenie strategii, wizji polityki zagranicznej, od szczegółów jej wykonywania. Jeżeli się ktoś decyduje na wojnę to wiadomo, że wióry polecą. Ważne czy iść na wojnę czy nie i na jakich przesłankach się idzie. Jeżeli przywódca kłamał co do strategi i wizji, to z tego powinien być rozliczany.
Tak samo jak Reagan mógł ponieść porażkę, gdyby tajemnice polityki były ujawniane, tak samo i dla Polski niebezpieczne jest ujawnienie tajemnic.
W doniesieniach WikiLeaks jest również informacja o polskiej polityce zagranicznej, w szczególności w kontekście interwencji w Gruzji. Jak się okazuje z tych dokumentów polska polityka zagraniczna wschodnia na linii prezydent-rząd była zaskakująco zbieżna. Mówią o tym depesze amerykańskich dyplomatów przywołujących wypowiedzi polityków co do wizji wspierania byłych republik, również Białorusi i Kaukazu jako miękkiego podbrzusza tego układu. I dobrze. Sam uważam, że taka polityka jest polską racją stanu. Wzmacnianie sobie krajów buforowych na wschodzie powinno być główną osią naszych zainteresowań. Tak, uważam że bieganie prezydenta Kaczyńskiego po krzakach w Gruzji było również naszą racją stanu, choć nie uważałem za nią wypowiadanie się o Rosji w sposób negatywny i psujący relacje. To już było niepotrzebne. Co by się jednak stało gdyby prezydent ciągle żył, zdobył by reelekcję i z wycieku wynikało by, że rząd ma zupełnie inną strategię i są wewnętrzne tarcia? Rosja mogłaby rozgrywać prezydenta przeciwko rządowi i odwrotnie jak chciała.
Wracając jednak do USA.
Wyjście z izolacjonizmu USA na poważnie zaczęło sie od Woodrow'a Wilsona... To on jest twórcą doktryny polityki zagraniczenej, która jest utrzymywana z grubsza do dziś. Jednak wcześniej, sami amerykanie nie byli tacy święci i miłujący izolacjonizm... Ekspansja na zachód, aż do Filipin nie odbywała sie tylko i wyłącznie formie bilateralnych umów handlowych. Często podejmowano decyzje w polityce zagranicznej mniej lub bardziej słusznie w opozycji do społeczeństwa.
Demokracja ma generalnie z tym problem. Kiedyś władza należała do króla, czy cesarza, a ten wiadomo.. odpowiadał przed Bogiem i historią. Nie było problemu z określeniem racji stanu państwa i obywateli, gdyż określał ją król mniej lub bardziej słusznie. W demokracji władca odpowiada przed Bogiem historią i dodatkowo przed społeczeństwem. I tu pojawia się pewna niedogodność, bo racja stanu wymusza czasami tajenie szczegółów działań przed społeczeństwem. Wymusza stare podejście, że odpowie przed społeczeństwem, ale za kilka dekad czy stulecie, kiedy tajemnica będzie mogła być zdjęta. Czyli odpowie przed historią. To niewątpliwie problem dla władzy, gdyż nakłada na nią kaganiec. Czasem wychodzi to na dobre, czasem na złe.
Dlatego w demokracji nikt nie rozpisywał referendum, czy amerykanie chcą iść zabijać meksykanów, żeby zdobyć trochę pustyni w teksasie. Nikt nie pytał w czasie wojny o niepodległość, czy społeczność akceptuje zasadzkę na wojska royalistów w konkretnej dacie.
Oczywiście najwygodniej przyjąć libertariańską postawę: Handluj ze wszystkimi, nie wchodź z nikim w sojusze.
Czasami mam wrażenie, że ruch hipisowski ukrył sie w dzisiejszym libertarianiźmie i to takim, który połknął sztyl od miotły. Nie mam nic przeciwko libertarianizmowi. Przeciwnie, głęboko z nim sympatyzuje, gdyż daje potrzebny kręgosłup moralny. Świat jest jednak tak skonstruowany, że owy kręgosłup musi być elastyczny. Tą elastyczność wymusza pragmatyzm wynikający z otoczenia, które nie zawsze chce nas obsypywać kwiatami i puszczać gołąbki pokoju na nasz widok. Sad but true. Kręgosłup jest ważny, żeby wiedzieć jaka jest nasza naturalna pozycja. Czasami jednak przechodzimy przez za niskie drzwi i wtedy trzeba sie schylić, zamiast prawić tanie komunały o nienaruszalności zasad. Niektórzy sobie tę głowę celowo rozbiją, jednak takie uderzenie szybko leczy z hipisowskich wizji świata.