sobota, 31 grudnia 2011

2012

Wszelkiej pomyślności w nadchodzącym roku armagedonu! Na sylwestra idziemy z piosnką na ustach...

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=RX2jaylHqsw]

piątek, 30 grudnia 2011

Planowane postarzanie

Kto powiedział, że starość się nie sprzedaje ?!? Zachęcam do obejrzenia filmu:


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=QPPW8KM7eEU]


Postarzanie produktów jest faktem dla kogoś, kto korzysta z czegoś więcej niż żywności, sztućców czy wody. Wydaje się jednak, że obecny kryzys oraz społeczeństwo informacyjne może przynieść małą rewolucje w kupowaniu rzeczy. W końcu mogą powstać organizacje konsumenckie, hobbyści, konkurencja która będą badały żywotność na przykład żarówek. Tak jak teraz bada się energochłonność, podaje się ile kosztuje ser w przeliczeniu na 100gr (tak żeby producent nie mógł mamić dużym opakowaniem), tak można również się dowiedzieć ile dany produkt kosztuje na rok eksploatacji.  Żarówka która kosztuje 20 pln może być dwa razy droższa od żarówki która kosztuje 40 pln. Wystarczy że ta druga będzie pracowała 4 lata, a pierwsza rok.


Czyż to nie jest pomysł na jakiś startup? Mam listę zakupów w telefonie i aplikacja po zaczytaniu kodu kreskowego podaje mi spodziewaną żywotność produktu oraz cenę na spodziewany rok eksploatacji.


Cały myk polega na tym, że planowanie postarzanie produktu jest możliwe wtedy, kiedy występuje asymetria informacji. Klient ma tylko informacje udostępnioną mu przez producenta. Reklama i ulotka. Wraz z powstaniem internetu, smartphonów i aplikacji mobilnych, rewolucja w kupowaniu może być przed nami.


I nie żałował bym zamykanych fabryk, tak jak nie żałuje, że rolnicy już nie zbierają zboża przy pomocy sierpa. Uwolnione moce skierują się w inną stronę.. na zaspokajanie innych ludzkich potrzeb. Zamiast myśleć, jak zaprojektować popsutą drukarkę, lepiej w końcu myśleć, jak zorganizować ludziom wakacje na księżycu.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=Bpb-3ghfTgk]


 

środa, 21 grudnia 2011

Złota polska dekada. Cz II

Święta się zbliżają, to czas na wpis ku pokrzepieniu serc. Nie ma co straszyć, gdy za rogiem czeka nas złota dekada. Półtora roku we wpisie "Złota polska dekada" temu pisałem



Jesteśmy blisko, jesteśmy tani, nie ma granic, nie ma ceł, nie mamy związków zawodowych  w każdej firemce, pracujemy wydajnie, a jakość produktów jest OK.

Kryzys, który sieje teraz spustoszenie w krajach zachodnich wybitnie powinien przyspieszyć proces przenoszenia produkcji do tańszych regionów. Ten kto zrobi to pierwszy, wygra. Sentymenty i przyzwyczajenia zderzają się coraz częściej z twardym rachunkiem ekonomicznym.

Jeżeli proces jednak będzie szedł za wolno, to w końcu będą się pojawiać w Polsce przedsiębiorcy z odpowiednim kapitałem, którzy zaleją Berlin tym co konsumenci lubią najbardziej… tanim towarem.

Jedno jest pewne… Dysproporcja w zarobkach między Niemcami a Polską przy obecnym środowisku geopolitycznym jest nie do utrzymania na dłuższą metę i wraz z przesuwaniem ośrodków produkcyjnych da Polski będzie się zmniejszać. Jedynie co może temu przeszkodzić, to kretyni doprowadzający do zadłużania państwa.

Wydaje się, że nie ujełem jeszcze jedne czynnika. Rosnące koszty pracy w Chinach i rosnące koszty logistyki. Nie tak dawno obserwator finansowy pisał na temat exodusu firm z Chin:




(...)Na powrót do swojego kraju decydują się głównie firmy wytwarzające części samochodowe, maszyny budowlane i sprzęt AGD. Tak postąpił już amerykański gigant ATM i Ford. Chińska prasa podaje, że oprócz kosztów pracy i większej wydajności produkcyjnej amerykańskich fabryk, dużą rolę odgrywają także koszty gruntów. W takich stanach jak Alabama, Południowa Karolina czy Tennesse ziemia jest tańsza aniżeli w najbardziej rozwiniętych regionach Chin. (...)


Co ciekawe trwają również negocjacje w sprawie przesunięcia produkcji z Chin do Polski kilkudziesięciu znanych marek odzieżowych m.in. z Niemiec, Francji i Włoch. Do spadku opłacalności przyczynia się też wzrost kosztów transportu z Chin do Europy i nie tylko.



Szczerze mówiąc ostatnio zdziwiła mnie metka na moim swetrze. Napis made in Poland nie specjalnie się kojarzy z przemysłem odzieżowym. Sprawdziłem, koszule, spodnie, buty. Wszystko "made in Poland". Początkowo myślałem, że przypadek spłatał mi niezłego figla, ale potem sobie przypomniałem.. Przecież sam o tym pisałem prawie dwa lata temu ;)


Myślę, że o tym, że Polska będzie stawać się gorąca wielu przeczuwało siedzących trochę głębiej w biznesie. Tak zresztą wynikało również z moich rozmów. Sentymenty sentymentami, ale w czasie gdy trzeba ciąć koszty i racjonalizować zasoby rachunek ekonomiczny jest bezwzględny. 2010 rok, był jeszcze rokiem szoku i stosowania ring fence. Inwestycje zagraniczne ciągle spadały:



2011 rok to kompletne odwrócenie trendu. Widać przemyślano sobie kilka spraw na zachodzie. 7,5l mld € napływu zagranicznych inwestycji szacuje się na koniec września. Do końca roku możemy odnotować wzrost o 25%. Nie żeby ten wzrost był jakoś przesadnie wielkim wydarzeniem w kontekście tego co już się zdarzało w przeszłości. Ale jest wydarzeniem w kontekście tego, że gospodarki zachodu się kurczą, a inwestycje maleją. Kapitał ucieka do Polski. I słusznie. Z taką głębokością rynku, kosztami pracy, Berlinem oddalonym o 100 km i stabilnością prawa na poziomie europejskim to jedynie słuszny kierunek. Bele tylko dług nas nie wykoleił z tego toru.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=BiInUMGcPuU]

piątek, 16 grudnia 2011

Wniebowzięci

Jak powszechnie wiadomo, Polska podpisała protokół z Kioto, stając się jej sygnatariuszem. Według negocjacji zobowiązaliśmy się zredukować o 6 % emisję z roku bazowego 1989 do roku 2012. Rok 89 był wybrany nie bez kozery. Wtedy Polska emitowała na potęgę, bo był to okres, gdzie dobrobyt liczył się w tonach wyprodukowanej stali (oddawanej zresztą do ZSRR). Wszystkie huty szły pełną parą. Kilka miesięcy później emisja już nie była tak wysoka, bo i się okazało, że stali nie potrzebujemy, a wschodni przyjaciele nie widzieć czemu nie chcieli za nią płacić w dolarach. Takie określenie roku bazowego było ważne, ponieważ umożliwiło niejako automatyczne spełnienie zobowiązań z Kioto. Mało tego, w chwili obecnej, a więc do końca obowiązywania pierwszej rundy, ograniczyliśmy emisję o 33%.



I tutaj pojawia się ciekawa sprawa. Za każdą ograniczoną tonę emisji co2 ponad nasz cel, Polska jako kraj otrzymuje AAU (Assigned Amout Unit) w wysokości nadwyżki redukcji. Otóż to AAU to prawie złoto.. również można to sprzedać, jednak popyt na to mają tylko te państwa, którym nie udało się osiągnąć celu Kioto. Przykładem takiego państwa jest Kanada, która powinna kupić tych jednostek za ok. 14mld€.


Na koniec listopada, nadwyżka jednostek AAU, które zgromadziła Polska jest warta 7,5 mld € wcześniej sprzedała tych jednostek za 140 mln€ co daje razem zysk na tym interesie 7,64 mld €.


Problemy z owym zyskiem są dwa.




  • Po pierwsze Komisja Europejska na konferencji klimatycznej w Durbanie wnioskuje i naciska, żeby nadwyżki zgromadzone do roku 2012 mogły być przeniesione na następny okres tylko w jednej piątej. Szybkie liczenie na kartce daje kwotę 6 mld €, które idzie się gwizdać. Cały czas myśleliśmy że mamy w ręku 7,5 mld warte w AAU, a tu komisja mówi, że tylko 1,5 mld. Co się dzieje w kraju, któremu ucieka z przed nosa 27 mld złotych? Władza udaje, że nie ma tematu, a opozycja.... No cóż.. macha pochodniami i krzyżami przed pałacem.

  • Po drugie, płatnicy którzy mają kupować jednostki AAU się wykruszają. Pierwsza zrobiła to Kanada. mając płacić 14 mld € wypisała się z tej zabawy. Co się dzieje jak jest podaż, a znika popyt? Zgadza się. Cena nurkuje w dół. Możemy to zaobserwować na poniższym wykresie.



Na wykresie mamy widoczny zjazd jednostek EUA (EU emssion allowance), jednostek handlowanych na giełdzie w Europie, a które skorelowane są z jednostkami AAU.

Podsumowując.

  • Zyskaliśmy 7,5 mld € w AAU, ale zwlekaliśmy z ich sprzedażą, to teraz może się okazać że będziemy mogli sprzedać tylko 20%,

  • System się sypie, stąd i cena tego co nam zostanie będzie spadać,

  • Zwlekaliśmy z sprzedażą, bo jak to zwykle bywa w Polsce były opóźnienia z uchwaleniem stosownej ustawy. Były ważniejsze sprawy.

  • Rząd zdaje się mieć niezachwiane zaufanie w decydentów i czekamy, ponieważ zgodnie z polityką kurzego paraliżu, jeszcze się nic nie stało.


Słowem. Zachowujemy się jak Pan Lutek z klasyka:

[Youtube:http://www.youtube.com/watch?v=2KIY4vdrp2k]

czwartek, 15 grudnia 2011

Splendid Isolation

Jestem pod lekkim wrażeniem, jak Wielka Brytania wpasowuje się może nie w politykę, ale w ducha polityki na przestrzeni bez mała dwóch wieków. Splendid Isolation czyli Wspaniała Izolacja to termin ukuty w końcu XIX wieku. Określa on politykę nie mieszania się Zjednoczonego Królestwa w wewnętrzne spory Europy kontynentalnej. Niektórzy badacze dyplomacji jak Kissinger żartują, że politykę izolacji rozpoczął już premier North z końcu XVIII wieku poprzez utratę koloni brytyjskich i wygaśnięcia zarzewia do konfliktu z Francją, jednak można chyba spokojnie założyć, że od czasu Kongresu Wiedeńskiego Brytania nie interesowała się za bardzo tym co się dzieje w Europie i chyba tylko z nudów zaangażowała się w eskapadę na Krym.


Splendid Isolation został zakończony w wyniku zjednoczenia się Niemiec i ich wzrastającej potęgi. Państwa w Europie przywykłe do ustalania swoich sojuszy w imię równowagi sił musiały się mocno spolaryzować. Powstanie Entente Cordiale, a następnie trójporozumienia było jedną z przyczyny rozpoczęcia wyścigu zbrojeń na niespotykaną skalę. Potem wiemy co było. I wojna światowa z dogrywką w 39 roku.


Do integracji Europejskiej Wielka Brytania zdaje się właśnie podchodzić tak jak w XIX wieku. Do układu z Shengen nigdy nie przystąpiła, Do Unii Europejskiej owszem, ale jako jedyna (!!!) wynegocjowała sobie rabat w składce członkowskiej. Do strefy Euro nie przystąpiła. Teraz premier Cameron wbija nóż w pomysły fiskalnej integracji. Jako jedyny kraj nie zgodził się na tak głęboką integrację i myślę, że to właśnie UK jako pierwsze zdecyduje się na referendum w sprawie wystąpienia z EU. Jeżeli patrzeć na tą politykę w kontekście ostatnich 200 lat, to aż dziw bierze jak konsekwentna może być polityka państwa w demokratycznym w końcu ustroju.


Czy Wielka Brytania na izolacji dobrze wyjdzie? W XIX wieku mieli wspaniałą izolację. Mówiono tak dlatego, gdyż zauważano pozytywy nie mieszania się w kłótnie i spory i dyplomatyczne omijanie sojuszy czy twardych stanowisk. Zamiast tego zajmowali się sobą i co? Zbudowali jedne z najpotężniejszych imperiów jakie zna historia.


Być może Cameron nie zdobędzie z powrotem Indii i Australii, a Kanada ciągle pozostanie suwerenna, ale powoli wyciągając nogę z europejskiego jogurtu może zaoszczędzi na początek na biletach lotniczych. Co się ogląda BBC, to jest albo w Brukseli, Strasbourgu albo uzgadnia stanowiska do kolejnych propozycji Merkozego w Westminster. Kto wie jakby wyglądała Wielka Brytania, gdyby Ci wszyscy politycy zaczęli znowu zajmować się, na wzór XIX wieku, wyłącznie jej sprawami,  a nie cięciami we włoskim budżecie.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=21RltAs-YHU&feature=related]

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Chcę wierzyć

Chcę wierzyć! ...Chce się powiedzieć po przeczytaniu badań polskiego społeczeństwa w wiarę w zabobony (HT Trystero). Ponad połowa Polaków wierzy w jasnowidzów i przewidywanie przyszłości. 40 % w telepatię a co trzeci Polak uważa, że można rzucić na kogoś urok lub rozmawiać ze zmarłymi. Takie wnioski przynosi raport CBOS " Polacy wobec niektórych poglądów z kręgu NEW AGE. Wyciąg z badania poniżej..


Nie znam danych dla innych krajów, ale wyniki dla Polaków są dość przerażające. Może budzić ciekawość, jak w chrześcijańskim kraju, głęboko katolickim (w każdym razie według deklaracji), może powstać taki podatny grunt dla zabobonów. Przecież wiara w czary, uroki, jasnowidzów itp sprawy to czysta herezja. Za to ludzie płonęli na stosach. Okazało się, że CBOS w swoim badaniu zawarł również korelację pomiędzy deklarowaniem się jako osobą wierzącą a akceptacją dla paranauki oraz magii i astrologi:



Jak widać korelacja jest dodatnia. Im osoba bardziej wierzy w Boga, tym bardziej wierzy w paranauki, magię i astrologię. Ta sama korelacja zachodzi gdy bada się częstość uczestnictwa w praktykach religijnych.



Jak wytłumaczyć tą sprzeczność? Być może nie chodzi o wiarę w Boga, ale w wiarę w cokolwiek.  Być może człowiek ma naturalne skłonności do wierzenia w coś, czego nie rozumie. A jak już ma skłonność to wierzy w Boga, moc gwiazd, zodiaki, tarota, magię i w co popadnie. Stąd i jakże trafna wydaje się sentencja Voltaire-a Gdyby Boga nie było, należałoby Go wymyślić. W końcu popyt na wiarę jest.. trzeba go tylko ukierunkować.



Stąd też może i pochodzi zamiłowanie Polaków do spisków, negacji globalnego ocieplenia, działania szczepionek itp spraw. Czyżby Mickiewicz z swoim "Czucie i wiara silniej mówi do mnie, niż mędrca szkiełko i oko" odbił aż takie na nas piętno? W końcu wychodzi na to, że lepiej przeczytać horoskop, zająć się zdejmowaniem uroków, a w sprawie leczenie iść do znajomego znachora.


***********************

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=ctHGBiByTDU&feature=related]

sobota, 10 grudnia 2011

Przymusowa "co łaska"

Swego czasu przetoczyła się dyskusja na temat likwidacji funduszu kościelnego i zastąpienie go dodatkowym 1 procentowym odpisem od podatku pit na rzecz związków wyznaniowych. Dotacja na rzecz funduszu kościelnego to dziś ok 100 mln złotych. Według wyliczeń money.pl, gdyby połowa ludzi regularnie chodzących na msze odpisała 1 procent podatku, to dotacja do samego kościoła wynosiła by 300 mln złotych. Zatem rozmawiamy tutaj nie o likwidacji funduszu kościelnego, a o zmianie jego nazwy i trzykrotnym powiększeniu.


1% może brzmieć niewinnie. Poza tym mówimy przecież o "dobrowolnym odpisie" od podatku. To prawie jak wolny wybór prawda? Niestety dziura w podatkach powiększona do 300 mln złotych musi zostać uzupełniona. W końcu z budżetu znika 300 mln, to trzeba gdzieś te pieniądze pozyskać. Skąd? Z różnych źródeł, trochę za zwiększonego Vatu, trochę ze zwiększonej akcyzy. Kto te koszty poniesie? Oczywiście wszyscy. Zarówno wierzący, jaki i Ci którzy nie chcą mieć z tym nic wspólnego. Szkopuł bowiem tkwi w tym, że żaden datek, który przechodzi przez system podatkowy nie można nazwać dobrowolnym. Jeżeli gdzieś jest luka, wyrąbana rzekomym podatkowym odpisem dedykowanym, to ktoś tą lukę musi zasypać. Kto?  Reszta. W końcu dlaczego kościół nie chce likwidacji funduszu i zastąpienia go dobrowolnymi datkami? Dlatego, że datki to dodatkowy wydatek, a 1 procent odpisu to wydatek który i tak ludzie ponoszą i tak. Kwestia tylko zaznaczenia odpowiedniego ptaszka w pitcie. Zresztą ptaszka. Oczami wyobraźni widzę, jak na mszach, przed eucharystią księża będą serwować szkolenia z prawidłowego wypełniania PITa, a ministranci przy wyjściu będą rozdawać wypełnione szablony.


Jednak jak to zwykle z Polsce bywa, rozmawia się o szczegółach a mało kto patrzy na cały obraz. Może to taka technika dyspersji? Odwrócenia oczu od rzeczy istotnych. Z wyliczeń money.pl na dole sporządziłem wykres przedstawiający faktyczne wpływy kościoła:


Za money.pl


Można krytykować dotacje do katechetów i nauczanie religii w szkołach, jednak trzeba zdać sobie sprawę, że owo nauczanie wcale nie jest przymusowe. To rodzice decydują o tym, czy dziecko ma być nauczane religii czy etyki i owe dotacje wynikają wprost z tych decyzji. Trudno zatem mówić, że likwidacja nauczania religii w szkołach prowadziła by do oszczędności, ponieważ w zamian za religię nauczano by etyki, a nauczycieli etyki trzeba przecież również opłacić. Pomijam już fakt, że większość rodziców nie wie, że może dziecko wypisać z religii, a jak wie to i tak zapisuje bo "co wioska powie".


To co widać jednak z tego wykresu to fakt, że owy fundusz kościelny to ledwo kropka w porównaniu z przywilejami podatkowymi. Proszę dobrze zrozumieć. Przywileje dla jednych to obciążenie dla innych. Ktoś co roku te 2 miliardy przywilejów musi pokryć, a jest to kto? Ty.


2 miliardy, to patrząc na metodologię liczenia money.pl bardzo konserwatywna kwota wyliczona z takich oczywistych rzeczy jak zwolnienia z PIT z obrotu na czynności sakralnych, opłacania przez państwo składek na ubezpieczenia społeczene  w tym emerytalne oraz zwolnień z podatku od nieruchomości itp. Nie jest w to wliczana szara strefa w klerze, a to że taka szara strefa istnieje z uwagi na kuszące zwolnienia z Pit mniej więcej każdy wie.


Zatem rocznie, przymusowa co łaska od społeczeństwa to 2 221 mln złotych. Quasi przymusowa łaska to 1630 mln, a faktyczne nieopodatkowane dobrowolne datki to 1223.


Czy to wszystko?  Oczywiście nie. Pozostaje nam jeszcze efekty działania komisji majątkowej i zwrotu mienia. Łączna wartość przekazanego majątku to 5 mld pln, a i tak trudno się pod tą kwotą podpisać. W prasie można było śledzić, jak przekazywane ziemie warte 20 mln złotych po czym parafie sprzedawały za 100 mln.


Ale dobrze. Można reprywatyzację uznać za rzecz jak najbardziej pożądaną. W końcu oddaje się majątek, który wcześniej został bezceremonialnie zabrany. Czy rzeczywiście tak jest w przypadku majątku Kościoła? Cóż, można by zadać pytanie, a skąd ten majątek w rękach kościoła się znalazł? Niestety wielkie katedry, opactwa, ziemie i wpływy pochodziły nie z datków głodujących chłopów, a głównie z nadań państwowych, wcześniej królewskich oraz z dziesięciny. Czyli z czego?  Z przymusowego "co łaska".


***********************************


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=xTbRQBb7cog]

poniedziałek, 28 listopada 2011

Dług brutto, dług netto

Z reguły wartość długu publicznego podaje się jak wartość brutto. W skrócie można powiedzieć, że są to wszystkie zobowiązania państwa od których płaci odsetki. Dla kontrastu i obrazu na poniższy wykres wrzuciłem kraje południa i północy Europy plus USA:


Za IMF via Google


Widać wyraźnie, które kraje działają na solidnym lewarze, a które podchodzą dość konserwatywnie. Działanie na lewarze (dźwignia na długu) w teorii nie jest niczym złym, pod warunkiem, że dług idzie na inwestycje, które w przyszłości przyniosą znaczną stopę zwrotu. No powiedzmy, że stopę pokrywającą co najmniej odsetki od zaciągniętego długu. Firmy w większości mają projekty inwestycyjne, które przewidują wyższą stopę zwrotu niż płacone odsetki za kredyt, stąd zadłużanie firmy jest działalnością jak najbardziej pozytywną. Pod warunkiem oczywiście, że te nasze pomysły nie są oparte na z księżyca wziętych założeniach. Firma zadłużać się może, ale im większe zadłużenie tym większe ryzyko. Bank udzielając kredytów lubi ryzyko, ale takie na które ma zastaw. Jeżeli spółka zastawów nie może dostarczyć, bo ich po prostu brakuje, to oprocentowanie owego kredytu rośnie bardzo wysoko (a więc stopa zwrotu na nowych inwestycjach musi być znacznie wyższa) lub, co częściej, kredyt po prostu nie zostanie udzielony.


Tyle jeżeli chodzi o firmy. Państwa oczywiście się również zadłużają co widać na obrazkach i rządy również argumentują, że dług idzie na inwestycje. Inwestować w państwie można w rozmaite dziedziny. I tak mamy inwestowanie:




  • w infrastrukturę (to jeszcze ujdzie)

  • w bezpieczeństwo (podwyżki dla policjantów)

  • z zdrowie (podwyżki dla pielęgniarek)

  • w życie emocjonalne części Polaków (Euro 2012)

  • w spokój społeczny (przywileje emerytalne górników)

  • w spokój rządzących (przywileje emerytalne służb mundurowych, dawnych SBeków)

  • itd


Wszystko można kwieciście wyargumentować, gorzej z policzeniem efektów pieniężnych.


Wracając jednak do długu, to niektóre kraje inwestują na kredyt wydając pożyczone pieniądze na te szczytne cele ku uciesze elektoratu, a niektóre.. również wydają jednak się nie zadłużają. Co więcej, zbierają nadwyżki i kumulują rezerwy dla przyszłych pokoleń. Czy taki stwór istnieje? Owszem, wystarczy przedstawić ten sam wykres co powyżej i pokazać zadłużenie netto, a więc dług brutto minus wszystkie finansowe aktywa korespondujące w swojej formie z instrumentami dłużnymi.



Norwegia mimo że brutto zadłużona na 40 % PKB to netto ma nadwyżek na 200% PKB. Jasne, kasę ma z ropy, ale Wielka Brytania również, a mimo tego Bryci są netto zadłużeni na 60%PKB. Szwecja, Finlandia mimo braku znacznych zasobów również posiada zakumulowane nadwyżki w granicach 20-50% PKB, a w perspektywie zapowiadane są obniżki podatków. Cóż, można wiele mówić o tym czym się państwo powinno zajmować, a czym nie. Mimo tego, że północ Europy ma jedne z najwyższych wydatków rządowych w stosunku do PKB, to trzeba przyznać. Oni płacą za to pełen rachunek i wygląda to znacznie rozsądniej niż na dzikim południu.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=5iyq0pzhopE]

wtorek, 22 listopada 2011

Regalia

Cynik9 w swoich ostatnich wpisach dość ostro skrytykował pomysł podwyższenia opłat za wydobycie kopalin w wnętrza ziemi. Te opłaty w świecie nazywane są royalties (część króla), czego polskim odpowiednikiem moga być regalia.


Musze przyznać, że kompletnie nie rozumiem tej szarży cynika9. Co więcej, zapowiedzianą zmianę uważam za wyjście z chorej sytuacji stania Polski na głowie. W tej pozie tkwimy od czasu przewrotu roku 89 i czas w końcu poustawiać prawo dotyczące wydobywania polskich surowców na normalne tory.


W praktycznie każdym kraju zasadą jest to, że kopaliny należą do państwa. Mimo posiadania przez jakiegoś prywatnego właściciela gruntu, nigdy nie jest tak, że posiada on własność do tego co się znajduje kilometry pod powierzchnią ziemi aż do jądra kuli ziemskiej, tak samo jak nie posiada prawa do przestrzeni powietrznej znajadującej się w granicach jego działki i nie może pobierać myta od przelatujących nad jego czapką samolotów czy satelit. Tyle powinno być jasne.


Zatem tak samo jak Kowalski nie ma prawa do ropy znajdującej sie pod jego stopami, tak samo spółki i firmy do niej nie mają. Za wyjątkiem pewnie USA i Kanady, gdzie tam można nabyć ziemię z prawem do wydobywania kopalin, ale wtedy i cena tej ziemi jest zupełnie inna!
W czasach poprzedniej epoki miliśmy tylko i wyłącznie państwowe kopalnie miedzi, węgla czy gazu. Nie specjalnie przejmowano się "sprzedwaniem" kopalin tym spółkom, gdyż wiadomo było, że każdy zysk, który wypracują te kompanie i tak przechodził do wspólnego budżetu państwowego. Zatem czy państwo sprzeda kopaliny, czy wyciągnie ze spółki zysk, jeden pies. Efekt ten sam.

Od dwudziestu lat mamy transforamcje i mimo tego, że na rynku pojawiają się prywatne firmy wydobywcze lub same monopole typu KGHM czy PGNIG są częściowo prywatyzowane, to prawo górnicze ciągle stało dwoma nogami z starym systemie. Opłaty za wydobycie (sprzedaż kopalin) są śmiesznie niskie, a jeżeli spółka generowała zysk, to zyski z tych kopalin wyciągano właśnie dywidendą.. Ale dywidenda teraz szła i do prywatnych inwestorów i do państwa, a przecież wiadomo, że owa ponadnormatywna dywidenda mogła się pojawić dlatego, że spółki mogły za grosze wydobywać kopaliny, które nie należały do nich. Należały i należą do państwa.
Żeby dać trochę tła kilka akapitów o tym jak to wygląda w innych państwach (za rzepą):
Po potwierdzeniu odkrytego złoża i rozpoczęciu produkcji wchodzi w życie koncesja produkcyjna, zawierająca – oprócz zobowiązań inwestycyjnych – opłaty produkcyjne za wydobycie ropy i gazu, tzw. royalties, które często mają dość skomplikowaną strukturę. Inwestorzy postrzegają je jako podatek, rządzący i społeczeństwo jako ich sprawiedliwy udział w projekcie.

Sztuka polega na tym, aby obydwie strony były szczęśliwe. A jest o co walczyć, choć czasami perspektywa wydobycia może wydawać się odległa. Udział rządów w przychodach z produkcji ropy i gazu różni się w zależności od polityki kraju i jego gospodarki, np. w Arabii Saudyjskiej to 80 – 90 proc., w Chinach 51 proc., Kazachstanie 30 – 50 proc., Rosji 40 – 60 proc., Libii 80 – 90 proc. Opłaty produkcyjne w Kanadzie wynoszą średnio 25 proc., ale zależą między innymi od głębokości odwiertów i wieku danego złoża.(...)
Oczywiście bardzo ważne są również zachęty dla inwestorów, bo należy pamiętać, że to oni biorą na siebie ryzyko finansowe i technologiczne projektu. Na przykład rolnicza kanadyjska prowincja Saskatchewan w celu przyciągnięcia inwestorów obciąża przychody z produkcji w niekonwencjonalnych projektach wydobycia ropy z piasków opłatą wysokości tylko 1 proc. do momentu, w którym inwestor nie uzyska całkowitego zwrotu nakładów inwestycyjnych plus uzgodniona stopa zysku. Później rząd Saskatchewanu partycypuje w produkcji w wysokości minimum 20 proc.

Jak to wygląda teraz w Polsce? Można sprawdzić w załączniku do ustawy o prawie geologicznym i górniczym. Opłata za gaz wynosi 5,89 pln za 1000 m sześciennych i stanowi 1-2 % ceny gazu. Chore? No chore, ale mam nadzieje, że właśnie wychodzimy z tej sytuacji systemowo - poprzez zmiany w prawie górniczym.

Nie tak dawno były lamenty na blogu, że za bezcen sprzedamy gaz łupkowy zagranicznym firmom, gdzie pisałem na to wyraźnie, że do tego czasu prawo będzie zmienione. Musiało być. W końcu obok PGNIG pojawią się inne prywatne podmioty, które z jakiej racji maja otrzymywać gaz od państwa za ułamek jego ceny?

Nie wiem dlaczego cynik9 tak bardzo rozpacza nad dojeniem KGHM. To jego firma? W mojej ocenie to właśnie KGHM od lat doi polskie społeczeństwo, a nie odwrotnie, gdyż może sobie wydobywać kopaliny po cenie oderwanej od cen rynkowych i generować zyski jak w bonanzie. To dzieki temu jest tam możliwa związkokracja, nepotyzm i kunktatorstwo w działaniu. Dzięki uwłaszczeniu się na zasobach, które prawnie należą do nas wszystkich.

Mam nadzieje, że zmiany w prawie będą na tyle głębokie, żeby w końcu ustawiły margin-share out na standardzie, który nie stawia nas w szeregu państw bananowych, gdzie za ułamek procenta i łapówkę dla polityka wydobywa się ropę wartą miliardy.

Krytyka od krytykanctwa niedaleko jest oddalona. Jak narazie w opiniach cynika9 widze na ten temat wiecej tego drugiego. Mam nadzieje, że mnie wyprowadzi z błędu.

[Youtube:http://www.youtube.com/watch?v=NH1wp_YGJ7Y]

poniedziałek, 21 listopada 2011

PPI

Niestety od początku roku wisi nad Polskim firmamencie złowróżebna kometa. Tą kometą jest wskaźnik PPI, który jest sygnałem wyprzedzającym dla CPI, czyli tak zwanej inflacji konsumenckiej. Tak jak CPI mówi nam, według statystycznie przyjętych reguł, o ile rosną ceny finalne w sklepach dla statystycznego konsumenta, tak wskaźnik PPI (Producer Price Indeks) mówi nam, ile rosną ceny materiałów przemysłowych. Na dzień dziesiejszy wykres PPI przedstawia się następująco:


Dlaczego PPI jest wskaźnikiem wyprzedającym? Ano dlatego, że drożejące materiały produkcyjne tworzą presję na podniesienie cen sprzedaży dla ostatecznego klienta czyli CPI. Presja ta w przemyśle może być tłumiona poprzez obniżenie swojej marży lub wzrost wydajności. Jako, że dążenie do wzrostu wydajności w fabrykach to proces ciągły i inżynierowie nic innego nie robią jak kombinują jak produkować efektywniej, to na wielkie rewolucje w tym wskaźniku bym nie liczył. Pozostaje zejście z marży, co może prowadzić do generowania strat, a na pewno do ograniczenia inwestycji. Drugim wyjściem jest wzrost cen czyli inflacja. CPI będzie właśnie wypadkową powyższych sił.


Czy należy się bać inflacji PPI? Cóż, jeżeli spojrzymy na analogiczny okres dla CPI to możmy wysnuć kilka wniosków.


Jak widać do roku 2011 CPI jak i PPI zgodnie poruszały się mniej więcej w kanale 2-4%. Na początku 2011 PPI odjechał do prawie 10 % by po krótkiej korekcie wrócić na poziomy w okolicach 8,5 %. Jaka z tego obserwacja praktyczna? Należy się spodziewać w telewizji dużo reklam lokat na stałe oprocentowanie, z których pod żadnym pozorem nie należy korzystać.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=21RltAs-YHU&feature=related]


sobota, 19 listopada 2011

Podatkowe obciążenie

W Polsce żyje 38 200 000 ludzi. Według rocznika GUS 24 624 000 jest w wieku produkcyjnym. Z kolei według wskaźnika zatrudnienia dla Polski 60 % ludzi w wieku produkcyjnym pracuje.  Zatem faktycznie, czy to na etacie, czy we własnej firmie, czy w innych formach działalności pracuje tylko 14 744 000 ludzi. To Ci ludzie muszą w jakiś sposób wypracować dochód, który pokryje potrzeby całych 38 200 000 ludzi. Statystycznie jedna osoba pracująca pracuje na 1,6 osoby która nie pracuje, obojętnie czy to jest dziecko, bezrobotny, czy emeryt.


Znając wpływy podatkowe ogółem, możemy zobaczyć ile średnio jedna pracująca osoba płaci podatków:



Nie ma znaczenia czy VAT w sklepie płaci emeryt czy student. Kwota tego podatku i tak musiała zostać wypracowana przez kogoś, który był wcześniej na ten cel opodatkowany. Taka jest średnia ze wszystkimi tego konsekwencjami. Żeby zrobić z tego naprawdę fajną tabelę, należało by pokazać średnie obciążenie podatkowe w każdym decylu średniego dochodu Polaków. Ale to już jest grubsza robota i może jakiś student statystki się pokusi w formie pracy licencjackiej o stosowne przekonanie się przez raporty?


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=NiwqRSCWw2g]

wtorek, 15 listopada 2011

Życie jak w bajce

Wydaje się, że konstruktorzy funduszu EFSF to bardzo dobrzy ojcowie, gdyż tak dużo czytają bajek swoim dzieciom, że część tych opowieści przekładają na realne działania w euro - piaskownicy.

Europejski fundusz EFSF jest funduszem pożyczającym na rynku pieniądze w celu pożyczenia tych pieniędzy krajom, które właśnie w konwulsjach bankrutują. Jego wiarygodność kredytową, a co za tym idzie zdolność do pożyczania pieniędzy gwarantują państwa Eurozony w proporcji jak na obrazku:



Otóż ten fundusz niedawno ogłosił, że udało mu się pożyczyć z rynku 3 miliardy € w celu "wsparcia Irlandii". Jednak, żeby było jak w prawdziwej bajce, jednocześnie wyciekła taka informacja:
Sources said the EFSF had spent more than € 100m buying up its own bonds to help it achieve its funding target after the banks leading the deal were only able to find about €2.7bn of outside demand for the debt.

Co to oznacza? Ano, żeby spełnić cel, jakim było pożyczenie 2,7 miliarda €, EFSF musiał sam sobie pożyczyć 100 mln €. Czyż to nie piękna ilustracja do bajki o Baronie Muchausenie, który sam siebie wyciągnął za włosy z bagna?



 

Ciekawe co byście powiedzieli gdyby sąsiad wam powiedział, że poszedł do banku i chciał pożyczyć 10 000 pln, a bank mu powiedział, że może mu pożyczyć maks 8 000 pln, na co propozycja sąsiada byłaby taka, że nie ma problemu... z tych 8 000 jest w stanie bankowi pożyczyć 2 000, żeby następnie bank mógł je znowu pożyczyć, co dało by łącznie kwotę pożyczki w wysokości 10 000

W oparach absurdu żyjemy, ale to życie jak w bajce.

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=MpVyMMLQmbk&feature=related]

poniedziałek, 14 listopada 2011

Odpowiedzialność organizatora

Relacje jak i wnioski głównych mediów z zamieszek w Warszawie wręcz porażają. Raptem 20 lat po obaleniu komunizmu zapominamy co to wolność i sami wpychamy się w totalitarne myślenie. Nie chodzi o to, czy jeden dziennikarz jest za "lewakami" czy za "prawkami". Spory tych dzieciaków są kompletnie nierelewantne w stosunku do tego, do czego zmierza dyskusja publiczna. A zmierza w kierunku ograniczenia wolności zgromadzeń i manifestu.


Dwie godziny temu w radiowej trójce, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego pan Stanisław Koziej publicznie informował, że trzeba się poważanie zastanowić nad tym, żeby to organizator manifestu dbał o bezpieczeństwo publiczne. Praktycznym rozwiązaniem byłoby również wpłacanie przez organizatorów zaliczek na poczet strat oraz zakaz zakrywania twarzy. 20 lat po komuniźmie, a idziemy z powrotem w tą samą mentalność. Równia pochyła działa tu jak widać szybko. Niedługo rejestracja członków manifestu w państwowym urzędzie, oświadczenie o nie wygłaszaniu haseł godzących w poprawność polityczną, a dla pewności członek rodziny jako zakładnik w miejscowym areszcie.


Pan Koziej chce zrzucić odpowiedzialność na organizatora, który żeby utrzymać porządek musiałby wtedy zatrudnić prywatną ochronę. Kto wie, może wziąłby na umowę o dzieło policjantów po służbie. Ja bym był nawet skłonny z takim podejściem się zgodzić, ale jednocześnie z ustawą o rozwiązaniu Policji.


Rzecz była i jest banalna. W wolnym i demokratycznym państwie karany powienien być ten, który wyrządził szkodę. Gdy Policja widzi niszczącego mienie, osobnika rzucającego płytą chodnikową w tłum, powinna go po prostu łapać w siatkę, nałożyć grzywnę w wysokości 20 000 pln za niszczenie mienia i stwarzanie zagrożenia życia i koniec. Jeżeli tego nasza policja nie potrafi, to po co nam ona? Czy jedynie co potrafią to łapać z za krzaka niefrasobliwych kierowców?


Pan Koziej jest również za prewencją. Otóż prewencyjnie to można zimą nałożyć na głowę czapkę. Prewencyjne zamykanie ludzi pod pretekstem izolowania niebezpiecznego osobnika, to traktowanie ludzi jak bydło. Czym się to różni od internowania ludzi na Białołece?


Ale czego tu się dziwić. Szanowny pan Koziej to były członek PZPR i jest wysoce doświadczony w zwalczaniu i dezinformowaniu przeciwnika. Ja rozumiem, że niektórzy ludzie mają chęć służenia państwu w wojsku, chociażby to było wojsko PRL. Jednakże przy okazji nie muszą legitymować systemu przynależnością do partii sprawującą totalitarną władzę. Erich von Manstein nie należał do NSDAP, to i Pan Koziej nie musiał. Niestety zostaliśmy nim pokarani na fali mody bratania się z komunistami przez obecnego strażnika żyrandola (Nałęcz, Belka, Jaruzelski). Brak dekomunizacji będzie nam się odbijał czkawka pewnie jeszcze kilka pokoleń w przód.


Te działania bedą przeciw skuteczne o czym uczy historia i to historia najnowsza. Zarówno Prezydent jak I pan Koziej, jako ludzie stojący kiedyś po przeciwnej stronie barykady powinni to doskonale wiedzieć. Za rok będzie ostrzejsza manifestacja


I jaki może być do tego komentarz muzyczny? Tylko jeden.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=6ODNxy3YOPU]

piątek, 11 listopada 2011

Ile kosztowała impreza w Cannes?

No właśnie ile kosztował szczyt G20? Szczyt w którym dyskutowano o zaciskaniu pasa i bankructwie krajów południa? Szum w zachodnich mediach wywołał artykuł w angielskim tabloidzie Sun, który opublikował grafikę z kosztami pojedynczego noclegu małego Napoleona z wielkim ego. Szacowany koszt? 37 ooo Euro.

Tyle kosztują apartamenty, w którym dyskutowano o oszczędnościach, a jedynie co uradzono, to określenie które z kolejnych krajów wciągnąć na czarną listę państw będących rajami podatkowymi. Rzeczywiście w rajach podatkowych chyba nie mogliby sobie pozwolić na taką ekstrawagancję. W końcu znaczenie wyrażenia "Raj podatkowy" jest względne. Zależy po czyjej stronie budżetu się znajdujesz.


Sun to oczywiście tabloid i podał ceny jak w cenniku, a i te pewnie trzeba by podzielić kila razy. Jednak zastanawiająco dużo gazet z różnych krajów w tym oczywiście z Francji powtarza tą samą informacje. Min tu, tu, tu, tu itd. Ostatecznie i tak nie będzie wiadomo ile za te noclegi poszło pieniędzy. Informacja i tak została oficjalnie zdementowana. Całkowity koszt imprezy? Sun podaje 1 miliard funtów, ale tu już chyba redaktor tabloidu kompletnie odleciał. The independent podaje za francuskimi gazetami koszt jaki poniosła Francja w wysokości 80 milionów Euro. Trochę bardziej realny ale kurcze... To 400 milionów złotych. Tyle ile koszt organizacji przez Polskę prezydencji która bądź co bądź jest pół roczna, a nie jednodniowa.


Trudno się wywiedzieć ile faktycznie kosztowały te imprezy i na pewno nie dowiemy się tego z tabloidów. Świadczy to tylko o transparentności władzy, a przede wszystkim transparentności wydatków budżetowych. Przy galopującym długu, transparentność wydatków jest potrzebna jak powietrze... Ale z drugiej strony, jeszcze przyszło by komuś do głowy, żeby zażądać referendum na temat miejsca i kosztów takich spotkań, albo referendum w którym oceniono by sens międzynarodowych szczytów per se.


Nie zmienia to faktu, że chyba koszt tych imprez w którym przy kanapce z czarnym kawiorem rozwiązuje się problemy długu, rośnie wprost proporcjonalnie do coraz większego zadłużenia. Oby Polska nigdy nie gościła tych notabli na jakimkolwiek szczycie. Nieszczęścia w postaci Euro 2012 i prezydencji powinny nam na dwie dekady wystarczyć.


***************************


A to utworek z czasów maturalnych, kiedy dubstep jeszcze nie został nawet wymyślony ;)


wtorek, 8 listopada 2011

Polityka kurzego paraliżu

Jerzy Pomianowski swego czasu w książce "Na wschód od zachodu" tak oto scharakteryzował polską politykę wobec Rosji.
...Jak wiadomo, wystarczy wziąć kokoszke i umiejętnie obrócić ją na grzbiet, by kura zastygła na długie godziny. I to wcale nie dlatego, że rzeczywiście ogarnął ją paraliż, ale dlatego, że owo stworzenie rozumuje całkiem nie głupio: chwilowo nic mnie nie boli, choć sytuacja jest nadzwyczajna - zatem nie będziemy zmieniać polożenia. Zachowajmy sie biernie.

Wydaje się, że owy opis można zastosować do polityki zachodu w sprawie swojego zadłużenia. Wiadomo jakie były kryteria konwergencji z Mastricht. Maks 3 procent deficytu budżetowego oraz 60% długu w relacji do PKB. Jak było? Wiadomo.



Włochy co prawda nie spełniały kryteriów, ale obiecały że spełnią. Grecja fałszowała, ale też mówiła, że będzie lepiej. W momencie przekroczenia progów przez Francje i Niemcy i tak przestały te kryteria mieć już jakiekolwiek znaczenie. Europa znalazła się w nadzwyczajnej sytuacji, ale chwilowo nic ją nie bolało. Zgodnie z polityką kurzego paraliżu postanowiono pozostać biernym.


I biernym była do momentu strajku inwestorów w Greckie obligacje. Po wybuchu ulicznych zamieszek na dawno niespotykaną w Europie skalę zaczęto robić jakieś ruchy. Jednak było już za późno. Grecki premier, spoglądając przez okno na fruwające tu i ówdzie koktajle Mołotowa, zaczął sobie wyobrażać siebie w roli dyndającego na latarni, umył ręce ogłaszając referendum, żeby je natychmiast odwołać i podać się do dymisji.


Tymczasem wydaje się, że powtórkę będziemy mieć we Włoszech. Oprocentowania włoskich dziesięciolatek zbliża się do poziomu, w którym będzie konieczne opuszczenie rynków finansowych.


Narazie polityka kurzego paraliżu trwa w najlepsze. Co prawda kura leży i lis już zaczyna spoglądać jej między oczy, ale jak narazie nic nie boli... Jeszcze się nic nie stało. Jednak przyjdzie czas że i obecny premier Włoch przypomni sobie jak skończył Mussolini.


****************************


Profil na google+ uruchomiony. Aby się zapisać, trzeba klinąć w poniższy banner.




[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=rRb8kzgNxqc]

czwartek, 3 listopada 2011

Strachy na Achajów

Straszą tych Greków straszą, aż w końcu przestraszyli i referendum zostało odwołane. Ciekawe jak ulica zareaguje na takie zabawy. To straszenie jednak jest iście ciekawe. To naprawdę fascynujące, jak orędownicy demokracji mogą bez zająknięcia krytykować demokratyczne referendum i jak mogą straszyć argumentami z księżyca. Weźmy taką ekspertkę Europejskiej fundacji Bruegel panią Benedicta Marzinotto.




Gdyby Grecja wyszła z UE, byłaby w Europie "kompletnie wyizolowana", a rynki obawiałyby się, że ta choroba (zadłużenia) może zarazić inne kraje strefy  euro - powiedziała w czwartek PAP Marzinotto.
Wyjaśniła, że zgodnie z obowiązującym traktatem, kraj nie może wyjść tylko ze strefy  euro; musi wyjść z całej Unii i sam o to zawnioskować. "Dopóki traktat nie zostanie zmieniony, co jest możliwe, Grecja będzie musiała wyjść z całej UE, miałoby to dramatyczne konsekwencje dla Grecji: społeczne i gospodarcze" - oceniła. "Bo to oznacza, że będą musieli nie tylko zrezygnować ze wspólnej waluty, ale i z wolnego handlu, swobodnego przepływu ludzi i kapitału, a także z funduszy strukturalnych"



Ja już widzę oczami wyobraźni jak Szwajcaria czy Norwegia czuje się wyizolowana, jak narzeka na brak wolnego przepływu wolnego kapitału. Jak Norwegowie narzekają, że nie mogą wyjechać na wakacje do Grecji, ponieważ nie ma wolnego przepływu ludzi. Szwajcarzy w garniturach od Armaniego na każdym rogu złorzeczą, że są pozbawieni funduszy strukturalnych, za które musieliby wcześniej zapłacić. Nie wspomnę nawet, że brak administracji publicznej oraz prywatnej, a co za tym idzie i urzędników w nich zatrudnionych, którzy są konieczni do obsługi tych funduszy, wpędza ich w dodatkowe bezrobocie. Już niedługo Grecja może dołączyć do tych narzekaczy z 4-świata.


Pani Benedicta pracuje w Europejskim think-tanku Breugel, który zajmuje się pisaniem różnych ekspertyz i tworzeniem klimatu do porozumienia pomiędzy społeczeństwem, biznesem i rządami. Przewodniczy tej fundacji Leszek Balcerowicz. Takie fundacje lubimy tu na blogu najbardziej. Ciekawe, z czego się utrzymują? Wyciag z ich raportu finansowego wzbudza lekki śmiech. 




No proszę... Sprzedaż publikacji w 2010 roku wygenerowała przychody w wysokości 419 Euro i 18 centów. No przepraszam, ale więcej to ja wyciągam publikując tutaj na blogu ;) Reszta to państwowe granty i subskrypcje zaprzyjaźnionych korporacji oraz krajów EU, min. oczywiście Polski. Że też musimy płacić na takie bzdury.

Struktura finansowania jawnie wskazuje, że fundacja Bruegel i ekspertka która ją firmuje (czy tylko w moich uszach słowo >>ekspert<< brzmi coraz bardziej pejoratywnie?), to państwowa tuba do "zarządzania informacją".

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=df6Y-CF8ZcU&feature=related]

 

środa, 2 listopada 2011

Referendum

Greckie referendum widać zasiało panikę wśród liderów fasadowych demokracji.
Francja powtarza, że plan przyjęty w ubiegły czwartek jednomyślnie przez 17. krajów strefy euro jest jedynym sposobem na rozwiązanie problemu greckiego długu. Oddanie głosu ludziom jest zawsze uzasadnione, ale solidarność między krajami może istnieć tylko wtedy jeśli wszyscy zgodzą się w sprawie niezbędnych działań - powiedział wczoraj wzburzony Sarkozy.

Zdaniem komisarza UE ds. energii, Niemca Guenthera Oettingera planowane referendum w Grecji wiąże się z dużym ryzykiem dla Europy. W opublikowanym w środę wywiadzie z dziennikiem Die Welt komisarz powiedział, że decyzja premiera Grecji może podważyć zaufanie prywatnych i publicznych wierzycieli do Europy. Sytuacja jest wystarczająco trudna, a teraz tracimy jeszcze co najmniej trzy miesiące - powiedział Oettinger.

Dzięki swej kontrowersyjnej inicjatywie grecki premier Jeorjos Papandreu przypomina gracza w ruletkę, który postawił wszystko na jedną liczbę. I wydaje się, że nie jest jedynym hazardzistą wśród europejskich polityków - komentuje Die Welt.

W ocenie Sueddeutsche Zeitung grecka polityka nie jest już wyłącznie sprawą samej GrecjiOd jej losu zależy los 16 pozostałych państw strefy euro. I jeśli zgodzą się, że od euro zależy też przyszłość Unii Europejskiej, to stawką w grze jest teraz cały ten projekt - ocenia gazeta. Dodaje, że szczyt Eurolandu w Brukseli w ubiegłym tygodniu był wyrazem odpowiedzialności, którą Europa chce przejąć za GrecjęAle co będzie z odpowiedzialnością Grecji za Europę? - pyta SZ.

Część z nich - jak Le Figaro i Le Monde - nie szczędzi bezlitosnej krytyki władzom greckim, a samą inicjatywę przeprowadzenia referendum uważa za katastrofalną w skutkach dla strefy euro. Czy Europa zginie przez grecką truciznę? - pyta konserwatywne, bliskie prezydentowi Nicolasowi Sarkozy'emu Le Figaro.

Le Figarododaje, że swoim pomysłem przeprowadzenia referendum Ateny zbliżają się wielkimi krokami w stronę opuszczenia strefy euro.

W podobnym tonie komentuje bliski politycznego centrum dziennik Le Monde. W jego opinii premier Papandreu podjął szaleńcze ryzyko. Gazeta uważa, że nieoczekiwana decyzja Aten każe się mocno zastanawiać, czy Grecja ma naprawdę swoje miejsce w eurogrupie.

Cytaty za money


Według teorii w demokracji rządzi kto? Rządzi lud. Owszem wybiera swoich przedstawicieli, którzy na podstawie tych wyborów stali się pomazańcami narodu i decydują w ich imieniu na podstawie mandatu wyborczego. Mandat wyborczy jest o wiele lepszy od mandatu siłowego (dyktatura) lub mandatu boskiego (monarchia).


Grecki premier postąpił najdemokratyczniej jak się da, gdyż referenda to sól demokracji. Bezpośrednie pytanie, czy w lewo czy w prawo zmywa z premiera odium odpowiedzialności za decyzje, a kto wie, może i sprawi, że naród nie powiesi go na jakiejś suchej gałęzi.


I oto piewcy demokracji w Europie zachodniej oburzają się, gdy ktoś chce demokracje stosować. Przecież nie tak dawno walczyli o nią w Libii ;)  Ja na miejscu zwykłych Niemców i Francuzów też bym się oburzał. W końcu Grecy przynajmniej będą mieli możliwość zdecydować. Niemców i Francuzów nikt o zdanie nie pytał, czy chcą płacić bilion Euro na bailout innych narodów, żeby uratować kilka prywatnych banków od strat, które mogą odrobić w 3 lata.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=DDHW8bsHB0w&feature=player_embedded#!]



 

niedziela, 30 października 2011

Nadchodzi zima

Kryzysy mają charakter oczyszczający. Prawie zawsze. W ekonomii występuje pojęcie twórczej destrukcji. Destrukcji, która w czasie kryzysu niszczę stare przedsiębiorstwa o starych modelach biznesowych wykorzystujących przewagi mono i oligopolistyczne, ale destrukcji, która jednocześnie umożliwia powstanie nowych firm, znaczenie bardziej przystosowanych do wymagań rynku. Summa sumarum, po kryzysie mamy firmy bardziej odporne na szoki ekonomiczne, ale co najważniejsze mamy firmy, które bardziej odpowiadają potrzebom ludzi.


Termin twórczej destrukcji można również odnieść do polityki. Strefa Euro przeżywa dziś w Grecji kryzys polityczny, gdyż trudno inaczej pojmować ruchawki z zadłużeniem państwowym Grecji w politycznie nałożonych okowach politycznej waluty jaką jest euro. Manuel Barosso, jest zaprawiony w zarządzaniu kryzysem. W końcu był członkiem Maoistowskiego Rewolucyjnego Ruchu Portugalskiego Proletariatu i już prawie 40 lat temu prowadził z swymi towarzyszami pierwszą rewolucje:


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=VmMzhXqFb9s]


Wtedy mu się nie udało, ale gdyby się udało, to jak nic rewolucje kulturalne, strzelanie do wróbli i innych wrogów proletariatu rodem z Chin praktykowałby pewnie w Portugalii.


W czasie obecnego kryzysu już na samym początku całkiem słusznie mówił, że zbliżający się kryzys daje politykom trochę więcej plastyczności w działaniu. Pewne działania można po prostu przyspieszyć... Dlaczego nie można w normalnych czasach przyspieszyć.. Tak; zgadłeś. Ludzie się na to nie zgodzą, a w czasie kryzysu wiele działań można wmówić i do wielu rzeczy łatwiej przekonać, mając na kopii wygrawerowane hasła walki z zagrożeniem. Ćwiczył to Lenin, Stalin, Mao, Hitler. Chciałby i przećwiczyć Barosso. Jestem pewny, że przewodniczący nie chciałby mordować ludzi, ale to co mu się marzy na pewno, to unia monetarna, fiskalna i polityczna. Słowem państwo europejskie w pewnym tego słowa znaczeniu.


Niestety dla Barosso, pojęcie twórczej destrukcji pojmują też w Czechach. Czesi tak jak my, przystąpili do Unii Europejskiej z jednoczesnym zobowiązaniem przyjęcia Euro "w przyszłości". Jednakże nastał kryzys i rzeczy nieoczekiwane nastały. Prysnęła bańka solidarności i na Hradczanach zaobserwowali jak to na różnych szczytach rządzi Merkel z Sarkozy. Reszta członków może sobie co najwyżej palcem w bucie pomachać, bo i tak wspólne stanowisko "muszą podpisać". Tyle razy ćwiczono to w historii, ćwiczymy i dziś.


Działania które prowadzą w na szczytach w "ramach przyspieszania" integracji otworzyła jednak drzwi do kwestionowania zobowiązania do wstąpienia do strefy Euro. Jak słusznie zauważa poseł Zahradil, tłumacząc dlaczego premier Czech chce rozpisać referendum w sprawie euro:



"We should allow non-eurozone members – such as my country the Czech Republic – to decide again whether they wish to enter. We signed up to a monetary union, not a transfer union or a bond union in our accession treaty. This is the major reason why the Czech Prime minister wishes to call the referendum on this matter," Zahradil said in a statement.

Skoro działamy przeciw regułom pod którymi się podpisaliśmy, to albo przestajemy grać, albo gramy ustalając reguły własne. Ten sam Zaharil tłumaczy to przewodniczącemu Barosso w Parlamencie Europejskiemu wprost. Po Barosso spływa to oczywiście jak po kaczce. Ma na swojej liście płac mnóstwo klakierów, które standardowo zrobią z tego człowieka klauna w mediach.

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=oOpBQ95NsUM&feature=feedu]

Jednak kropla drąży skałę, a ludzie się budzą. Może i kryzys był potrzebny do przebudzenia się ludzi. Sam mogę obserwować, jak jeszcze rok czy 2 lata temu o długu, kryzysie i Grecji mogłem rozmawiać z finansistami po fachu. Dziś już technicy zza odry swobodnie operują wskaźnikami zadłużenia Grecji, Włoch czy Hiszpanii, a kolejne transze ładowane w Griechenland wywołują coraz ostrzejsze grymasy.

Tak więc nadchodzi zima dla Euro. Coraz ostrzejsze chłody wieją dla tworzenia państwa europejskiego, a im więcej będzie ich oznak, tak jak w Czechach, tym większe one będą w całej Europie.

*************

Utworek na życzenie czytelnika:

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=9jK-NcRmVcw]

piątek, 28 października 2011

A mógł zabić

Nie ma co się za bardzo rozpisywać nad fenomenem bankructwa Grecji, które dla niepoznaki jest nazywane sukcesem. Banki zostały przystrzyżone na 50% wartości obligacji, którą to stratę pokryje "dokapitalizowaniem" przez rządy EU, czyli przez podatników EU. Grecja będzie trzymana na cycku Europy jeszcze przez 10 lat, choć premier Grecji mówi, że być może uda się przed 2021 rokiem wrócić na rynek obligacji. Jaka Unia, taki sukces.

Sukces to na pewno jest dla Grecji, banków i rządów, ale czy dla podatników?

Ja tylko małą dygresję poczynię, że kiedyś to z niepłacącymi dłużnikami rozprawiano się ostro. Shakespeare na ten przykład opisuje w kupcu weneckim, że niepłacący dłużnik mógł mieć nawet wycięty funt ciała przez wierzyciela. A tam kasa poszła również na rozpustę ;) Dłużnikom obcinano ręce, wyprzedawano do ostatniej koszuli majątek, czy sprzedawano w niewolę.

To tyle jeżeli chodzi o rynek. Jeżeli chodzi o władców to różnie z tym bywało. Czasami oddawali wyspy lub inne ziemie. Czasami dawali przywileje, tytuły lub córki za mąż. Gdy jednak było naprawdę gorąco, to król mordował swoich wierzycieli. Wiadomo. Martwy wierzyciel, to nie awanturujący się wierzyciel.

W tym kontekście Jeorios Andreas Papandreu okazał się łaskawym władcą. Oskubał wszystkich po kolei, zapowiedział dalsze 10 lat skubania i z uśmiechem wyszedł przed mikrofony. Jednym słowem bezczelnie ukradł. Cieszmy się jednak. Ukradł, a mógł zabić...

Bankructwo mamy iście awangardowe, to i utworek taki

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=1zpU7Q32L58]

piątek, 21 października 2011

Tax burden

Trzeba się cieszyć, że jeszcze można legalnie mówić o sytuacji finansowej państwa i trapiących go problemach. Wkrótce może to zostać zakazane i rodem z PRLu o państwie będzie można mówić wszystko, bele nie krytycznie.

Gus podał na wniosek komisji europejskiej, informacje o stanie długu i deficytu państwowego na wszystkich szczeblach, a więc centralnym, samorządowym oraz funduszy społecznych. Co widzimy w nim? Przede wszsytkim to, że podniecanie się czy deficyt budżetowy wyniesie 45 czy 50 mld nie ma sensu. W 2010 roku wyniósł 45 tylko co z tego skoro resztę wypchnięto poza zapisy księgowe budżetu. Dziura ziejąca w 2010 roku to okrągłe 111 mld złotych.

Idźmy dalej. Całkowite wpływy i wydatki przechodzące przez maszynkę państwową.


Co ciekawe, lekko upada mit, jakoby ogrom pieniędzy szło w okresie 2009-2010 na inwestycje. Z wzrostu deficytu pomiędzy rokiem 2008 a 2009 o jakieś 65 mld, raptem 35 mld poszedł na wzrost inwestycji. Resztę pompowano w świadczenia społeczne.

Na podstawie tych danych można obliczyć wskaźnik obciążenia podatkowego oraz obciążenia wydatkowego, które z kolei pozwalają na obliczenie dnia wolności podatkowej. Jeżeli zestawimy te wskaźniki na jednym wykresie zachodzi ciekawa zależność.


Jak widać, wbrew wszelkiej maści krytykantom (wink wink), obciążenie podatkowe nam z roku na rok spada z 42% dochodów w roku do 37,52%... Oczywiście, szaleństwo po stronie długu i deficytu powoduje, że wskaźnik obciążenia wydatkowego wzrasta do 42,19 %. I to 45,37 % jest faktycznym obciążeniem podatkowym, bo dług dzięki któremu takie wydatki są możliwe będzie trzeba kiedyś spłacić, a czym spłacimy jak nie podatkami?


 [youtube:http://www.youtube.com/watch?v=f9XiD_2K7-Q&feature=related]

 

 

środa, 19 października 2011

Polska Prezydencja - Poważne Sprawy

Żeby nie było, że jedyny wkład polskiej prezydecji w Unii, to rozpowszechnienie bączków wśród unijnych biurokratów, dział PR naszej prezydencji wypuścił filmy o tym, o czym się dyskutuje w UE. Muszę przyznać, że po obejrzeniu tych filmów jakoś przeboleje marnotrawienie pieniędzy na zakup bączków i złego słowa na prezydencje nie powiem.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=RJjjaPjwZ_g&feature=channel_video_title]


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=PIEZP-sxcsg]


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=b5NfU-sTuCo&feature=channel_video_title]

poniedziałek, 17 października 2011

Dziel i rządź

No co za moda no. Pewnie niedługo z USA do Polski zawita maniera zamieszania w jakimś serwisie foto zdjęć z przedstawianiem swoich problemów życiowych na kartce papieru. Członkowie ruchu "We are the 99%" aktualnie okupują wall street i stali się zapalnikiem, do jak narazie bardzo małego zarzewia światowych manifestacji. No więc jak sama nazwa "we are the 99%" wskazuje, członków tego ruchu jest całe 99% społeczeństwa ameryki, które to 99% protestuje przeciw uprzywilejowanym 1% najbogatszych amerykanów. O co chodzi? Ano o bailouty i wyciąganie za uszy umoczonych w toksyczych aktywach bogaczy, za pieniądze podatników, czyli za pieniądze 99% społeczeństwa. Na stronie http://wearethe99percent.tumblr.com/ lewicowi wrażliwcy mogą znaleźć cały szpaler narzekań na obecną sytuacje. Od standardowego "straciłem dom, nie mam kasy na obchody rocznicy ślubu".


Po ledwo skończone osiemnastki które są w kredycie na 4000$ i czują się lepiej jak czytają że inni mają gorzej:


poprzez żądanie darmowej edukacji:


Po też ludzi dotykających sedno problemu:


Ludzie są wkurzeni i mają ku temu prawo. Jak widzą, że sami muszą pracować po 14 godzin, żeby opłacić swoje życie, a wall street i owe pozostałe 1% społeczeństwa bez praktycznie szwanku przeszło kryzys za ich w końcu pieniądze, to nie jednemu się nóż w kieszeni otwiera do rewolucji. Mimo, że w samej akcji okupacji wallstreet widać sporo oszołomstwa rodem z partii herbacianej,


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=tFz1VVXsWRU]


to jak mówi mój kolega... "Tacy pójdą w pierwszym rzędzie i przebiją pierwsze mury" ;)


Oczywiście plutokracja broni się dzielnie i niezawodna Fox TV ogłosiła, że taka postawa jest nieamerykańska i informuje, że owi protestujący chcą benefitów dla siebie. Starorzymska zasada dziel i rząd w pierwszorzędnym wydaniu. Zasiłki - to nie patriotycznie. No i powstała konkurencyjna strona z fotosami. We are the 53% http://the53.tumblr.com/. Członkowie tego ruchu stwerdzili, że liczba 99% została wyciągnięta z głębokiego ucha i że oni; oni którzy pracują, należą do 53 % społeczeństwa Ameryki (liczba dobra jak każda inna), która pracuje i nie narzeka. No i w odpowiedzi na occupy wall street zamieszcza swoje fotosy :)





Czyż nie piękne te pochwały dla korporacji? Proszę jak można ludźmi fajnie manipulować. Ci protestują przeciw zasiłkom dla korporacji, a drudzy na nich krzyczą, żeby się wzieli do roboty a nie prosili o zasiłki. Czeski film w Ameryce.


****************************************************


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=b6jSCbvqcso]


wtorek, 4 października 2011

FIRE SALE !

Taki baner powinien wisieć przy wjeździe do Grecji. Grecja jako pewny kandydat do bankructwa zgodziła się wyprzedać swój majątek za około 50 mld € do końca 2015 roku. Plan prywatyzacyjny jest napisany z dużym rozmachem. Obejmuje min:
- Sprzedaż oraz sprzedaż praw do poboru opłat z przeszło 800 portów oraz portów lotniczych (ok. 10 regionalnych lotnisk, w tym do sprzedaży zamknięty lotniczy port stołeczny Hellinikon),

- Przedłużenie praw do poboru opłat z Międzynarodowego Lotniska w Atenach (Athens International Airport),

- Sprzedaż zakładów gazowniczych,

- Sprzedaż 49 proc. udziałów w kasynie niedaleko Aten (Casino Mont Parnes),

- Prywatyzację państwowych zakładów liczbowych,

- Wpuszczenie strategicznego inwestora do Poczty Greckiej (Hellenic Post),

- Sprzedaż udziałów w firmie telekomunikacyjnej OTE,

- W greckim przemyśle zbrojeniowym,

- W przedsiębiorstwie wydobywczo-produkcyjnym Larko (m.in. producent niklu),

- Odnowienie licencji na zakłady i gry w ramach przedsiębiorstwa gier liczbowych OPAP,

- Sprzedaż licencji na zakłady online,

- Koncesję na pobór opłat za użytkowanie autostrady Egnatia Odos,

- Sprzedaż TRAINOSE (spółki należącej do publicznego koncernu kolejowego OSE),

- Sprzedaż udziałów w bankach (Hellenic Postbank, ATEbank, Consignment and Loans Fund),

- Prywatyzację dostawców wody (EYDAP, EYATH).

- Skarb państwa ma sprzedawać liczne nieruchomości oraz części wysp i mniejsze wyspy greckie.

 Za obserwator finansowy.


Oczywiście cała ta lista do sprzedaży nie przeszkadza w budowaniu w Grecji toru formuły 1 za 100 mln€ na którym będzie 500 nowych miejsc pracy!


W normalnych okolicznościach przyrody nie miałbym nic przeciwko prywatyzacji powyższej stajni Augiasza. Jednakże przy ratingach przebijających dno:


...każde dziecko wie, że ceny za sprzedawany majątek będą śmiesznie niskie. Taka wymuszona wyprzedaż nazywa się w slangu "fire sale", czyli wyprzedaż po pożarze. Wiadomo.. Jak komuś się dom spalił lub ma inny nie cierpiący zwłoki wydatek (operacja ratująca życie etc), to jest gotów upłynnić swoje aktywa jak najszybciej czyli bardzo tanio. Tłumaczy to Depp szanownym klientom przy zakupie książek (od 5m.. coś nie działa dokładny link):


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=bTEZ2Cf0ngQ&t=5m0s]


To co powinna zrobić Grecja w chwili obecnej to ogłosić natychmiastowe bankructwo, w którym repudiacja długu wynosiła by solidne 80-90%. Po co pompować ponton który ma same dziury?


Teraz, sprzedając wszystko za bezcen może jedynie przedłużyć agonię o ile? Rok? Notabene ciekawe jakie wałki będą odchodzić na tej prywatyzacji, jeżeli by do niej doszło. Można sprzedać coś o miliard euro taniej, albo o miliard  i pół. W końcu wyjątkowa sytuacja może wytłumaczyć każdą łapówkę.


Zbankrutować, nie przyznawać się do żadnego długu, zachować przedsiębiorstwa i za 5 lat, gdy kurz opadnie, sprzedać. Warto prześledzić tą listę... Nie trzeba geniusza, żeby stwierdzić, że to co się sprzedaje to nie maszyny, know how, czy jakieś wyszukane modele biznesowe. Grecy będą sprzedawać rynek. Rynek na wodę, na transport, na prąd, na porty, na paliwo. Kupią za to jeden rok strajków w którym będą mogli mówić o nadziei wyjścia z kryzysu. Poniżej Grecy, którzy entuzjastycznie odnoszą się do rządowych planów:



Widać po umięśnieniu rąk, że są dobrze odżywieni. Wkrótce tak jak w Polsce 30 lat temu. Mięso tylko od święta, a kozice z atrakcji turystycznej hasającej po górach zamienią się w hodowlane przydomowe kozy - dostawcy mleka i mięsa.

*************************************

Refren to koncertowy majstersztyk:

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=DwJYxxP_EzE]

 

piątek, 23 września 2011

ECB

Interesujący wywiad z prezesem Bundesbanku na der Spiegel.



Of course I can understand these concerns (Rozlania się kryzysu na obligacje pozostałych PIGS - AD). But it doesn't mean that I have to arrive at the same conclusions. It's a question of what incentives we create with our decisions. Interest rates in the capital market have a disciplinary effect. And if monetary policy intervenes in the markets, the pressure on the affected governments to introduce the necessary reforms is reduced.

(...)

If we add risks to the balance sheet of the euro system, this means, of course, that risks are also redistributed among the taxpayers of individual countries. We have to further reduce these risks, because the German taxpayer must take responsibility for 27 percent of these risks…

Przyznacie, że to inny ton od powtarzanych jak mantrę przez Sarkozego i Merkel, że bankructwo Grecji nie wchodzi w grę. Niemcy się powoli budzą i pewnie jedynym ich zmartwieniem teraz jest wymyślenie sposobu, jak w miarę bezboleśnie odciąć się nie tylko od greckich obligacji, ale również od włoskich, portugalskich i hiszpańskich. Jako narzędzie mają ECB, czyli europejski bank centralny. Mimo, że sam Weidmann głosował przeciwko zakupom przez ECB obligacji PIGS, to trudno nie oprzeć się wrażeniu, że owa runda zakupów to nic innego jak przepychanie obligacji z prywatnego sektora finansowego w Niemczech i Francji, do publicznego sektora jakim jest ECB. Wiele mówi bardzo soczysty wykres zamieszczony w Spieglu: (kliknij aby powiększyć)



Nie trudno zauważyć, że zbicie rentowności poprzez zakupy ECB było świetnym momentem na wyskoczenie w coraz bardziej gorących włoskich i hiszpańskich ziemniaków. O Portugalii i Grecji nawet nie ma co mówić, bo tu już odnotowujemy niekontrolowany odlot.


ECB oczywiście zgodnie z obrazkiem bawi się w "kotka i myszkę". Bawi się za świeże euro w zakupy obligacji śmieciowych z nadzieją że kraje PIGS ograniczą deficyty i wkrótce zacznie u nich pojawiać się nadwyżka budżetowa. Nadwyżka, która pozwoli PIGS'om na wykup obligacji wprost od ECB, a sam ECB będzie wtedy mógł zwinąć swój bilans z powrotem, co jednocześnie powoli ECB na zwinięcie nadmiernie rozciągniętej bazy monetarnej, która jest tykającą bombą dla inflacji w całej strefie Euro. To oczywiście scenariusz wykraczający poza wyobraźnie najśmielszych żyjących twórców fantasy i chyba również Pana Wiedmanna.



[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=S7aD1cXCAKs&feature=related]

niedziela, 18 września 2011

Walka długiem z deficytem

Obama przed połączonymi izbami kongresu ogłosił American Job Act. Dla chcących zobaczyć pokaz sztuki przemawiania na najwyższym poziomie, całe wystąpienie poniżej.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=fvmUOqCWu64]


Niestety, plan polegający głównie na utrzymaniu obniżek podatków i wprowadzenia nowych obniżek dla tworzących miejsca pracy to kolejna szarża wyborcza. Obniżka podatków przy jednoczesnym wzroście wydatków to najbardziej obłudna gra wyborcza, jaką polityk może grać. Ameryki po prostu nie stać na kolejne obniżki w sytuacji gdy nie idą za nimi cięcia. Tym bardziej, że USA ma jeden z najniższych wskaźników obciążenia podatkowego na świecie.


Wskaźnik Tax Burden, ma swoje wady, tak jak każdy prosty wskaźnik. Nie zawiera w sobie danych o nierównościach dochodowych, czyli nie informuje w jakim stopniu poszczególne grupy dochodowe są obciążone podatkami. Tym niemniej jest to obraz w jakim stopniu gospodarka jest średnio obciążona podatkami i Ameryka wygląda na tle innych krajów, jako państwo z najmniejszymi obciążeniami fiskalnymi.


Wskaźnik dla Polski oscyluje w granicach 34%, więc jest lekko poniżej średniego opodatkowania krajów OECD. Oczywiście niektórzy ignoranci podatkowi będą mnie za chwile przekonywać, że Polacy płacą 80% podatków wskazując na obrazek banknotu 100 złotowego podzielonego na różne grupy, ale fakty są inne.


Co ciekawe, gdyby USA podwyższyło podatki do średniej OECD, nie miało by żadnych problemów z deficytem. Finito, budżet zrównoważony, koniec tematu.


Być może Obama ma racje. Być może bogatsi amerykanie płacą relatywnie za mało podatków w stosunku to tego co płacą biedniejsze grupy. Być może problem tkwi w strukturze ciężarów podatkowych. Jednakże jeżeli taki problem występuje, to należy zmienić system podatkowy, a nie nakładać na ropiejąca gangrenę plaster w postaci planu ad-hoc. Gospodarka nie dostosuje się do planu, który jest tymczasowy.


Plan ma kosztować 450 mld i ma się samofinansować wzrostem gospodarczym który rzekomo ma powstać dzięki obniżkom podatków. To ciekawe, bo od czasu cięć podatkowych Busha wzrostu ani widu ani słychu (nie licząc tego dmuchanego przez bańkę na nieruchomościach), a jedyne co rośnie to dług.


450 mld nowych wydatków lub umniejszenia dochodów, gdy tymczasem miesiąc temu została powołana komisja Joint Select Committe on Deficit Reduction zwaną super komisją do spraw redukcji deficytu. "12 wspaniałych" senatorów ma opracować plan na zredukowanie wydatków rządowych na łączną sumę 1,5 biliona dolarów w przeciągu 10 lat. Plan Obamy to działanie w przeciwną stronę na 450 mld, a więc jedną trzecią tej kwoty. A w przeciągu 10 lat ile jeszcze będzie takich planów?


Trudno nie widzieć w tych ruchawkach cyrku...tego samego który Obama w swoim przemówieniu krytykuje.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=2XAPosjkbfQ]

poniedziałek, 12 września 2011

Hipo Krytyka Polityczna

Krytyka Polityczna, lewicowy think tank (może tylko tank???), latarnia morska wśród prawicowego i liberalnego sztormu. Ba. Jest nawet azymutem dla lewicowego SLD, który pobłądził w meandrach ław sejmowych zbaczając z jedynego słusznego kierunku pomocy innym za pieniądze jeszcze innych. Krytyka Polityczna, dziecko Sławomira Sierakowskiego, który uwielbia z narcystycznym uniesieniu z nad dymka papierosowego zachwycać się cytatami z XIX wiecznych filozofów wskazujących na wyższość socjalizmu nad kapitalizmem. Krytyka polityczna, stowarzyszenie będące wojownikiem w walce z wyzyskiem oraz dyskryminacją. Krytyka, która walczy o godne płace ludzi pracy. Otóż ta krytyka ma swoją knajpę i szuka kelnerów.


Czy oferuje godne zarobki? Czy oferuje stabilne zatrudnienie? Czy oferuje etat, który według ustawy należy się w tym przypadku jak psu zupa. Otóż nie. Oferuje umowę na zlecenie i dobrą atmosferę... Hahaha A ile to się naczytałem lewicowych publicystów, że uśmiechu prezesa człowiek do garnka nie włoży.. a tu proszę.. Element zachęty do pracy przy nalewaniu piwa dla kawiarnianych, z dotacyjnej łaski, filozofów lewicy.


A z dotacyjnej łaski dlatego, albowiem knajpa Krytyki Politycznej działa na preferencyjnie niskim od miasta czynszu.. Dlaczego niższym? Bo prowadzi działalność kulturalną. Krótko mówiąc, min okoliczne knajpy składają się w podatkach na to, żeby Krytyka Polityczna miała wobec nich przewagę konkurencyjną!

Mimo jednak jawnej dyskryminacji innych knajp (w końcu albo każdy ma niski czynsz albo nikt - czy to się nie wpisuje w politykę antydyskryminacyjną ??? ) Knajpa Krytyki ledwo zipie. Jak pisze hipokrytyk Jaś Kapela
"Oczywiście możemy podnieść ceny piwa, zatrudnić wszystkich na etaty, a następnie zbankrutować, to rzeczywiście byłoby prawdziwie lewicowe"

Dyskusję zamieszczam poniżej.. Można się z niej dowiedzieć wiele ciekawych wątków. Otóż w knajpie krytyki można "dostać za darmo" książeczki lewicowe wprost z pod pióra lewicowych mędrców tego think tanku (tanku?). Myliłby się jednak ten, że owe książeczki są finansowane z marży realizowanej na sprzedaży kawy. Finansowane są z środków ministerstwa kultury i dziedzictwa narodowego. Mimo tego, nie stać Krytyki, żeby zatrudnić ludzi na etat.. Tak jak postulują to od lat.

Jaś Kapela tłumaczy się, że przecież jak on pracował to przez 2 lata nie widział żadnej umowy, "a te >>studenciaki<< mają ją (umowę zlecenie - AD) praktycznie za nic".... Za pracę Jasiu, za pracę. Mało tego, charakter pracy kelnera wyczerpuje warunki obligatoryjnego zawierania z nim umowy o pracę.. A więc etat, a nie kombinowanie umową zlecenie. Jeszcze tego brakowało, żeby Państwowa Inspekcja Pracy pogoniła tych pożal się boże przedsiębiorców za wyzysk... Normalnie, aż mnie kusi, że zgłosić to na hiperwyzysk.pl. W końcu mogą na coś się przydać te unijne bzdury.

Mimo preferencyjnego czynszu, rozdawania w kawiarni darmowych książek finansowanych przez państwo oraz liderów lansujących się w mediach; Krytyki Politycznej nie stać na legalne zatrudnienie kelnerów. Jak ich nie stać, to niech bankrutują... przecież powtarzają to na swoich stronach od lat.... Ale przecież



Dyskusja poniżej:



 

Komentarz muzyczny do tej Hipo Krytyki może być tylko jeden

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=KDEl2ErUAM0]

HT Trystero

niedziela, 11 września 2011

Grecja - kwartał drugi

W pierwszym kwartale 2011 roku Grecja utraciła ponad 20% przychodów z turystyki. Jak się jednak okazuje, dróg kwartał był całkiem niezły. Z danych greckiego urzędu statystycznego wynika, że obroty spadły tylko o 2,2% w stosunku do roku ubiegłego.

To może oznaczać dwie rzeczy. Albo europejski pęd do turystyki greckiej jest tak duży, że nie straszne im wojny z masami na ulicach oraz strajki, które wpisują się już w zasadzie w krajobraz tuż obok gajów oliwnych i piaszczystych plaż.


Albo Grecja znowu zaczęła kolorować swoje statystki, żeby otrzymać kolejną transzę pomocy w wysokości 9 mld €. W końcu nie jest tak źle, a w zasadzie to jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.


Tak czy inaczej, na rynku greckiego długu robi się kabaret.


I jednolatki



Oczywiście to rynek wtórny. Na rynku pierwotnym, gdzie Grecja emituje nowe obligacje, całość tej podaży jest kupowana przez fundusz pomocowy skrojony przez Panią Merkel i Sarkozy'ego. Ciekawe jednak jak te obligacje, które są przecież w aktywach banków i funduszy emerytalnych są w nich wyceniane. Normalna procedura jest dość prosta. Albo jest robiona aktualizacja wyceny aktywów i z obligacji wartej 100€ wpisuje się obligacje wartą 2€, a strata po stronie pasywów umniejsza zysk lub... zostawia się wycenę taką jaka jest a po stronie pasywów zawiązuje się rezerwy, której to koszt również obciąża zysk. Jak jest w rzeczywistości? Niestety inaczej... w końcu gdyby banki odpisały już w straty grecki dług, to trudno by było robić europejski bailout tych aktywów. W każdym razie trudno, żeby przeciętny podatnik nie zorientował się o co rzeczywiście chodzi.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=MHW2CF4GF-8]

środa, 31 sierpnia 2011

Blog day

31 sierpnia to blog day, a więc święto blogerów. Zwyczaj nakazuje, aby w ten dzień podzielić się z czytelnikami odnośnikami do 5 blogów, które nie są związane z tematyką bloga i nie ma ich w blogrollu. Tak więc moja cegiełka jest nastepująca.

1. Blog Biszopa - opowieści o bohaterach, którzy są zapomniani. Jak autor sam pisze. "Piszę bloga, ponieważ uważam za smutny fakt, że dla młodego pokolenia autorytetami są celebryci, a postaci prawdziwych bohaterów pokrywa kurz zapomnienia."

2. Dział zagraniczny - brawurowy blog o zakątkach świata, które w polskim głównym nurcie są pomijane

3. Co to za piwo? - blog o piwach

4. Apod - Blog NASA - codziennie nowe zdjęcie, które onjaśniane jest przez fachowców

5. SC2cast - może nie do końca blog, ale agregator meczów Starcrafta2 z różnych turniejów czy mistrzostw. Dyskusje oczywiście pod meczami. Hermetyczne, ale dla fanów e-sports przydatne.

Miało być różnorodnie, mam nadzieje że jest. Oczywiście jak znacie blogi warte polecenia, to wrzućcie w komentarze.

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=sdkQ7_C6Cy0]

 

 

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Co mówi noblista 2?

Tak się zastanawiam czy nie stworzyć jakiegoś cyklu "co mówi noblista". Dziś jednak nie o Krugmanie, a o Robercie Mundell'u. Mundell zasłynął  w latach 70 dokładnymi predykcjami inflacji w tamtym czasie badając cenę złota. Zresztą często powtarzał, że prawdziwym pieniądzem jest złoto.


Jednak Mundell oprócz posiadania sentymentu do złota jest również realistą i wie, że złoto do systemu monetarnego nie wróci. To se ne vrati.


Co prawda Mundell, który swoje już lata ma, podpytany pod włos, jest w stanie tak odpowiedzieć.



Pimm Fox: You’ve written about the role of gold in the world economy, Professor Mundell. Do you think that we’re going to see any kind of return to the gold standard?

Mundell: [T]here could be a kind of Bretton Woods type of gold standard where the price of gold was fixed for central banks and they could use gold as an asset to trade central banks.

The great advantage of that was that gold is nobody’s liability and it can’t be printed. So it has a strength and confidence that people trust. So If you had not just the United States but the United States and the euro tied together to each other and to gold, gold might be the intermediary and then with the other important currencies like the yen and Chinese yuan and British pound all tied together as a kind of new SDR that could be one way the world could move forward on a better monetary system.

To jednak trzeba przyznać, że brzmi to dość mętnie. Od początku lat 70 zaczął pracować nad analizą kursów walutowych oraz koncepcją "optymalnego obszaru walutowego". Za te badania w końcu dostał Nobla, a jego koncepcje były naukową podporą dla tworzenia waluty Euro. Co prawda Mundell zastrzegał, że w "Optymalnym obszarze walutowym" musi występować wysoka mobilność siły roboczej, żeby minimalizowała szoki popytowe czy podażowe w poszczególnych mniejszych "sub-obszarach", to jednak europejscy biurokraci nie specjalnie się tym przejmowali. Ostatecznie w Europie, najmobilniejszą siłą roboczą są Polacy, mimo że nie są w unii monetarnej, natomiast będący w strefie Euro Grecy czy Hiszpanie, jakoś nie są skorzy do pracy zarobkowej na norweskich platformach.


Mundella miałem okazje zobaczyć na żywo (jak na koncercie metalowym;) ) Na Global Finance Confernce w Poznaniu. Jednak jak to na takich konferencjach bywa. Powiedział trochę banałów, potem uściski, kwiaty całusy i do widzenia.


Na spotkaniu w Lindau przedstawił koncepcję, którą można by nazwać, "ucieczką do przodu" (trzeba wyłączyć adblocka)



Proszę zwrócić uwagę, jak o strefie Euro mówi jako o "great succes".  Ojciec widać ślepo kocha swoje dziecko.


To co Mundell zauważa, to to, że w ostatnich dekadach nie było w ogóle problemu inflacji zarówno w strefie Euro, w Dolarze jak i Yenie.


Problemem natomiast były bardzo mocne wahania kursów walut. Trochę to dziwne, gdyż kilka dekad temu podkreślał jak to zmiana kursów pozwala na równoważenie wymian handlowych pomiędzy krajami, a teraz stanowi to problem. Widać, co jest lekiem a co chorobą zależy od tego co się chce pokazać. A propozycja Mundella to powrót do sztywnych kursów walutowych. Jeszcze nie unia monetarna, ale stworzenie pod skrzydłami MFW mechanizmu, który wymuszałby na bankach centralnych strefy €, $ ¥ interwencje walutowe. Krótko mówiąc, jeżeli jakaś waluta by się za mocno umacniała, to bank centralny mocnej waluty, dajmy na to euro, miałby zacząć skupować dolary i jeny za świeżo wydrukowane Euro. Fakt drukowania nie jest oczywiście nowy, gdyż wszyscy drukują korzystając z podatku seigniorage. Tym razem jednak z tego podatku miałby korzystać kraj o umacniającej się walucie. Do tego oczywiście potrzebna by była koordynacja wszystkich zaangażowanych krajów.


Czy to większe political fiction niż standard złota? Nie wiem. Ale biorąc pod uwagę, że pomysły Roberta Mundella już raz zostały wzięte na poważnie i stworzono strefę Euro, to jego wykład brzmi groźnie ;)


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=pQnXx2FlTq4]

czwartek, 25 sierpnia 2011

Praca

Pod ostatnim wpisem o portalu hiperwyzysk.pl rozgorzała dyskusja. Nic dziwnego. Włożenie kija w mrowisko i porządne nim potrzęsienie zawsze powoduje wzburzone emocje. Zresztą delikatna prowokacja zawsze jest wskazana. W końcu, żeby wyjść poza schemat coś nas musi poruszyć żeby zastanowić się nad pewnymi sprawami na nowo, czy w wręcz w ogóle coś przemyśleć.


W tym wzburzeniu jednak, powiedzieliście że gardzę ludźmi pracującymi najemnie, że stoję po jakiejś stronie barykady itd. Nic bardziej mylnego, tym bardziej, że sam pracuje m.in jako pracownik najemny.


Sęk jednak w tym, że dla mnie nie ma znaczenia jak kto na jakich zasadach pracuje. Etat, własna działalność, umowa zlecenie czy o dzieło, rolnik... w gruncie rzeczy te podziały są zupełnie sztuczne i stworzone li tylko przez system prawny. Jeżeli o mnie chodzi, to nie miałbym nic przeciwko temu, że zlikwidować te wszystkie formy i zostawić tylko własną działalność. Niech każdy prowadzi swoją własną firmę i wystawia za swoje usługi co miesiąc fakturę. Czym by się to różniło? Niczym, tylko sposobem liczenia i odprowadzania podatków. Ucieklibyśmy od dyskusji, kto po czyjej stronie stoi i mielibyśmy jedną stronę. Stronę ludzi procujących i wymieniającymi się owocami swojej pracy. Tak było na samym początku istnienia ludzkości i tak jest teraz. Kodeksy, prawo pracy itp regulacje to tylko kurz, który osiadł na tej mechanice wymiany dóbr i usług, nakładający na nas pewne ramy działania i dzieli. Dzieli na na "jakieś" strony, gdy tymczasem strona jest jedna.


W komentarzach pojawiła się oczywiście kwestia, że strona wyzyskiwana nie ma wyboru. Że jest przymuszona sytuacją materialną itd, a wyzyskujący ją skrzętnie wykorzystuje karząc zostać po godzinach. Że wyzyskujący łamie prawo pracy, że kontrole nic nie robią itd. Otóż należy się zastanowić, dlaczego tak jest. W normalnych warunkach pracownik najemny (jeżeli mamy tak go nazywać), powinien kopnąć ten cały interes i poszukać sobie innego zajęcia, gdzie traktowano by go w sposób bardziej dla niego odpowiedni. Mówicie, że przecież dookoła wszędzie jest tak samo. Ano właśnie.. I jaki z tego wniosek wyciągacie? Że wyzysk, że źli ludzie, że okrutni, że kontrole są do niczego itd. Tymczasem jest to ewidentny sygnał ekonomiczny, że na danym terenie wyśrubowane prawo pracy lub co prędzej wysokość płacy minimalnej nie pozwala przedsiębiorcom (czyli tej niby drugiej stronie barykady) zarabiać. Bo czymże jest zostawanie na bezpłatnych godzinach, czy świadome zaniedbanie BHP jak sposobem na rzeczywiste obniżenie płacy? Każde takie działanie, które nazywacie "wyzyskiem", jest właśnie sposobem na obejście płacy minimalnej, czegoś co jak wcześniej wspomniałem, sztucznie narzucone na relacje między ludzkie. Oczywiście to się może nie podobać, ale jest to próba wyegzekwowania prawa ekonomicznego (naturalnego), ponad prawo stanowione.


Już czekam, jak mi powiecie, że ktoś zarabia bardzo dużo, a płaci mało, że wykorzystuje sytuacje w regionie w którym jest wysokie bezrobocie etc. Cóż... życie to nie bajka i nigdy nią nie było. Gwarancja pracy była tylko za komunizmu. Brak pracy w normalnej gospodarce to sygnał ostrzegawczy. Albo znajduje się na pustyni i nikt nie potrzebuje moich usług, albo muszę coś zrobić żeby moje usługi były potrzebne.


Na ten stan rzeczy nie ma się co obrażać. Trzeba wyciągać wnioski.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=r5tW9fekzJo]

Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...