poniedziałek, 28 listopada 2011

Dług brutto, dług netto

Z reguły wartość długu publicznego podaje się jak wartość brutto. W skrócie można powiedzieć, że są to wszystkie zobowiązania państwa od których płaci odsetki. Dla kontrastu i obrazu na poniższy wykres wrzuciłem kraje południa i północy Europy plus USA:


Za IMF via Google


Widać wyraźnie, które kraje działają na solidnym lewarze, a które podchodzą dość konserwatywnie. Działanie na lewarze (dźwignia na długu) w teorii nie jest niczym złym, pod warunkiem, że dług idzie na inwestycje, które w przyszłości przyniosą znaczną stopę zwrotu. No powiedzmy, że stopę pokrywającą co najmniej odsetki od zaciągniętego długu. Firmy w większości mają projekty inwestycyjne, które przewidują wyższą stopę zwrotu niż płacone odsetki za kredyt, stąd zadłużanie firmy jest działalnością jak najbardziej pozytywną. Pod warunkiem oczywiście, że te nasze pomysły nie są oparte na z księżyca wziętych założeniach. Firma zadłużać się może, ale im większe zadłużenie tym większe ryzyko. Bank udzielając kredytów lubi ryzyko, ale takie na które ma zastaw. Jeżeli spółka zastawów nie może dostarczyć, bo ich po prostu brakuje, to oprocentowanie owego kredytu rośnie bardzo wysoko (a więc stopa zwrotu na nowych inwestycjach musi być znacznie wyższa) lub, co częściej, kredyt po prostu nie zostanie udzielony.


Tyle jeżeli chodzi o firmy. Państwa oczywiście się również zadłużają co widać na obrazkach i rządy również argumentują, że dług idzie na inwestycje. Inwestować w państwie można w rozmaite dziedziny. I tak mamy inwestowanie:




  • w infrastrukturę (to jeszcze ujdzie)

  • w bezpieczeństwo (podwyżki dla policjantów)

  • z zdrowie (podwyżki dla pielęgniarek)

  • w życie emocjonalne części Polaków (Euro 2012)

  • w spokój społeczny (przywileje emerytalne górników)

  • w spokój rządzących (przywileje emerytalne służb mundurowych, dawnych SBeków)

  • itd


Wszystko można kwieciście wyargumentować, gorzej z policzeniem efektów pieniężnych.


Wracając jednak do długu, to niektóre kraje inwestują na kredyt wydając pożyczone pieniądze na te szczytne cele ku uciesze elektoratu, a niektóre.. również wydają jednak się nie zadłużają. Co więcej, zbierają nadwyżki i kumulują rezerwy dla przyszłych pokoleń. Czy taki stwór istnieje? Owszem, wystarczy przedstawić ten sam wykres co powyżej i pokazać zadłużenie netto, a więc dług brutto minus wszystkie finansowe aktywa korespondujące w swojej formie z instrumentami dłużnymi.



Norwegia mimo że brutto zadłużona na 40 % PKB to netto ma nadwyżek na 200% PKB. Jasne, kasę ma z ropy, ale Wielka Brytania również, a mimo tego Bryci są netto zadłużeni na 60%PKB. Szwecja, Finlandia mimo braku znacznych zasobów również posiada zakumulowane nadwyżki w granicach 20-50% PKB, a w perspektywie zapowiadane są obniżki podatków. Cóż, można wiele mówić o tym czym się państwo powinno zajmować, a czym nie. Mimo tego, że północ Europy ma jedne z najwyższych wydatków rządowych w stosunku do PKB, to trzeba przyznać. Oni płacą za to pełen rachunek i wygląda to znacznie rozsądniej niż na dzikim południu.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=5iyq0pzhopE]

wtorek, 22 listopada 2011

Regalia

Cynik9 w swoich ostatnich wpisach dość ostro skrytykował pomysł podwyższenia opłat za wydobycie kopalin w wnętrza ziemi. Te opłaty w świecie nazywane są royalties (część króla), czego polskim odpowiednikiem moga być regalia.


Musze przyznać, że kompletnie nie rozumiem tej szarży cynika9. Co więcej, zapowiedzianą zmianę uważam za wyjście z chorej sytuacji stania Polski na głowie. W tej pozie tkwimy od czasu przewrotu roku 89 i czas w końcu poustawiać prawo dotyczące wydobywania polskich surowców na normalne tory.


W praktycznie każdym kraju zasadą jest to, że kopaliny należą do państwa. Mimo posiadania przez jakiegoś prywatnego właściciela gruntu, nigdy nie jest tak, że posiada on własność do tego co się znajduje kilometry pod powierzchnią ziemi aż do jądra kuli ziemskiej, tak samo jak nie posiada prawa do przestrzeni powietrznej znajadującej się w granicach jego działki i nie może pobierać myta od przelatujących nad jego czapką samolotów czy satelit. Tyle powinno być jasne.


Zatem tak samo jak Kowalski nie ma prawa do ropy znajdującej sie pod jego stopami, tak samo spółki i firmy do niej nie mają. Za wyjątkiem pewnie USA i Kanady, gdzie tam można nabyć ziemię z prawem do wydobywania kopalin, ale wtedy i cena tej ziemi jest zupełnie inna!
W czasach poprzedniej epoki miliśmy tylko i wyłącznie państwowe kopalnie miedzi, węgla czy gazu. Nie specjalnie przejmowano się "sprzedwaniem" kopalin tym spółkom, gdyż wiadomo było, że każdy zysk, który wypracują te kompanie i tak przechodził do wspólnego budżetu państwowego. Zatem czy państwo sprzeda kopaliny, czy wyciągnie ze spółki zysk, jeden pies. Efekt ten sam.

Od dwudziestu lat mamy transforamcje i mimo tego, że na rynku pojawiają się prywatne firmy wydobywcze lub same monopole typu KGHM czy PGNIG są częściowo prywatyzowane, to prawo górnicze ciągle stało dwoma nogami z starym systemie. Opłaty za wydobycie (sprzedaż kopalin) są śmiesznie niskie, a jeżeli spółka generowała zysk, to zyski z tych kopalin wyciągano właśnie dywidendą.. Ale dywidenda teraz szła i do prywatnych inwestorów i do państwa, a przecież wiadomo, że owa ponadnormatywna dywidenda mogła się pojawić dlatego, że spółki mogły za grosze wydobywać kopaliny, które nie należały do nich. Należały i należą do państwa.
Żeby dać trochę tła kilka akapitów o tym jak to wygląda w innych państwach (za rzepą):
Po potwierdzeniu odkrytego złoża i rozpoczęciu produkcji wchodzi w życie koncesja produkcyjna, zawierająca – oprócz zobowiązań inwestycyjnych – opłaty produkcyjne za wydobycie ropy i gazu, tzw. royalties, które często mają dość skomplikowaną strukturę. Inwestorzy postrzegają je jako podatek, rządzący i społeczeństwo jako ich sprawiedliwy udział w projekcie.

Sztuka polega na tym, aby obydwie strony były szczęśliwe. A jest o co walczyć, choć czasami perspektywa wydobycia może wydawać się odległa. Udział rządów w przychodach z produkcji ropy i gazu różni się w zależności od polityki kraju i jego gospodarki, np. w Arabii Saudyjskiej to 80 – 90 proc., w Chinach 51 proc., Kazachstanie 30 – 50 proc., Rosji 40 – 60 proc., Libii 80 – 90 proc. Opłaty produkcyjne w Kanadzie wynoszą średnio 25 proc., ale zależą między innymi od głębokości odwiertów i wieku danego złoża.(...)
Oczywiście bardzo ważne są również zachęty dla inwestorów, bo należy pamiętać, że to oni biorą na siebie ryzyko finansowe i technologiczne projektu. Na przykład rolnicza kanadyjska prowincja Saskatchewan w celu przyciągnięcia inwestorów obciąża przychody z produkcji w niekonwencjonalnych projektach wydobycia ropy z piasków opłatą wysokości tylko 1 proc. do momentu, w którym inwestor nie uzyska całkowitego zwrotu nakładów inwestycyjnych plus uzgodniona stopa zysku. Później rząd Saskatchewanu partycypuje w produkcji w wysokości minimum 20 proc.

Jak to wygląda teraz w Polsce? Można sprawdzić w załączniku do ustawy o prawie geologicznym i górniczym. Opłata za gaz wynosi 5,89 pln za 1000 m sześciennych i stanowi 1-2 % ceny gazu. Chore? No chore, ale mam nadzieje, że właśnie wychodzimy z tej sytuacji systemowo - poprzez zmiany w prawie górniczym.

Nie tak dawno były lamenty na blogu, że za bezcen sprzedamy gaz łupkowy zagranicznym firmom, gdzie pisałem na to wyraźnie, że do tego czasu prawo będzie zmienione. Musiało być. W końcu obok PGNIG pojawią się inne prywatne podmioty, które z jakiej racji maja otrzymywać gaz od państwa za ułamek jego ceny?

Nie wiem dlaczego cynik9 tak bardzo rozpacza nad dojeniem KGHM. To jego firma? W mojej ocenie to właśnie KGHM od lat doi polskie społeczeństwo, a nie odwrotnie, gdyż może sobie wydobywać kopaliny po cenie oderwanej od cen rynkowych i generować zyski jak w bonanzie. To dzieki temu jest tam możliwa związkokracja, nepotyzm i kunktatorstwo w działaniu. Dzięki uwłaszczeniu się na zasobach, które prawnie należą do nas wszystkich.

Mam nadzieje, że zmiany w prawie będą na tyle głębokie, żeby w końcu ustawiły margin-share out na standardzie, który nie stawia nas w szeregu państw bananowych, gdzie za ułamek procenta i łapówkę dla polityka wydobywa się ropę wartą miliardy.

Krytyka od krytykanctwa niedaleko jest oddalona. Jak narazie w opiniach cynika9 widze na ten temat wiecej tego drugiego. Mam nadzieje, że mnie wyprowadzi z błędu.

[Youtube:http://www.youtube.com/watch?v=NH1wp_YGJ7Y]

poniedziałek, 21 listopada 2011

PPI

Niestety od początku roku wisi nad Polskim firmamencie złowróżebna kometa. Tą kometą jest wskaźnik PPI, który jest sygnałem wyprzedzającym dla CPI, czyli tak zwanej inflacji konsumenckiej. Tak jak CPI mówi nam, według statystycznie przyjętych reguł, o ile rosną ceny finalne w sklepach dla statystycznego konsumenta, tak wskaźnik PPI (Producer Price Indeks) mówi nam, ile rosną ceny materiałów przemysłowych. Na dzień dziesiejszy wykres PPI przedstawia się następująco:


Dlaczego PPI jest wskaźnikiem wyprzedającym? Ano dlatego, że drożejące materiały produkcyjne tworzą presję na podniesienie cen sprzedaży dla ostatecznego klienta czyli CPI. Presja ta w przemyśle może być tłumiona poprzez obniżenie swojej marży lub wzrost wydajności. Jako, że dążenie do wzrostu wydajności w fabrykach to proces ciągły i inżynierowie nic innego nie robią jak kombinują jak produkować efektywniej, to na wielkie rewolucje w tym wskaźniku bym nie liczył. Pozostaje zejście z marży, co może prowadzić do generowania strat, a na pewno do ograniczenia inwestycji. Drugim wyjściem jest wzrost cen czyli inflacja. CPI będzie właśnie wypadkową powyższych sił.


Czy należy się bać inflacji PPI? Cóż, jeżeli spojrzymy na analogiczny okres dla CPI to możmy wysnuć kilka wniosków.


Jak widać do roku 2011 CPI jak i PPI zgodnie poruszały się mniej więcej w kanale 2-4%. Na początku 2011 PPI odjechał do prawie 10 % by po krótkiej korekcie wrócić na poziomy w okolicach 8,5 %. Jaka z tego obserwacja praktyczna? Należy się spodziewać w telewizji dużo reklam lokat na stałe oprocentowanie, z których pod żadnym pozorem nie należy korzystać.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=21RltAs-YHU&feature=related]


sobota, 19 listopada 2011

Podatkowe obciążenie

W Polsce żyje 38 200 000 ludzi. Według rocznika GUS 24 624 000 jest w wieku produkcyjnym. Z kolei według wskaźnika zatrudnienia dla Polski 60 % ludzi w wieku produkcyjnym pracuje.  Zatem faktycznie, czy to na etacie, czy we własnej firmie, czy w innych formach działalności pracuje tylko 14 744 000 ludzi. To Ci ludzie muszą w jakiś sposób wypracować dochód, który pokryje potrzeby całych 38 200 000 ludzi. Statystycznie jedna osoba pracująca pracuje na 1,6 osoby która nie pracuje, obojętnie czy to jest dziecko, bezrobotny, czy emeryt.


Znając wpływy podatkowe ogółem, możemy zobaczyć ile średnio jedna pracująca osoba płaci podatków:



Nie ma znaczenia czy VAT w sklepie płaci emeryt czy student. Kwota tego podatku i tak musiała zostać wypracowana przez kogoś, który był wcześniej na ten cel opodatkowany. Taka jest średnia ze wszystkimi tego konsekwencjami. Żeby zrobić z tego naprawdę fajną tabelę, należało by pokazać średnie obciążenie podatkowe w każdym decylu średniego dochodu Polaków. Ale to już jest grubsza robota i może jakiś student statystki się pokusi w formie pracy licencjackiej o stosowne przekonanie się przez raporty?


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=NiwqRSCWw2g]

wtorek, 15 listopada 2011

Życie jak w bajce

Wydaje się, że konstruktorzy funduszu EFSF to bardzo dobrzy ojcowie, gdyż tak dużo czytają bajek swoim dzieciom, że część tych opowieści przekładają na realne działania w euro - piaskownicy.

Europejski fundusz EFSF jest funduszem pożyczającym na rynku pieniądze w celu pożyczenia tych pieniędzy krajom, które właśnie w konwulsjach bankrutują. Jego wiarygodność kredytową, a co za tym idzie zdolność do pożyczania pieniędzy gwarantują państwa Eurozony w proporcji jak na obrazku:



Otóż ten fundusz niedawno ogłosił, że udało mu się pożyczyć z rynku 3 miliardy € w celu "wsparcia Irlandii". Jednak, żeby było jak w prawdziwej bajce, jednocześnie wyciekła taka informacja:
Sources said the EFSF had spent more than € 100m buying up its own bonds to help it achieve its funding target after the banks leading the deal were only able to find about €2.7bn of outside demand for the debt.

Co to oznacza? Ano, żeby spełnić cel, jakim było pożyczenie 2,7 miliarda €, EFSF musiał sam sobie pożyczyć 100 mln €. Czyż to nie piękna ilustracja do bajki o Baronie Muchausenie, który sam siebie wyciągnął za włosy z bagna?



 

Ciekawe co byście powiedzieli gdyby sąsiad wam powiedział, że poszedł do banku i chciał pożyczyć 10 000 pln, a bank mu powiedział, że może mu pożyczyć maks 8 000 pln, na co propozycja sąsiada byłaby taka, że nie ma problemu... z tych 8 000 jest w stanie bankowi pożyczyć 2 000, żeby następnie bank mógł je znowu pożyczyć, co dało by łącznie kwotę pożyczki w wysokości 10 000

W oparach absurdu żyjemy, ale to życie jak w bajce.

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=MpVyMMLQmbk&feature=related]

poniedziałek, 14 listopada 2011

Odpowiedzialność organizatora

Relacje jak i wnioski głównych mediów z zamieszek w Warszawie wręcz porażają. Raptem 20 lat po obaleniu komunizmu zapominamy co to wolność i sami wpychamy się w totalitarne myślenie. Nie chodzi o to, czy jeden dziennikarz jest za "lewakami" czy za "prawkami". Spory tych dzieciaków są kompletnie nierelewantne w stosunku do tego, do czego zmierza dyskusja publiczna. A zmierza w kierunku ograniczenia wolności zgromadzeń i manifestu.


Dwie godziny temu w radiowej trójce, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego pan Stanisław Koziej publicznie informował, że trzeba się poważanie zastanowić nad tym, żeby to organizator manifestu dbał o bezpieczeństwo publiczne. Praktycznym rozwiązaniem byłoby również wpłacanie przez organizatorów zaliczek na poczet strat oraz zakaz zakrywania twarzy. 20 lat po komuniźmie, a idziemy z powrotem w tą samą mentalność. Równia pochyła działa tu jak widać szybko. Niedługo rejestracja członków manifestu w państwowym urzędzie, oświadczenie o nie wygłaszaniu haseł godzących w poprawność polityczną, a dla pewności członek rodziny jako zakładnik w miejscowym areszcie.


Pan Koziej chce zrzucić odpowiedzialność na organizatora, który żeby utrzymać porządek musiałby wtedy zatrudnić prywatną ochronę. Kto wie, może wziąłby na umowę o dzieło policjantów po służbie. Ja bym był nawet skłonny z takim podejściem się zgodzić, ale jednocześnie z ustawą o rozwiązaniu Policji.


Rzecz była i jest banalna. W wolnym i demokratycznym państwie karany powienien być ten, który wyrządził szkodę. Gdy Policja widzi niszczącego mienie, osobnika rzucającego płytą chodnikową w tłum, powinna go po prostu łapać w siatkę, nałożyć grzywnę w wysokości 20 000 pln za niszczenie mienia i stwarzanie zagrożenia życia i koniec. Jeżeli tego nasza policja nie potrafi, to po co nam ona? Czy jedynie co potrafią to łapać z za krzaka niefrasobliwych kierowców?


Pan Koziej jest również za prewencją. Otóż prewencyjnie to można zimą nałożyć na głowę czapkę. Prewencyjne zamykanie ludzi pod pretekstem izolowania niebezpiecznego osobnika, to traktowanie ludzi jak bydło. Czym się to różni od internowania ludzi na Białołece?


Ale czego tu się dziwić. Szanowny pan Koziej to były członek PZPR i jest wysoce doświadczony w zwalczaniu i dezinformowaniu przeciwnika. Ja rozumiem, że niektórzy ludzie mają chęć służenia państwu w wojsku, chociażby to było wojsko PRL. Jednakże przy okazji nie muszą legitymować systemu przynależnością do partii sprawującą totalitarną władzę. Erich von Manstein nie należał do NSDAP, to i Pan Koziej nie musiał. Niestety zostaliśmy nim pokarani na fali mody bratania się z komunistami przez obecnego strażnika żyrandola (Nałęcz, Belka, Jaruzelski). Brak dekomunizacji będzie nam się odbijał czkawka pewnie jeszcze kilka pokoleń w przód.


Te działania bedą przeciw skuteczne o czym uczy historia i to historia najnowsza. Zarówno Prezydent jak I pan Koziej, jako ludzie stojący kiedyś po przeciwnej stronie barykady powinni to doskonale wiedzieć. Za rok będzie ostrzejsza manifestacja


I jaki może być do tego komentarz muzyczny? Tylko jeden.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=6ODNxy3YOPU]

piątek, 11 listopada 2011

Ile kosztowała impreza w Cannes?

No właśnie ile kosztował szczyt G20? Szczyt w którym dyskutowano o zaciskaniu pasa i bankructwie krajów południa? Szum w zachodnich mediach wywołał artykuł w angielskim tabloidzie Sun, który opublikował grafikę z kosztami pojedynczego noclegu małego Napoleona z wielkim ego. Szacowany koszt? 37 ooo Euro.

Tyle kosztują apartamenty, w którym dyskutowano o oszczędnościach, a jedynie co uradzono, to określenie które z kolejnych krajów wciągnąć na czarną listę państw będących rajami podatkowymi. Rzeczywiście w rajach podatkowych chyba nie mogliby sobie pozwolić na taką ekstrawagancję. W końcu znaczenie wyrażenia "Raj podatkowy" jest względne. Zależy po czyjej stronie budżetu się znajdujesz.


Sun to oczywiście tabloid i podał ceny jak w cenniku, a i te pewnie trzeba by podzielić kila razy. Jednak zastanawiająco dużo gazet z różnych krajów w tym oczywiście z Francji powtarza tą samą informacje. Min tu, tu, tu, tu itd. Ostatecznie i tak nie będzie wiadomo ile za te noclegi poszło pieniędzy. Informacja i tak została oficjalnie zdementowana. Całkowity koszt imprezy? Sun podaje 1 miliard funtów, ale tu już chyba redaktor tabloidu kompletnie odleciał. The independent podaje za francuskimi gazetami koszt jaki poniosła Francja w wysokości 80 milionów Euro. Trochę bardziej realny ale kurcze... To 400 milionów złotych. Tyle ile koszt organizacji przez Polskę prezydencji która bądź co bądź jest pół roczna, a nie jednodniowa.


Trudno się wywiedzieć ile faktycznie kosztowały te imprezy i na pewno nie dowiemy się tego z tabloidów. Świadczy to tylko o transparentności władzy, a przede wszystkim transparentności wydatków budżetowych. Przy galopującym długu, transparentność wydatków jest potrzebna jak powietrze... Ale z drugiej strony, jeszcze przyszło by komuś do głowy, żeby zażądać referendum na temat miejsca i kosztów takich spotkań, albo referendum w którym oceniono by sens międzynarodowych szczytów per se.


Nie zmienia to faktu, że chyba koszt tych imprez w którym przy kanapce z czarnym kawiorem rozwiązuje się problemy długu, rośnie wprost proporcjonalnie do coraz większego zadłużenia. Oby Polska nigdy nie gościła tych notabli na jakimkolwiek szczycie. Nieszczęścia w postaci Euro 2012 i prezydencji powinny nam na dwie dekady wystarczyć.


***************************


A to utworek z czasów maturalnych, kiedy dubstep jeszcze nie został nawet wymyślony ;)


wtorek, 8 listopada 2011

Polityka kurzego paraliżu

Jerzy Pomianowski swego czasu w książce "Na wschód od zachodu" tak oto scharakteryzował polską politykę wobec Rosji.
...Jak wiadomo, wystarczy wziąć kokoszke i umiejętnie obrócić ją na grzbiet, by kura zastygła na długie godziny. I to wcale nie dlatego, że rzeczywiście ogarnął ją paraliż, ale dlatego, że owo stworzenie rozumuje całkiem nie głupio: chwilowo nic mnie nie boli, choć sytuacja jest nadzwyczajna - zatem nie będziemy zmieniać polożenia. Zachowajmy sie biernie.

Wydaje się, że owy opis można zastosować do polityki zachodu w sprawie swojego zadłużenia. Wiadomo jakie były kryteria konwergencji z Mastricht. Maks 3 procent deficytu budżetowego oraz 60% długu w relacji do PKB. Jak było? Wiadomo.



Włochy co prawda nie spełniały kryteriów, ale obiecały że spełnią. Grecja fałszowała, ale też mówiła, że będzie lepiej. W momencie przekroczenia progów przez Francje i Niemcy i tak przestały te kryteria mieć już jakiekolwiek znaczenie. Europa znalazła się w nadzwyczajnej sytuacji, ale chwilowo nic ją nie bolało. Zgodnie z polityką kurzego paraliżu postanowiono pozostać biernym.


I biernym była do momentu strajku inwestorów w Greckie obligacje. Po wybuchu ulicznych zamieszek na dawno niespotykaną w Europie skalę zaczęto robić jakieś ruchy. Jednak było już za późno. Grecki premier, spoglądając przez okno na fruwające tu i ówdzie koktajle Mołotowa, zaczął sobie wyobrażać siebie w roli dyndającego na latarni, umył ręce ogłaszając referendum, żeby je natychmiast odwołać i podać się do dymisji.


Tymczasem wydaje się, że powtórkę będziemy mieć we Włoszech. Oprocentowania włoskich dziesięciolatek zbliża się do poziomu, w którym będzie konieczne opuszczenie rynków finansowych.


Narazie polityka kurzego paraliżu trwa w najlepsze. Co prawda kura leży i lis już zaczyna spoglądać jej między oczy, ale jak narazie nic nie boli... Jeszcze się nic nie stało. Jednak przyjdzie czas że i obecny premier Włoch przypomni sobie jak skończył Mussolini.


****************************


Profil na google+ uruchomiony. Aby się zapisać, trzeba klinąć w poniższy banner.




[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=rRb8kzgNxqc]

czwartek, 3 listopada 2011

Strachy na Achajów

Straszą tych Greków straszą, aż w końcu przestraszyli i referendum zostało odwołane. Ciekawe jak ulica zareaguje na takie zabawy. To straszenie jednak jest iście ciekawe. To naprawdę fascynujące, jak orędownicy demokracji mogą bez zająknięcia krytykować demokratyczne referendum i jak mogą straszyć argumentami z księżyca. Weźmy taką ekspertkę Europejskiej fundacji Bruegel panią Benedicta Marzinotto.




Gdyby Grecja wyszła z UE, byłaby w Europie "kompletnie wyizolowana", a rynki obawiałyby się, że ta choroba (zadłużenia) może zarazić inne kraje strefy  euro - powiedziała w czwartek PAP Marzinotto.
Wyjaśniła, że zgodnie z obowiązującym traktatem, kraj nie może wyjść tylko ze strefy  euro; musi wyjść z całej Unii i sam o to zawnioskować. "Dopóki traktat nie zostanie zmieniony, co jest możliwe, Grecja będzie musiała wyjść z całej UE, miałoby to dramatyczne konsekwencje dla Grecji: społeczne i gospodarcze" - oceniła. "Bo to oznacza, że będą musieli nie tylko zrezygnować ze wspólnej waluty, ale i z wolnego handlu, swobodnego przepływu ludzi i kapitału, a także z funduszy strukturalnych"



Ja już widzę oczami wyobraźni jak Szwajcaria czy Norwegia czuje się wyizolowana, jak narzeka na brak wolnego przepływu wolnego kapitału. Jak Norwegowie narzekają, że nie mogą wyjechać na wakacje do Grecji, ponieważ nie ma wolnego przepływu ludzi. Szwajcarzy w garniturach od Armaniego na każdym rogu złorzeczą, że są pozbawieni funduszy strukturalnych, za które musieliby wcześniej zapłacić. Nie wspomnę nawet, że brak administracji publicznej oraz prywatnej, a co za tym idzie i urzędników w nich zatrudnionych, którzy są konieczni do obsługi tych funduszy, wpędza ich w dodatkowe bezrobocie. Już niedługo Grecja może dołączyć do tych narzekaczy z 4-świata.


Pani Benedicta pracuje w Europejskim think-tanku Breugel, który zajmuje się pisaniem różnych ekspertyz i tworzeniem klimatu do porozumienia pomiędzy społeczeństwem, biznesem i rządami. Przewodniczy tej fundacji Leszek Balcerowicz. Takie fundacje lubimy tu na blogu najbardziej. Ciekawe, z czego się utrzymują? Wyciag z ich raportu finansowego wzbudza lekki śmiech. 




No proszę... Sprzedaż publikacji w 2010 roku wygenerowała przychody w wysokości 419 Euro i 18 centów. No przepraszam, ale więcej to ja wyciągam publikując tutaj na blogu ;) Reszta to państwowe granty i subskrypcje zaprzyjaźnionych korporacji oraz krajów EU, min. oczywiście Polski. Że też musimy płacić na takie bzdury.

Struktura finansowania jawnie wskazuje, że fundacja Bruegel i ekspertka która ją firmuje (czy tylko w moich uszach słowo >>ekspert<< brzmi coraz bardziej pejoratywnie?), to państwowa tuba do "zarządzania informacją".

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=df6Y-CF8ZcU&feature=related]

 

środa, 2 listopada 2011

Referendum

Greckie referendum widać zasiało panikę wśród liderów fasadowych demokracji.
Francja powtarza, że plan przyjęty w ubiegły czwartek jednomyślnie przez 17. krajów strefy euro jest jedynym sposobem na rozwiązanie problemu greckiego długu. Oddanie głosu ludziom jest zawsze uzasadnione, ale solidarność między krajami może istnieć tylko wtedy jeśli wszyscy zgodzą się w sprawie niezbędnych działań - powiedział wczoraj wzburzony Sarkozy.

Zdaniem komisarza UE ds. energii, Niemca Guenthera Oettingera planowane referendum w Grecji wiąże się z dużym ryzykiem dla Europy. W opublikowanym w środę wywiadzie z dziennikiem Die Welt komisarz powiedział, że decyzja premiera Grecji może podważyć zaufanie prywatnych i publicznych wierzycieli do Europy. Sytuacja jest wystarczająco trudna, a teraz tracimy jeszcze co najmniej trzy miesiące - powiedział Oettinger.

Dzięki swej kontrowersyjnej inicjatywie grecki premier Jeorjos Papandreu przypomina gracza w ruletkę, który postawił wszystko na jedną liczbę. I wydaje się, że nie jest jedynym hazardzistą wśród europejskich polityków - komentuje Die Welt.

W ocenie Sueddeutsche Zeitung grecka polityka nie jest już wyłącznie sprawą samej GrecjiOd jej losu zależy los 16 pozostałych państw strefy euro. I jeśli zgodzą się, że od euro zależy też przyszłość Unii Europejskiej, to stawką w grze jest teraz cały ten projekt - ocenia gazeta. Dodaje, że szczyt Eurolandu w Brukseli w ubiegłym tygodniu był wyrazem odpowiedzialności, którą Europa chce przejąć za GrecjęAle co będzie z odpowiedzialnością Grecji za Europę? - pyta SZ.

Część z nich - jak Le Figaro i Le Monde - nie szczędzi bezlitosnej krytyki władzom greckim, a samą inicjatywę przeprowadzenia referendum uważa za katastrofalną w skutkach dla strefy euro. Czy Europa zginie przez grecką truciznę? - pyta konserwatywne, bliskie prezydentowi Nicolasowi Sarkozy'emu Le Figaro.

Le Figarododaje, że swoim pomysłem przeprowadzenia referendum Ateny zbliżają się wielkimi krokami w stronę opuszczenia strefy euro.

W podobnym tonie komentuje bliski politycznego centrum dziennik Le Monde. W jego opinii premier Papandreu podjął szaleńcze ryzyko. Gazeta uważa, że nieoczekiwana decyzja Aten każe się mocno zastanawiać, czy Grecja ma naprawdę swoje miejsce w eurogrupie.

Cytaty za money


Według teorii w demokracji rządzi kto? Rządzi lud. Owszem wybiera swoich przedstawicieli, którzy na podstawie tych wyborów stali się pomazańcami narodu i decydują w ich imieniu na podstawie mandatu wyborczego. Mandat wyborczy jest o wiele lepszy od mandatu siłowego (dyktatura) lub mandatu boskiego (monarchia).


Grecki premier postąpił najdemokratyczniej jak się da, gdyż referenda to sól demokracji. Bezpośrednie pytanie, czy w lewo czy w prawo zmywa z premiera odium odpowiedzialności za decyzje, a kto wie, może i sprawi, że naród nie powiesi go na jakiejś suchej gałęzi.


I oto piewcy demokracji w Europie zachodniej oburzają się, gdy ktoś chce demokracje stosować. Przecież nie tak dawno walczyli o nią w Libii ;)  Ja na miejscu zwykłych Niemców i Francuzów też bym się oburzał. W końcu Grecy przynajmniej będą mieli możliwość zdecydować. Niemców i Francuzów nikt o zdanie nie pytał, czy chcą płacić bilion Euro na bailout innych narodów, żeby uratować kilka prywatnych banków od strat, które mogą odrobić w 3 lata.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=DDHW8bsHB0w&feature=player_embedded#!]



 

Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...