sobota, 22 lutego 2014

Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angielskich oraz rewolucji francuskiej. Wcześniej używano wyrażenia "polityczne wrzenie, wstrząs" lub po prostu okres anarchii. Z paroma wyjątkami okresy rewolucji były bardzo długie, krwawe i przede wszystkim niesterowalne. Traktowano je tak samo jak epidemię dżumy, pożar czy huragan. Ot jest wydarzenie, które się toczy, ale nikt nie ma realnego wpływu na nie. Nawet stając po jednej z wielu stron, jest się tylko elementem żywiołu, który dopiero po wypaleniu umożliwi na nowo uporządkować życie.


W wojnie 30 letniej, która tylko z nazwy była wojną, a w rzeczywistością niekontrolowaną rzezią przez odziały maruderów, dezerterów, chłopskich bojówek z religijnymi czy w końcu regularnymi armiami zginęło w krajach niemieckich od 25-40% populacji. W niektórych regionach pomorza czy Czech straty dochodziły aż do 90 %. Ta rewolucja o podłożu religijnym skończyła się wtedy, kiedy nie było już komu walczyć. Żywioł się wypalił. Coś co miało być krótkim starciem o uporządkowanie kwestii religii w cesarstwie, stało się 30 letnim konfliktem, w którym żołnierze polegli w bitwach stanowili mały odsetek strat.


Rewolucja Francuska, dziś postrzegana jako bardzo dynamiczna i krótka, ówcześnie opisywana ją jako trwający proces. Niekontrolowany. Przeszły 4 fale kolejnych rad czy ciał rewolucyjnych gilotynujących swoich poprzedników. Okres Napoleona to pokłosie tego bałaganu, ale sam zakończył się bałaganem. Po pokoju wiedeńskim Francja ciągle szukała swojego modelu. Od monarchii, do cesarstwa czy kolejnych republik parlamentarnych. Konstytucja Francji zmieniała się tak szybko, że żartowano, że zrobiono z niej czasopismo periodyczne. Praktycznie do końca wojny fracusko-pruskiej z 1871, w której  Prusy (wtedy przecież relatywnie mały kraj) przeorały całą północną Francję i upadku komuny paryskiej, nastąpiło otrzeźwienie i ustanowienie relatywnie stabilnych rządów trwających do dziś. Rewolucja, która początkowo zdawała się błyskawicznym procesem trwała 9 dekad. Tyle trwało też mentalne przejście z feudalizmu do obecnego modelu zachodniego społeczeństwa.


Nawet tzw "chwalebna rewolucja" brytyjska z 1688 roku, która opisuje się jako przykład szybkiego i bezkrwawego przewrotu, była tylko bezkrwawa w Anglii. W Szkocji czy Irlandii zapoczątkowała dekady wyniszczających wojen trwających dekady.


W zasadzie jedyne krótkie rewolucje to te przeprowadzone pod dyktando wskazówek Machiavellego. Bolszewicka, Meo Zedonga czy Hitlera. Opierały się one jednak na wprowadzeniu totalnego terroru na wszystkich szczeblach drabiny społecznej, co wiązało się z hekatombą wymordowanych ofiar. Zresztą, sami przywódcy mówili, że rewolucja ciągle trwa, ponieważ ciągle potrzebne były ofiary do podtrzymania terroru. Dopiero gdy społeczeństwo złamano i ustanowiono nową mentalność ludzi, można było zmniejszyć skalę ludobójstwa.


Upadek komunizmu i przewrót w takich krajach jak Polska, Czechosłowacja czy kraje bałtyckie należą jak narazie do najmniej krwawych i z najmniejszym stopniem anarchii w czasie samego przewrotu. Składa się na to oczywiście wiele czynników, ale jeden moim zdaniem się wyróżnia. Jest nią konsensus "rewolucjonistów" do wypracowania i zbudowania modelu działania społeczeństwa demokratycznego jaki istnieje w krajach zachodnich, a wypracowany w XIX wieku. Do zbudowania kraju opartego o rządy instytucji, a nie o rządy autokratyczne. Mieliśmy bardzo blisko przykład jak to działa i jak powinno być zbudowane. I wiedzieliśmy też, że tranzycja wymaga wielu poświęceń. Przede wszystkim poświeceniu władzy, która w toku rewolucyjnego przewrotu spada często w ręce przypadkowych osób i zbudowaniu instytucji o charakterze inkluzywnym. Krótko mówiąc, ustanowienie rządów prawa jednakowego dla wszystkich obywateli.


To jest niestety bardzo trudne i uzależnione od mentalności obywateli. Różnicę pomiędzy charakterem państwa inkluzywnego a ekstraktywnym myślę, że najlepiej obrazuje anegdota o młynarzu Arnoldzie, Fryderyku I i sądzie berlińskim. Takie instytucje i siłę takich instytucji Prusy miały zbudowane już w XVIII wieku. Proszę sobie wyobrazić taki sam proces i takie same naciski "władcy" w rewolucyjnej Syrii czy gorącej dziś Ukrainie.


Dlatego, żeby rewolucja demokratyczna, której celem jest ustanowienie rządów prawa na wzór zachodni, miała szanse przetrwać próbę czasu i nie popaść w dekady walk, które mogą się zakończyć powrotem do punktu wyjścia, musi zaistnieć na pewnym podłożu. Obywatele jak i przywódcy przewrotu muszą mieć pewne bodźce, pewną realną szansę i wizję przyszłości, jaki kraj zbudować. W nowo przyjętych krajach do EU te bodźce i wizja była bardzo realna i silna, jakkolwiek naiwna i idealistyczna mogła się wydawać na samym początku. Kraje bałtyckie, będące od stuleci w niemieckim, szwedzkim czy polskim kręgu kulturowym, niejako rzutem na taśmę uciekły z oligarchicznego modelu rosyjskiego. Polska, zawsze będąca między wschodem a zachodem, miejmy nadziej raz na zawsze wstąpiła do krajów o inkluzywnym charakterze.


Ukraina nie zdołała w latach 90 przejść tej transformacji. Szybko zapanowały tam żywioły władzy obecne od stuleci. Niepodzielne rządy dawniej magnatów polskich, zastąpione później przez ich urzędniczych odpowiedników w Rosji carskiej czy sowieckiej odnowiły się w roku 90. Ludzie po prostu nie znali innego modelu systemu społecznego. Nie było tkanki, która mogła na nowo zdefiniować Ukrainę, a samym przywódcom łatwiej było ukraść kilka mld $ z majątku narodowego niż iść drogą wyrzeczeń w kierunku próby budowania modelu kraju, który nigdy na tym terytorium nie istniał.


Dlaczego Ukraina teraz ponownie wpada w rewolucyjny nastrój. Wystarczy spojrzeć na jej ekonomiczne otoczenie na poniższej mapie:


poziom dochodów


Dwie dekady przepływu informacji pomiędzy zachodem a Ukrainą, obserwację przez młodych rozwoju np. Polski, która PKB per capita w momencie zrzucenia jarzma sowieckiego miała takie same jak Ukraina a dziś 3 razy wyższe; obserwacja korupcji doprowadziła do podskórnego wrzenia. Wystarczył mały punkt zapalny jakim było odrzucenie, w sumie mało znaczącej umowy z Unią Europejską, jednak wyznaczającej trend. UE oferowała uporządkowanie i ujednolicenie prawa, co jest charakterystyczne dla rządów instytucji w odróżnieniu od miliardowych układów na telefon z władcą kremla co jest charakterystyczne dla rządów autokratycznych.


Teraz rewolucja trwa. Im więcej będą rozmawiać w parlamencie, im silniejsza determinacja ale też im silniejszy przykład z zachodu czy UE, tym większa szansa, że nie zakończy się w toku wieloletnich wewnętrznych wojen, w której wiele demonów (religijnych, narodowościowych) może się obudzić. Najlepsze są te rewolucje, o których mało się pisze w książkach do historii.


Czy my, jako Polacy powinniśmy kibicować Ukraińcom w tym przewrocie? Pomijając elementarne poczucie empatii jakie powinno towarzyszyć każdemu, z ekonomicznego punktu widzenia powinniśmy widzieć Ukrainę w kręgu krajów o zachodnich standardach.  Proszę spojrzeć na powyższą mapę i wyobrazić sobie kraj biedny jak Maroko na miejscu Luksemburga. Trudno? Dlatego, że w bogatym otoczeniu trudno być biednym. Tak samo Polska, im bogatsze otoczenie będzie miała, tym większy potencjał do bogacenia się.


Tym którym przeszkadzają rzezie wołyńskie chciałbym zaproponować chwilę refleksji nad przyczyną tamtych zdarzeń. Polacy nie lubią się bić w piersi, stąd wnioski z historii tak rzadko wyciągają.


Można się cofać do przyczyn powstań kozackich, ale dla zachowania krótkiego dystansu wspomnę tylko co myślał Roman Dmowski jadąc negocjować warunki pokoju wersalskiego i ustalać granice państwa polskiego.




"Do narodów wielkich (Polacy - AD), twórczych politycznie i cywilizacyjnie, nie stosuje się tej miary co do drobnych narodków (Ukraińcy - AD) dążących do emancypacji politycznej; ich obszaru narodowego nie utożsamia się z obszarem etnograficznym, językowym"  Roman Dmowski "Polityka polska i odbudowywanie państwa"



Następnie Polska uzyskała tereny Ukrainy i zaczęły się represje i akcje o których Polacy nie chcą pamiętać jak pacyfikacja małopolski wschodniej z 1930 roku czy akcja polonizacyjna-rewindykacyjna. Ta spirala nienawiści miała swoje apogeum w rzeziach wołyńskich, w których Polacy z centralnej polski również brali czynny udział, bynajmniej nie w obronie ludności Polski, ale rzezi ukraińskiej. Tyle jeżeli chodzi o drugą stronę medalu.


Dziś, kilka pokoleń dalej, na terenie Ukrainy nie ma już Polaków i nikt nie myśli o rzeziach czy zemście, tak samo jak nie myślimy o mordowaniu Niemców. Sama Ukraina mało ma symboli narodowowyzwoleńczych, stąd i nieszczęsny "bohater" Bandera. Jednak niewiele może się różnić nasze żądania do usunięcia jego pomników do jeszcze nie wysuwanych ich żądań do usuwania pomników Dmowskiego.  Oczywiście istnieją też ekstremiści, noszących portrety Bandery czy naszywki SS Galizien na ramionach. Idioci są wszędzie, a i w Polsce mamy swoich posługujących się swastyką lub znakiem ją imitującym. Z szerszej perspektywy, to nie ma znaczenia.


Zrobił się wpis historyczny, na blogu ekonomicznym, także może jeszcze dodam, że jeżeli na Ukrainie ma być lepiej, to ogłosić bankructwo powinna właśnie teraz. Później będzie za późno.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=yxP6DteYyEo]

niedziela, 18 sierpnia 2013

Wojenna historia gospodarcza doliny krzemowej

Z pośród czterech mocarstw, które walczyły w II wojnie światowej tylko Rosja nie jest dziś mocarstwem ekonomicznym. Niemcy, USA czy Japonia to kraje ludne i bogate. Jak to możliwe, że dwa z nich przegrały wojnę, a dziś przodują w ekonomicznym rozwoju?


Żaden cud ekonomiczny nie był potrzebny. Państwa te miały największy park maszynowy na świecie. W końcu wojna to wyścigi na produkcję. Niemcy czy Japonia tylko odkurzyły z gruzów swoje fabryki i przestawili się z produkcji wojskowej na cywilną. Umiesz robić dobrą ciężarówkę wojskową, zrobisz i cywilną. Umiesz robić dobre czołgi, zrobisz i dobrą koparkę; umiesz robić dobre motocykle, zrobisz i... itd itp.


fabryka


Stany Zjednoczone wyszły oczywiście na tym najlepiej, gdyż po wojnie zgarnęli niemieckich inżynierów przemysłu lotniczego i rakietowego co umożliwiło im szybsze zdominowanie tych nowych gałęzi gospodarki. Wystarczy tylko wspomnieć ojca rakiety Saturn5 i lotu na Księżyc. To Wernher von Braun, były dyrektor Peenemünde, konstruktor V2 (A4), SS-man i rekruter więźniów do obozu koncentracyjnego Dora.


Pokłosiem wojny jest dominacja gospodarcza głównych potęg w niej uczestniczących (pomijając Rosję rzecz jasna) oraz przewaga technologiczna.  Nawet wydawałoby się tak owiana legendą przedsiębiorczości dolina krzemowa ma swoje korzenie stricte wojskowe. Warto obejrzeć poniższą prezentację żeby wyzbyć się wszelkiej naiwności co do mitu założycielskiego miejsca, skąd de facto pochodzi dzisiejszy rozwój Internetu.








Z tej perspektywy "afera" PRISM to konsekwencja działań wywiadu i dla nikogo nie może być zaskoczeniem.

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=lA2r_OE2zuI]

sobota, 20 kwietnia 2013

OFE

Organizacja świata z grubsza się nie zmienia na przestrzeni lat. Jest grupa osób, jakieś 1-5 %, dobrze poinformowanych,  którzy rządzą lub umieją się odpowiednio ustawić w otaczającym ich środowisku i jest 95% osób które pracują i narzekają. Jakieś 200 czy 100 lat temu owe 5% to była arystokracja lub bogata burżuazja. Tylko oni mogli sobie pozwolić na dostęp do książek, gazet czy innych źródeł informacji. Było ich po prostu stać. Resztę nie było stać lub nie byli specjalnie zainteresowani, gdyż jedynym ich zmartwieniem było przeżyć, wykarmić przez zimę rodzinę.


Dziś zmartwienia większości nie skupiają się na biologicznym przetrwaniu, a informacji jest aż nadto. Internet dostarcza za darmo wszelkich możliwych wiadomości, ale ludzie zdaje się są ciągle podzieleni na 1-5% i 95%. Jednakże dziś barierą nie jest sama dostępność informacji, a raczej umiejętność ich filtrowania. Media społecznościowe są fantastycznym obrazem tego jak ludzie postrzegają świat i absorbują informacje. Internet jest przepełniony domorosłymi filozofami, którzy uważają, że posiedli wiedzę całego świata i znają się na wszystkim.  Przy pomocy obrazka i jednego zdania są w stanie wytłumaczyć wszystko.


Jest to obraz bardzo zbieżny z tym co opisał Huxley w "Nowym wspaniałym świecie". W gruncie rzeczy nic się nie zmieniło na przestrzeni lat. Ludzie są tak samo zorientowani jak dawniej. Zalew informacji i ich rozrywkowa atrakcyjność sprawiają, że ludzie jak nic nie wiedzieli, tak nic nie wiedzą. Występuje natomiast iluzja wiedzy, która bierze się z lenistwa i tendencji do szukania prostych i łatwych dróg zaspakajania powierzchownej ciekawości.


To co się zmieniło, to samoocena. Dziś każdy powie, że jest w owych 5%. Każdy wie jak wszystko działa, kto za czym stoi... W końcu zobaczył obrazek na Facebooku!


Ja oczywiście również znam się na wszystkim tak jak 100 % ludzi. Zostawiam tylko pewną dozę pokory na wydarzenia z przed Wielkiego Wybuchu. Dlatego nie dziwi mnie w ogóle nastawienie i postępowanie rządu wobec Otwartych Funduszy Emerytalnych. Gdy OFE wchodziły w życie, zadałem sobie trud przeczytania regulaminu i ustawy. Przeczytałem w tych dokumentach, że pieniądze które są przekazywane do OFE, nie są do mojej dyspozycji, nie mam wpływu jak one będą lokowane, nie mam gwarancji określonej ich wartości w przyszłości oraz nie mogę przekazać ich komukolwiek w swoim testamencie. Słowem... pieniądze złożone w OFE nie miały żadnych cech własności prywatnej. Słowem.. nie są moje.


Większość jednak, jak to zwykle bywa czerpała swoją wiedzę z telewizyjnych reklam, ulotek i konferencji prasowych. Dlatego większość też jest oburzona, gdy minister Rostowski mówi jawnie takie rzeczy:


Vincent


Dla wielu może się to wydawać szokujące, no ale chyba nie dla czytelników tego bloga. Pan Rostowski przynajmniej ma odwagę mówić prosto z mostu jak jest bez owijania w bawełnę.


I żeby nie było... W pełni popieram ukrócenie OFE i przekazanie wszystkich funduszy do ZUS. Pisałem o tym zresztą 2 lata temu we wpisie "Czarna dziura" w którym wskazywałem, że za kilka lat (choć nie myślałem że tak wcześnie) zacznie się mówić o likwidacji OFE. Wielu to może oburzać, ale gdybyście na chwilę wytarli pianę z ust i spojrzeli na to z szerokiej perspektywy. Gdyby ktoś tu przyleciał z innej planety i zobaczył, że w jakimś kraju pieniądze na emeryturę gwarantowaną przez państwo zbiera prywatna firma, na samym początku nakłada prowizje 7%, żeby pokryć koszty intensywnej reklamy, a następnie strzyże po 3 % rocznie swoich klientów niezależnie od wyników. Pieniądze w owym funduszu są tak samo iluzoryczne jak w państwowym ZUSie, dodatkowo 70 % funduszy jest lokowane w obligacje państwowe, dzięki czemu powiększa się dług (w odróżnieniu od przypadku gdyby te pieniądze przechodziły przez ZUS) co dodatkowo powiększa oprocentowanie od całego długu za które płacą ci sami uczestnicy funduszu... co za nonsens. Ci ludzie się sami oszukują!


Co do "Leszka" to zdaje się, że dał się wmanewrować tłustym kotom, które OFE zarządzają, albo sam na tym skorzystał. Teraz używa argumentu "wolnościowego" w sprawie, w której żadnej wolności nie ma od samego początku, co mu słusznie minister przypomniał. Broni swojego dziecka, gdyż OFE to jego dziecko, ale używa argumentu po prostu nieprawdziwego... No ale znowu.. 95 % podąży za tezą "znowu mnie okradają" bo tak wygodniej, 5 % dokupi krugerranda.


[Youtube:http://www.youtube.com/watch?v=V8zfP0-ZkpU]

piątek, 22 lutego 2013

Dziecko z kalkulacji

Była już kasa za gruchoty, kasa za rudery i kasa za banknoty. Dziś o kasie za dzieci, czyli o polityce prorodzinnej.


Polityka prorodzinna ma przede wszystkim bardzo ładną nazwę. Czyż nie? Spójrzmy na przedrostek; “Pro”, czyż nie ma on pozytywnych konotacji? Kojarzy się bardzo pozytywnie. Może się kojarzyć z tym, że coś wspieramy (wspieramy to też ładne słowo) lub z byciem profesjonalnym. No i rodzina. Cóż może być coś bardziej rozczulającego jak wspieranie rodziny?


Spójrzmy jednak z innej perspektywy. Czym jest w istocie polityka prorodzinna? Czyż nie jest po prostu dawaniem ludziom pieniędzy za to że pójdą do łóżka i spłodzą dziecko? Czy nie sprowadza się ona do grzebania przez polityków po pięćdziesiątce w łóżku młodych ludzi? Czy nie sprowadza się ona nie do wspierania, ale do sterowania życia rodzinnego. Do jego kształtowania na wzór modelu wymyślonego w głowie jakiegoś polityka, który uważa, że właśnie posiadanie 3 dzieci i więcej jest najwłaściwsze.


Skutkiem tego jest fakt, że w polityce prorodzinnej dziecko, zamiast być wynikiem miłości, jest wynikiem kalkulacji. Gdyby rodzic był szczery, to musiałby powiedzieć małemu Jasiowi, że o jego istnieniu przeważyły obliczenia w excelu. Taki jest cel polityki prorodzinnej. Sprawić, żeby było więcej dzieci, niżby było, gdyby sprawy biegły swoim normalnym torem.


Polityka prorodzinna w Polsce tak samo jak polityka jednego dziecka w Chinach  wpisuje się w inżynierię społeczną i stosowania ideologii utylitarystycznej dla coraz liczniejszych aspektów życia.


Takim utylitarystycznym politykiem chce zostać profesor Rybiński lansując przy profesorze Glińskim stypendium demograficzne. Stypendium miało by polegać na tym, że rodzice każdego nowo narodzonego dziecka otrzymywali by przez 18 lat 1000 złotych miesięcznie. Koszty tej propozycji policzył już Trystero.


Patrząc na to z czysto moralnego punktu widzenia to wstrętnym jest dawanie ludziom pieniędzy, żeby poszli do łóżka (jak w Polsce), podobnie jak wstrętnym jest zatrudnianie komand aborcyjnych realizujących politykę jednego dziecka (Chiny). Może nie tak samo wstrętne, ale polityka jest ta sama. Wpływanie na liczebność obywateli danego kraju przez urzędników, czy to przy pomocy przekupstwa czy wiadra z wodą.


Profesor Rybiński posługuje się argumentem, że więcej noworodków oznacza mniejsze prawdopodobieństwo zapaści systemu emerytalnego i mniejszy deficyt budżetowy. Proszę spojrzeć na ten argument z lotu ptaka… Traktuje się dzieci jako narzędzie dla systemu ustanowionego nie przez te dzieci. Mnie się to wydaje głęboko niemoralne, tak samo jak nakładanie na te dzieci długów z owej polityki, które będą musiały spłacać.


No i inna sprawa. Jest tyle problemów tu i teraz, których załatwienie i naprostowanie może sprawić, że w kraju będzie żyło się lepiej, ergo będzie lepszy klimat do rodzenia dzieci i napływu imigrantów. Najlepiej jednak wysuwać propozycje, które mogą mieć jakiś efekt za 20 lat. Dlaczego? Ponieważ wtedy pomysłodawcy będą albo na emeryturze, albo martwi i ich niewiele te efekty będą obchodzić.


Swoją drogą, te miliony noworodków, które chce naprodukować prof. Rybiński już są… w zasadzie byli.. i to w wieku produkcyjnym, nawet nie trzeba łożyć na ich edukacje i czekać 18 lat. Tylko, że wyjechali do Anglii.


Nikt nie podnosi tego argumentu? My będziemy łożyć na nowe dzieci, zadłużać się na zasiłki i płacić za edukacje, opiekę medyczną itp tworzyć nową piramidę długu i przyszłych zobowiązań, a oni (noworodki w wieku produkcyjnym) koniec końców wyjadą na zachód? I co wtedy? Intensyfikacja programu rodzenia dzieci?


Każdy ma swoje pojecie moralności i niektórym może się wydawać, że płacenie pieniędzy po to, żeby było więcej dzieci, to jakiś szczytny cel załatwiający nam problem przyszłych emerytur i deficytu. Dla innych to egoistyczne i hipokryzyjne wtrącanie się w życie rodzinne sąsiada.


PS


Co ciekawe większość ludzi co lansują dzieci z kalkulacji, tępią dzieci z probówki. Chcą mieć więcej dzieci z pieniędzy od dzieci z miłości.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=i8kYrIWu14E]

sobota, 26 stycznia 2013

Równość

Zaczęło się od tego, że wszyscy mamy być równi wobec prawa. Trudno się nie zgodzić z takim podejściem, które de facto jest podejściem bardzo nowym. Przez większość czasu żyliśmy w innym systemie, gdzie był podział na arystokracje, szlachtę, chłopów itd. Każdy zgodnie z swoim stanem, który nabywał poprzez urodzenie w danej grupie miał inne prawa i przywileje. Dodatkowo przez większość czasu istniało niewolnictwo, a więc istniała grupa ludzi która nie miała praktycznie żadnych praw. Odejście od tego podziału to niewątpliwe duży cywilizacyjny postęp, aczkolwiek niedokonany do końca. Dziś w Polsce również istnieją przywileje, np dla rolników czy kleru. Nie płacą oni rozmaitych podatków czy ubezpieczenia emerytalnego, ale ich przywileje nie są determinowane przez urodzenie. To różnica. Nie wszystkie kraje przeszły taką “rewolucje”. W Indiach ciągle istnieje system kastowy, a to spory odsetek ludności świata. 


Następnie wymyślono, że skoro już mniej lub bardziej równi wobec prawa jesteśmy, to mamy mieć równe szanse. O co tutaj chodzi? Ano o to, aby każde dziecko miało takie same szanse odnieść sukces w życiu i żeby szanse na ten sukces nie były determinowane przez stopień zamożności rodziców. Głównie oczywiście chodzi o dostęp do edukacji i możliwość “wykazania się” przez dziecko, które po prostu miało to “nieszczęście”, że urodziło się w biednej rodzinie. Jest to niejako rozwinięcie pierwszej rewolucji. W systemie kastowym czy stanowym urodzenie z mocy prawa determinowało los dziecka. W systemie bezstanowym samo urodzenie nie determinowało przynależności do określonej grupy, ale w znacznym stopniu determinowało je wykluczenie ekonomiczne rodziców. Słowem, geniusz urodzony w biedzie prawdopodobnie nigdy swego geniuszu nie odkryje ani nie rozwinie, bo po prostu nie będzie miał takiej szansy. W starożytności czy średniowieczu tylko ludzie z wysokich stanów mogli być naukowcami, czy filozofami. Bardzo rzadko się zdarzało, żeby syn pastucha, zajmował się pisaniem prac o mechanice czy geometrii. Gdyby Arystoteles urodził się w biednej wiosce na prowincji, nikt by o nim nie słyszał. Zakładając że na świecie rodzi się jakiś promil geniuszy w całej populacji, to mocno zawężamy sobie pole do zaistnienia ludzi, którzy mogą zmienić nasze życie na lepsze. Takie motywy, oraz pewnie i swego rodzaju empatia, stały za powszechnym dostępem do edukacji finansowanym przez całe społeczeństwo.


Oczywiście problem powstał, gdyż pojawia się tu temat redystrybucji dochodów. Żeby biedne dziecko posłać do szkoły, trzeba zabrać jakiemuś bardziej zamożnemu rodzicowi. Jednak, gdybyśmy tylko z taką redystrybucją mieli dziś do czynienia...


Po równości wobec prawa oraz równości szans, przyszła moda na forsowanie równego traktowania. Zbiorową empatią można tłumaczyć walkę z dyskryminacją osób niepełnosprawnych z pełnosprawnymi. Równe traktowanie ludzi z odmiennymi orientacjami seksualnymi jest dla mnie tak samo oczywiste, jak równe traktowanie wegetarian z weganami.


Jednakże to co dla mnie jest oczywiste, nie znaczy, że musi być zapisane w prawie.


W Polsce obecnie przewija się dyskusja dyskryminacji homoseksualistów. W konstytucji mamy zapisane, że wszyscy są wobec prawa równi (art.32), a tym czasem w artykule 18 tego samego dokumentu mamy zapisane, że “Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej”. Zatem w jednej ustawie jest sprzeczność. Wszyscy są równi, ale jak jesteś heteroseksualny  to jesteś równiejszy. Juryści mogą przekonywać za jedną bądź inną interpretacją prawa, jednak pytanie można zadać zasadnicze. Czy jest sens w ogóle regulować takie sprawy? Po co w ogóle taka instytucja jak małżeństwo? Poważnie pytam? Jaki w tym cel? Polityka prorodzinna? A po co polityka prorodzinna? Gdzie tu korzyść i dla kogo i dlaczego tylko dla wybranej grupy? 


Nie możliwym jest nakazać żeby każdy był heteroseksualny, trudno nakazać żeby każdy był uprzejmy. Gdzieś granice w ustawodawstwie trzeba znaleźć i lepiej powoli zacząć hamować ten "postęp", który wydaje się przekroczył już granice zdrowego rozsądku.


W awangardzie dalszego postępu z definiowaniem równości idą oczywiście kraje nordyckie. I tak nie tylko równy wobec prawa, równe szanse, ale równe traktowanie w nowym wymiarze!



Denmark, which like its Nordic neighbours prides itself on promoting equal treatment for men and women, has taken gender equality all the way to the beauty salon.

A ruling last month by Denmark's Board of Equal Treatment effectively stated that price differences between men's and women's haircuts were illegal.

It ordered a salon advertising women's haircuts for 528 crowns - £59 - and men's haircuts for 428 crowns - £48 - plus an extra fee for long hair, to pay 2,500 crowns - £281- to a woman who had filed a complaint.

800px-Boy_meets_barber


W Dani nie ma innych problemów ponad to, że mężczyzna płaci u fryzjera 428 koron, a kobieta 528. Trzeba to wszystko zrównać do jednej ceny w imię walki o równe traktowanie. Bawiąc się a proroka, łatwo zgadnąć, że następny krok, to równe ceny dla kobiet mężczyzn i dzieci i... psów. W końcu psy też są strzyżone przez fryzjerów i często po dyskryminującej cenie.


[youtube:https://www.youtube.com/watch?v=OogpelsR3oA]

wtorek, 8 stycznia 2013

Klif za rozdrożem

Amerykanie lubują się w tworzeniu thrillera z prostych spraw. Gdy mają za wysoki dług i zbliżają się do ustawowego limitu zadłużenia, to nazywają ten proces zbliżaniem się do “debt ceiling” i rysują metaforę w której głowa wujka Sama uderza w sufit długu. Media są w swoim żywiole. Pod koniec roku mieliśmy akcję “Fiscal cliff” czyli spadanie wujka Sama w przepaść, po tym jak deficyt budżetowy przekroczył wszelkie rozmiary rozsądku. O tym, że nawet najstarsi górale nie potrafią znaleźć w najciemniejszych zakamarkach swojej świadomości podobnego szyku rozwartego pomiędzy wydatkami budżetowymi a przychodami świadczy poniższy wykres.


federal-spending-and-revenue-as-a-percent-of-gdp

Wykres przestawia federalne przychody (niebieska linia) i wydatki (czerwona) w relacji do PKB. Ale się porobiło. Wydatki na historycznym maksimum, przychody w okolicy historycznego minimum.

Z wykresu pierwsze co można odczytać, to to, że jak Ameryka chce, to może. Co by nie mówić o kreatywnej księgowości Clintona, to trend jest nad wyraz mocny. Wydatki spadały bardzo szybko, przychody z podatków (w relacji do PKB) rosły i równoważyły budżet. Można? Można. Potem widać obniżki podatków za Busha Jr i wzrost wydatków min. na wojnę o ropę i o tak zwany “homeownership”. Konsekwencje tej drugiej wojny widzimy już dalej. Konsekwencję tylko po stronie wydatków federalnych czyli transferów pieniężnych dla osób dotkniętych kryzysem oraz programów stymulacyjnych Obamy. Doliczyć do tego by należało bailouty Wallstreet, które powiększyły bilans Fedu o dodatkowe 3,5 bilona dolarów.


Zatem Stany mają dwa problemy. Problem za niskich podatków oraz znacznie większy problem za wysokich wydatków.


Weźmy stronę wydatkową. Jeżeli rozbijemy wydatki na transfery socjalne (czyli z jednej kieszeni w drugą) oraz na pozostałe wydatki (infrastruktura, wojsko, administracja etc) to można zauważyć kolejny szyk rozwarty.


2

Co widzimy na obrazku:

  • Linia czerwona to “Personal Current Transfer Receipts / GDP” czyli transfery socjalne jako procent PKB

  • Linia niebieska to pozostałe wydatki budżetowe czyli infrastruktura, wojsko, sądy, administracja etc. jako procent PKB (całe wydatki budżetowe pomniejszone o PCTR)


To co widzimy, to miarowe ale stałe przekształcenie charakteru państwa. Państwa koncentrującego się na inwestycjach w swoją infrastrukturę, na państwo koncetrujace się na zabezpieczeniu egalitaryzmu. Krótko mówiąc z państwa idei Laissez-faire do idei Welfare-state.

Ktoś by to nazwał, demokracją przejrzałą.

Problem klifu fiskalnego mógłby być doskonałym momentem do ponownej próby odpowiedzi na pytanie, jakim krajem ma być Ameryka. W amerykańskich mediach oczywiście próżno szukać takich dyskusji. Tym bardziej po wygranych wyborach prezydenckich.

Jedno jest jednak pewne... Jak tak dalej pójdzie, to USA może być kolejnym członkiem Unii Europejskiej ...zaraz po Chorwacji.

[youtube:https://www.youtube.com/watch?v=kb8WGig0MLU]

piątek, 4 stycznia 2013

Ameryka - czyli pożegnanie z Wegelinem

Trzy lata temu pisałem o szwajcarskim banku Wegelin & CO. Był to najstarszy bank szwajcarski, który tuż po wybuchu kryzysu i rozpoczęcia przez amerykański bank centralny masowego druku pieniądza wysłał list do swoich klientów. List odważny i wielce wymowny, który doradza swoim klientom porzucenie dolara. Sam bank z racji wejścia nowych przepisów w których rząd USA narzuca bankom aktywną współpracę w celu wyłapania osób unikających opodatkowania, ogłosił porzucenie operacji na dolarowych obligacjach jak i działalności w USA. Polecam przeczytać ten archiwalny wpis i podsumowanie wniosków Hummlera, ówczesnego członka zarządu Wegelin & Co:


Wegelin czyli pożegnanie z Amerką


Niestety znowu się okazuje, że najwięcej bohaterów leży na cmentarzach. Dziś po 260 latach swojego istnienia na stronach Wegelina wisi taki oto nekrolog.




Amerykański urząd skarbowy wygrał proces, w którym Wegelin & CO był oskarżony o "ułatwianie unikania płacenia podatków przez obywateli USA". Wyrok jest bezpośrednią przyczyną zamknięcia banku. [edit - ponieważ widzę, że nie każdy łapie o co chodzi. Sprawę można przyrównać do procesu właściciela pubu na krakowskim przedmieściu za sprzedaż piwa dwudziestolatkowi, który ma obywatelstwo USA. Jako, że amerykańskie prawo zabrania sprzedaży alkoholu osobom poniżej 20 roku życia, w oczywisty sposób powstało przestępstwo... tylko, że w Warszawie ;) [/edit].

Świat się kończy, nie ma już "szwajcarskich banków". Jak tylko coś piśniesz o tajemnicy bankowej, to w Nowym Yorku cię zlicytują.

Rynek nie znosi próżni i zapewne już niedługo poznamy kolejny "kraj symbol", w którym pieniądze będą sobie mogły leżeć bez akceptacji międzynarodowego policjanta skarbowego. Obstawiam, że to będzie kraj z bronią atomową... Iran?

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=cE4YRnjrM1Q]

Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...