Dziś kontynuacja wątku, na którym pisałem o profilu produkcji z pola naftowego. Rozszerzę trochę perspektywę i spojrzymy na produkcję z regionu roponośnego.
Pola naftowe to stwory stadne, a to oznacza, że jeżeli na danym obszarze odkryło się jedno pole, to najpewniej jest ich o wiele więcej w pobliżu. Inwestor, który miał szczęscie odkryć ropę jest zainteresowany jak najszybszym rozpoczęciem produkcji. W końcu nie po to inwestował grube miliony, a i nie rzadko miliardy, żeby swoje odkrycie tylko zaznaczyć na mapie. Tak wiec rozpoczyna produkcję i jak łatwo można zgadnąć, rozpoczyna od miejsca gdzie mu najłatwiej czyli jednocześnie najekonomiczniej. Zaczyna tam, gdzie ma najmniejszy koszt jednostkowy (koszt wydobycia jednej baryłki). Z reguły jest to zawsze największe pole z całym „stadzie”, ponieważ jeden odwiert może pracować bardzo długo przy naturalnym ciśnieniu pola. Dłuższy okres użytkowania odwiertu wpływa bardzo korzystnie na koszty wydobycia, gdyż poniesione koszty wiercenia rozkładają się na większa ilość wyprodukowanych baryłek. Ponadto, zwiększone koszty zmienne takie jak np. pompowanie wody, występują o wiele później w dużym polu, niż w przypadku małego.
W momencie, gdy koszt krańcowy z największego pola równa się szacowanemu jednostkowemu kosztowi z pola mniejszego, rozpoczyna się eksploatacja tego mniejszego. Idąc po sznureczku kosztów krańcowych, w pewnym momencie wszystkie pola w regionie są eksploatowane.
Pytanie jednak brzmi, jak wygląda taka produkcja? Czy może ona rosnąć w nieskończoność? Oczywiście nie. Sumując wydobycia z coraz mniejszych pól i mając na względzie fakt zaistnienia szczytu wydobycia każdego z osobna, można sobie zwizualizować szczyt wydobycia regionu.
Przekładając powyższe na obrazek, profil produkcji z regionu może wyglądać tak:
Lub inaczej:
Łatwo można, metoda analogii, sobie wyobrazić, że suma poszczególnych regionów składa się na wydobycie poszczególnego kraju, a suma poszczególnych krajów na wydobycie z kontynetu, a suma kontynetów na wydobycie świata.
Potwierdzenie tezy o szczycie wydobycia z regionu przynoszą nam historyczne dane i tak:
USA. Przykład USA znakomicie obrazuje historię wydobycia złóż napierw łatwych potem coraz trudniejszych. USA to duży region i można podzielić go na 3 subregiony:
48 tzw dolnych stanów, Alaskę i Zatoke Meksykańską. Gdy w 1971 roku USA trafił peak i po latach szamotaniny i próbie uregulowanie na nowo rynku energetycznego razem z Arabami, Regan ogłosił, że USA zwiększą wydobycie we własnym kraju. Miał oczywiście na myśli Prudhoe Bay czyli złoża na Alasce. Alaska, a już w szczególości morze artyczne to wyjątkowo nasty place. W zimie – 50 stopni i wiatr 100 km/h w oczy… W każdym razie udało się na chwile zatrzymać spadek wydobycia całych stanów, jednak nigdy nie osiągnięto poziomu produkcji z roku 1971. Na poczatku lat 90 technologia pozwoliła na dobranie się do złóz w Zatoce Meksykańskiej (GOM – Gulf Of Mexico). Jak można sobie wyobrazić wiercenie na wodzie o głębokości 2 km jest o wiele droższe niż na preri w teksasie czy nawet na Alasce. Ale znów magia kosztów krańcowych zadziałała i był to sygnał że tańszych miejsc nie ma.
Samą Alaskę już pokazywałem w części pierwszej, ale warto ją przytoczyć jako region idealnie pasujący do profilu produkcji z regionu.
Zatoka Meksykańska (to załamanie na kresce to skutki huraganu Katrina – kolejny czynnik podwyższający koszty)
No i wreszcie cała Ameryka Północna
Europa:
Australia i Oceania:
Wschodnia Azja. Warto zaznaczyć, że Indonezja, która jest w OPEC (a więc w organizacji zrzeszającej kraje eksportujące ropę), stała się importerem ropy netto.. Tak tak, to w tym kraju zaczynał swa karierę SHELL.









[...] części pierwszej, gdzie opisywałem profil produkcji z pojedynczego pola naftowego, a w drugiej profil produkcji z regionu, czas na ostateczną konkluzję. Skoro następuje szczyt produkcji z pojedynczego pola, a następnie [...]
OdpowiedzUsuń