poniedziałek, 28 lipca 2008

Definicja Peakoil część 3 – kiedy nastąpi Peakoil na świecie?


Po części pierwszej, gdzie opisywałem profil produkcji z pojedynczego pola naftowego, a w drugiej profil produkcji z regionu, czas na ostateczną konkluzję. Skoro następuje szczyt produkcji z pojedynczego pola, a następnie szczyt produkcji z regionu to oczywistym jest, że kiedyś nastąpi taki szczyt na całym świecie.


Pytanie tylko kiedy?


Pierwszy, który doszedł do wniosku, że kiedyś nastąpi taki moment, w którym nie będzie można już zwiększać produkcji i wystąpił z tym publicznie był M. King Hubbert, wtenczas pracownik firmy Shell.


W 1956 roku prognozował szczyt produkcji dla USA na rok 1970. Wtedy, każdy mu przypiął łatkę dziwaka. Ropa tryskała wszędzie i nikt się takimi prognozami nie interesował, a już na pewno nie przejmował. O dziwo jednak jego prognoza sprawdziła i od 1971 produkcja USA zaczęła maleć. Mimo kryzysu naftowego, który nastąpił w 1973 roku i gorączkowych prób zwiększania produkcji USA musiało ograniczyć zużycie i założyć ciepłe swetry.


Hubbert prognozował szczyt produkcji dla całego świata na rok 2000. Tego jednak czego nie przewidział, to dwa kryzysy naftowe, które poważnie obniżyły tempo wzrostu konsumpcji ropy i zarazem przesunęło szczyt o dekadę. Tego jednak, kiedy szczyt nastąpi nie wiemy i trudno polegać na wyliczeniach geologa sprzed ponad 50 lat. Dzisiejsi geologowie jednak, również robią swoje predykcje i część z nich jest zbieżna z Hubbert’em.











Co na grafice wygląda tak:


Co ciekawe, na końcu tabelki znajduje się OPEC. Ten twardo udaje, że oni tam nie mają takiego problemu. Ale czego się spodziewać po państwach co oficjalnie podają, że od 20 lat potwierdzone rezerwy mają takie same, mimo ciągłego wydobycia.


Pickens czy Bakhtiari mogą mieć również rację. Nigdy nie wiadomo czy znajdujemy się już na szczycie, bo sam szczyt nie jest ostry jak szpica, lecz płaski, rozciągnięty na kilka lat. A to oznacza, że będziemy mogli dopiero po 3, 4 latach stwierdzić kiedy nastąpił.


Co jednak się rzuca w oczy, to ogromny rozrzut w prognozach, jednak prawie wszyscy zakładają peak do roku 2030. Prawie, bo nasz departament energetyki ma odmienny na ten temat pogląd. Zobaczymy – może zmienią ten projekt…


W przemyśle naftowym nie się nie dzieje znienacka i już dziś możemy zanalizować, jakie będą uruchamiane nowe projekty wydobywcze w następnych latach. Sumarycznie nowe projekty przedstawia wykres:




źródło



Patrząc wstecz można poczynić ciekawą obserwację. Mimo dokładanie nowych mocy wydobywczych rzędu 3,8 mln baryłek na dzień w latach 2005 - 2007 produkcja nie wzrosła ani o jotę. Cały czas utrzymywała się w granicach 85 mln baryłek na dzień. Widać wyraźnie, że nowe pola kompensowały spadek wydobycia ze starych złóż i nie przyczyniały się do wzrostu wydobycia. Światowy szczyt nastąpi, kiedy wydobycie z nowych pól nie nadąży z kompensacją spadku wydobycia za starych pól. A co roku ten spadek do kompensacji jest większy, ponieważ coraz więcej jest starych pól, które swój lokalny szczyt mają za sobą.


Wydaje się, że do roku 2010 powinniśmy zachować przynajmniej dotychczasowe wydobycie. Wydaje się, ponieważ projekty mają tendencje do opóźniania się. Ciekawy będzie zwłaszcza koniec roku 2008 i cały 2009. Jeżeli te słupki staną się rzeczywistością, to możemy się spodziewać spadku ceny z obecnych 120 dolarów. Nie należy mieć jednak nadziei na jakieś wielkie tąpniecie do poziomu 20 dolarów. Trzeba pamiętać, że większość z tych projektów wchodzi do realizacji, ponieważ wysokie ceny ropy sprawiły że stały się one opłacalne.


W każdym razie ze słupków powyżej, ekipa z Wikipedii zrobiła uproszczony profil prognozowanego szczytu, przy założeniu spadku ze starych pół na poziomie 4,5 procent.




Lecz znowu, wracając do Pickensa czy Bakhtiari’ego; Oni również mogą mieć rację, że właśnie jesteśmy na szczycie. Wystarczy że Ghawar i Burgan zaczną krwawić i spadać w tempie 7 procent i te nowe projekty nie dadzą nam nowej konsumpcji. A 7 procent spadku, to nic szczególnego przy Cantarell, które spada 15 procent rocznie!


Listę z początku wpisu można uzupełnić o Alexieja Millera, szefa Gazpromu, który prgnozuje peak na 2012




Szef rosyjskiego Gazpromu Aleksiej Miller oświadczył, że po 2012 roku świat stanie w obliczu wielkiego niedoboru energii. Uważa on, że nie inwestując w nowe złoża stracono szansę na niskie ceny energii. Miller, który niedawno przewidywał, że ceny ropy wzrosną do 250 dolarów za baryłkę, uważa, że kraje importujące surowce energetyczne będą musiały zaakceptować większą rolę producentów tych surowców.

i szefa Shella Jeroen van der Veer'a, który napisał nawet list do wszystkich pracowników firmy, w którym czytamy o roku 2015:




We are experiencing a step-change in the growth rate of energy demand due to population growth and economic development, and Shell estimates that after 2015 supplies of easy-to-access oil and gas will no longer keep up with demand.

(...)

In the Scramble scenario, nations rush to secure energy resources for themselves, fearing that energy security is a zero-sum game, with clear winners and losers. The use of local coal and homegrown biofuels increases fast.

Nikt nie wie nic na pewno. Należy mieć uwage, ze cały bliski wschód to jedna wielka dziura informacyjna. To samo zaczyna się dziać z Rosją. Po cenie jednak poznamy.

poniedziałek, 21 lipca 2008

Oilwatch monthly - czerwiec 2008

Ceny


Mimo ciągłego wołania o słabnącym dolarze to jednak od 4 miesięcy para EUR/USD utrzymuje w kanale 1.55 do 1.60. Widać to zresztą na wykresie, gdzie Euro podąża proporcjonalnie do dolara.







Powoli wygląda to na geometryczny wzrost, a takie dosyć szybko kończą się korektą. Wydaje się, że ostatnio taka korekta nastąpiła, ale „zjazd” ceny do 130 to marny ułamek ostatniej fali wzrostowej. O cenach więcej w tym wpisie.



W ostatniej edycji Oilwatch monthly nie są dostępne dane odnośnie czerwcowego poziomu produkcji, jednakże pojawiło się zaktualizowana informacja o produkcji biopaliw.






Produkcja biopaliw rośnie i do bardzo szybko. Wzrost o 500 000 baryłek dziennie to już dołożenie produkcji z jednego Giant Field. Należy mieć na względzie fakt, że do wytwarzania biopaliwa zużywa się znaczne ilości energii (także pochodzącej z ropy konwencjonalnej ), które często przekraczają ilość energii dostępnej w samym biopaliwie. Także energia dostępna do konsumpcji przez społeczeństwo jest znacznie mniejsza, niż wychodzi to z powyższego wykresu, o ile wręcz nie jest ujemna. Jeszcze jedna rzecz wymaga podkreślenia. Energia zgromadzona w baryłce etalonu czy biodieslu nie jest równa energii zgromadzonej w ropie konwencjonalnej. Mniejszą gęstość energetyczną biopaliw kierowca zauważy w postacie większego zużycia paliwa na 100 km.





W wykresie total liquids, gdzie bierze się pod uwagę wszystkie zlewki, które mogą być traktowane jako ropa lub jej substytut, baryłka baryłce nie równa.






Dlatego autorzy raportu zwracają uwagę na konieczność podawania produkcji ropy w jednostkach energetycznych a nie objętościowych. (uwaga na skalę)







Jednak, mimo słusznemu wskazaniu na ten błąd w przedstawianiu produkcji ropy, pozostanę przy podawaniu jej w baryłkach. Z dwóch względów


- Biopaliwa to bardzo marginalna część produkcji, która przy obecnej technologii nie ma żadnych szans na realny wpływ na sytuacje podaży ropy.


- Bardziej zasadnym było by podawanie energii netto, przy uwzględnieniu EROEI.


piątek, 18 lipca 2008

Ekonomia Imperiów

Dziś przedruk artykułu, który ma już ponad 2 lata. Wpisuje się w tematykę tej strony i jest bardzo treściwy, a zarazem kontrowersyjny; w każdym razie burzy pewne schematy myślenia. Mocne słowa podają w artykule, także zapraszam do komentowania.

Tekst napisany w Energy Bulletin,

Autor: Krassimir Petrov. tłum Paweł Listwan

"I. Ekonomia imperiów
Państwo narodowe opodatkowuje własnych obywateli; imperium opodatkowuje inne państwa narodowe. Historia imperiów, od hellenistycznego i rzymskiego po osmańsko-tureckie i brytyjskie, poucza nas, że ekonomicznym fundamentem każdego bez wyjątku imperium jest opodatkowanie innych narodów. Zdolność imperium do narzucania podatków zawsze opiera się na lepszej i silniejszej gospodarce, a w konsekwencji - na lepszym i silniejszym wojsku. Część podatków ściąganych od poddanych szła na podnoszenie stopy życiowej obywateli imperium; część zaś służyła dalszemu wzmacnianiu dominacji militarnej niezbędnej do egzekwowania owych podatków.


Historycznie rzecz biorąc, kraje podporządkowane składały daniny w rozmaitych formach - zwykle w złocie i srebrze tam, gdzie kruszce te miały walor pieniądza, ale nieraz także w postaci niewolników, żołnierzy, ziemiopłodów, bydła czy innych produktów i surowców naturalnych, w zależności od tego, jakich dóbr gospodarczych imperium żądało a kraj podwładny był w stanie dostarczyć. Dawniej opodatkowanie na rzecz imperium miało zawsze formę bezpośrednią: państwo podporządkowane przekazywało te dobra gospodarcze wprost do imperium.

W XX wieku, po raz pierwszy w historii, Ameryce udało się opodatkować świat nie wprost - za pośrednictwem inflacji. Zamiast bezpośrednio domagać się podatku, jak czyniły to wszystkie poprzednie imperia, USA rozprowadziły po świecie, w zamian za towary, własną walutę bez pokrycia - dolary - z zamiarem późniejszego doprowadzenia do ich inflacji i dewaluacji. To z kolei umożliwiało odkupienie każdego następnego dolara za mniejszą ilość dóbr - właśnie owa różnica [między ilością dóbr importowanych a eksportowanych] stanowiła imperialny podatek spływający do Stanów Zjednoczonych. A oto, jak do tego doszło.

W początkach XX wieku gospodarka USA uzyskała dominującą pozycję w świecie. Dolar amerykański był wówczas ściśle związany ze złotem, toteż jego wartość ani nie rosła, ani nie malała, lecz była wciąż równa tej samej ilości złota. Wielki Kryzys, z poprzedzającą go inflacją w latach 1921 - 1929 oraz napęczniałymi deficytami budżetowymi w latach następnych, pokaźnie zwiększył ilość waluty w obiegu - dalsze utrzymywanie jej pokrycia w złocie stało się niemożliwe. To skłoniło Roosevelta do zniesienia w 1932 r. sprzężenia między wartością dolara a wartością złota. Aż do tego momentu USA mogły co prawda dominować w gospodarce światowej, ale, w sensie ekonomicznym, nie były jeszcze imperium. Stała wartość dolara i jego wymienialność na złoto nie pozwalała Amerykanom ekonomicznie wykorzystywać innych krajów.

Amerykańskie imperium w sensie ekonomicznym narodziło się w Bretton Woods w 1945 r. Wprawdzie dolar nie był już w pełni wymienialny na złoto, ale ową wymienialność na złoto zagwarantowano rządom innych państw - i tylko im. Tym samym dolar stał się walutą rezerwową całego świata. Było to możliwe, ponieważ w czasie II wojny światowej Stany Zjednoczone zaopatrywały aliantów żądając zapłaty w złocie, dzięki czemu zgromadziły u siebie znaczną część światowych zasobów tego kruszcu. Imperium nie mogłoby zaistnieć, gdyby, zgodnie z postanowieniami z Bretton Woods, podaż dolara pozostała ograniczona i nie przekraczała wartości dostępnego złota. Umożliwiałoby to pełną wymianę dolarów z powrotem na złoto. Jednak polityka "armaty i masła" z lat sześćdziesiątych miała typowy charakter imperialny: podaż dolara zwiększano nieustannie, żeby finansować wojnę w Wietnamie i projekt "wielkiego społeczeństwa" L. B. Johnsona. Większość owych dolarów trafiała za granicę w zamian za towary sprzedawane do USA bez szans na odkupienie ich po tej samej cenie. Wzrost zasobów dolarowych zagranicy wywoływany przez nieustanny deficyt handlowy Stanów Zjednoczonych był równoznaczny z opodatkowaniem - z klasycznym podatkiem inflacyjnym nakładanym przez dany kraj na własnych obywateli, tyle że tym razem był to podatek inflacyjny nałożony przez USA na resztę świata. Kiedy zagranica zażądała w latach 1970-1971 wymiany posiadanych dolarów na złoto, 15 sierpnia 1971 rząd USA ogłosił niewypłacalność. Wprawdzie opinię publiczną karmiono frazesami o "zerwaniu więzi między dolarem a złotem", ale w rzeczywistości odmowa spłaty w złocie była aktem bankructwa rządu Stanów Zjednoczonych. W gruncie rzeczy USA ogłosiły się wtedy imperium. Wyciągnęły z reszty świata ogromną ilość dóbr, nie mając zamiaru ani możliwości ich zwrócić, a bezsilny świat musiał się z tym pogodzić - świat został opodatkowany i nic nie mógł na to poradzić.

Od tego momentu, aby Stany Zjednoczone mogły utrzymać status imperium i nadal ściągać podatki, reszta świata musiała w dalszym ciągu akceptować - jako zapłatę za dobra ekonomiczne - stale tracące na wartości dolary. Musiała też gromadzić ich coraz więcej. Trzeba było więc dać światu jakiś powód do gromadzenia dolarów, a powodem tym stała się ropa.

Gdy coraz wyraźniej było widać, że rząd USA nie zdoła wykupić swych dolarów płacąc za nie złotem, zawarł on w latach 1972-73 żelazną umowę z Arabią Saudyjską: USA będą wspierać władzę królewskiej rodziny Saudów, a w zamian za to kraj ten będzie sprzedawał ropę wyłącznie za dolary. Śladem Arabii Saudyjskiej miała podążyć reszta państw OPEC. Ponieważ świat musiał kupować ropę od arabskich krajów naftowych, utrzymywał rezerwy dolarowe, aby mieć czym za nią płacić. Świat potrzebował coraz więcej ropy, a jej ceny szły stale w górę, toteż popyt na dolary mógł tylko wzrastać. Wprawdzie dolarów nie można już było wymienić na złoto, ale za to stały się one wymienialne na ropę naftową. Sens ekonomiczny wspomnianej umowy sprowadzał się do tego, że dolar miał pokrycie w ropie naftowej. Dopóki tak było, świat musiał gromadzić coraz większe sumy dolarów, ponieważ były one niezbędne, aby móc kupić ropę. Tak długo jak dolar był jedynym dopuszczalnym środkiem płatności za ropę, miał on zagwarantowaną dominację w świecie, a amerykańskie imperium mogło dalej ściągać podatki z całego świata. Gdyby dolar, z jakiegokolwiek powodu, stracił pokrycie w ropie naftowej, amerykańskie imperium przestałoby istnieć. Trwanie imperium wymagało więc, aby ropa była sprzedawana wyłącznie za dolary. Wymagało ponadto, aby rezerwy ropy pozostawały rozproszone pomiędzy osobne, suwerenne państwa nie dość silne politycznie bądź militarnie, żeby móc żądać zapłaty za ropę w jakiejś innej formie. Gdyby ktoś zażądał innej zapłaty, należało go przekonać do zmiany zdania - poprzez naciski polityczne albo środkami militarnymi. Człowiekiem, który faktycznie zażądał za ropę zapłaty w euro był, w 2000 r., Saddam Husajn. W pierwszej chwili jego życzenie zostało wyśmiane, później było lekceważone, ale kiedy stawało się coraz jaśniejsze, że jego zamiary są poważne, zaczęto wywierać na niego polityczną presję, aby zmienił zdanie. Kiedy również inne kraje, takie jak Iran, zażyczyły sobie zapłaty w innych walutach, przede wszystkim w euro i w jenach, dolar znalazł się w realnym niebezpieczeństwie. Taka sytuacja wymagała akcji karnej. W Bushowskiej operacji "Szok i Przerażenie" w Iraku nie chodziło o nuklearny potencjał Saddama, o obronę praw człowieka, o propagowanie demokracji, ani nawet o zagarnięcie pól naftowych; chodziło o obronę dolara, a tym samym - amerykańskiego imperium. Chodziło o pokazanie światu, że każdy kto zażąda zapłaty za ropę w walucie innej niż dolar USA, będzie przykładnie ukarany.

Wielu krytykowało Busha za to, że wszczął wojnę, aby zająć irackie pola naftowe. Krytycy ci jednak nie potrafili wytłumaczyć, dlaczego Bushowi zależało na zajęciu owych złóż - przecież mógł po prostu wydrukować puste dolary i uzyskać za nie tyle ropy, ile tylko mu było potrzeba. Musiał więc mieć inny powód do inwazji na Irak.

Historia uczy, że imperium ma dwa uzasadnione powody do toczenia wojen:(1) w obronie własnej; albo(2) aby uzyskać poprzez wojnę jakieś korzyści. W każdym innym wypadku, co po mistrzowsku wykazał Paul Kennedy w "The Rise and Fall of the Great Powers", wysiłek wojenny wyczerpie jego zasoby ekonomiczne i przyczyni się do jego rozpadu. Mówiąc językiem ekonomicznym, aby imperium wszczęło i prowadziło wojnę, korzyści muszą przewyższać koszty militarne i społeczne. Korzyści z opanowania irackich złóż ropy z trudem usprawiedliwiają długofalowe, rozłożone na wiele lat koszty operacji wojskowej. Bush musiał natomiast uderzyć na Irak, aby bronić swego imperium. Potwierdzają to fakty: w dwa miesiące od momentu inwazji, program "Ropa za żywność" został wstrzymany, irackie konta prowadzone w euro przestawione z powrotem na dolary, a ropa znów była sprzedawana wyłącznie za walutę USA. Przywrócono globalną supremację dolara. Bush triumfalnie zstąpił z myśliwca i obwieścił pomyślne zakończenie misji - udało mu się obronić dolara, a wraz z nim - amerykańskie imperium.

II. Irańska Giełda Naftowa

Władze Iranu w końcu opracowały ostateczną broń "jądrową", która może błyskawicznie unicestwić system finansowy leżący u podstaw amerykańskiego imperium. Tą bronią jest Irańska Giełda Naftowa, której inaugurację planowano na marzec 2006 [otwarcie giełdy opóźniło się, ale ma nastąpić w najbliższym czasie - przyp. red.]. Ma ona być oparta na mechanizmie handlu ropą rozliczanym w euro. W kategoriach ekonomicznych projekt ten stanowi znacznie większą groźbę dla hegemonii dolara niż wcześniejsze posunięcie Saddama. W ramach transakcji giełdowych bowiem każdy chętny będzie mógł kupić albo sprzedać ropę za euro, bez żadnego pośrednictwa dolara. Możliwe, że w takiej sytuacji prawie wszyscy chętnie przyjmą system rozliczeń w euro. Europejczycy, zamiast kupować i trzymać dolary, aby zabezpieczyć swe płatności za ropę, będą mogli płacić własną walutą. Przejście na rozliczenia w euro w transakcjach naftowych nadałoby euro status światowej waluty rezerwowej - z korzyścią dla Europejczyków, z niekorzyścią dla Amerykanów. Chińczycy i Japończycy będą szczególnie zainteresowani nową giełdą, gdyż umożliwi im drastyczne zmniejszenie swych ogromnych rezerw dolarowych i ich dywersyfikację, co będzie dla nich ochroną przed następstwami deprecjacji dolara. Część posiadanych dolarów będą chcieli nadal zatrzymać; drugiej części być może w ogóle się pozbędą; trzecią część zachowają na pokrycie dolarowych płatności w przyszłości, tym razem już bez odnawiania tych rezerw, a przechodząc stopniowo na rezerwy w euro.

Rosjanie mają żywotny interes ekonomiczny w przejściu na euro - większość wymiany handlowej prowadzą właśnie z krajami europejskimi, z krajami - eksporterami ropy naftowej, z Chinami oraz z Japonią. Przejście na rozliczeniach w euro natychmiast uwidoczni się w handlu z pierwszymi dwoma blokami, a z czasem także ułatwi handel z Chinami i Japonią. Ponadto Rosjanie, zdaje się, z niechęcią trzymają dolary, które tracą na wartości, skoro ich nowym objawieniem jest rozliczanie się w złocie. Poza tym, w Rosji odżył nacjonalizm, i jeśli przejście na euro miałoby być dotkliwym ciosem dla Ameryki, z przyjemnością go zadadzą i będą z satysfakcją się przyglądać, jak imperium krwawi. Arabskie kraje eksportujące ropę chętnie będą przyjmować euro jako środek dywersyfikacji ryzyka wobec piętrzących się gór dewaluujących się dolarów. Te kraje także, podobnie jak Rosja, handlują przede wszystkim z krajami Europy, a zatem będą preferować walutę europejską, zarówno ze względu na jej stabilność, jak i dla ograniczenia ryzyka walutowego, nie mówiąc już o motywie ideologicznym - dżihadzie przeciwko Niewiernemu Wrogowi.

Tylko Brytyjczycy znajdą się między młotem a kowadłem. Ze Stanami Zjednoczonymi łączy ich wieczne strategiczne partnerstwo, ale równocześnie naturalnie ciążą ku Europie. Jak dotąd mieli wiele powodów, aby trzymać z tym, który wygrywa. Kiedy jednak zobaczą, że ich blisko stuletni partner upada, czy będą wytrwale trwać u jego boku, czy też go dobiją? Nie należy jednak zapominać, że obecnie dwie wiodące giełdy naftowe to nowojorski NYMEX i londyńska Międzynarodowa Giełda Ropy Naftowej (International Petroleum Exchange - IPE), obie praktycznie w rękach Amerykanów. Bardziej prawdopodobne wydaje się, że Brytyjczycy będą musieli pójść na dno razem z tonącym okrętem, w przeciwnym bowiem razie strzeliliby sobie w nogi, szkodząc własnym interesom na londyńskiej IPE. Warto zauważyć, że bez względu na retorykę objaśniającą powody utrzymania funta szterlinga, Brytyjczycy nie przeszli na euro najprawdopodobniej właśnie dlatego, że sprzeciwiali się temu Amerykanie: gdyby tak się stało, londyńska IPE musiałaby się przestawić na euro, tym samym zadając śmiertelną ranę dolarowi i strategicznemu partnerowi Wielkiej Brytanii. W każdym razie bez względu na to, co postanowią Brytyjczycy, jeśli Irańska Giełda Naftowa nabierze tempa, liczące się siły interesu - europejskie, chińskie, japońskie, rosyjskie i arabskie - z zapałem przyjmą w rozliczeniach euro, a wówczas los dolara będzie przypieczętowany. Amerykanie nie mogą do tego dopuścić, i użyją, jeśli zajdzie konieczność, szerokiego wachlarza strategii, aby powstrzymać lub zahamować funkcjonowanie planowanej giełdy:
Sabotaż giełdy - mógłby polegać na wprowadzeniu wirusa komputerowego, ataku na sieć, system łączności lub serwery, rozmaitych naruszeniach bezpieczeństwa serwerów, albo też na zamachu bombowym na główne i pomocnicze obiekty giełdy w stylu 11 września.
Zamach stanu - zdecydowanie najlepsza strategia długoterminowa, jaką dysponują Amerykanie.
Wynegocjowanie takich warunków i ograniczeń prowadzenia giełdy, które będą do przyjęcia dla USA - inne znakomite rozwiązanie dla Amerykanów. Oczywiście, rządowy zamach stanu jest strategią wyraźnie preferowaną, gdyż zagwarantowałby, że giełda wcale nie będzie funkcjonować, a więc niebezpieczeństwo dla amerykańskich interesów będzie zażegnane. Gdyby jednak próby sabotażu czy zamachu stanu się nie powiodły, wówczas negocjacje byłyby z pewnością najlepszą dostępną opcją.
Wspólna rezolucja wojenna ONZ - tę będzie bez wątpienia trudno uzyskać, zważywszy na interesy wszystkich pozostałych państw członkowskich Rady Bezpieczeństwa. Gorączkowa retoryka o tym, jak to Irańczycy opracowują broń jądrową niewątpliwie ma na celu utorowanie drogi do tego typu działań.
Jednostronne uderzenie nuklearne - to byłby straszliwy wybór strategiczny, z tych samych względów, co strategia następna - jednostronna wojna totalna. Do wykonania tej brudnej roboty Amerykanie prawdopodobnie posłużyliby się Izraelem.
Jednostronna wojna totalna - to jawnie najgorszy możliwy wybór strategiczny. Po pierwsze, zasoby wojskowe USA zostały już nadwerężone przez dwie poprzednie wojny. Po drugie, Amerykanie jeszcze bardziej zraziliby do siebie inne silne narody. Po trzecie, państwa posiadające największe rezerwy dolarowe mogłyby się zdecydować na cichą zemstę w postaci pozbycia się swoich gór dolarów, tym samym utrudniając Stanom Zjednoczonym dalsze finansowanie ich ambitnych wojowniczych planów. Po czwarte wreszcie, Iran ma strategiczne sojusze z innymi silnymi narodami, co mogłoby doprowadzić do ich zaangażowania się w wojnę; mówi się, że Iran ma takie przymierze z Chinami, Indiami i Rosją, znane pod nazwą Szanghajskiej Grupy Współpracy, a także osobny pakt z Syrią. Bez względu na to, która strategia zostanie wybrana, z czysto ekonomicznego punktu widzenia można stwierdzić, że o ile Irańska Giełda Naftowa nabierze rozpędu, główne potęgi gospodarcze z zapałem zaczną z niej korzystać, a to pociągnie za sobą zgon dolara. Upadanie dolara dramatycznie przyspieszy amerykańską inflację i stworzy presję na dalszy wzrost długoterminowych stóp procentowych w USA. W tym momencie Bank Rezerwy Federalnej znajdzie się między Scyllą a Charybdą - między groźbą deflacji a hiperinflacji - i będzie musiał pospiesznie albo zażyć swoje "klasyczne lekarstwo" deflacyjne, polegające na podniesieniu stóp procentowych, co wywoła poważną depresję gospodarczą, zapaść na rynku nieruchomości oraz załamanie się rynku obligacji, akcji i walorów pochodnych, a w następstwie - totalny krach finansowy, albo, alternatywnie, wybrać wyjście weimarskie, czyli inflacyjne, a więc utrzymać na siłę oprocentowanie obligacji długoterminowych, odpalić "helikoptery" i "zatopić" rynek powodzią dolarów, ratując przed bankructwem liczne fundusze długoterminowe (LTCM) i wywołując hiperinflację.


Austriacka teoria pieniądza, kredytu i cykli gospodarczych uczy nas, że pomiędzy ową Scyllą a Charybdą nie ma rozwiązania pośredniego. Prędzej czy później system monetarny musi się przechylić w jedną lub w drugą stronę, co zmusi Rezerwę Federalną do podjęcia decyzji. Głównodowodzący Ben Bernanke (nowy prezes Fed - przyp. red.), renomowany znawca Wielkiego Kryzysu i wprawny pilot śmigłowca "Black Hawk", bez wątpienia wybierze inflację. "Helikopterowy Ben" nie pamięta wprawdzie America's Great Depression Rothbarda, ale dobrze zapamiętał lekcje płynące z Wielkiego Kryzysu i zna niszczycielskie działanie deflacji. Maestro nauczył go, że panaceum na każdy problem finansowy jest wywołanie inflacji, choćby się paliło i waliło. Uczył on nawet Japończyków własnych niekonwencjonalnych metod zwalczania deflacyjnej pułapki płynności. Podobnie jak jego mentorowi, marzy mu się przezwyciężenie "zimy Kondratiewa". Żeby nie dopuścić do deflacji, ucieknie się do drukowania pieniędzy; odwoła wszystkie helikoptery z 800 zamorskich baz wojskowych USA; a jeśli będzie trzeba, nada stałą wartość pieniężną wszystkiemu, co mu się nawinie. Jego ostatecznym dokonaniem będzie hiperinflacyjna destrukcja amerykańskiej waluty, z której popiołów powstanie nowa waluta rezerwowa świata - barbarzyński relikt zwany złotem."

Warto na tą okoliczność zastanowić się nad sensem wysyłania wojsk do Iraku w imię obrony dolara.

Dziś stoimy przed wyborem czy instalować u siebie tarczę antyrakietową czy nie. Tarcza antyrakietowa to oczywiście nazwa oficjalna. Będą to po prostu wybudowane silosy na wyrzutnie rakietowe na eksterytorialnej ziemi. Nie sprawdzimy co tam będzie zainstalowane.

Z historii podam przykład, że na Kubie swego czasu ZSRR też instalował rakietowy system obronny. Wtedy USA nie uwierzyło w tą bajkę i posłały w ten rejon swoją flotę.

środa, 16 lipca 2008

Gordon Brown – Zero czy Hero?



Gordon Brown, będąc kanclerzem skarbu, wsławił się jako sprzedawca złota Wielkiej Brytanii, czym udowodnił, że nie wie do czego służą rezerwy kruszcowe w dzisiejszym świecie monetarnym. O tym, że znajomość tematu nie jest jego mocną stroną, świadczą jego tłumaczenia do tej "odważnej akcji". Bajdurzył coś o zbalansowaniu rezerw i przekształcaniu rezerw w zarabiające aktywa.


„Kiedy przemawia złoto, elokwencja jest bezsilna” – o tej maksymie zdał się zapomnieć, ale nie minął długi czas i rzeczywistość zapukała...  tym razem już do drzwi na Downing Street. I właśnie jako już premier UK, nie za bardzo wiedział co zrobić z kryzysem subprime i wtórował Paulsonowi w pomysłach dostarczania płynności (co za eufemizm :)) na rynek poprzez kredytowanie upadających banków, co tak trafnie ośmieszyła para angielskich komików. Być może czeka nas tsunami na rynkach papierowego pieniądza, a Brown dzień wcześniej sprzedał wszystkie szalupy.



W Anglii już go wszyscy nienawidzą, i cud może tylko sprawić następną wygraną Labour Party.


Tymczasem, za pośrednictwem nieocenionego TOD,a możemy znaleźć na jego stronach dość interesujące i konkretne przemówienie, które wygłosił na szczycie śródziemnomorskim w Paryżu. Widać zasadna jest teza, że jak polityk jest przegrany i już mu na niczym nie zależy, to powie trochę prawdy.


Tak więc, co mówi dziś Gordon?



We must now leave behind the old wasteful, oil dependent ways of yesterday and embrace the new cleaner and sustainable energy future of tomorrow.

Improving the functioning of the oil market can be only one half of our strategy. The other must be to set ourselves on a new energy path - a path from our economies that are today over-dependent on oil towards the post-oil energy economies of the future.

(Musimy zarzucić stare, marnotrawne, uzależnione od ropy przyzwyczajenia i obrać drogę czystej i zrównoważonej energetyki jutra.

Udoskonalenie funkcjonowania rynku ropy powinno być tylko połową naszej strategii. Nasza strategia powinna również wytyczać nowe ścieżki rozwoju energetyki, ze zbyt uzależnionej od ropy gospodarki do gospodarki funkcjonującej po erze taniej ropy.)

To oczywiście wstępniak, ale pierwsze co mówi to post-oil energy economies, czym jasno wskazuje, że wie co to peakoil. Co jak co, ale Anglicy o tym doskonale wiedzą, lecz o tym później.



Dalej o swojej wizji mówi w punktach, czym znowu zaskakuje, bo jak polityk mówi w punktach to można nawet zrozumieć o co mu chodzi.



So let me set out the five main points of an oil replacement strategy.


1. First, since 70 per cent of future oil demand is from transport, we need a step change in the fuel efficiency of vehicles. (…) To achieve such a target we will need to see the mass production of electric vehicles - conventional hybrids, plug-in hybrids, and fully electric vehicles. Electric vehicles are now available on our roads - but they are specialist cars and vans available only in small numbers. I want to see the mass production of hybrid and electric drive technology in ordinary family models.


(Najpierw, skoro 70 procent naszego przyszłego popytu na ropę generowane jest przez transport, musimy rozpocząć zmiany w efektywności zużycia energii w naszych samochodach. Aby osiągnąć ten cel, musimy przestawić się na masową produkcję samochodów elektrycznych – konwencjonalne hybrydy, hybrydy ładowane z gniazdka i wyłącznie elektryczne samochody. Elektryczne pojazdy występują dziś na naszych drogach, lecz są to specjalistyczne VAN’y i samochody i dostępne tylko w małych ilościach. Chcę zobaczyć masową produkcję wykorzystującą technologię hybrydowych elektrycznych napędów w zwyczajnych rodzinnych modelach )



Cóż… tego jeszcze w kinie nie grali, żeby polityk tak wprost mówił o zmianach w transporcie. Co prawda Bush już kiedyś wykonywał jakieś ruchy pozorne w kierunku technologii alternatywnych napędów, ale raczej skończyło się na dofinansowaniu biopaliw i stworzeniu nowej branży naftowej na preriach. Lobby naftowe i rolnicze zaspokojone a i zielonym kit wcisnął.


Brown jednak mówi o zupełnie innym wymiarze. I dobrze, może dotrze do właścicieli guzzlerów, że jest alternatywa i zgłoszą na nią popyt, zamiast palić opony pod dystrybutorami.





2. Second, we need all countries to commit to taking rapid action to improve energy efficiency in households and businesses.


(po drugie, wszystkie państwa powinny niezwłocznie rozpocząć akcję na rzecz zwiększenia efektywności energetycznej domów i przemysłu)



To oczywistości, ale jest pozytywny efekt takiej mowy. Nie mówi przecież, ze rząd da pieniądze na dopłatę do drogiego prądu jak we Francji. Mówi „Oszczędzaj, bo taniej nie będzie.”





3. Third, I am convinced that we need a renaissance of nuclear power. Britain is now moving quickly to replace its ageing fleet of nuclear power stations


(Po trzecie, jestem przekonany, że potrzebujemy odrodzenia energetyki nuklearnej. Wielka Brytania energicznie dąży do wymiany starzejących się elektrowni atomowych)



Jak już się ma miejsce składowania tych odpadów, to czemu nie budować następnych elektrowni? Jasna i czytelna deklaracja.





4. Fourth, we need a massive expansion of renewables.


(po czwarte, potrzebujemy ogromnej ekspansji odnawialnych źródeł energii)



Skądś tą energię trzeba brać. Byle tylko z sensem.





5. And now I believe it is time for a major investment in the development of solar power.


(Wierzę, że jest teraz czas na ogromne inwestycje w rozwój energetyki słonecznej)



W Anglii to tam za wiele nie wskórają z tym słońcem, ale mówił na forum śródziemnomorskim do opalonych Hiszpanów.



Cóż, Gordonowi chyba wreszcie ktoś powiedział, jak się będzie zapowiadać jego kadencja i co najważniejsze wyciągnął z tego jakieś wnioski. Brown zapewne pamięta parę Churchill – Chamberlain. Churchill mówił od początku o zagrożeniach płynących w nazistowskich Niemiec i potrzebie niewygodnych, ale koniecznych działań. Chamberlain uspokajał wszystkich i twierdził, że wszystko jest under control. Ludzie oczywiście wybrali różowe kwiatki Chamberlaina, dopóki rzeczywistość nie przypomniała o sobie bombami. Wtedy jednak za naważone piwo, trzeba było zapłacić o wiele większą cenę. Dziś Gordon znajduje się w podobnej sytuacji. Może sprzedawać ludziom kit, że wszystko jest pod kontrolą lub powiedzieć jasno, że będzie drożej i myślmy już o tym dziś. Jak się to wszystko potoczy i czy starczy mu determinacji, czas pokaże.



Dzieki TOD’dzie i opracowaniom BERR’a można rzucić trochę światła na energetyczną przyszłość UK. (kliknij by powiększyć)










Pytanie o Gordona aktualne. Kwestia sposobów zmierzenia się z kryzysem jest kluczowa. Może postawić na scenariusz, gdzie kryzys jest biznesem obywatela, a może tez utopić Anglię socjalistycznymi technikami radzenia sobie z problemami.









niedziela, 13 lipca 2008

Ile paliwa w biopaliwie ?

Tytułowe pytanie zadają sobie nowo powstali nafciarze na amerykańskich preriach. Na podstawie cen kukurydzy i subwencji rządowych konstruowali swoje biznesplany budowy fabryk do produkcji etanolu z kukurydzy. Wołają głośno, że bankrutują i wyciągają rękę do podatników z prośbą o więcej dotacji. Oczywiście dziś wczorajszą krótkowzroczność karci mocno rynek, ponieważ właśnie znaleźliśmy się w długim terminie, a w długim terminie znowu wracamy do fundamentów.


 


Pytanie tylko, co jest fundamentem dla biopaliwa?


Moim zdaniem dwa czynniki; resztą nie warto sobie zawracać głowy.


 


Pierwszy czynnik to oczywiście EROEI etanolu z kukurydzy. Temat EROEI poruszyłem we wczorajszym wpisie, także nie będę go tu teraz wyjaśniał. Jak funkcjonuje obieg energii w biopaliwach przedstawia poniższy diagram (kliknij by powiększyć):


 



 



Energia słoneczna jest darmowa i to dzięki fotosyntezie ją akumulujemy. Natomiast energia, którą potrzebujemy na przetworzenie energii zgromadzonej w roślinach do formy użytecznej dla człowieka jest kosztem energetycznym.


 


 


Tak więc, ile wynosi EROEI dla etanolu kukurydzy? Badania zostały wykonane przez szereg źródeł (kliknij by powiększyć):


 


 



 


 



W powyższej tabeli wskaźnik EROEI jest podawany trochę inaczej. Uzysk bądź strata energetyczna netto (podana w BTU) jest dzielona przez wartość energetyczną galona etanolu – stąd wartości ujemne. Jak widać źródła różnie podają, ale co jest najgorsze to to, że liczby krążą wokół jedności co czynni produkcję etanolu energetycznie mało efektywną. Po prostu zamieniamy energię zgromadzoną w węglu czy gazie ziemnym na energię w paliwie płynnym. Trudno tu więc mówić, że produkcja biopaliw jest odnawialnym źródłem energii skoro w procesie produkcji zużywamy bezpowrotnie paliwa kopalne.


 


Co jest najdziwniejsze nawet źródła amerykańskiej koalicji na rzecz etanolu



podają tabelkę, która raczej sugeruje żeby dać sobie siana z etanolem.(kliknij by powiększyć):


 



 


 


 



Eroei na poziomie 1,1 to już czysty jałowy bieg. A dodać należy, że otrzymaną energię w galonie etanolu, czyli 76 000 Btu, wykorzystujemy w silnikach spalinowych ze sprawnością 35 %.


Oczywiście podają na swoich stronach, że nic to, że zużywamy gaz ziemny, żeby wyprodukować etanol, bo przecież uniezależniają się o importu ropy i dzięki temu działają na rzecz bezpieczeństwa energetycznego USA.


 


A co jak im się skończy gaz? Albo podrożeje bo będzie potrzebny gdzieś indziej? Na te pytania, rzecz jasna, nie odpowiadają.


Tak czy inaczej biznes, który produkuje tak mało energii netto, albo wcale jej nie produkuje, a tylko przetwarza jej formę jest bardzo ryzykowny. Wspomniani nafciarze powinni to wiedzieć zanim zbudowali swoje fabryki.


 


 



 


 


 



Drugi czynnik, który jest ważny w biopaliwach to możliwości zwiększania produkcji. Chodzi o możliwości bazy surowcowej, czyli upraw pod biopaliwa. Mamy do dyspozycji określona ilość ziemi uprawnej i dotychczas używaliśmy jej tylko do produkcji żywności. Produkowanie na niej paliw w sposób oczywisty wymusi konkurencję dla produkcji żywności. Skoro zmniejszy się możliwości podaży żywności, to jej ceny wzrosną. Z tym, że ceny wzrosną tak samo kukurydzy, która służy jako żywność i tak samo jako czynnik produkcji biopaliw. To ogromne ryzyko właśnie uderzyło w przemysł etanolu w USA. A jakie są możliwości zwiększania produkcji niech pokaże tabelka (kliknij aby powiększyć).


 



Z tabelki widać jasno, że kukurydza na pewno nie zastąpi ropy. Żeby wyprodukować etanol który zaspokoi w połowie popyt trzeba obsiać od 157 % do 262 % ziemi ornej. Niech liczby mówią same za siebie.


Dziś amerykańska branża etanolowej utopii utrzymuje się z subwencji. Ile jeszcze będą ją amerykańcy podatnicy utrzymywać zanim postawią jej epitafium na energetycznym cmentarzu, to zależy głównie od polityków. Szumem medialnym można zawsze zagłuszyć istotę sprawy. Lobby będzie silne.


 


Nie można jeszcze zapomnieć o pewnym moralnym aspekcie spalania żywności w silnikach.


 


 



 


 



I na koniec.


Można kwestionować podane tu dane. Ja ich nie sprawdzę i chyba nikt z czytelników. Można podawać tylko kolejne źródła, lecz ważne jest, żeby nie nastąpiło przesunięcia akcentów.


Takie przesunięcie zrobiło Ministerstwo Gospodarki, które odpowiadając na moje pytanie, czy konstruując politykę biopaliw uwzględniamy EROEI, odpowiedziało, że biopaliwa są ważne.


Hmmm. Jedziemy bez mapy, w nocy, z wyłączonymi światłami; nawet kompasu nie mamy.


 


 


 

sobota, 12 lipca 2008

Sens OZE


Dyskusja na temat odnawialnych źródeł energii (OZE) bardzo rzadko ociera się o istotę rzeczy. A istotą jest moim zdaniem produkcja energii. Być może brzmi to jak jakiś komunał, ale wystarczy wsłuchać się w szum medialny i niewiele jesteśmy się w stanie dowiedzieć ile tak naprawdę energii produkuje poszczególne OZE. Energii netto, bo o taką w całej zabawie chodzi. Wszędzie słychać natomiast, czy jakieś OZE się opłaca czy nie.




Gdybym robił biznesplan jakieś firmy zajmującej się odnawialnymi źródłami energii , to po pierwsze odrzuciłbym pieniądz jako jednostkę miary. Liczenie opłacalności odnawialnych źródeł energii w pieniądzach ma tą zasadniczą wadę, że jest bardzo mocno zafałszowane. Wszelkiej maści podatki, subwencje, dotacje, opłaty tak fałszują wycenę finalnego produktu, że trudno stwierdzić ile jest prawdziwej wartości w koszcie wytworzenia. Podatki i subwencje są tak samo nakładane bądź odciążane od strony produktu, jak i czynników produkcji. Biznes jednak jest wtedy trwały i bezpieczny, jeżeli sam z siebie generuje wartość, a nie przy pomocy innych.



Wobec tego jak mierzyć czy jakieś OZE (Odnawialne Źródło Energii) ma długoterminowy sens? Moim zdaniem w Kwh* (Kilowatogodzina). Wychodząc z założenia, że przemysł OZE, np. biopaliw jest skupiony na dostarczaniu klientowi energii, to należy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy sam produkując tę energię nie zużywa jej więcej. I nie należy tu robić prostego błędu wskazując, że przy produkcji biopaliwa, ciągnik, który siał, nawoził i zebrał spalił 1000 litrów paliwa, a fabryka z tych zbiorów wyprodukowała 5000 litrów, także wszystko jest ok. Zużycie paliw to nie tylko olej napędowy do traktora. Zastanawiając się nad tym głębiej to każdy czynnik produkcji można przedstawić w Kwh. Bo przecież na wytworzenie nawozów trzeba zużyć bardzo duże ilości energii, do wyprodukowania samego ciągnika trzeba zużyć również energię (energia na wydobycie stali, wytopienie jej, produkcja silnika, podwozia to wszystko bardzo energochłonne czynności), a przecież ciągnik się amortyzuje uprawiając rośliny energetyczne..



Zestawiając wszystkie wkłady energetyczne można dojść do wniosku czy tak naprawdę produkujemy energię, czy tylko przetwarzamy ją, produkując bardziej dla nas użyteczną formę. Wskaźnik jakim liczy się bilans energetyczny nie został rzecz jasna przeze mnie tutaj wymyślony. EROEI (Energy Returned On Energy Invested) funkcjonuje już od dawna.


Tym wskaźnikiem jest liczony sens turbin wiatrowych, czy paneli słonecznych. Pytanie jest proste... Czy energia uzyskana w całym czasie użytkowania paneli, czy turbin wiatrowych wystarczy na wyprodukowanie tych samych paneli i turbin? Jeżeli tak, to ile razy?



Można podnieść zarzut, że nie można wszystkich źródeł wrzucać do jednego worka i mierzyć w Kwh bo przecież jedno źródło energii jest dla człowieka bardziej wygodne od innego i dlatego bardziej cenne. Energia w ropie, czy gazie jest na przykład bardziej cenna niż ta sama energia w węglu. Jest to pewna niedoskonałość EROEI, jednak należy pamiętać, że jeżeli nie produkujemy energii netto, to biznes jest bardzo ryzykowny.


Dopiero po określeniu EROEI, zabrałbym się za liczenie klasycznego rachunku zysku i strat. Póki co, na konto przedsiębiorcy ciągle wpływają złotówki a nie kilowatogodziny.


I na koniec mała uwaga.


Dopłacanie przez państwowe dotacje do branż OZE, które wykazują EROEI mniejsze od jedności, uważam za skrajną nieodpowiedzialność. I nie może być mowy o działaniu na rzecz bezpieczeństwa energetycznego państwa, bo w tym przypadku lekarstwo jest gorsze od choroby.








* Bardziej poprawną naukowo miarą jest dżul co w zasadzie sprowadza się do tego samego bo 1 dżul = 1/3600000 KWH, jednakże płacimy wszyscy rachunki za KWH także zostanę przy tej jednostce.

wtorek, 8 lipca 2008

Nuklearna alternatywa


Podając za serwisem internetowym:






Ministerstwo gospodarki chce budowy na terenie Polski elektrowni atomowych i przygotowuje specjalne kampanie i zachęty, które mają przełamać niechęć społeczeństwa - donosi dziennik "Polska". Jedną z możliwych lokalizacji jest Żarnowiec, gdzie już w latach 80. budowano elektrownię.


Jak pokazała historia niedokończonej inwestycji w Żarnowcu, wybudowanie elektrowni atomowej bez poparcia społeczeństwa jest niewykonalne. Dlatego, jak pisze "Polska", ministerstwo gospodarki planuje skorzystanie z wzorca amerykańskiego i francuskiego.



Już jesienią ruszy też kampania informacyjna w telewizji i billboardach. Dzięki niej ma się nie powtórzyć sytuacja sprzed 20 lat, kiedy to ekolodzy i mieszkańcy zablokowali budowę żarnowieckiej siłowni.

Według fachowców od energetyki opór społeczeństwa przed energią atomową trzeba będzie jakoś przełamać, bo już niedługo nie wystarczą nam tradycyjne źródła energii.

Badania pokazują, że do 2020 roku zapotrzebowania na prąd wzrośnie w naszym kraju dwukrotnie, a nie da się tego uzupełnić np. dzięki elektrowniom węglowym.


Można doczepić się do ostatniego zdania, bo badania rządowe nauczyły mnie podchodzenia do nich z wyraźnym dystansem. Jak prąd będzie po 5 groszy to pewno zużycie wzrośnie i o 5 razy. Ale właśnie!!! Jak oszacować koszt prądu? Przewidując perspektywy energetyki od strony podaży ropy i gazu można dojść do wniosku, że popyt na prąd, jako substytutu, wzrośnie. Z drugiej strony nasza obecna infrastruktura elektryczna jest na skraju katastrofy wynikającej z braku jakichkolwiek poważniejszych inwestycji od kilku dekad. Dlatego przyszły popyt trudno przewidzieć nie znając ceny prądu, która niewątpliwie będzie musiała być podniesiona na rozwiązanie problemów podażowych. W końcu inwestycje same się nie sfinansują.


Tutaj nie ma prostej odpowiedzi.



Najlepiej oczywiście uwolnić taryfy i sprywatyzować wszystko w diabły i się tym nie przejmować. Wyszło by wtedy szydło z worka ile jest OZE tak naprawdę warte a myślę, że dużo gdy cena odpowiednio wzrośnie. Ale niewątpliwy wzrost ceny chociażby o 200 procent (a to wcale nie jest tak dużo patrząc na obecną sytuację energetyki) to polityczne harakiri. Im głąbiej się człowiek zastanawia to napotyka na coraz więcej problemów.



Ale zostawmy na razie te polityczne rozterki o których pisałem już wcześniej. Dzisiaj wpis ma być stricte informacyjno poglądowy.



Obecnie pracuje 439 elektrowni jądrowych na całym świecie. A patrząc z perspektywy lat 60 gdzie pisano, że energia atomowa jest „za tania aby ją zmierzyć” to wcale nie jest ich tak dużo.






źródło




Patrząc na szczegóły to liczba budowanych nowych elektrowni w zasadzie równoważy liczbę zamykanych. Każda elektrownia ma swój okres przydatności a te budowane w latach 50 i 60 dożywają właśnie swego kresu.


Z kolei jak zestawimy cztery główne źródła energii to jasno widać, że energia nuklearna to margines. Na zmianę tej pozycji się nie zanosi, skoro jedyne co świat robi to odtwarza zużyty majątek.




Ten rysunek ku przestrodze tym, którzy twierdza, że energia nuklearna rozwiąże problem szczytu kopalnych paliw. Nie rozwiąże. Nawet gdyby mogła rozwiązać to powinniśmy oddawać 1 reaktor co dwa dni. Na dzień dzisiejszy jak i w przeciągu następnych kilkunastu lat nie zanosi się na osiągnięcie takiego tempa.


sobota, 5 lipca 2008

Ceny Ropy


Ile będzie kosztować ropa? Jak długo może trwać ten wzrost? Czy przekroczy 5 pln?


Pytania takie dochodzą zewsząd.


Ceny to w ogóle ciekawy temat na ogniskowe dyskusje. Jest takie powiedzenie, że jak się nie ma już tematów do rozmów, to zawsze można porozmawiać o kursie dolara. Takie rozmowy są tyle warte, co bajki opowiadane na dobranoc. Dużo fikcji, ale zawsze jakiś morał zostaje.



Każdego, kto uważa, ze jest w stanie przewidzieć cenę ropy jaka będzie za tydzień czy miesiąc uważam za skończonego głupca, na którego nie warto tracić czasu. Taki okres czasu jest po prostu za krótki, aby mogła nastąpić jakaś znacząca zmiana w fundamentach popytu, czy podaży. Wahania mogą następować poprzez różnego rodzaju spekulację, ogłoszenie jakiegoś raportu o zapasach, czy też katastrofy tankowca itp. Innymi słowy, w krótkim terminie działają emocje, których nie sposób przewidzieć.


Długi termin z kolei, jest wolny od wszelkiej maści szamotaniny na parkietach giełd i liczą się fundamenty. Można przeprowadzić analizę trendów popytu i co najważniejsze potencjału podaży do zaspokajania tego popytu. Warto jednocześnie zauważyć, że analizę dla ropy, gazu czy węgla można w długim terminie łatwiej przeprowadzić niż np. ceny telewizorów (o ile w ogóle można przeprowadzić analizę rynku telewizorów). Paliwa kopalne mają tą cechę, że od z grubsza licząc 100 lat napędzają gospodarkę światową. Nie ma kraju (z wyjątkiem może Kuby i beduińskich krajów na piaskach Sahary), który oparł by swój przemysł, rolnictwo i transport na innym źródle energii. Dla prognosty to świetna wiadomość, gdyż wie, że popyt jest szalenie nieelastyczny.


Tu nie ma miejsca na modę czy jakąś nagłą zmianę preferencji popytu. Tak po prostu jest zbudowana dzisiejsza gospodarka.


Patrząc z kolei na podaż, można również ciekawą obserwację poczynić. Ropa jest surowcem nieodnawialnym i dlatego jej wydobycie ma swoje ograniczenia czysto geologiczne.


W latach 60 oczywiście nikt nie mówił o żadnych ograniczeniach. Ropa tryskała wszędzie i problem podaży sprowadzał się tylko do tego, żeby rozbudzić odpowiednio popyt. W końcu gdzieś tą obfitość trzeba było sprzedać.


Dziś jednak spoglądając na niezaprzeczalne fakty możemy wywnioskować, że coś się w branży dzieje dziwnego. Wymieńmy pierwsze z brzegu obserwacje:



- Wiercenia w morzu głębokim na 3 kilometry


- Zakusy na wiercenia na biegunie północnym


- Wydobywanie ropy z piasków roponośnych w Kanadzie.



To są trudno dostępne rejony co czyni je bardzo kosztownymi. A zasada zdrowego rozsądku w biznesie mówi, że jeżeli możesz wyprodukować coś taniej, to produkuj taniej. Wniosek z tych nowych projektów może być jeden. Nowe łatwo dostępne rejony się skończyły i żeby utrzymać wydobycie na niezmienionym poziomie, trzeba sięgać do coraz to trudniejszych złóż.


Podaż napotyka na barierę stricte geologiczną. W przypadku gdy podaż telewizorów z trudem zaspokoją popyt co skutkuje zawsze wzrostem cen, firma produkująca telewizory buduje nową fabrykę i problem z głowy. My jednak nie możemy postawić nowej fabryki ropy ponieważ ją wydobywamy a nie produkujemy.


Oczywiście wydobycie takiej ropy musi skutkować wzrostem ceny, ponieważ koszty wydobycia są większe niż np. 30 lat temu, kiedy piaski roponośne w Kanadzie były atrakcją turystyczną.


Koszt produkcji to czynnik kształtujący ceny, a w zasadzie wyznaczający wartościowy próg rentowności  Decydującym o cenie jest zawsze popyt, a ten z roku na rok wzrasta. Wzrasta również cena, a to potwierdza naszą tezę o głęboko nieelastycznym popycie.


Jakie zatem będą ceny ropy w przyszłości??? Bardzo proste pytanie dla wyszukiwarki internetowej. Ceny prognozują Państwa na potrzeby określania przyszłej polityki energetycznej, także można przypuszczać, ze będzie to najbardziej wiarygodne źródło. Niestety, najbardziej poważne źródła są zarazem najbardziej śmiesznymi. Weźmy na przykład taką Politykę energetyczną polski do roku 2030 (projekt).






Z założeń do naszej polityki energetycznej wynika, że w zasadzie do roku 2030 nie ma się co martwić. Tylko jak to zestawić z obecnymi cenami ropy?


Takie dokumenty są o tyle niebezpieczne, że korzystają z nich osoby, które podejmują decyzje w naszym państwie. Trudno dyskutować i podejmować jakieś tematy, gdy w dyskusji zawsze możną sięgnąć do raportu rządowego, który został opracowany przez szereg ekspertów. I sprawa się zamyka no bo przecież Oni wiedzą lepiej. Na mój gust, to ktoś w tej tabelce po prostu przeciągnął formułę w arkuszu kalkulacyjnym i wyszła cena w 2030.



No dobra…. Czepiamy się Polaków. Zobaczmy jak prognozują w innych krajach. Weźmy taką Wielką Brytanię. W opublikowanym w Maju 2008 (SIC!!!) raporcie twierdzą, że średnia cena ropy w 2010 roku będzie wynosiła 85 $ (w najgorszym przypadku). Dodać należy, że cena w maju oscylowała wokół 130 $.





Każdy mówi czasem głupstwa. Nieznośne są głupstwa wygłaszane uroczyście.






Skoro założenia naszej strategii energetycznej trącą tragikomedią, to czy jest jakiś poważny raport, który podnosi tezy wspomniane wyżej? Oczywiście nie wszyscy przodują w przemierzaniu niezmierzonych przestrzeni ignorancji.



Takim przykładem są raporty Government Accountability Office oraz Australia’s future oil supply and alternative transport fuels. Są to jedne z najlepszych rządowych raportów jakie czytałem i które uczciwie stwierdzają, że nie da się przewidzieć przyszłych cen z powodu wielości czynników nań wpływających. Wskazują jednak na ogromne zagrożenie jaką niosą ze sobą problemy branży naftowej w utrzymaniu tempa produkcji.




Historia cen zdaje się potwierdzać obawy autorów tych prognoz.








No ale ile będzie kosztowała cena ropy w przyszłości?


Każdy może swoją bajkę opowiedzieć. Być może obecny poziom cen osiągnął długoterminowy poziom równowagi, który zapewnia łagodne przejście na alternatywny transport przy stale malejącej podaży ropy. Być może za rok okaże się, że jest to poziom 300 $. Wcale jednak bym się nie zdziwił, gdy ropa jednak spadnie do 80 $ i tam pozostanie przez 2 lata. Starajmy się jednak zrozumieć długookresowy trend i oddzielać fakty od mitów bez różowych okularów, to może przyszłość przywitamy przygotowani.










Artykuł ukazał się również na stronie o samochodach elektrycznych



Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...