Zachęcam to obejrzenia prezentacji publikowanej przez NBP tyczącej zmiany sposobu mierzenia inflacji. Jest rzeczą intrygującą, że wskaźnik, który służy min do wyliczania PKB oraz do waloryzacji rent i emerytur, może być co pół roku zmieniany. Cel - pokazać jak najniższą inflacje cenową. Wiadomo.... im mniejsza inflacja tym większy wzrost PKB (inflacja to deflator nominalnego PKB), a i nastroje lepsze. Inflacja to wskaźnik najbardziej kontrowersyjny, bo nie ma jednej inflacji, a jest ich nieskończenie wiele na wielu rynkach. Na przykład na rynku nieruchomości mieliśmy swego czasu inflacje 100 procent, a na rynku komputerów deflacje. Co więcej są ciekawe metody podchodzenia do mierzenia inflacji właśnie na rynku komputerowym. W USA (nie wiem jak w Polsce), jeżeli cena komputera się nie zmieniła, ale sam komputer jest dwa razy szybszy (na przykład procesor, zamiast 1 Ghz ma 2 Ghz) i inflacja wynosi minus 50 procent, czyli deflacja i tak mimo, że komputer kosztuje tyle samo, to mamy deflacjogenny czynnik. Są to wspaniałe metody kształtowania statystyki na taką, jaką chcemy uzyskać. Wielu osobom jest znana strona shadowstats.com, której autor zostaje ostatnie zapraszany do głównych mediów, gdzie pytają go o rzeczy podstawowe "Co to jest inflacja, skoro może być ona różna w tym samym okresie".
John Williams oczywiście odpowiada, że w zależności od przyjętych metod, może nam wyjść diametralnie różna inflacja. I tak mierząc metodą z lat 80 wykres inflacji w porównaniu z tą mierzoną obecną metodą wygląda następująco:
Oczywiście nie pozostaje to bez wpływu na poziom podawanego wzrostu PKB:
Trudno stwierdzić, która inflacja i jaka metoda jest lepsza. Nie odkryję ameryki, jeżeli powiem, że nie ma idealnej metody jej mierzenia, bo nie ma jednej inflacji cenowej. Każdy ma inny koszyk inflacyjny i codziennie mu się ten koszyk zmienia. To że można manipulować tymi danymi, nie podlega jednak dyskusji. Jakiś rok temu w Polsce, po zmianie metody, inflacja opublikowana od inflacji oczekiwanej różniła się o około jeden procent w dół. Za każdą zmianą metody są oczywiście jakieś racjonalne przesłanki... wtedy dostosowanie metod do standardów UE, dziś rewizja ze względu na zmienność cen.


pomiar koszyka cen służy biurokratom do prowadzenia polityki społecznej co jest konieczne w warunkach permanentnej inflacji..mozna tu np ładnie kiwać emerytów i sfere budzetową do prowadzenia biznesu konieczna jest znajomość struktury cen..to tak jakby na pytanie o klasyfikacje na mecie i czasy maratonu dostać odp zawodnicy ukonczyli bieg z srednim czasem 3 godziny np
OdpowiedzUsuńCóż, jak tak dalej pójdzie to z koszyka inflacyjnego będą wyrzucane kolejne niewygodne "artykuły". Nie ma to jak kreatywność...
OdpowiedzUsuńTo o czym piszesz porusza ważny problem. Niby inflacja jest niska a większość z nas odczuwa że stać go na coraz mniej
OdpowiedzUsuńnie wiem jak w Polsce obecnie (bo od 10 lat nie mieszkam tam), ale w USA inflacja niby niska, jednakze w ciagu ostatniego miesiaca w gore poszly ceny:
OdpowiedzUsuń- alkoholu
- chleba
- jajek
- mleka
Oczywiscie nawet tego niewiele osob zauwaza, bo trzeba kupowac dokladnie ten sam produkt i w tym samym sklepie przez dlugi okres czasu.
w którymś z krajów UE aby "podrasować" wyniki badań wskaźnika wzrosu cen, do analizy - jako sprzęt sportowy - wzięto ceny piłeczek ping-pongowych :)) szalenie miarodajne ;)
OdpowiedzUsuńW ogole wypada sobie powiedziec, ze PKB to jest bezuzyteczny wskaznik. Przede wszystkim liczy tylko i wylacznie przeplywy w gospodarce, wiec jest to wartosc li tylko kwantytatywna, a nie kwalitatywna. Po drugie w kazdym przypadku powinno byc odejmowane od PKB zadluzenie. W przypadku USA sredni wzrost PKB w czasie administracji Busha, po odjeciu tego co zostalo pozyczone, to zaledwie 1%. Tyle wypracowali, a wydawali tak jakby gospodarka rosla w tempie 5%, wiec teraz trzeba to odpracowac.
OdpowiedzUsuńSkuteczna manipulacja wymaga pewności że dzisiejsze machlojki będą kryte przez następne lata. W Polsce jest duża zmienność ekip politycznych i chęć dokopania poprzednikom, co ogranicza w pewnym stopniu manipulacje, bo nikt się nie chce podkładać. Inaczej w Stanach gdzie FED jest nie do ruszenia, co daje mu pełny komfort manipulowania wskaźnikami.
OdpowiedzUsuń@Autor:"o wskaźnik najbardziej kontrowersyjny, bo nie ma jednej inflacji, a jest ich nieskończenie wiele na wielu rynkach. "
OdpowiedzUsuńNo nie. Muszę zaprotestować. Inflacja, to wzrost cen towarów spowodowany (tylko i wyłącznie) zwiększeniem emisji pieniądza. Proszę nie mieszać zmian cen powodowanych innymi (często obiektywnymi) czynnikami. Np. wzrost cen żywności z powodu nieurodzaju nie możemy nazywać inflacją, tak jak sezonowy spadek cen żywności na jesieni nie jest deflacją. Inflacja/deflacja to są pojęcia związane z emisją pieniądza, a nie ruchami cen poszczególnych towarów. Autor robi podobny błąd jak komentatorzy w TV, którzy twierdzą że inflacja jest spowodowana "wzrostem cen ropy naftowej i jej pochodnych". To że wzrost cen jakiegoś towaru ma wpływ na ceny pozostałych dóbr, nie oznacza, że powoduje inflację (bo nie ma emisji dodatkowego pieniądza).
Szanowny Panie HES :)
OdpowiedzUsuńJestem w pełni świadomy tego co to jest inflacja i z premedytacją podkreślałem że jest to inflacja CENOWA, a nie kredytowa, która jest właściwą miarą.
Dlatego nie ma co podnosić alarmu, tym bardziej że nie raz na blogu pisałem co to za różnica pomiędzy inflacja cenową a kredytową.
@HeS & Adam Duda
OdpowiedzUsuńKiedys zrobilem sobie wykresik funkcji kroskorelacyjnej pomiedzy miesiecznymi przyrostami M3 i przyrostami CPI dla kilkuletnich przebiegow w USA i PL. Oczywiscie okazalo sie, ze taka korelacja istnieje, tylko ze w PL i USA inaczej nieco sie przejawia. W PL wzrost M3 przekladal sie na niemalze natychmiastowy przyrost CPI, natomiast w USA wzrost CPI byl opozniony w stosunku do wzrostu M3 o okolo 2 lata. Ze wzgledu, ze przy liczeniu funkcji kroskorelacji trzeba robic sumowanie od - do + nieskonczonosci, wiec pewne bledy w mojej metodyce istnialy, ale sam fakt korelacji M3 i CPI nie ulega dla mnie watpliwosci.
Wniosek stąd prosty, że złotówek nikt za granica nie potrzebuje;-)
OdpowiedzUsuń@Ender
OdpowiedzUsuń"Po drugie w każdym przypadku powinno być odejmowane od PKB zadlużenie"
PKB to brutto, to jak pensja brutto - nikt tym się jeszcze nie najadł, co poszło na składki i podatki. Władza mogłaby oczywiście publikować PKN (netto) - odejmować od tego zobowiązania do spłacenia, ale wyszła by z tego straszna miernota, a tego władza się boi.
http://wyborcza.pl/1,88975,6429127,Kiedy_umrze_Opel__umrze_tez_Bochum.html
OdpowiedzUsuńreportaż z Niemiec o Oplu, ponoć zrobili super-plan, na który ma się zrzucić i Polska. ale nawet jeśli, to nie będziemy mieli chyba nawet z czego się dorzucić
@J23
OdpowiedzUsuńJest to tzw. semantyczne naduzycie. Jak mozna cos nazywac produktem krajowym (obojetnie czy netto czy brutto) jesli jest to zadluzenie. Jak pojde do banku i pozycze 100 tys to nie bede mowil, ze "zarobilem brutto" :) Nikt osobie prywatnej na podstawie takiego "zarobku" nie da chocby kolejnego kredytu, a w przypadku panstw taki kretynizm ma miejsce. USA sie zadluzaja szybciej i szybciej, wiec maja wiekszy wzrost PKB, wobec czego moga jeszcze wiecej pozyczyc ... :-/ Czasami mam wrazenie, ze wszyscy obawiaja sie przyznac, ze krol jest nagi.
Popieram, niestety król jest nagi i jest to jazda na grzbietach ludzi wypracowywujących dochód, których z racji kryzysu ogołocono z części dochodu na rzecz tych którzy źle zainwestowali swoje pieniądze czyli zastanówmy się kto na tym zarobił, aby pokryć braki i wyjść na plus. Najgorzej, że do tego wmieszała się polityka i niektóre media, mieszając w głowach ludziom, którzy nie mieli do tej pory do czynienia z takimi formami działania.
OdpowiedzUsuń