środa, 24 czerwca 2009

Hiperinflacja



Dyskusja na temat „inflacja czy deflacja" nie zamiera. Michel Shedlock (MISH) polemizuje z Garrym Northem  jednak, moim zdaniem, każdy używa do tego amerykańskiego podejścia; podejścia które nie wie co to jest hiperinflacja.  Garry North używa pojęcia mass inflation na zjawisko, które będzie spowodowane uruchomieniem akcji kredytowej przez banki na podstawie obecnej bazy monetarnej. Takie zjawisko nie nastąpi z powodów które wymienił MISH. Jednak sam MISH pisząc o deflacji  zapomniał o jednej rzeczy. Mianowicie na dłuższą metę deflacja w systemie fiat money jest nie do utrzymania.


Żeby to rozwinąć najpierw trzeba rozróżnić inflacje i deflacje na kilku podstawowych poziomach. Inflacja i deflacja „normalna", na poziomie +- 10 procent występuję zawsze z przewagą inflacji, gdyż banki centralne umożliwiają ciągłe prowadzenie ekspansji kredytowej metodami wymienionymi wcześniej.


Natomiast masowa deflacja, czy masowa inflacja (hiperinflacja) to klasyczna gra końcowa systemu fiat money (endgame). To tak jak z huśtawką.. można kołysać się w dwie strony, jednak gdy rozkołyszemy za bardzo, to albo dziecko wyleci z huśtawki, albo sama huśtawka się rozleci.


Dziś obserwujemy deflacje, czyli spłacanie kredytów lub bankructwa kredytobiorców przy równoczesnym nie udzielaniu nowych pożyczek. Pieniądza na rynku jest coraz mniej stąd jego wartość tymczasowo rośnie. Dodatkowo jest jeszcze w zanadrzu nawis niespłaconych kart kredytowych, których zadłużenie banki będą musiały sobie odpisać w końcu w straty. Odpisanie w straty banku, to nic innego jak spłacenie kredytu, ale z kapitałów własnych banku. Znowu spiskowcy, którzy twierdzą, że banki przejmą kiedyś cały majątek ludzi za odsetki nie zauważą, że banki pokrywają niespłacone kredyty z własnych kapitałów... ale zostawmy już to.


Dlaczego napisałem, że wartość pieniądza tymczasowo rośnie? Bo docelowy ruch może być tylko jeden... masowa inflacja.


Inflacja nie taka, jaką opisują sobie MISH z Northem. W tym przypadku akurat moim zdaniem więcej rozsądnych argumentów jest po stronie MISHa i deflacji, jednak cała dyskusja jest o przecinki w zdaniu. Zapalnik masowej inflacji nie leży w systemie bankowym, o którym dyskutują, lecz w długu państwowym.


W warunkach deflacji rośnie wartość pieniądza, majątek staje się nominalnie tańszy, płace nominalnie maleją, jednak to co pozostaje to dług zaciągnięty w warunkach o wiele większej podaży pieniądza, a więc o wiele mniej wartościowego pieniądza. Skutkuje to tym, że za mniejsze dochody, ludzie muszą spłacać dług, który zaciągali przy większych dochodach. Stąd wiele ludzi ogłasza bankructwo osobiste i odmawia spłaty swoich długów, co jeszcze potęguje zjawisko deflacji, gdyż jak powszechnie wiadomo, mniej długu to mniej pieniądza.


W tym wszystkim nie było by problemu, gdyby nie jeden aspekt. Dług publiczny i skarb państwa, czyli coś, co nie może ot tak sobie zbankrutować. Dług publiczny był również zaciągnięty w czasach gdy pieniądz był mniej warty, a on wraz ze wzrostem wartości pustego pieniądza nie maleje nominalnie. Co z tego że za obligacje wystawioną rok temu o nominale 1 milion dolarów kiedyś rząd mógł kupić 7000 baryłek ropy, a dziś posiadacz tej samej obligacji może od rządu kupić już 14 000 baryłek. Obligacja nie zmienia swojego nominału... ma po prostu większą siłę nabywczą tak samo jak pieniądze.


Sytuacja w której znajduje się obecnie światowa gospodarka, która ciągle rządzi dolar, jest nie do utrzymania na dłuższą metę. Z jednej strony mam postępująca deflacje,  ludzie tracą pracę, a z drugiej powiększają się wszystkie możliwe deficyty. Ktoś oczywiście musi sfinansować te deficyty, czyli pożyczyć rządowi pieniądze.  Ze struktury długu USA wynika, że połowę długu sfinansowali przyszyli emeryci i osoby odkładające na swoje ubezpieczenie społeczne  oraz FED. Odpowiednik naszego Zusu w stanach jest kompletnie wymaksowany i jedyne co posiada to obligacje, które jak wiadomo są obietnicą, że rząd kiedyś zapłaci, ale rząd oczywiście nie ma swoich pieniędzy, tylko te, które ściągnie od podatników. Słowem, oszczędzający w funduszach rządowych (intragovermental funds), będą się musieli sami kiedyś złożyć na swoje oszczędności... Brzmi koślawo??? Tak właśnie jest.


W tych okolicznościach przyrody, cieszą się Ci którzy posiadają obligacje USA. Mogą za nie coraz więcej kupić! Co więcej, ceny w dolarach ciągle spadają, domy i grunty są coraz tańsze, akcje ciekawych spółek również. Jednak, żeby kupić ziemie w USA, będą musieli sprzedać komuś te obligacje... a tych obligacji jest coraz więcej na świecie.


I tu dochodzimy do momentu przegięcia, co bardziej fachowo nazywa się ekstremum.


Rząd potrzebuje więcej pieniędzy, gdyż budżet nie domyka się coraz bardziej. Baza podatkowa zanika, gdyż coraz więcej ludzi nie pracuje, a z drugiej strony rośnie liczba osób ubiegających się o zasiłki. Do tego dochodzą wszelkie koszty rozmaitych stymulansów ekonomicznych z malowaniem mostów i wyrównywaniem strat bankom na czele. W takim układzie, rząd powiększa deficyt i zwiększa całkowita ilość obligacji na rynku. Aktualnie deficyt budżetowy USA jest na poziomie kilkunastu procent, co równa się standardom republik bananowych.


Jednak jeżeli deflacja stwarza bodziec do wykorzystywania swoich rezerw u posiadaczy obligacji (Chiny, Japonia) to tym samym osłabia bodziec do kupowania nowych. Jakim cudem rząd USA sprzeda dodatkowe 2 biliony obligacji? Komu?


Trzeba zdać sobie sprawę, że powiększanie długów i sprzedawanie nowych obligacji to nie jakaś tam zabawa w papierki czy cyferki w banku. Owszem po jednej stronie korzysta się z kartek trochę ładniejszych od kartek do gry w monopol, jednak po drugiej stronie transakcji płyną zasoby. Rzadkie zasoby, do których wytworzenia jest potrzebny rzeczywisty wysiłek pracy ludzkiej i wykorzystanie rzadkich surowców naturalnych.


Co się jednak stanie, gdy rząd nie znajdzie nowych nabywców na swoje obligacje? Nie ma takiej opcji.  Gdy nie ma chętnych na wolnym rynku, do przekazania zasobów w zamian za obligacje, rząd zabierze te zasoby w inny sposób. Każe kupić obligacje bankowi centralnemu za nowe pieniądze. Nowymi pieniędzmi da się ściągnąć z rynku zasoby potrzebne do utrzymania jeszcze przez chwile państwa w ryzach, ale tylko przez chwile.  Na rynku powstanie większa ilość pieniędzy, co pobudzi wzrost cen. Wzrost cen będzie powodował spadek siły nabywczej wszystkich posiadających oszczędności. Siła nabywcza spadnie o tyle, o ile rząd mógł kupić więcej dóbr na rynku za nowe pieniądze. To typowy transfer bogactwa, w którym posiadacz nowych pieniędzy grabi posiadaczy starych. Naturalnie spada zaufanie do pieniądza i obligacji. Skoro rząd sprzedaje obligacje bankowi centralnemu za nowe pieniądze, to ile będą warte moje pieniądze jutro? Następuje ucieczka od pieniądza i obligacji... kto może to zamienia je na realne dobra. Co ciekawe, zwiększona szybkość obiegu pieniądza podbija ceny... w końcu skoro każdy się chce pozbywać pieniądza, to jak chcesz coś kupić ode mnie to zapłać 10 procent więcej jak wczoraj, bo kto wie co za to kupie jutro. Powiększa to problem rządu, który ściąga zasoby z rynku za pieniądze właśnie... Skoro ceny są wyższe nawet bardziej niż wynika to z wzrostu ilości pieniądza w gospodarce, to na kolejne zakupy trzeba jeszcze więcej powiększyć swój dług, czyli jeszcze więcej pieniędzy musi być wydrukowanych przez Bank Centralny. Obligacje i pieniądze stają się coraz bardziej gorącym ziemniakiem... Co ciekawe, im szybciej jest ten ziemniak odrzucany, tym jest on coraz bardziej gorący, bo ceny rosną niewspółmiernie szybko!  Spirala hiperinflacyjna się rozpoczęła i zakończyć może się tylko jednym, destrukcją pieniądza, potocznie nazywaną eufemistycznie denominacją.


Konsekwencje dla trzymających obligacje są opłakane... W legalny sposób ich aktywa denominowane w zniszczonej walucie są bez wartościowe... nawet nie ma do kogo zgłaszać pretensji. Skoro masz obligacje na milion dolarów, to dostaniesz ten milion, ale kupisz za niego paczkę zapałek.


Kiedy taki moment przegięcia nastąpi? Tego nikt nie wie, i nikt nie napisał książki wskazującą datę, tak samo jak do dziś nie wiemy kiedy w wichury powstaje tornado. Co bardziej ciekawe nie wiemy, która waluta pierwsza ucierpi. Może to być Złotówka, może to być Euro, Dolar czy Funt. Na razie jednak dynamika procesu powiększania długu wskazuje na te dwie ostatnie waluty. Wiadomo, że wykładniczo rosnący dług jest na dłuższą metę nie do utrzymania, a już tym bardziej w warunkach bankowej deflacji.


Masowa deflacja??? Owszem, ale w standardzie złota i nie pełnej rezerwie obowiązkowej. W fiat money masowa inflacja, a przyczyna tkwi  nie w akcji kredytowej, a w długu państwowym. Zawsze tak było, lecz dawno nie w USA i być może dlatego amerykańscy blogerzy tego nie dostrzegają.

piątek, 19 czerwca 2009

Wartość godziwa. Bożek, który zawiódł


Rachunkowość to dziedzina, która ma swój rodowód w antycznych czasach Sumerów i Egipcjan. Głównym zadaniem rachunkowości w tamtych czasach to ewidencja majątku. W XV wieku, niejaki Luca Pecioli wprowadził po raz pierwszy koncepcje podwójnego zapisu księgowego i tym samym rozpoczął nowożytną erę rachunkowości. Na przestrzeni wieków wykształcił się szereg zasad, które powinny przyświecać każdemu rachunkowcowi:




Są to zasady, które stanowią duch prawa rachunkowego i powinny przyświecać każdemu księgowemu.


W czasach obecnego kryzysu głównym problemem jest wycena aktywów. Aktywa, czyli majątek który posiada spółka, mogą mieć różną wartość, w zależności od tego ile ktoś chce za nie zapłacić. Jednak, aktywa w sensie rachunkowym, mają wartość zawsze najmniejszą z możliwych. Przyświeca temu zasada ostrożnej wyceny.


W polskim prawodawstwie zasada ostrożnej wyceny znalazła swoje zastosowanie w stosownych przepisach. Artykuł 28 ust. 1 pt 5 ustawy o rachunkowości stanowi:



inwestycje krótkoterminowe - według ceny (wartości) rynkowej albo według ceny nabycia lub ceny (wartości) rynkowej, zależnie od tego, która z nich jest niższa albo według  korygowanej ceny nabycia - jeżeli dla danego składnika aktywów został określony termin wymagalności, a krótkoterminowe inwestycje, dla których nie istnieje aktywny rynek, w inny sposób określonej wartości godziwej,



Zasada ostrożnej wyceny przewija się przez całą ustawę o rachunkowości. Powód jest prosty. Rachunkowość i wynikające z niej sprawozdania finansowe mają funkcje ewidencyjną, a nie spekulacyjną. Jeżeli ktoś wycenia spółkę i jej aktywa wyżej niż jest to wykazane w sprawozdaniach, to powinien to robić na własne ryzyko i własną analizą. Dopuszczenie do interpretowania danych przez samą spółkę i jej zarząd oraz do wyceniania swoich aktywów inaczej niż według najniższej z możliwych ewentualności, może doprowadzić do pokusy nadużycia. Wiadomo bowiem, że jeżeli kupiłem jakieś aktywo po 100 złotych i jego aktualna cena rynkowa wynosi 200 złoty, to jeżeli wycenie moje aktywo w bilansie na 200 złotych to wykaże 100 złotych zysku. Skoro aktywa mi wzrosną o 100 złotych to o tyle samo muszą mi wzrosnąć pasywa, czyli właśnie poprzez zysk powiększą mi się kapitały własne. A który zarząd nie chce pokazywać zysku??? A jak ma jeszcze od zysku wypłacaną premię?


Jakkolwiek polskie prawodawstwo konserwatywnie stosuje się do mądrości wypracowanej przez wieki o tyle zagrożenie przyszło z zewnątrz. Międzynarodowe Standardy Rachunkowości (MSR) wprowadzone w Polsce od 2005 roku znacznie wzmocniły rolę wartości godziwej w wycenie aktywów. Przede wszystkim MSR'y zezwoliły na przeszacowanie aktywów do wartości godziwej, jeżeli ona okazała się wyższa. Zasada ostrożnej wyceny została wyrzucona w kąt i w imię fałszywej przejrzystości sprawozdań wprowadzono  równanie do rynku. Już sama definicja wartości godziwej wprowadziła księgowych w niemałe zakłopotanie. Według ustawy:



Za wartość godziwą przyjmuje się kwotę, za jaką dany składnik aktywów mógłby zostać wymieniony, a zobowiązanie uregulowane na warunkach transakcji rynkowej, pomiędzy zainteresowanymi i dobrze poinformowanymi, niepowiązanymi ze sobą stronami. Wartość godziwą instrumentów finansowych znajdujących się w obrocie na aktywnym rynku stanowi cena rynkowa pomniejszona o koszty związane z przeprowadzeniem transakcji, gdyby ich wysokość była znacząca. Cenę rynkową aktywów finansowych posiadanych przez jednostkę oraz zobowiązań finansowych, które jednostka zamierza zaciągnąć, stanowi zgłoszona na rynku bieżąca oferta kupna, natomiast cenę rynkową aktywów finansowych, które jednostka zamierza nabyć, oraz zaciągniętych zobowiązań finansowych stanowi zgłoszona na rynek bieżąca oferta sprzedaży.



Widać wyraźnie, że bez rzeczoznawcy ani rusz, co podważa zasadę ewidencyjności a wprowadza zasadę uznaniowości. Pozornie, takie wprowadzenie reguły „równaj do rynku" wydaje się logiczne, jednak w praktyce doprowadza do pokusy nadużycia. Równaj do rynku, to zasada, która winna być praktykowana tylko wtedy, kiedy wycena rynkowa jest niższa od ceny nabycia... nigdy jeżeli wyższa. To mądrość wypracowana przez wieki doświadczeń.


MSR'y jednak wprowadziły fałszywego bożka do rachunkowości w postaci wartości godziwej, która mogła w szybki sposób doprowadzić do puchnięcia aktywów, a co za tym idzie zysków. Zasada ostrożności wyceny w praktyce przestała obowiązywać.



Powróćmy teraz do naszego kryzysu. Obecny kryzys, spowodowany jest pompowaniem bańki na nieruchomościach. Nie było by w tym nic złego, gdyby nie sztuczne obniżenie stopy procentowej i zwiększanie podaży pieniądza przez FED w tempie równym koło 15 procent rocznie. Nowe pieniądze wypływały kanałem „przez nieruchomości" co doprowadziło do znacznego wzrostu ich cen. Skutek oczywiście był taki, że spółki posiadające nieruchomości mogły teraz zaraportować zyski pochodzące tylko li tylko i  wyłącznie z przeszacowania aktywów. Spółki pośredniczące w sprzedaży kredytów, jak i banki mogły księgować zyski z rosnących prowizji. Banki inwestycyjne, kupujące pakiety domów równały z wyceną swojego majątku „do rynku", a wiec wykazywały nie małe zyski. Zasada, że zysk można raportować wtedy, kiedy jest on zrealizowany w postaci sprzedaży stała się reliktem przeszłości. Międzynarodowe Standardy Rachunkowości i wprowadzona przez nie wartość godziwa, zamiast czuwać nad ostrożnością raportowania danych wprowadziła swoistą przejrzystość. Jednak ta przejrzystość przestała być taka przejrzysta, gdy ceny domów zaczęły spadać. Spółki miały w swoich aktywach sztucznie napompowane aktywa, które na rynku miały wartość o wiele niższą (o ile w ogóle istniał na nie rynek). Właśnie teraz powinna zadziałać zasada równaj do rynku... teraz gdy ta wycena jest niższa od ceny zakupu. Jednak wtedy postanowiono, że banki mogą raportować wycenę po wartości zakupu. To swoiste postawienie sprawy na głowie. Kiedyś raportowano wycenę najniższą z możliwych. Dziś raportujemy wycenę najwyższą. Tym sposobem tworzenie piramidy finansowej stało się legalne. To swoista wojna za starym zdroworozsądkowym porządkiem, a jak wiadomo na wojnie pierwsza umiera prawda.

sobota, 13 czerwca 2009

Spokojnie, to tylko bankructwo

Ostatnimi czasy nie mogłem zajmować się monitorowaniem bieżących wydarzeń na tyle, na ile bym chciał. Ograniczało się to w zasadzie do rzutu okiem na nagłówki Bloomberga i niektórych blogów. Szkoda, bo firma, którą tu monitorujemy juz od prawie roku, upadła. To, że General Motors jest bankrutem było oczywiście wiadomo już dawno, jednak dopiero dziś pozwolono jej upaść. Czas ujawnić, dlaczego tak bardzo interesuje się General Motors... otóż jestem jej akcjonariuszem!!!


akcja-gm


No może nie akcjonariuszem, a posiadam dwie akcje tej spółki;)


General Motors pozwolono upaść, gdyż odcięto je od finansowania z budżetu państwa. Nikt chyba nie przewidywał,  że GM z takim obciążeniem długu w stosunku do aktywów jeszcze się podniesie o własnych siłach. Rząd miał problem, ponieważ pracownicy tej spółki odkładali pieniądze na swoje emerytury właśnie poprzez programy emerytalne GM. Wraz z bankructwem spółki bankrutują ich emerytury. Pewnie dlatego Obama zapowiada, że trzeba zainwestować w GM 35 mld USD. Oczywiście każdy, kto wie jak wygląda bankructwo wie również, że teraz Obama nic nie musi. Uwolniony od długu majątek spółki się po prostu sprzedaje innemu właścicielowi i produkcja idzie dalej.



Patrząc pobieżnie na bilans, to jasno widać, że to bankructwo jest jednym z największych w historii. Długi GM przewyższają o 100 mld majątek spółki. Krótko mówiąc, obecni właściciele spółki nie otrzymają nic ze sprzedaży majątku, a wierzyciele już na starcie są do tyłu o 100 mld dolarów. Wartość masy upadłościowej jest z reguły o wiele mniejsza niż ta, pokazywana w księgach. Wynika to z faktu, że kupujący wie, że syndyk musi sprzedać i może się ostro targować. Poza tym, bankructwo musiało z czegoś wynikać, a w tym przypadku wynikało min w inwestowanie w majątek, który nie przynosił zysku. A kto chce kupić majątek, który nie przynosi zysku? W mojej ocenie, GM ma wartościowy program Volta oraz technologię produkcji baterii, która testuję już od jakiegoś czasu.. reszta to technologia, którą w zasadzie posiada każdy inny producent samochodów i będzie sprzedana za grosze. Na pewno wiele będą warte marki posiadane przez GM. Buick, Chevrolet, Cadillac czy Corvette nie znikną z rynku. Zbankrutowali właściciele i wierzyciele GM, a nie ich marki, które ciągle mają dużą wartość na rynku i tak samo jak markę "Hummer" kupiło Sichuan Tengzhong, tak i tamte marki znajdą swojego nabywcę. Intuicyjnie wyceniając majątek GM, to pewnie jest to koło 20 mld usd, na którym ciąży 180 mld długu.

Bankructwa samych marek bardzo rzadko zdarzają się na rynku. Z rodzimego rynku w zasadzie przypominam sobie dwa. Constar, który za pomocą miotełki i oliwy odświeżał kiełbasy oraz Marwit, gdzie zakażono linie to produkcji jednodniowych soków marchewkowych. W obydwu przypadkach firma nie zbankrutowała, lecz zmieniła tylko markę pod jaką sprzedawała swoje wyroby. Po jakimś czasie Marwit zdołał wrócić do swojej marki, afera z Constar'em była już jednak za duża.



Tak czy inaczej świat się nie zawalił. Samochody będą produkowane i będziemy nimi jeździć, a bankructwo Chryslera i General Motors sprawi, że będą to lepsze samochody. Stracili jedynie właściciele i posiadacze obligacji (wierzyciele) General Motors. Ci ostatni jednak mają swoje obligacje ubezpieczone w AIG poprzez CDS. Zatem na zachodzie bez zmian; spółki bankrutują, a odszkodowania wypłaca AIG, a do AIG dopłaca rząd USA, a rządowi płacą kupujący rządowe obligacje... Jak długo jeszcze?






wtorek, 9 czerwca 2009

Wyniki

Wyniki wyborów w Wielkopolsce na liście PO za państwową komisją wyborczą:

wyniki-wyborow


Na liście PO zająłem 4 miejsce, które uważam za bardzo dobry wynik, tym bardziej biorąc pod uwagę z kim przyszło mi konkurować oraz ilością pieniędzy, które mogłem przeznaczyć na kampanie. Niewiele ponad 2000 głosów zabrakło do zajęcia 3 lokaty ! Dziękuję wszystkim, którzy oddali na mnie głos.


PO zdobyła tylko 2 mandaty w Wielkopolsce, także nawet będąc na 3 pozycji nie uzyskałbym mandatu, choć ten 3 mandat ważył się w zasadzie do momentu ogłoszenia oficjalnych wyników.


O tym ze była szansa, niech świadczą wyniki wyborów w okręgu katowickim, gdzie kandydat PO z 9 miejsca i mający o połowę mniej głosów niż ja, mandat uzyskał. W Wielkopolsce zabrakło niewiele. Trudno.. nie tym razem. Mimo jednak, że główny cel nie został osiągnięty, to wynik i tak uważam za fenomenalny, co dobrze rokuje na przyszłość.


W szczególności podziękowania należą się osobom, które aktywnie mnie wspierali w prowadzeniu kampanii:




  • Żonie, za podporę w chwilach, które niekiedy były bardzo ciężkie.

  • Rodzicom oraz rodzeństwu za bardzo efektywną kampanię na południu Wielkopolski

  • Przemysławowi Lewandowskiemu za niebywałe wręcz zaangażowanie. Nocne rajdy po Wielkopolsce z muzyką Extreme przejdą do legendy ;)

  • Krzysztofowi Wójtowiczowi za kampanię w Google

  • Oli i Tomkowi za pomoc przy grafice

  • Wszystkim blogerem i forumowiczom, którzy w aktywny sposób wsparli mnie w tej kampanii. Wiem, jak dla każdego cenne jest nie afiszowanie się politycznymi sympatiami, tym bardziej dziękuję za odwagę wyjścia mi z pomocą.

  • Wszystkim czytelnikom i komentatorom. Dzięki Wam ta strona się rozwija i dostarcza mi motywacji. To dzięki Wam możliwy był również ten świetny wynik.


Korzystając jeszcze z okazji, że z racji bardzo dobrego rezultatu odwiedza tę stronę wielu dziennikarzy jak i polityków, chciałem krótko przedstawić inspiracje, które spowodowały powstanie strony adamduda.pl

  • Strona Instytutu Misesa - dla wszystkich, którzy twierdzą, że nie było ekonomistów zapowiadających obecny kryzys polecam zapoznać się ze szkołą Austriacką i z ekonomistami ją reprezentującymi. Proszę poczytać archiwalne wpisy. Ci panowie zdecydowanie częściej powinni brać udział w medialnych rozmowach o przyczynach kryzysu, jak i gospodarce.

  • Dla wszystkich, którzy twierdzą, że obecny kryzys nie był przewidziany przez żadnych polityków polecam obejrzeć to video. [od 2 min]






  • Peakoil - kryzys naftowy, który stoi za drzwiami.


prawie 20 000 głosów, 4 kilo wagi mniej, łącznie przejechane ponad 11 000 km. Tyle ode mnie, jade dalej w trasę sprzątać rozwieszone plakaty.

środa, 3 czerwca 2009

Sondaże w Wielkopolsce

We wczorajszej  Rzepie ukazał się sondaż, który stawia mnie na pierwszym miejscu wśród kandydatów PO w Wielkopolsce.

adam-duda


W podpisie grafiki jest napisane, że "tak głosowano by w Poznaniu", jednak z lektury artykułu wynika, że chodzi o całą Wielkopolskę. Daleki jestem od ekscytacji sondażami, jednak ten, jak i inny ranking w Wyborczej pokazuje, że jestem ciągle w grze a tendencja jest rosnąca. Jak to zawsze bywa w wyborach, wiele osób jest niezdecydowanych i podejmie decyzje w dniu głosowania.  Dlatego, żeby nie być królem sondaży, a nędzarzem w wyborach trzeba się jeszcze zmobilizować i cisnąć do końca, bo zaskoczenie już jest... teraz trzeba je dowieźć do końca.


Dla tych, którzy chcieliby mi pomóc polecam listę sugestii z poprzedniego posta

Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...