piątek, 1 stycznia 2010

Fusy na 2010 rok

Minął rok 2009, w którym wyznaczono jak świat sobie będzie radził z kryzysem. Dziś już wyraźnie widać, że kierunek jest jeden, mianowicie upaństwawianie coraz to kolejnych sektorów gospodarki. Nikogo już nie dziwi, że uruchamiane są kolejne transze pomocy do Fannie Mac i Freddie Mac, że po raz kolejny dotuje się GMAC, który jest skrzydłem bankowym zbankrutowanego niedawno General Motors. Rzucanie paczką pieniędzy w kolejne pojawiające się problemy wyrasta wręcz na nową ekonomiczną dziedzinę sportu, w której to bite są kolejne rekordy. Zatrważające jest, jak łatwo świat przeszedł nad tym do porządku dziennego. Zdaje się że uznaliśmy, że tak się musiało stać, skoro się stało.


W noworocznym wydaniu "Wprost", opublikowano podsumowania i jednocześnie prognozy na następny rok. Wydawało się, że rozsądny Krzysztof Rybiński już w artykule otwierającym pisze:



Znacznie głębszej recesji uniknęliśmy tylko dlatego, że rządy i banki centralne rozpoczęły druk i rozdawanie pieniędzy na skalę bez precedensu w historii ludzkości. Dodatkowy popyt stymulowany drukiem pieniądza i większymi wydatkami rządowymi pozwolił na poprawę koniunktury i rok 2009 kończyliśmy w nie najgorszych nastrojach.

Cieszy fakt, że w mediach zaczynają nazywać rzeczy po imieniu i zamiast Quantitative easing mówimy o druku pieniądza, ale CTKJ? To mówi profesor SGH? Druk pieniądza poprawia koniunkturę? Dalej słusznie zauważa, że programy pomocowe typu Kasa za Gruchoty przesunęły popyt z przyszłości i on może się w następnych latach cofnąć ale..



Ale banki centralne zdają sobie sprawę z tego ryzyka, wiec będą utrzymywały stopy na poziomie bliskim zera i będą drukowały pieniądze tak długo, aż silny prywatny popyt konsumpcyjny i inwestycyjny wróci na dobre.

I rest my case. Proponuje naprawdę wyjść raz z biurowca i obejrzeć sobie jakieś realne życie.


Dalej w owym podsumowaniu jest jeszcze ciekawiej, bo dla każdego coś miłego. Noblista Gary Becker z szkoły chicagowskiej buja w totalnych obłokach twierdząc, że spadną podatki i zmaleją deficyty. Czy on ogląda wykres długu, czy on wie, że uchwalono ustawę zdrowotną, która przy obecnej demografii rozsadzi ten budżet.


Pan Kenneth Rogoff pochodzący z zarządu FED ogromnie martwi się przyszłym kryzysem w Chinach... No naprawdę, groteskowo to wygląda :) Brakowało tylko puenty na koniec... A w Afryce Murzynów biją!


Dalej mamy Shiffa, który trzeźwo sprowadza wszystkich na ziemie. Jego tu nie muszę przedstawiać... Twierdzi że złoto będzie po 5000 dolarów i może i będzie, ale wtedy to już dawno po zabawie.


Pan Willem Biuter z London School of Economics również przestrzega przed inflacją, lecz raczej łagodną w porównaniu do Shiffa, gdyż dwucyfrową. Szkoda że nie napisał, co się wtedy stanie z oprocentowaniem hipotek i samego długu publicznego USA.


Mark Mobius, który występował już w przytaczanym filmie "Let's make money" obawia się inflacji a nawet hiperinflacji... Co prawda mówi, że góry pieniądza wpompowane w gospodarkę prosto z powietrza, mogą zostać zaasymiliowane dzięki większej produktywności i większej ilość dóbr w USA, ale nie mówi gdzie ta większa produktywność.. No cóż.. kazdy widać nie chce mówić do końca o co mu chodzi, bo przecież tak jest wygodnie :D


Oczywiście wszytko jest dalekie od wyjścia z kryzysu. Faktem jest, że Polska, nie odczuła go wcale, gdyż w zasadzie jedyny symptom, oprócz wahnięcia w wzroście PKB to mocne obniżenie kosztów (mniejsze ceny) w przemyśle. Nie ma jakiegoś gigantycznego bezrobocia, korki w miastach jakie były takie są, w centrach handlowych nie można się przecisnąć.


Należy sobie jednak zdać sprawę, że to dopiero początek. W obecnej kulturze jesteśmy przyzwyczajeni, że wszystko musi się dziać szybko i skoro nic się nie stało wokół nas, to pewnie w ogóle nic się nie dzieje... Wielkie bezrobocie po krachu z roku 1929 pojawiło się po 3 latach. Procesy w realnej gospodarce dzieją się o wiele wolniej niż na tablicy wyników notowań giełdowych. Na ten kryzys jednak zareagowano inaczej niż w roku 1929. uruchomiano ogromne programy pomocowe i ogromnymi pożyczkami oraz drukiem pieniądza zaczęto podtrzymywać gospodarkę, która rozpaczliwie dąży do swojej strukturalnej i ozdrowieńczej korekty. Niestety nie pozwolono na ta korektę, gdyż okres przejściowy byłby bolesny. A my nie lubimy bolesnych lekarstw, zatem zamiast gorzkiego leku otrzymaliśmy morfinę. Można i tak, ale trzeba znać konsekwencje. Jak coś rozpoczynasz to patrz końca!!!


Wszędzie się odtrąbią koniec kryzysu. Surmy grają, wszyscy się klepią po plecach, kryzys zażegnano. Problemy jednak są, tylko przesunięto je ze sfery prywatnej do państwowej.


Ten ruch sprawia, że nasze główne spojrzenie w roku 2010 będzie się koncentrować na obligacjach i bilansach banków centralnych. Państwo nie ma swoich pieniędzy, jeżeli "tworzy" jakieś miejsce pracy, to jednocześnie musi je zabrać ze sfery prywatnej. Wszystko co dystrybuuje musi pochodzić z podatków, zadłużenia, albo druku pieniądza. Przy spadających wpływach podatkowych mamy do wyboru dwie pozostałe opcje. Pierwsza, czyli zadłużenie napotyka na poważne problemy. Otóż każdy ma problemy u siebie i nikt za bardzo się nie kwapi do finansowania nowej, świeżo uchwalonej amerykańskiej służby zdrowia. Europa, ma swoje problemy, Arabia cały czas przebąkuje o dywersyfikacji swoich rezerw, a Chiny już nie bawią się w dyplomację i jawnie mówią, że porzucają dolara i kupują złoto. Stąd poważny problem.. Kto kupi amerykańskie obligacje? Oczywiście jest jeszcze stały globalny trick z kupowaniem amerykańskich obligacji przez zagraniczne banki centralne. Banki te, na postawie tych rezerw walutowych drukują swoją własną walutę, ale ta bonanza dla USA zdaje się kończyć. Bank Anglii przecież już kupuje (kupuje to dziwne słowo w tym przypadku) dług swojego własnego rządu, gdyż sam Londyn ma problemy z opchnięciem swoich własnych obligacji.. A jak ma się problemy, to zawsze kupi bank centralny. I tak w aktywach angielskiego banku zamiast długu USA ląduje dług Wielkiej Brytanii. Istnieje jeszcze przykład Japonii, żywo podkreślany jako ścieżkę dla USA. Japonia ma relacje długu publicznego do PKB na zbliżająca się do 250 procent i twierdzi się, że tak samo może wyglądać USA.  Są jednak pewne szczegóły. Japończycy nie są tak zadłużeni jak Amerykanie i stać ich na oszczędzanie, a oszczędzają w obligacjach Japonii. Trudno, żeby nagle amerykanie  przerzucili się na oszczędzanie, kiedy mają masę długów do spłacenia in the first place. Japonia jest krajem eksportowym i notuje ciągłe nadwyżki handlowe, co skutkuje napływem kapitału do kraju, odwrotnie jak USA, której gospodarka usługowa generuje notoryczne i przede wszytkim strukturalne deficyty handlowe. Skąd zatem kapitał? Z pożyczek.


USA stoi przed kolosalnymi potrzebami pożyczkowymi. 2 biliony dolarów samego tylko deficytu budżetowego to kwota niewyobrażalna. Do tego dochodzi rolowanie obecnego zadłużenia, które coraz bardziej skraca swoją zapadalność. Inwestorzy coraz mniej chcą kupować 30 letnie obligacje czy 10 letnie.. Chcą na krótszy termin.. skracanie zapadalności długu to klasyczny symptom przyszłej niewypłacalności (vide Argentyna). Do tego dochodzi zauważalna awersja do kupowania obligacji o stałym oprocentowaniu i żąda się oprocentowania zmiennego... No ba. Zatem najciekawszym wykresem do obserwacji w 2010 roku będzie krzywa obligacyjna.



Nie można jednak w nieskończoność utrzymywać gospodarki z dala od korekty poprzez pożyczki i popyt państwowy, gdyż konie nie pchają wozu, a ogon nie macha psem.. przynajmniej w długim terminie.


Opcja numer dwa, czyli drukowanie, jest ćwiczona równolegle, jednak nieśmiało, gdyż wszyscy sobie zdają sprawę jeżeli nie wprost to podskórnie, że jak przesadzą to z kolei rynek długu poszybuje w kosmos. Drukować można  zawsze, ale to jak z sprawdzaniem na sobie, która dawka heroiny okaże się złotym strzałem.




39 komentarzy:

  1. Psucie pieniądza jest powszechnym zjawiskiem i wcale prymu nie wiedzie tu Fed. Wzrost zadłużenia może doprowadzić wg mnie do baniek na substytutach pieniądza czyli w pierwszej kolejności złocie i srebrze, surowcach naturalnych i w dalszej kolejności może nawet nieruchomościach.

    Ciągnąc dalej wątek walut może doczekamy się jeszcze rewolucji walutowej czyli powstawania nowych unii walutowych i być może powrotu do oparcia pieniądza na złocie. Dolar może utracić status waluty światowej na rzecz juana, euro a może jena.

    Osobiście nie demonizowałbym jednak kwestii zadłużenia i pieniądza, ponieważ nad nimi czuwają tęgie głowy, które są powszechnie atakowane przez media. Mimo wszystko żaden z powyższych scenariuszy nie jest wykluczony.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy z tego wynika, ze jak brać kredyt to najlepiej w dolarach? Bo chyba można się spodziewać tego, ze stopy procentowe nie będą podwyższane, bo to sprawiłoby,ze obsługa zadłużenia byłaby zbyt kosztowna? Inne rozwiązanie to spadek wartości dolara, co tez jest opłacalne dla osób biorących kredyt w dolarach. Co o tym myślicie?

    OdpowiedzUsuń
  3. PIR:"Spadek wartosci dolara"...? Ale wzgledem czego? Spadac to on moze, np wzgledem zlota, ale kto zarabia w zlocie? A jesli zarabiasz w zlotowkach, to kto wie co bedzie spadalo szybciej, dolar czy zlotowka.

    OdpowiedzUsuń
  4. @PIP
    Myslalem juz o kredycie w dolarach ale to jednak niepewna sprawa. Bo USA ma jeszcze US Army a to moze byc argument ostateczny.Jesli przykladowo USA zaatakuje Iran to mozliwe sa dwa scenariusze-dolar zostanie papierem toaletowym lub jesli zwyciestwo bedzie blyskawiczne to wszystkie inne waluty zostana papierem toaletowym.Mysle ze najwazniejsze obecnie to nie miec kredytu oraz zdywersyfikowac jak sie tylko da swoje oszczednosci.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dlaczego niby atak USA na Iran miałby spowodować, ze inne waluty staną się papierem toaletowym? Czy nagle wszyscy ludzie olśnieni zwycięstwem USA zapomną o bailoutach, tym, że prasa w drukarniach FED'u chodzi pełną parą?

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak bywalo przez ostanie 50 lat ze USA byly postrzegane jako oaza stabilnosci i kraj ktorego nie dosiegnie atak zadnego przeciwnika wiec jak tylko cos sie dzialo zlego na swiecie to zaraz kapital szerokim strumieniem plynal do USA.Niekoniecznie jest to prawda dzisiaj ale to kwestia przyzwyczajenia mas i dlatego sadze ze gdyby USA latwo zmiazdzyly Iran(co wcale nie jest takie proste)to biorac pod uwage mozliwosc zamieszek w wielu krajach(takze europejskich gdzie zyje wielu muzulmanow)to sadze iz taka wlasnie szansa istnieje(ze zapomna o bailoutach).Tym bardziej ze w ten sposob USA przejelo by w duzym stopniu kontrole nad swiatowym handlem ropa oraz umocnilo role dolara jako jedynej waluty za ktora kupuje sie surowce(tak jest dzisiaj a Iran ma tu wlasnie jakies wlasne rojenia o euro itp wiec jego zmiazdzenie byloby jasnym sygnalem dla wszystkich).Wiec masy zapomna przynajmniej na jakis czas-czy sie potem z reka w nocniku nie obudza to inna sprawa.
    W sumie zloto byloby lepsze ale nikt nie zarabia w zlocie a poza tym znamy z historii pare przykladow jego konfiskaty wiec to wcale nie taka cwana opcja.
    Szczerze mowiac to ja jakiejs naprawde bezpiecznej opcji nie widze wiec stawiam na maksymalna dywersyfikacje oszczednosci(moze cos wypali).

    OdpowiedzUsuń
  7. USA nie tylko "były postrzegane", ale BYŁY oazą stabilności, razem ze Szwajcarią, gwarantującą 40% pokrycie w złocie franka do 2000 roku i Niemcami, z twardą marką i ultrasztywną polityką fiskalną. USA od 1945 były realnie imperium gospodarczym, i o ile ich walutę dotknęła w tym czasie kilkudziesięcioprocentowa inflacja, to nie zapomniajmy, że w większości innych krajów było znacznie, znacznie gorzej - były przewroty, nacjonalizacje (np. Mitterand przejmujący francuską gałąź imperium Rotschildów, zresztą niezwykle ciekawa historia, David odbudował w kilkanaście lat potęgę banku startując prawie od zera - od miliona $ i trzech współpracowników), dewaluacje, reformy monetarne, itd itp - tego wszystkiego USA było pozbawione, rozwijały się nadzwyczajnie, były stabilne. Niestety te czasy się kończą - i nie widać następcy, a wielka szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam za "spamowanie" po prostu gdy zamieszczałem posty nie pokazywały się, więc mysłałem, że je "wcięło"

    OdpowiedzUsuń
  9. a może tak poprostu ma być, że system monetarny oparty na kreacji powietrznego pieniądza z długu kiedyś upadnie,
    może doczekamy się dnia kiedy bank swiatowy ogłosi "niewypłacalność", a sztuczny dług krajów 3go świata zniknie, nasz dług zniknie,
    może zamiast zamartwiać się o stan i kondycję gospodarki i światowych finansów warto pójść w drugą stronę i pozwolić żeby to wszystko poszło w cholere

    OdpowiedzUsuń
  10. @PIP
    Twoje zastrzezenia sa jak najbardziej na miejscu wiec roznie z tym dolarem moze byc(dopuszczam rozne scenariusze).Najogolniej mozna powiedziec ze USA jest w samym centrum kryzysu a to moze sklaniac ich do roznych desperackich posuniec wiec jak nie mam pojecia jak daleko sie moga posunac to sie w to nie pcham
    .Co do PL to rzeczywiscie muzulmanow u nas nie ma i na szczescie wiec tu raczej bym inne problemy widzial.

    A co do ogrodu lesnego-nie boj nic-w koncu czytam Twojego bloga juz jakis czas;)

    OdpowiedzUsuń
  11. @piotr34 Cieszy mnie to:)

    Co inni myślą o wzięciu kredytu w dolarach?

    OdpowiedzUsuń
  12. gdybym mieszkał w USA i zarabiał w dolarach to zabrałbym kredyt w dolarach na stałe oprocentowanie. Ale nie mieszkam :)
    PIP.. potrzebujesz akurat kasy teraz? W Polsce sprawdź jakie warunki, bo marza na kredytach walutowych jest kosmiczna a i oprocentowanie zmienna w odróżnieniu od USA

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie, żeby na gwałt, ale jakoś w tym roku. Jakoś na wiosnę/lato

    OdpowiedzUsuń
  14. PIP: Troche sie znam na bankowosci z uwagi na prace jaka wykonuje, a i sam mysle o kredycie hipotecznym w dolarach, wiec za jakis czas przedstawie male podsumowanie moich przemyslen i badan rynku :) Nie omieszkam dac cynk.

    OdpowiedzUsuń
  15. damwal.. dlatego własnie mnie też to zaskoczyło. artykuł Wprost nie ma jasnego przesłania. Widać inaczej pisze na blogu inaczej w felietonach do prasy.

    OdpowiedzUsuń
  16. Mógłby ktoś wyjaśnić w jaki sposób większa produktywność (o której mówi Mobius) ma zasymilować dodrukowany pieniądz?

    OdpowiedzUsuń
  17. wieksza produktywność to więcej towarów i usług przypadających na jednego człowieka... powinno to prowadzić do deflacji, ale przy dodruku pieniądza nie prowadzi bo pieniędzy jest też więcej. Stąd monteryści mówią żeby dodrukowywać co roku tyle pieniędzy ile wzrasta produktywność, ą że samej produktywności nie można zmierzyć to zakładają na przykład druk o 4 procent

    OdpowiedzUsuń
  18. Ja dodam tylko, apropos równowagi monetarno-towarowej, że jest jeszcze coś takiego jak doktryna real bills - że system finansowy powinien móc emitować dowolną ilość pieniądza, o ile ma ona pokrycie (efektywne pokrycie - realizacja na żądanie - a nie potencjalne, jak teraz) w realnych (niefinansowych) aktywach. Dla takiego układu teoria mówi, że nie powinno być ani inflacji, ani deflacji, pod warunkiem, że ilość aktywów niefinansowych nie zmaleje.

    A monetaryści to jedna z najgorszych sekt ekonomicznych, ich pomysły - np. z tą emisją pieniądza, o której piszesz, Adamie - są takie dziecinne, chyba nawet gorsze, niż keynesistów i współczesnej bezpłciowej "szkoły kompromisu".

    OdpowiedzUsuń
  19. panika... o tej dziecinności pisałem nie raz jak zapewne wiesz :) Nawet mi się dostawało za mazanie po pomniku Friedmana

    OdpowiedzUsuń
  20. Jeżeli chodzi o sytuacje USA, to tani kredyt na stały % jest dostępny tylko i wyłącznie na domy. Jest też stały procent na pożyczkach samochodowych.

    Cała reszta - karty kredytowe czy pożyczki biznesowe - ma zmienny %.

    Debet w saldzie osobistym jest rzeczą nieznaną w USA. Banki nie chcą sobie psuć rynku kart kredytowych takim produktem.

    slomski.us

    OdpowiedzUsuń
  21. Doxa
    Jeżeli chodzi o sytuacje USA, to tani kredyt na stały % jest dostępny tylko i wyłącznie na domy. Jest też stały procent na pożyczkach samochodowych.

    Ten stały procent to jest jakaś abberacja normalnie. napisz jeszcze ile on wynosi żeby dobić :D

    OdpowiedzUsuń
  22. Stały procent to nie jest aberracja, tylko norma w rozwiniętej gospodarce z normalnie funkcjonującym rynkiem kapitałowym. To kraje trzeciego świata, takie jak Polska, oferują tylko i wyłącznie ARMy. Oprocentowanie hipotek ze stałą stopą w USA jest w tej chwili na poziomie ok. 4,7% (15 lat) - 5,3% (30 lat), przy średniej stopie ARMa hipotecznego rolowanego co roku 3,5%. Malutki spread między tym 3,5 a 4,7 świadczy o poziomie rozwoju rynków kapitałowych, o którym Polska czy nawet eurostrefa mogą pomarzyć.

    OdpowiedzUsuń
  23. Też na mój chłopo-robotniczy rozum stały % powinien być normą. Bo tylko w ten sposób można przewidzieć ile będzie się płacić w przyszłości. Nie jest to na rękę bankom, bo przecież w przypadku drastycznej podwyżki stóp procentowych można przejąć dużo nieruchomości. Następnie sprzedać ją na aukcji.

    Prosiłbym kogoś o wytłumaczenie dlaczego w USA stały procent to norma a w Polsce i Europie nie. Przecież USA trudno chyba nazwać "normalnie rozwiniętym rynkiem kapitałowym"?
    Drugie pytanie to dlaczego ten spread jest taki mały w USA a dlaczego w Europie większy i dlaczego eurosfera może o tym tylko pomażyć?

    OdpowiedzUsuń
  24. USA jest nie dość, że normalnie rozwiniętym rynkiem kapitałowym, to największym, najpłynniejszym i najbardziej zaawansowanym rynkiem kapitałowym w historii ludzkości, który jeset następnikiem wcześniej królującego rynku z siedzibą w Londynie. Gdyby tak nie było, to USA, ze swoją dość wątpliwej mocy gospodarką realną, fiskalizmem i zamordyzmem dawno by upadły. Cały XIX i XX wiek to, oprócz rozwoju przemysłu (do niedawna, potem niestety regres), rozwój, specjalizacja i nowe wynalazki w dziedzienie zarządzania kapitałem, mające swoją kulminację w operacjach i modelach matematycznych tak wyrafinowanych, że trudno je ogarnąć bez doktoratu z ekonomii.

    OdpowiedzUsuń
  25. Tak wyrafinowane jak np CDSy? :) Hehehe, faktycznie chyba wielu bylo za trudno je ogarnac...

    OdpowiedzUsuń
  26. Wbrew temu, co się często czyta, CDSy są instrumentami relatywnie bezpiecznymi - choć nieco egzotycznymi i rodzącymi pewne wątpliwości co do motywacji inwestorów. Nie powie Pan chyba, że ubezpieczenie obligacji to nie jest korzystna i pożądana rzecz? Sam CDS jest konstrukcją niedoskonałą, bo ten segment rynku się dopiero wykluwa. Ale pierwszy krok zawsze ktoś musi zrobić, a w branży finansów pierwszy krok z reguły robią w USA (w tym przypadku JPMorgan).

    OdpowiedzUsuń
  27. Sok pomidorowy4 stycznia 2010 12:58

    Ale czy CDS-y nie są bez sensu. Ubezpieczenie ryzykownych papierów jest drogie a bezpieczne papiery są... bezpieczne więc po co CDS.

    OdpowiedzUsuń
  28. Stały procent to nie jest aberracja, tylko norma w rozwiniętej gospodarce z normalnie funkcjonującym rynkiem kapitałowym.

    bez przesady... ktoś musi ponosić ryzyko fluktuacji stóp procentowych i banki muszą to mieć w cenie. jeżeli kredytobiorca bierze na stały procent to bank może zabezpieczyć się swapem procentowym, ale to kosztuje.
    Nie ma tu nic jednak z rozwoju rynku kapitałowego. ktoś ryzyko poniesie, bo w przeciągu trwania kredytu hipotecznego choć raz się zdarzą stopy po 20 procent jak za volkera... i co? wtedy wszystkie banki ida podwodę, a kredytobiorcy się cieszą? czy może bailout na koszt kredytobiorcy, a banki się cieszą? Gdzie tu ten rozwój?

    OdpowiedzUsuń
  29. nick..
    nic nie blokowałem.. napisz jeszcze raz o co chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  30. @Sok pomidorowy: dla jednego ubezpieczenie na życie jest przesadnym kosztem (np. dla mnie - bom młody, zdrowy) i nikomu nie wadzę, dla innego wartościowym produktem...

    @Adam apropos procentu: od tego jest system finansowy, żeby udostępnić klientom produkty, których nie trzeba opisywać na 20-stronicowych stronach (np. co to właściwie jest LIBOR i co się dzieje, gdy notowania na londyńskim rynku międzybankowym zostaną zawieszone, he?). Klient płaci dodatkowo - wiadomo, że stała stopa będzie powyżej ARMu, ale tak jak podałem na przykładzie - na rozwiniętych rynkach kapitałowych ten spread nie jest przesadnie duży. Trafiasz w sedno sprawy, pisząc, że konieczne do tego są swapy stóp. Natomiast ich dostępność jest kwestią rozwoju rynku kapitałowego, popytaj ludzi z banków. Podobno tuż przed kryzysem Londyn próbował wejść u nas z szerszą ofertą swapów, ale nie wyszło, za małe zainteresowanie, za mała świadomość u managerów banków, za mała świadomość u CFO, za mała wreszcie świadomość u klientów, czego mogą wymagać/chcieć od banku - innymi słowy, niedorozwinięty rynek.

    OdpowiedzUsuń
  31. Na 20-stronicowych umowach miało być, a z CFO chodziło o CFO korporacji, którzy mogliby się zainteresować zabezpieczeniem stopy, wchodząc w swapy z jednej albo drugiej strony.

    OdpowiedzUsuń
  32. @nick124 komentarze w poscie o Co2 nie były blokowane, -były po prostu jakieś problemy (dla tego jest tam kilka moich komentarzy w sumie bardzo podobnych do siebie)

    Alex Jones często przesadza...

    OdpowiedzUsuń
  33. #temat wojny
    Czegoś nie rozumiem. Skoro drukowanie pieniędzy i prace inerwencyjne by wybudować mosty i nikomu nie potrzebne drogi jest ok, to czemu drukowanie pieniędzy i wydawanie na przemysł zbrojeniowy już ok nie jest? Albo czemu by miało źle wpływać na gospodarkę?

    OdpowiedzUsuń
  34. Polska Partia Panicznego Strachu5 stycznia 2010 12:36

    @autor
    Nie rozumiem dlaczego nagle dlug na poziomie 60% jest zly, a Japonia cale lata ma dlug kilka razy wiekszy. To samo UK. Jest takie powiedzienie. Gielda jest uslana trupami tych co od dziesiecioleci obiecywali zapasc i kolaps w Japonii ;)

    OdpowiedzUsuń
  35. PPPS: Adam chyba nigdzie nie pisał, że Japonia jest bardziej OK, mimo, że ma dług/PKB ponad 200%. Sądzę, że uważa przeciwnie, tak jak ja. A moment prawdy się zbliża, tylko że to trwa, i trwa, i trwa...

    OdpowiedzUsuń
  36. Z tą Japonią to chodzi o to, że większość japońskich obligacji jest w rękach Japończyków i japońskich banków więc jest to w miarę stabilne, w dodatku mając takich "odbiorców" rząd może zadłużać się w jenach a np. Polski rząd ma ograniczone możliwości zadłużania się w złotówkach i musi emitować obligacje w euro co przy zmianach kursu walutowego powoduje duże różnice wartości długu. A wracając jeszcze do Japonii, to przy deflacji stopy nominalne obligacji są niskie więc koszt długu nie jest jakiś ogromny mimo, że trzeba go systematycznie rolować.

    OdpowiedzUsuń
  37. Przepraszam,że w oddzielnym komentarzu ale chciałem jeszcze przytoczyć pewne dane (z listopada 2009):
    -94% japońskiego długu znajduje się w posiadaniu japońskich podmiotów
    -10-letnie oprocentowanie rządowych obligacji japońskich nawet spadło mimo wzrostu długu z 7,1% w 1990 do 1,4% obecnie.

    OdpowiedzUsuń
  38. Ależ ja nie twierdzę, że to się skończy hiperinflacją.

    OdpowiedzUsuń

Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...