poniedziałek, 22 lutego 2010

Biogaz - czy to się opłaca?

Parę wpisów wcześniej zapowiadałem przyszłą bańkę... Eko - bańkę. Jak każda bańka, tak i ta jest stymulowana, lecz tym razem stymulowana bez pardonu, wręcz dmuchana turbosprężarką. Wszystko to oczywiście, żeby spełniać limity środowiskowe, w tym wskaźniki udziału ekonenergii w bilansie energetycznym kraju.


Dziś krótkie wyliczenia, czy to się w ogóle opłaca i jeżeli tak, to gdzie są ukryte główne frukta z tego biznesu. Założenia będą brane z dokumentów państwowych. Podchodzimy do kalkulacji maksymalnie konserwatywnie, nie uwzględniając wszelkich możliwych synergii z tego typu instalacji.


Jedziemy.


Biogazownia przykładowa ma moc 3 MW energii elektrycznej. Produkujemy biogaz w całości spalany w generatorach kogeneracyjnych produkujących prąd i ciepło. Zgodnie z założeniami ministerstwa rolnictwa instalacja na 1 MWe kosztuje 2,5 mln Euro zatem zgodnie z naszym podejściem konserwatywnym, mnożymy tę kwotę razy 3 (3 MWe) i przez 4 EUR/PLN (nie uwzględniamy efektu skali). Kwota inwestycji wynosi zatem 30 mln złotych. Po uwzględnieniu dotacji, zgodnie z założeniami ministerstwa 50 % wartości instalacji, mamy ostateczną kwotę inwestycji równą 15 mln złotych.


So far, so good idziemy dalej. Wejdźmy na przykładową stronę producenta instalacji biogazowych i odwiedźmy kalkulator biogazowy - Link.


Chcemy mieć instalacje biogazową na 3 MWe zatem tak manipulujemy wsadem do biogazowni, żebyśmy zakładaną moc otrzymali.. Dla naszego przykładu będzie to 183 tony kiszonki kukurydzianej i 160 ton wody dziennie. Znowu tu założenie jak najbardziej konserwatywne, bo do biogazowni powinniśmy wlewać jako rozcieńczalnik gnojowicę, z której również można wytwarzać biogaz, ale uprośćmy to i zamiast tego wlewajmy wodę z studni głębinowej. W wspomnianym niżej kalkulatorze, możemy sobie sprawdzić jakie wyniki energetyczne ma nasza biogazowwnia tj:
Produkcja energii elektrycznej brutto -  23 840 MWh netto (22 409,6 MWh netto
przyp. AD)
Produkcja energii cieplnej brutto         -  25 760 MWh (22 411,2 MWh netto
przyp. AD)


Mając te dane, możemy wyliczyć koszta i przychody, a dokładniej wpływy i wypływy z instalacji biogazowej w jednym roku:



Co zatem mamy...


Przychody ze sprzedaży energii elektrycznej do sieci po 170 pln MWh, sprzedaż zielonych certyfikatów za 250 pln sztuka od wyprodukowanej MWh, sprzedaż żółtych certyfikatów za wysoko sprawną kogeneracje za 130 pln sztuka oraz sprzedaż ciepła do sieci po 93,6 pln/MWh. Wpływy powyżej 15 mln na rok.


Wydatki.. zakup kiszonki z transportem po 100 pln/tona. Koszty eksploatacji policzone według wskaźnika na utrzymanie instalacji, z tym że zamiast 2 procent jest 1,  z uwagi na znaczny udział w koszcie instalacji budowli betonowych.


Biogazownia w sumie jest instalacją, która działa prawie że bezobsługowo, ale jako, ze musi być choć jeden człowiek na obiekcie do odganiania dzieciaków z uwagi na wybuchowość metanu policzyłem 4 etaty po 2500 brutto - razem 120 Tpln


Ubezpieczenie, podatki i pozostałe koszty według wskaźników. Podatek dochodowy w wysokości 19 % od wpływu netto umniejszonego o amortyzacje instalacji


Przekaz jest jasny. Skoro inwestycja kosztuje mnie 30-15 = 15 mln złotych, a wpływu rocznego mam 6,652 mln zatem inwestycja w biogazownie zwraca się po lekko ponad dwóch latach! I to jeszcze przy założeniu, że zamiast gnojowicy wlewamy wodę (mniej energii), nie uzyskujemy żadnych przychodów z utylizacji substancji organicznych z zakładów spożywczych oraz nie mamy żadnych przychodów ze sprzedaży nawozu pofermentacyjnego.


Co się jednak stanie, gdy wyrzucimy z przychodów przychody ze sprzedaży certyfikatów, które w oczywisty sposób są formą dotowania biogazu?



Strata roczna w wysokości 1,6 mln złotych przy zainwestowanych 30 mln (bez dotacji). I to teraz... przed ogromną bańką jaką sobie własnie odpalamy, gdy cena biomasy jest stosunkowo niska. Im więcej instalacji tym większa ceny biomasy.


Oczywiście bez dopłat ten biznes to czysty polityczny nonsens, jednak inwestorzy nie bawią się w politykę... Skoro na głupocie można zarobić, to trzeba zarabiać. Przy okazji...P/E dla biogazowni wynosi 2,25. Chciałoby się rzec, że biogazowcy pozdrawiają miłośników Google  i P/E na poziomie 30 :D


PS.. technologię budowy biogazowni prawie w całości posiadają Niemcy, także te dotacje popłyną z powrotem do Niemiec na zakup jednostek kogeneracyjnych i know how. Nikt oczywiście teog nie liczy w bilansie członkostwa w UE. Nie mówiąc już o samych instalacjach, które za kilka lat będzie trzeba burzyć, gdyż biomasa będzie za droga. Podsumowując - standard.



sobota, 20 lutego 2010

P/E raz jeszcze

Kończąc jeszcze temat P/E z poprzednich postów (link 1, link2) warto przytoczyć wykres podany przez Trystero.



Wykres przedstawia wskaźnik P/E dla S&P500. Wahania wskaźnika zbiegają się z występowaniem boomu i recesji, co jest oczywiście naturalne, gdyż wraz z wzrostem niepewność na rynku w recesji, występuje znaczna awersja do ryzyka. Im większe ryzyko tym większą stopę zwrotu żądają inwestorzy. Z reguły to skutkuje niskimi cenami akcji (obniżka licznika z P/E) niż drastycznymi wzrostami zysków (wzrost mianownika z P/E).


Trystero uważa, że mam nierealistyczne oczekiwania, jeżeli uważam, że rozsądne jest wchodzenie przy P/E na poziomie 10, a wysoce ryzykowne przy P/E 25. Faktycznie uważam, że wchodzenie w spółkę przy P/E na poziomie 25 to tańczenie na bańce mydlanej. Każda spółka może odnieść spektakularny sukces i wchodząc w wysokie P/E można wiele zarobić.. Nikt temu nie przeczy.  Ale skoro z  Trystero taki dobry statystyk, to niech pokaże średni los spółek z P/E w graniczach 25-40 po 5 latach... To by o wiele więcej mówiło o korzyściach inwestycji w te spółki, niż wyrwany z kontekstu przykład Apple. Co to w ogóle jest? Pojedynczy przykład falsyfikujący czyjąś subiektywną opinię?


Wykres ma średnią P/E na poziomie 15,9 i to kolejny argument, że oczekiwanie P/E na poziomie 10 jest nierealistyczne. Problem w tym, że średnia zawiera w sobie wszystkie szczyty baniek gdzie przykładowo panika zakupów w roku 2001 wywindowała cały rynek do P/E na poziomie 44.


O wiele bardziej miarodajnym wskaźnikiem nastrojów rynku, moim zdaniem,  jest mediana, a ta wynosi dla powyższego wykresu 12,89. Trochę bliżej 10? Nie wiem jak inni, ale ja wolę kupować wtedy kiedy jest tanio, a sprzedawać wtedy kiedy jest drogo.


Na wykres P/E warto nałożyć jeszcze wartość stopy procentowej, czyli alternatywnych inwestycji w bankach czy obligacjach.



Widać ujemną korelację, gdzie przy wysokich stopach procentowych nikogo nie interesują akcje... To są właśnie te lata 80, dzięki którym mieliśmy tak duży boom w kolejnych dekadach. Kompanie, żeby przyciągnąć kapitał na nowe przedsięwzięcia musiały uzyskiwać bardzo duże stopy zwrotu, gdyż konkurowały z obligacjami które płaciły 12 procent. Czy wtedy byś wszedł w jakikolwiek biznes dający 3 procent i to jeszcze niepewny bo obarczony wszelkimi ryzykami rynkowymi?


Niskie stopy procentowe przeciwnie.. pompują rynek akcji, gdyż alternatywą są nic nie płacące obligacje... Kompanie, mając tak tanie źródło finansowania biznesu nie muszą się przejmować jakimiś dywidendami czy dużymi zyskami.. W każdym razie nie w trosce o wartość firmowych akcji... Na bezrybiu i rak ryba i tak mamy właśnie dziś.


To prowadzi nas do odpowiedzenia sobie na pytanie.. Czy czekają nas kolejne dekady bardzo niskich stóp procentowych, a co za tym idzie napompowanej giełdy do bań(en)kowego poziomu czy może trend się odwraca? Czy dalej, przy ogromnym tempie zadłużania się państw i braku widoków na zmniejszenie długów, będzie się można zadłużać na prawie zerowym koszcie? Czy być może przyjdzie reality check i ryzyko będzie ponownie wyceniane jak w latach 80?


Oczywiście zawsze można podać casus Japonii, jednak teraz cały świat się zadłuża. Czy wytrzymamy taki zalew konkurencyjnego do akcji papieru bez podnoszenia stóp procentowych? Bardzo w to wątpie.


Inwestowanie jednak to bardzo indywidualna sprawa.. Każdy musi sobie sam odpowiedzieć na pytanie, za ile procent odda swoje zarobione centy i przy jakim ryzyku. Ostatecznie kasyno też przecież można uznać za formę inwestowania.. istnieje szansa, że się bardzo dużo zarobi, lecz jest też ryzyko, że się straci.








Choć z drugiej strony, nie ma się co kopać z koniem. Jeżeli rynek pokazuje, że wycena Yahoo czy Google  przy P/E 30 jest fair to pewnie tak jest... Skoro cały rynek w 2001 miał średnie P/E na poziomie 40 to dlaczego 30 powinno budzić pewien niepokój ? ;)

piątek, 19 lutego 2010

Państwowa niania

Minister Fedak jest chyba najgorszym ministrem w naszym rzadzie. Już naprawde lepszy jest ten, co nic nie robi od tego co uszczęśliwia na siłę.. Ludzi o mocnych nerwach zachęcam to przeczytania tego artykułu.


Weźmy konkluzje...



Dodała, że jeżeli nie będzie kolejnego pracującego pokolenia, nie będzie wzrostu gospodarczego, a tym samym wpływów do budżetu, co uniemożliwi zbilansowanie polityki społecznej.

i ją odwróćmy


Wycofanie się z polityki budowy żłobków i zapewniania państwowych niań sprawi, że nie bedą potrzebne tak wielkie wpływy do budżetu, co sprawi, że wzrost gospodarczy nie bedzie nas tak mocno obchodził i bedziemy mogli zaprzestać zwiększania opodatkowania każdego aspektu ludzkiego działania, co umożliwi nowemu pokoleniu, a w szczegołnosci matkom, opiekowanie się swoimi dziećmi, tak jak to było robione od lat.

środa, 17 lutego 2010

Google Bubble

W poprzednim wpisie wiele było o analizie opłacalności inwestycji oraz o bardzo prostej metodzie wyceny spółek czy projektów inwestycyjnych. Zdaje sobie sprawę, że istnieją dziesiątki metod wyceny; od metod mnożnikowych, majątkowych, wskaźnikowych, mieszanych, a na wycenie przedsiębiorstwa jako opcji a'la Monte Carlo skończywszy. W tym natłoku akademickich rozwiązań, trzeba jednak dojść do prostego wniosku... Chodzi o to, żeby inwestycja przynosiła realne zyski, które mogę porównać z alternatywnymi inwestycjami, na przykład lokatą. Poprzednio rozróżniliśmy dwa rodzaje inwestycji.. tak która "zarabia" z gwarantowanym kapitałem podstawowym (lokata, obligacje) i te które zarabiają bądź tracą z nie gwarantowanym poziomem kapitału podstawowego ( np. spółki na giełdzie). Oczywiście, za to że na giełdzie nic nie jest gwarantowane, a można nawet stracić, inwestorzy oczekują wyższej stopy zwrotu, wyższej od na przykład "bezpiecznej" obligacji.


Przybliżony został również wskaźnik P/E, jako relacja wyceny rynkowej akcji do faktycznego zysku przypadającego na jedną akację. Gdyby chcieć obliczyć zasadę obliczania P/E do lokaty, to musielibyśmy podzielić kwotę lokaty przez zysk lokaty… Dla 5 procentowej lokaty 100 złotowej równanie wygląda w ten sposób P/E = 100/5=20.


Dokładnie tak samo jest ze spółkami, tylko zamiast wartość lokaty podstawiamy wartość akcji, a zamiast zysku z lokaty, podstawiamy zysk spółki na jedną akcję. Jest to prosty sposób na porównanie różnych inwestycji oraz określenie kiedy skumulowany zysk zwróci nam nakład inwestycyjny*. Zwróćmy zatem uwagę, na jedne z czołowych spółek z rynku informatyki i na ich P/E:



Jak widać, żeby zwróciła się inwestycja w Yahoo trzeba czekać aż 36 lat, w Google 25!. Inwestycja, której poziom zwrotu kształtuje się w okolicach 2,5 %, jest lekko mówiąc, mało opłacalna. Na pewno nie wynagradza całego stada ryzyk, które występują przy tego rodzaju inwestycjach w odróżnieniu od np. lokat.


Zadziwiające jest tak bardzo wysokie P/E ma Yahoo. P/E może być wysokie, jeżeli inwestorzy przewidują, że sytuacja spółki jest na tyle perspektywiczna, że w przyszłości zyski będą znacznie wyższe. Jednak w przypadku Yahoo! to mamy niejasny model biznesowy (portal?), spadające zyski, i nawet w przepływach pieniężnych jedna wielka bryndza. Jeżeli zyski nie uzasadniają takiej wyceny to może sama wartość aktywów? Jednak i tam pusto.. same gotówka, należności i wartość godziwa, która to wartość powstała po przejęciu innych marek i jest tylko wyrazem księgowym… nothing real. Zatem skąd taka wysoka wycena spółki? Czyżby bańkowa cena po pogłoskach o przejęciu nie zdążyła jeszcze opaść?


Znacznie większą bańką jest Google i nie tyle z powodu bardzo wysokiego P/E, a z kwoty na jaką wycenia się tą spółkę. 172 mld dolarów przy zysku raptem 6,5 mld daje marne 3,8 procent zwiększenia fundamentalnej wartości. Toż to obligacje USA dają prawie 5 procent gwarantowane plus gwarancja zwrotu kapitału. Broń Boże nie namawiam do zakupu jakichkolwiek obligacji, ale świat zdaje się postawił sprawy lekko na głowie. Za większe ryzyko płaci się więcej, niż za mniejsze ryzyko, a inwestowanie w jakiekolwiek akcje, to znacznie większe ryzyko od kupna papierów dłużnych.
Patrząc na aktywa Google, to również nie ma tam nic specjalnego. Tak samo jak w przypadku Yahoo sama gotówka i wartość godziwa po przejęciu innych spółek. Oczywiście, każdy rozsądny od razu wskaże, że ogromną wartością Google jest pozycja monopolistyczna na rynku wyszukiwarek oraz algorytm wyszukiwania. Wartość takich rzeczy nie jest wyceniana i nie jest pokazywana w bilansie, lecz nie przesadzajmy… wartość aktywów na rynku powinna być taka, na jaką generują zyski dla właściciela. A skoro jest taka duża, jak myślą inwestorzy (prawie 5 razy większa od wartości księgowej) to powinna generować odpowiednie zyski… jednak takich zysków nie generuje. Należy pamiętać, że technologia może być super rozpowszechniona i super przydatna, jednak jeżeli nie ma sposobu, żeby przynosiła pożądane zyski, to dla właścicieli jest ona bezużyteczna.


Bardziej zaawansowani inwestorzy wyceniają spółki nie po zysku, a po dodatnich przepływach finansowych wychodząc z założenia, że zysk to opinia, kasa to fakt. Jednak dodatnie przepływy pieniężne Google są sześć razy mniejsze od zysku, gdyż praktycznie cały zysk jest reinwestowany. Inwestycja nie jest natychmiastowym kosztem lecz rozkłada się poprzez amortyzacje na szereg kolejnych lat, stąd można oczekiwać, że przychody będą obciążone zwiększonymi kosztami amortyzacji w przyszłości. Oczywiście inwestuje się po to, żeby zwiększać zysk i teoretycznie tak się powinno stać. W przypadku Google, tak się dotychczas dzieje, lecz owy zysk w żaden sposób nie usprawiedliwia wyceny rynkowej spółki.


Patrząc na powyższe spółki to oczywistym kandydatem do inwestycji wydaje się AOL z jego rewelacyjnym jak na otoczenie P/E. Oczywiście do wszystkiego trzeba podchodzić z ostrożnością, a samo P/E może tylko naprowadzać uwagę na właściwe spółki. Bardzo rzadko się zdarza znaleźć spółkę, która jest w oczywisty sposób relatywnie zyskowną i bezpieczną inwestycją, gdyż im głębiej robimy due diligence, tym większe trupy w szafach możemy znaleźć. Dokładnie tak samo przecież było z bankami przed upadkiem Lehman Brothers. Wszystko wyglądało ok, jednak analiza ryzyka aktywów znajdowała mnóstwo szaf opisanych jako CDS czy CDO, do których przypadkowo zarząd zgubił kluczyki. Dopiero gdy trupy tak napuchły, ze rozsadziło wszystkie szafy, przecierano oczy ze zdumienia i wyceny w panice korygowano.


Warto poczytać książki z finansów wydawane w latach 80. Tam standardem było uzyskiwanie P/E na poziomie 8-10, dywidendy na poziomie 8 procent wyceny akcji, a koszt kredytu na poziomie 12 procent. Takie wygórowane oczekiwania inwestorów i surowe warunki na rynku długu, spowodowane recesją lat 70 i awersją inwestorów do wszelkich ryzykownych inwestycji spowodowały niesamowity boom gospodarczy lat 80 i 90. Boom organiczny, bo napędzany przemyślanymi inwestycjami.. Gdy koszt kredytu kształtuje się na poziomie 10 procent, a oczekiwania inwestorów na poziomie 15 to nie ma dużego marginesu na pomyłkę. Z czasem zaufanie do akcji jest coraz większe i dochodzimy do takiej sytuacji w jakiej jesteśmy obecnie, gdzie fundamentalnie bardziej opłacalne są inwestycje na rynku długu państwowego, czyli te mniej ryzykowne od ryzykowniejszych akcji.


Możemy dojść do ciekawej konstatacji, dlaczego tak bardzo w Stanach boją się wysokich stóp procentowych. Mając realną alternatywę większych zysków chociażby z obligacji czy lokat, jest wysoko prawdopodobne, ze inwestoriat na stałe odwróci się od rynku akcyjnego, których wartość jest napompowana pod sufit obietnicami zysków, lub po prostu brakiem alternatywy. Wraz z urealnieniem cen akcji, urealnią się wyceny wszystkich funduszy emerytalnych oraz więcej ludzi zbankrutuje na swoich hipotekach. Wtedy będziemy mówić o powrocie do normalności i z powrotem odkurzać książki z 80 lat. Wtedy tez może stwierdzimy, że jednak paradygmat inwestowania się nie zmienił.


Dla chętnych do analizowania spółek na NYSE pod kątem P/E, wycen etc. polecam stock screnner nomen omen od Google ;)


***** Oczywiście założyłem tutaj wiele uproszczeń nie uwzględniając inflacji, stopy dyskontowej, WACC etc, jednak chodzi o zasadę, a nie dokładność wyceny.

poniedziałek, 15 lutego 2010

ABC oceny inwestycji

Zanim przejdziemy do analizy opłacalności instalacji biogazowych w Polsce, warto przybliżyć czym jest inwestowanie i jak się szybko zorientować,  czy w coś warto inwestować czy nie. Inwestowanie z punktu osoby oszczędzającej to nic innego jak odłożenie bieżącej konsumpcji w czasie. Oczywiście, jeżeli powstrzymujemy się od konsumpcji, to chcemy mieć to wynagrodzone, najlepiej wynagrodzone w pieniądzu.


Weźmy najbardziej popularną formę inwestowania, inwestowania w lokaty bankowe. Jeżeli odkładamy konsumpcje na rok i pieniądze pożyczamy bankowi (bo tym właśnie jest lokata, pożyczką dla banku), to wyceniamy nasze powstrzymanie się od konsumowania za 5 procent zysku rocznie(minus inflacja, minus podatek). Przyjęło się uważać, że lokaty bankowe są inwestycją „bez ryzyka”, ale nie ma inwestycji bez ryzyka. Jeżeli ktoś mówi nam, że oferuje jakąś inwestycje „bez ryzyka” utraty kapitału, to bez ryzyka można stwierdzić, że albo jest ignorantem, albo próbuje z nas robić idiotę.


To bankowe 5 procent na lokacie, to właśnie rynkowa cena pieniądza ustalona na rynku między osobami które lokują w banku pieniądze i tymi którzy chcą od niego pożyczyć. (Temat pustego pieniądza i systemowego zaniżania tego procentu pomijamy).


Idąc dalej, widzimy lepiej oprocentowane obligacje skarbowe. Pieniądze można zamiast na lokacie pożyczyć rządowi kupując obligacje. Dlaczego, obligacje rządowe są wyżej oprocentowane? Przyjęło się uważać, że obligacje są prawie tak bezpieczne jak lokaty, lecz nie tak bardzo. Cechują się większym ryzykiem niewypłacalności stąd i większe ich oprocentowanie. Dziś jednak przy takim sprzężeniu systemu bankowego poprzez państwowy pieniądz z systemem bankowym, wydaje się niemożliwe, żeby  przy  bankrutujących obligacjach nie zeszmacono by też pieniądza poprzez jego dzikie drukowanie przez bank centralny. Wtedy inflacja zniweluje cały zysk z lokaty, a reszta pójdzie w szkodę oszczędzającego.


Idąc dalej, można nabyć dług przedsiębiorstw, czyli obligacje emitowane przez spółki. Oprocentowanie takich obligacji jest większe, niż oprocentowanie obligacji skarbowych z prostego powodu.. Spółki bankrutują znacznie częściej niż państwa, stąd tą niedogodność wynagradza wyższe oprocentowanie.  Zasada jest prosta.. im większe ryzyko utraty kapitału, tym większe odsetki od tegoż kapitału.


Czym się różnie inwestowanie w dług (lokaty, obligacje państwowe, korporacyjne) od inwestowania w spółki? W spółkach wysokość odsetek jak i również kapitału nie jest gwarantowana.


Dobrze obrazuje to modny ostatnio sposób inwestowania kapitału poprzez kupowanie mieszkań pod wynajem.


Jeżeli inwestujemy w zakup mieszkania 500 000 PLN, to oczekujemy, że z wynajmu będziemy realizować większe zyski, niż na przykład z zainwestowania tych samych pieniędzy w lokatę bankową. Nie ma sensu wydawać pół miliona złotych w mieszkanie, z którego będziemy mogli wynająć na 1000 PLN miesięcznie netto, bo to by oznaczało, ze rentowność naszej inwestycji wynosi 2,4 procent. O wiele rozsądniej byłoby odłożyć te pieniądze na lokacie, zarabiać więcej i nie ponosić zbędnego ryzyka. Osoby wyceniające nieruchomości bardzo szybko wyceniają „na szybko” wartość mieszkań. Uważa się, że mieszkanie powinno przynosić zyski na poziomie 10 procent ceny zakupu. Stąd biorą średni wieloletni czynsz z okolicy i mnożą przez 120 (10 lat * 12 miesięcy). Zatem jeżeli możesz wynająć swoje mieszkanie na powiedzmy 2 300 PLN na miesiąc netto (do ręki), to twoje mieszkanie warte jest 276 000 PLN (2 300*120). Jeżeli natomiast kupiłeś mieszkanie za 500 000 PLN, a nie możesz go wynająć za 4 200 PLN miesięcznie, to poczyniłeś złą inwestycję… lepiej było zainwestować w lokatę lub obligacje, zamiast użerać się z wynajmującym o czynsz. Jest to klasyczna metoda wyceny dochodowej, czyli przyszłych strumieni pieniężnych.


Podejdźmy trochę bliżej giełdy. Załóżmy ze zakładam spółkę, którą jedyną działalnością będzie zakup mieszkania i czerpania zysków. W zawiązku z tym, emituje 500 000 akcji po 1 PLN i sprzedaje je inwestorom, a za pozyskane pieniądze kupuje mieszkanie pod wynajem. Inwestor posiadający akcję za 1 złoty oczekuje zysku 10 procentowego. Minął rok i raportuje do akcjonariuszy że udało mi się wynająć mieszkanie za 10 000 miesięcznie i tym samym osiągnąłem zysk w wysokości 120 000 złotych który wypłacam akcjonariuszom w formie dywidendy. Jest to zysk na poziomie 24 procent i niespotykany na rynku, każdy by chciał mieć taką akcję, która płaci 24 % zysku.. Jak każdy chce kupić akcje, to ich cena rośnie.. dokąd… do wartości, kiedy znowu na jednej akcji mogę otrzymać 10 procent zysku. Jaki to poziom? Znowu.. mnożymy 10 000 (miesięczny zysk) przez 120 (stopa zwrotu 10 procent) i wychodzi nam, że akcje powinny być warte 1 200 000 PLN. Jednak ilość akcji się nie zmienia, stąd jedna akcja powinna być wyceniana przez rynek na 2,4 PLN.. Wtedy znowu inwestor, przy nie zmienionym zysku (120 000) otrzymuje oczekiwaną stopą zwrotu dla rynku nieruchomości.


Na podstawie tych danych można dojść do uniwersalnego wskaźnika oceniającego spółki giełdowe jakim jest P/E (Price/Earnings per share). Wskaźnik ten to iloraz ceny danej akcji,  do zysku przypadającego na jedną akcję.


W naszym przypadku, zysk otrzymany z wynajmu mieszkania 120 000 PLN przypada na 500 000 akcji, zatem na jedną akcję przypada 24 grosze zysku. Skoro akcja została wyceniona na 1 PLN, to podstawiając do wzoru, otrzymamy P/E na poziomie 4,16. Jednakże, jeżeli rynkowa cena akcji wzrosła do 2,4 PLN, to podstawiając do wzoru, P/E wychodzi równe 10. Oczywiście, P/E może być traktowany jako odmianę prostego okresu zwrotu (bez uwzględnienia wartości pieniądza w czasie), czyli ilość lat po jakim zwróci mi się inwestycja, stąd im niższe P/E od 10 – 8  tym spółki są niedowartościowane (akcje za tanie w stosunku do zysków), a im wyższe P/E tym akcje są przewartościowane.


Dlatego nie ma wielkiego sensu inwestowania w spółkę o P/E równym 25, bo to oznacza, że inwestujemy na 4 procent zysku rocznie… tyle samo płacą lokaty, a więcej obligacje, a są to inwestycje o o wiele mniejszym ryzyku. Jeżeli jednak gros spółek ma wskaźniki P/E to oznacza, że generalnie na rynku panuje pewna aberracja, i należy się spodziewać korekty. Można wtedy powiedzieć, że giełda jest napompowana tanim pieniądzem, gdyż na przykład lokaty są oprocentowane na 1 procent. Stąd z braku możliwości alternatywnego inwestowania kapitału, rynek kieruje strumień pieniędzy w giełdę windując ceny akcji do bardzo wysokich poziomów, których wskaźniki P/E przekraczają 30.  Dodatkowo, firmy ogłaszają nowe plany inwestycyjne obiecując wyższe zyski. Plany inwestycyjne na kredyt rzecz jasna, bo jakże by inaczej, skoro kredyt jest tani. Tworzy o pewna ułudę na rynku i jest to sygnał, żeby się z niego ewakuować.



Wracając jeszcze do spółki i mieszkania, to co się stanie, jeżeli zaraportuje zysk nie 120 000, ale 25 000 (2083 pln/miesiąc)? Rentowność inwestycji w akcje, spadnie z 24 procent do 5 procent, w związku z tym akcja powinna kosztować nie 2,4 pln, ale 50 groszy (2083*120/500 000), ale czy na pewno? Cena akcji powędrowała poniżej wyceny samego mieszkania, a więc majątku, który generuje owe zyski… Stąd akcjonariusze mogą dojść do wniosku, że albo jestem do niczego jako zarząd i nie wyciskam z mieszkania pożądanego zysku, albo że sama wycena mieszkania jest na rynku przewartościowana.. wtedy albo mnie wywalą, albo sprzedadzą mieszkanie za 500 000 i każą zainwestować w coś innego. Jeżeli jednak mieszkanie nie będzie można sprzedać za 500 000 ale za 250 000, to cena 50 groszy za akcję będzie odzwierciedlała faktyczną sytuację majątkową spółki.


W przypadku, gdy wycena strumienia pieniężnego jest poniżej wartości majątku, to spółkę wycenia się metodą wartości aktywów netto, czyli od aktywów odejmuje się długi i wychodzi faktyczny majątek na jedną akcję. Z reguły jednak wycena majątku jest bardzo utrudniona, gdyż trudno ustalić rynkową wartość wszystkich aktywów spółki. Jeżeli majątek jest wyżej wyceniany, od strumieni pieniężnych, to tylko dlatego, że przewiduje się, że w przyszłości, będzie można dzięki niemu generować znacznie większe zyski niż obecnie. Przykład? Działka obok której mam przechodzić autostrada, może być wyceniana znacznie więcej niż to wynika z obecnego zysku z uprawy zboża, gdyż za kilka lat, będzie można prowadzić na niej o wiele zyskowniejszą działalność usługową dla kierowców.  Nikt natomiast nie będzie inwestował w rzecz, która nie będzie przynosiła mu teraz lub w przyszłości spodziewanych zysków w relacji do zakładanego ryzyka, gdyż zawsze istnieje alternatywa, chociażby lokaty.

środa, 10 lutego 2010

Łupki, a łupienie Polski

Kartezjusz definiując prawdę mawiał, że prawda, to rzecz wypowiedziana dobitnie jasno i wyraźnie. Mawiał również, że człowiek zdenerwowany jest zawsze pełen jadu. Ostatnie doniesienia z USA o postępie w technologii wydobywania gazu ziemnego doprowadziło w niektórych głowach do tak gorączkowej ekscytacji, że ogłoszono na jednym z blogów megaprzekręt;  przekręt na 2000 mld złotych !


Polemiczny wpis nie byłby wart wyprawki, gdyby nie zdumiewająca popularność w szerokich mediach internetowych min tutaj i tutaj. Nagle wszyscy krzyczą o skandalu, o zdradzie stanu, listy do Waldemara Pawlaka piszą... Racje miał Le Bon, że tłum można porwać drobnym sygnałem, niekoniecznie prawdziwym, ale ważne żeby nośnym, najlepiej podszytym jakąś ideologią. Najlepiej porwać jednak prawdą objawioną, czyli tą kartezjańską ;)


Motywem przewodnim ekscytacji jest fakt, że oto posiadamy ogromne złoża gazu i ropy i Polska sprzedaje ten gaz będący w ziemi za grosze.. Słowem groza, kradzież, zdrada stanu, a wszystkie inne nasze problemy to betka.


Już pan na geografii w podstawówce uczy, że faktycznie Polska ma ogromne złoża gazu, jednak jest on zgromadzony w bardzo wielu porach skalnych. W odróżnieniu od na przykład złóż gazowych Rosji, która gaz ma w gigantycznych złożach, gdzie z jednego odwiertu można wydobywać gaz i po 40 lat, na polskiej ziemi z odwiertu można wydobywać tydzień. Co z tego że mamy dużo gazu, jeżeli jest on rozproszony w rozrzuconych pojedynczych porach po całej okolicy. Wiercić się za każdym razem do pojedynczych drobnych pokładów nie ma sensu, bo wiercenie kosztuje i to bardzo drogo... Cały myk polega na tym, żeby z jednego odwiertu wydobyć jak najwięcej gazu. Dlatego złoża w Polsce były, lecz nie przedstawiały żadnej wartości ekonomicznej. Dopiero w połowie lat 90 amerykanie, eksperymentowali z nową techniką wydobywania gazu łupkowego i tzw ciasnego (shale gas, tight gas), która ta metoda może mieć zastosowanie w Polsce. Technika zwana hydraulicznym szczelinowaniem, pozwoliła zwiększyć wydobycie gazu w USA i przetasować na nowo rynek gazowy. Przynajmniej przetasować widoki na jego przyszły rozwój.


Wejście na rynek gazu niekonwencjonalnego, za jaki uważa się gaz łupkowy oczywiście zmienia sytuacje w Polsce, gdyż prawdopodobnie znaczne zasoby mogą być również u nas eksploatowane. Nie jest to jednak jednoznacznie powiedziane, ponieważ nie mamy technologii którą mają amerykanie i nie możemy jednoznacznie stwierdzić, które zasoby i w jakich miejscach można eksploatować. Amerykańskie firmy są oczywiście zainteresowane wydobywaniem gazu wszędzie gdzie to możliwe, a rynek polski jest jednym z takich miejsc.


I tu dochodzimy do wpisu z salonu24 o megaprzekręcie, który można sprowadzić do wątpliwości: Czy to prawda, że w Moskwie na Placu Czerwonym rozdają samochody?? Odpowiedź brzmi: Tak, to prawda, tylko że nie w Moskwie, lecz w Leningradzie, i nie na Placu Czerwonym, a na Placu Rewolucji, i nie samochody, a rowery, i nie rozdają, a kradną.


Wpis, bez żadnych źródeł traktuje o tym że:




Przekazano obecnie w obce ręce zasoby gazu w ilości ok. 1,5 bln m3



To co na razie wydano to koncesje na rozpoznanie zasobów, i to nie za darmo, a później, jeżeli pola będą się nadawały pod wydobycie, wydadzą pewnie koncesje na wydobywanie gazu. Autor rzeczonego artykułu krzyczy, że ojczyznę sprzedają, a tym czasem nie wspomina, że w USA, gdzie korporacje wydobywają gaz, jakoś nikt się tym nie przejmuje, że robią to prywatne firmy, a nie na przykład spółka prezydencka. W Rosji identycznie.. szukają wręcz inwestorów z zagranicy którzy pomogliby im wydobywać gaz z trudniejszych źródeł. Pytanie bowiem jest zasadnicze.


Czy Państwo ma się zajmować wydobywaniem kopalin? Oczywiście, że nie i tak samo jak narzekamy na państwowe kopalnie i dopłaty do węgla, emerytur górniczych i czort wie ile tam pieniędzy jeszcze poszło, tak samo nikt rozsądny nie powinien pozwolić, żeby państwo zajmowało się produkcją czegokolwiek oprócz prawa.


Wspomniany autor chyba nie za bardzo łapie, jak działa rynek kopalin i z czego państwo czerpie dochody. W każdym rozsądnym kraju, państwo nie wydobywa swoich kopalin, tylko robią to prywatne firmy. Same kopaliny są własnością państwową, a państwo tylko udziela koncesji oraz ustanawia użytkowanie górnicze w drodze umowy, które to użytkowanie jest za wynagrodzeniem. A takie wynagrodzenie może być różne, w zależności od pola, ceny gazu, wielkości etc. W Meksyku na ten przykład Pemex, prywatna w końcu spółka, odprowadza do budżetu ponad 50 mld dolarów, co stanowi 25 procent wpływów budżetowych całego kraju.. I ciągle są narzekania, że państwo tak drenuje tę spółkę, że tej nie starcza na inwestycje.  Dokładnie tak samo jest rozliczna ropa czy gaz w Rosji, gdzie spółki są obciążane dodatkowym gigantycznym opodatkowaniem od wydobycia. Przecież, skąd ma budżet Rosji pieniądze, jeżeli nie z opodatkowania i koncesjonowania ropy i gazu. Irak, Anglia, Norwegia, wszystkie te kraje nie zajmują się wydobywaniem, a je opodatkowują i to z reguły w taki sposób, żeby spółka nie realizowała ponadnormatywnych zysków.


Państwo, jeżeli chce, to zawsze wyciśnie z jakiejkolwiek branży dowolny procent przychodów, bo tworzy system prawny.


Daj nam opatrzności, żebyśmy mieli tyle gazu, ile wspomniany autor podaje i niech wydobywaniem tego gazu się zajmą profesjonaliści, gdyż będziemy mieć pewność, że gazu będzie dużo i po najniższych cenach.


Nie chciałem tu za dużo cytować tego inkryminowanego wpisu, bo aż się wzdrygam, jak takie nonsensy miałbym tu przytaczać, ale mimo całej absurdalności, warto wpis przeczytać, żeby mieć pogląd jaki styl przedstawiania sprawy porywa tłumy. Do tego na koniec wezwanie do urzeczywistnienia słów św. pamięci Papieża. A ja się potem dziwie, kto Super Express kupuje.


 



poniedziałek, 8 lutego 2010

Eko bańka

Jako, że ostatnio było o permakulturze jako o innym spojrzeniu na domowy ogród, dziś pociągniemy temat ekologicznej działalności, lecz w trochę większej skali. Jak wiadomo, z pozycji państwa jednostka mało się liczy jeżeli chodzi o ekologię. Znaczenie ma duży zakład, który może wpiąć się do sieci i udokumentować produkcje zielonej energii, czyli takiej na której można dostać certyfikat. Certyfikat to bardzo ważna sprawa, gdyż on wpływa na uzyskanie wskaźnika produkcji energii ze „źródeł odnawialnych”, a taki wskaźnik musimy wypełniać, gdyż podpisaliśmy rozmaite międzynarodowe konwencje. Wszystko oczywiście w imię walki z globalnym ociepleniem i o ochronę środowiska, zatem czas założyć klapki na oczy i ogłosić program rządowy.



Jako, że mam okazje znać proces budowy biogazowni i swoistej ruchawki na tym rynku w tym konkretnie obszarze, zacznę mini cykl o biogazie i opłacalności jego produkcji.


Najpierw weźmy na tapetę program „Rozwoju biogazowni rolniczych” z ministerstwa rolnictwa, w kolejnym wpisie będzie krótki rzut na opłacalność takiej inwestycji. Koszt programu do 2 000 000 000 pln.


Cel programu:



Stworzenie optymalnych warunków do rozwoju biogazowni rolniczych wytwarzających biogaz w oparciu o surowce rolnicze

Pierwsze zdanie już nas odpowiedni nastraja. Ja bym chciał, żeby każda gałąź działalności człowieka miała stworzone w jednakowy sposób optymalne warunki do rozwoju, gdyż średnio rozgarnięty mieszkaniec tej planety powinien wiedzieć, że jeżeli tworzymy optymalne warunki tylko dla jednej branży, to odbywa się to kosztem innych branż. Krótko mówiąc, żeby biogazownie miały optymalne warunki, to ktoś inny musi mieć utrudnione warunki.


Przesłanki celu:



Poprawa bezpieczeństwa energetycznego poprzez oparcie zaopatrzenia w energię na odnawialnych nośnikach energii wytwarzanych z surowców krajowych.

Oczywiście bezpieczeństwem energetycznym kraju możemy wytłumaczyć każdy nonsens. Któż podniesie rękę na bezpieczeństwo energetyczne? Prawda jest taka, że za rzekome zwiększenie bezpieczeństwa, często płacimy zwiększonym zagrożeniem ekonomicznym. Ktoś tą zabawę musi sfinansować, a finansują ją wszyscy w cenie na przykład gazu ziemnego, co czyni nasz przemysł mniej konkurencyjnym, od tych którzy takich kosztów nie ponoszą. Idźmy dalej:



Oparcie znaczącej części dostaw gazu oraz energii elektrycznej na wielu lokalnych wytwórniach biogazu stworzy możliwość dostawy biogazu, o jakości gazu ziemnego, dla wielu mieszkańców wsi i miasteczek oraz wpłynie na poprawę parametrów jakościowych dostarczanej energii elektrycznej.

Stworzenie możliwości dostawy biogazu, o jakości gazu ziemnego??? Biogaz to biogaz, gaz ziemny to gaz ziemny. Mieszanka biogazowa składa się z 60 % z metanu i 40 % z CO2, gaz ziemny z ok. 100% metanu. Żeby biogaz wpuścić do sieci przesyłowej, trzeba go zamienić na paliwo wysoko metanowe. Taka zamiana wymaga kosztownej instalacji i kosztownego procesu. Produkcja prądu z biogazu w silnikach gazowych ma o wiele więcej sensu, ale nie rozumiem jak ma to wpłynąć na „poprawę parametrów jakościowych dostarczanej energii elektrycznej”? Co jest złego w obecnym prądzie w sieci? Ma jakieś skoki napięcia? Jakieś zaniki? Z instalacji biogazowych będzie stabilniejsze napięcie?



Realizację zobowiązań międzynarodowych, określonych w przyjętych celach środowisko-klimatycznych, w oparciu o lokalnie dostępne surowce.

Otóż to. O to w tym wszystkim chodzi. Skoro ludzie sami nie chcą produkować energii zielonej, to trzeba ich do tego zmusi… tfu, zachęcić szeroko zakrojoną akcją subwencyjną z góry (dotacje do budowy) i z dołu (możliwość sprzedaży zielonych certyfikatów). Zobowiązania są duże, stąd duży program.



Wytwarzanie istotnych ilości energii z surowców nie konkurujących z rynkiem żywności, określanych jako: produkty uboczne rolnictwa, płynne i stałe odchody zwierzęce oraz pozostałości przemysłu rolno-spożywczego nie wymagające termicznego przetworzenia lub utylizacji;

I tutaj zgoda, że dużo odpadów, które mogą się dostawać do wód gruntowych może być skutecznie utylizowane w biogazowni, lecz znajmy skalę. Wartość energetyczna odpadów do wykorzystania jest bardzo mała, porównywalna pewnie z kosztem energetycznym transportu do instalacji, a większość energii będzie produkowana z surowców wykorzystywanych w przemyśle spożywczym i paszowym. Konkurencja z rynkiem żywności wystąpi w znacznej mierze pośrednio.



Wzrost przychodów rolniczych oraz konkurencyjności przetwórstwa rolno-spożywczego na wsi na skutek wykorzystania produktów, które dotychczas w większości nie miały cech towaru i w wielu przypadkach stwarzały problemy z ich racjonalnym zagospodarowaniem oraz podniesienie efektywności energetycznej;

Jak to dobrze, że martwimy się o dochody rolników. Czy poprzez „wzrost konkurencyjności” mam rozumieć wzrost cen dla konsumentów?



Pozytywny wpływ instalacji biogazowej na tworzenie tzw. lokalnych łańcuchów wartości dodanej (aktywizacja gospodarcza wsi)

O aktywizacji bezrobotnych było już wcześniej, teraz czas na polską wieś;) Oczywiście to, że dziś rolnicy nie budują sami biogazowni wynika tylko i wyłącznie, że są niedoedukowani i otępiali, niczym tancerze chochoła.



Zmniejszenie negatywnego wpływu energetyki i rolnictwa na środowisko poprzez ułatwienie realizacji celów ochrony środowiska związanych z ograniczaniem emisji gazów cieplarnianych

Całkiem słusznie.. zwiększy się emisja gazów cieplarnianych poprzez wzrost zużycia ropy na potrzeby transportu tych wszystkich surowców, ale to bez znaczenia, bo ta emisja nie jest rejestrowana, natomiast zmniejszy się emisja poprzez spalanie biogazu, która jest rejestrowana. Z opatrzności pomocą wyjdziemy może na tym na zero ;) Jakie są dalsze cele?



Pozyskanie znacznych ilości wysokiej jakości przyjaznych dla środowiska nawozów organicznych możliwych do zastosowania lokalnie w formie pozostałości pofermentacyjnych substratu pochodzenia rolniczego oraz w formie granulatu, co stwarza możliwość transportu do odbiorców zlokalizowanych w znacznej odległości od miejsca wytworzenia

Za to utracimy znaczne ilości pasz i żywności, zlokalizowanej lokalnie, czyli tam gdzie jest to potrzebne, bez wożenia tam i wewte tego dobrodziejstwa.



Energetyczne wykorzystanie pozostałości i odpadów organicznych, które podlegając niekontrolowanym procesom gnilnym emitują do środowiska gazy określane jako cieplarniane

Zgoda.



Realizacja programu wymaga dotarcia do wielu grup adresatów i beneficjentów. Zadanie to wymaga przeprowadzenia szeroko zakrojonej akcji informacyjno-edukacyjno-promocyjnej, która powinna wyjaśnić zasadność realizacji programu oraz rozwiać wszystkie stereotypy i bariery mentalne, w tym wynikające z obaw i zagrożeń związanych z wytwarzaniem biogazu.

Nie przypominam sobie, żeby jakieś bariery mentalne i stereotypy powodowały, że ktoś nie chce zarobić. Niewątpliwe, akcja informacyjna jest potrzebna.. W szczególności o tym, że jak już zbudujemy 1000 biogazowni i każda gmina będzie mieć swoją, jak jest założone w programie, to cena biomasy będącej surowcem pójdzie w stratosferę i połowa z tych instalacji zbankrutuje. Read my lips. Eko-energetyka to nowa bańka inwestycyjna dmuchana bez pardonu w imię ochrony środowiska.


Kilka wybranych kwiatków z programu



Wybór działań zmierzających do osiągnięcia tego celu należy rozpatrywać w kategoriach ekonomicznych i politycznych. Koszty budowy biogazowni rolniczych są znaczące, ale efekty uzyskane w dłuższym okresie uzasadniają podjęcie decyzji związanych z optymalizacją warunków ich budowy. Przykłady sąsiednich krajów, w których działają liczne biogazownie rolnicze i siłownie biogazowe w pełni uzasadniają pilną potrzebę stworzenia w Polsce podobnych warunków inwestowania.

Czy to nie brzmi, jak z założeń planu pięcioletniego? Pomożecie?



Nakłady inwestycyjne niezbędne do budowy 1 biogazowni (wraz z instalacją oczyszczającą biogaz) wytwarzającej rocznie około 3,5 – 3,8 mln m3 biogazu rolniczego stanowiącego równowartość około 2,5 mln m3 gazu ziemnego wysokometanowego, który może zasilić instalację o mocy 1 MWel, szacowane są na 2,0 – 2,5 mln EUR (9 – 12 mln zł – liczone wg bieżącego kursu na poziomie 4,40zł/1€). Rozbieżność w kosztach wynika ze sposobu realizacji inwestycji, a informacja ta oparta jest na kosztach realizacyjnych konkretnych instalacji.

Wycena na poziomie 12 milionów PLN za 1 MWel jest dosyć fair, przy założeniu że budujemy instalacje 2 MWel i korzyści skali mogą zadziałać. Jednak podana wycena nie zawiera kosztów budowy silosu na surowiec (substrat). Wiadomo, biogazownia musi działać przez cały rok, a zbiór jest tylko raz w roku. Jeżeli nie zakisimy substratu w specjalnym silosie, to trzeba zapłacić rolnikowi za zmagazynowanie surowca. U rolnika są większe straty (nieszczelne magazyny umożliwiające procesy gnilne), za które właściciel biogazowni, oprócz opłat za magazynowanie,  będzie musiał zapłacić w zwiększonej cenie substratu. Szacunkowy koszt biogazowni mający sens w dzisiejszych warunkach to kwota ok. 20 mln PLN za 2 MWel (bez silosu przejezdnego).. czy ktoś zna rolnika posiadającego taką gotówkę? Kto na tym głównie skorzysta? Czy te informacje będą również w tej kampanii informacyjno-edukacyjno-promocyjnej?



Za dostawą tego nośnika energii, wytworzonego w biogazowniach rolniczych, do gazowych sieci dystrybucyjnych przemawia z jednej strony rachunek ekonomiczny i ekologiczny związany z ograniczeniem strat występujących przy przetwarzaniu gazu na energię elektryczną i cieplną, a z drugiej strony możliwość dostaw tego nośnika energii dla gospodarstw domowych na wsiach i w małych miasteczkach dotychczas pozbawionych takich możliwości.

To ciekawe zdanie, bo na tej samej podstawie, argumentuje się za pozostawieniem monopolu Poczty Polskiej, gdzie prywatnemu doręczycielowi nie opłaca się jechać z listem do chatki na wzgórzu. Czyj to problem, że ludzie żyjący w ostępach nie mają dostępu do sieci gazowej? Mieszkańców czy gazowni? Jak ktoś wybiera sobie życie na odludziu, to niech ponosi wszystkie koszty z tym związane. Ciekawe czy w Rosji mają plany żeby ciągnąć sieć gazową czy elektryczną do każdej chatki traperskiej na Syberii, bo taka jest logika tego argumentu.


Dalszy kwiatek, czyli co zrobić, jeżeli zachęty pieniężne nie pomogą? Należy dokonać zmiany w prawie!:



a) Dokonanie zmiany ustawy Prawo energetyczne oraz w rozporządzeniach wydanych
na jej podstawie celem wprowadzenia:
• Prawnych przesłanek umożliwiających dostarczanie biogazu do sieci dystrybucyjnych oraz nałożenie na operatorów sieci (dostawców z urzędu- zgodnie z obowiązującym Prawem energetycznym) obowiązku zakupu biogazu lub wytwarzanej z niego energii elektrycznej lub cieplnej czyli:
• wprowadzenie obowiązku dla przedsiębiorstw energetycznych zajmujących się przesyłem lub dystrybucją paliw gazowych, przyłączenia do sieci w pierwszej kolejności instalacji wytwarzających biogaz „rolniczy” lub wytwarzanej z niego energii elektrycznej lub cieplnej;
• obniżeniu opłaty za wykonanie przyłączenia do sieci dla źródeł o mocy nie wyższej niż 1MW;
• nałożenie obowiązku zakupu biogazu rolniczego (tam gdzie takie możliwości istnieją)

Równie dobrze można przystawić pistolet do skroni i kazać wszystkim budować instalacje ekologiczne. Ciekawa jest stymulacja do instalacji poniżej 1 MW, gdyż to najgorzej wypadające instalacje pod względem okresu zwrotu.



Wprowadzenie świadectwa pochodzenia dla biogazu rolniczego, które będzie zbywalnym towarem giełdowym oraz stanowić podstawę do rozliczania zobowiązań nałożonych przepisami wspólnotowymi w zakresie ilości energii wytwarzanej z odnawialnych źródeł, lub wprowadzenie innych preferencji – przykładowo cenowych dla biogazu rolniczego, zapisanych wprost w złotych lub w procentach w odniesieniu do ceny gazu ziemnego wysokometanowego.

Jeżeli finanse i pistolet nie do końca pomogą, to idźmy w pełen zestaw stymulacji i stwórzmy dodatkowy produkt, który będzie oparty na powietrzu i będzie go można sprzedać. Dodatkowo wpłynie to również na walkę z bezrobociem… ktoś w końcu będzie musiał obsługiwać ten rynek obrotu certyfikatami, tak w biogazowniach jak i w państwowym nadzorze.


Co jest jeszcze konieczne?

• Uproszczenie zasad udzielania pomocy finansowej, ze wszystkich dostępnych źródeł, dla inwestujących w wytwarzanie biogazu rolniczego.
• Wprowadzenie zmian w ustawie z dnia 27 marca 2003 o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym określających, że biogazownie i siłownie biogazowe są inwestycjami celu publicznego.

Zabrakło jeszcze zapisu, że biogazownia jest również obiektem kultu religijnego i co za tym idzie zwolniona z podatków oraz, że z miejsca wpisywana jest do katalogu UNESCO. Pewnie będzie w nowelizacji.



Czy wszyscy pamiętają ten żart o rosyjskim naukowcu, co badał muchę i po wyrwaniu jej wszystkich nóg i skrzydełek zanotował, że mucha nie idzie? Po takiej dozie stymulacji, jaka jest aplikowana w biogazownie, to rzeczoną muchę można by było osiodłać i polecieć na niej na Księżyc.



Także jeżeli masz permakulturową działkę, to możesz sobie co najwyżej zjeść kapustę i dalej oszczędzać. Jednak, parafrazując cytat z Misia, prawdziwe frukta robi się na dużych słomianych inwestycjach. Sezon na eko-bańkę uważam za otwarty.

sobota, 6 lutego 2010

Libertarianizm zaczyna się w ogrodzie

Wpis gościnny Wojciech Majdy, założyciela Polskiego Instytutu Permakultury.


Zapewne wielu Czytelników tego bloga jest libertarianami. Wiele osób również uważa, że libertarianizm jest niemożliwy do zrealizowania, że to utopia itp. Czy można w Polsce jakoś wspierać tę ideologię, ten wolnościowy sposób myślenia? Czy można przyczynić się jakoś do tego, by Polska była wolnym krajem? Na pewno działanie w ramach partii politycznych nie pomoże – przecież partie to grupy osób, których celem jest przejęcie władzy. My przecież chcemy, by władza była w rękach jednostek, a nie w rękach „naszej grupy”.


Jesteśmy w stanie coś zrobić, poza spędzaniem dziesiątek godzin na forach internetowych i „przekonywaniem” ludzi, którzy i tak nie dają się przekonać?


Możemy i to w iście libertariański sposób – zaczynając od siebie i nie używając żadnej przemocy. Protestujemy za pomocą najpotężniejszej broni jaką posiadamy – portfelem.  Ograniczamy konsumpcję opodatkowaną, a zwiększamy konsumpcję nieopodatkowaną. Nie namawiam do łamania prawa – wszystko co robimy będzie zgodne z prawem. Chyba tylko głosując kieszenią możemy wywrzeć jakiś wpływ na państwo. Chodzi o produkcję własnej żywności w ogródku, czy na działce.
Według Wikipedii w 2008 roku dochody do budżetu RP z podatku VAT wyniosły 111,7 mld zł, co stanowiło ponad 48% dochodów podatkowych i ponad 45% dochodów budżetu RP. Według GUSu Polacy wydają na żywność około 48% swoich dochodów. Upraszczając sytuację można domniemywać, że znaczna część VATu pochodzi właśnie z opodatkowania żywności. VAT na produkty nieprzetworzone wynosi 7% na produkty przetworzone 22%. Jeśli zatem część naszej żywności wyprodukujemy sami, to automatycznie tego podatku nie zapłacimy. VAT nie jest oczywiście jedyną daniną, która jest pobierana w zamian za przywilej kupowania żywności. Ktoś przecież musi tą żywność dowieść, używając mocno opodatkowanego paliwa. Dochodzi do tego CIT sklepu, ZUS jego pracowników…


Pieniądze zaoszczędzone na wydatkach na jedzenie możemy wykorzystać w jakichś przyjaźniejszych ludziom jurysdykcjach lub możemy po prostu mniej pracować zarobkowo, czym dalej sprawimy, że nadmierne dochody państwa się zmniejszą.


Uważni Czytelnicy mogą zauważyć zaraz, że przecież i tak wydamy pieniądze na nawozy, nasiona, sadzonki, pestycydy... a więc zapłacimy i tak podatek, tylko od innych produktów. Będzie tak, jeśli będziemy chcieli podążać mainstreamowym nurtem w ogrodnictwie i opierać naszą produkcję żywności o rośliny jednoroczne. Nie zwiększymy opodatkowanej konsumpcji, jeśli wykorzystamy zasady permakultury i posadzimy leśny ogród, czyli ogród, który w swej strukturze naśladuje las. Jest to las, w którym większość roślin to rośliny wieloletnie, które dają jadalne plony. I tak górne piętro drzew tego „lasu” nie składa się z lip, tylko jabłoni, lub kasztanów chińskich. Na ich pniach wspinają się jadalne pnącza, jak mrozoodporne kiwi, albo winorośl. Poniżej drzew rosną  krzewy, które nieźle owocują w cieniu, jak porzeczki czerwone, czy jagody goji. Glebę okrywa warstwa żywej ściółki w postaci poziomek i truskawek. Dodatkowo możemy drzewka w naszym ogrodzie zaszczepić grzybnią grzybów jadalnych – nie dość, że będziemy mieć smaczne grzyby, to jeszcze poprawimy kondycję naszych roślin.
Nawozy? Wystarczy zastosować rośliny wiążące azot z powietrza (jak np. bardzo zdrowy rokitnik zwyczajny) lub od czasu do czasu ulżyć sobie pod drzewkiem. Mocz to najnaturalniejszy nawóz bogaty w azot, potas i mnóstwo mikroelementów.


To tylko jeden z setek sposobów w jaki można wykorzystać naturę do tego, by Urząd Skarbowy dowiedział się o naszym proteście. Inne to np. wykorzystywanie odpadów (kompostu) do produkcji energii lub bluszczu jako żywej izolacji. Kto by pomyślał, że znajomość ekologii może być największą bronią libertarianina? Jak się człowiek zastanowi, to nie ma w tym jednak nic dziwnego – przecież libertarianie to zwolennicy praw naturalnych.


O innych sposobach jak możesz produkować zdrową żywność, przygotować swój dom na Peak Oil, zmniejszyć koszty życia i poprawić jego jakość możesz przeczytać na blogu Polskiego Instytutu Permakultury. Dzięki wykorzystaniu zasad promowanych przez permakulture możesz dać do zrozumienia establishmentowi, że nie akceptujesz obecnej sytuacji. Jak mawiali starożytni "Owce należy strzyc a nie obdzierać ze skóry". Współcześni politycy najwyraźniej o tym zapomnieli.

Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...