czwartek, 29 kwietnia 2010

Greckie podatki

Greków niewątpliwe czeka raz obcięcie rozdmuchanych wydatków, a dwa zwiększenie podatków. Zobaczmy Jakie Grecy ponoszą te podatki i czy jest co zwiększać:


Podatek od osób fizycznych


Dochody osób fizycznych podlegają w Grecji opodatkowaniu po przekroczeniu tzw. kwoty wolnej od podatku. Dla pracowników zatrudnionych na podstawie umów o pracę oraz dla dochodów emerytów i rencistów wynosi ona 12 tys. euro rocznie. Dochody osób samo zatrudnionych są zwolnione z podatku do kwoty 10,5 tys.  euro. Dalej jak w tabelce






























Stawka podatku %podstawa opodatkowania (EURO)
01 - 10,500
1510,501-12,000
2512,001-30,000
3530,001-75,000
4075,001 i wiecej


Podatek od towarów i usług
Podstawowa stopa VAT w Grecji wynosi od 1 kwietnia 2005 r. 19%. Obniżona stawka 4,5 %. ma zastosowanie do: gazet, czasopism, Książek, biletów do teatru. Obniżona stawka 9 %. obejmuje towary i usługi uważane za niezbędne do życia: świeże produkty żywnościowe, lekarstwa, prąd elektryczny, usługi transportowe, niektóre usługi określone jako profesjonalne. Wszystkie wymienione wyżej stawki VAT podlegają redukcji o 30 %, jeżeli towary lub usługi są dostarczane podatnikom mającym siedzibę lub miejsce zamieszkania na wyspach Dodekanezu i innych wyspach Morza Egejskiego.


Akcyza
Podatek akcyzowy jest nakładany w Grecji na kilka produktów importowanych i krajowych. Należą do nich: niektóre artykuły rolne, alkohol, wyroby tytoniowe i tytoń, paliwa pochodzenia elektrochemicznego, samochody. Stawka akcyzy wynosi od 10% do 75 %. i jest uzależniona od rodzaju towaru i ceny detalicznej. Akcyza od samochodów niekiedy może sięgać nawet 200 %. ceny.


Podatek lokalny


Od nieruchomości płacony jest w Grecji raz w roku podatek lokalny, który wynosi od 0,025% do 0,035 % tzw. obiektywnej wartości gruntu lub budynku, którą moŜna porównać do wartości rynkowej. Wysokość konkretnej stawki zaleŜy od prefektury, w której połoŜona jest dana nieruchomość.


Podatek od nieruchomości


Właściciele nieruchomości - zarówno osoby fizyczne, jak i prawne - płacą podatek z tego tytułu w wysokości 0,7% wartości rynkowej nieruchomości. Na potrzeby obliczenia podstawy opodatkowania pomniejsza się jednak wartość rynkową o 200 tys. euro. Z podatku od nieruchomości zwolnione są budowle należące do przedsiębiorstw: przemysłowych, wydobywczych, prowadzących kamieniołomy, handlowych, rolnych, hodowli bydła, hotelowych. Warunkiem jest, aby owa nieruchomość była uŜywana doprowadzenia działalności produkcyjnej lub handlowej. Podatku od nieruchomości nie płacą teŜ podmioty państwowe, organy publiczne, kościoły, klasztory, kluby sportowe oraz fundusze lub organizacje świadczące usługi z zakresu ubezpieczenia społecznego. Nabywanie nieruchomości


Za link 1 Link2 Link3 Link4


Nie trzeba być specem od podatków, żeby zauważyć że Grecy nie płacą ich prawie wcale. Wysokie kwoty zwolnienia od podatków, praktycznie żadnych podatków od nieruchomości, wyspy prawie że zwolnione z podatku, na prąd obniżony VAT... Hmmm co oni tam płacą?


Ciekawa obserwacja. Według teorii obniżanie podatków wpływa bardzo dobrze na aktywność gospodarczą i konkurencyjność gospodarek. Patrząc jedna na deficyt handlowy widzimy, że Grecja więcej importowała więcej jak eksportowała o jakieś 25 mld Euro w 2008 roku, co stanowi aż 13,8 procent PKB !!! Czyli nie wystarczą niskie podatki żeby rosła produktywność! W sumie nic nam do tego.. Grecy jeżeli nie chcą pracować to niech nie pracują.. ich sprawa.. w końcu kto powiedział, żeby do życia były potrzebne nie wiem ile dóbr materialnych. Z tym że Grecy mimo, że podatki mają śmiesznie niskie, to chcą otrzymywać socjal na niemieckim poziomie... choć sami Grecy mają inny na to pogląd. Oddajmy głos sympatycznemu Grekowi z artykułu, który kiedyś linkowałem:




- Niemiec to jest robot. Wstaje o szóstej, jedzie do pracy, upija się zgodnie z kalendarzem, raz w tygodniu. A wiesz, kto to jest Grek? Grek to dobra zabawa, przyjaciele, rodzina. Ja zawsze po pracy spotykam się z przyjaciółmi. Siedzimy, gadamy, odwiedzamy się nawzajem. A Niemiec, czytałem o tym w gazecie, nawet u swoich sąsiadów nie bywa w domu. Jakbym chciał być Niemcem, tobym się przefarbował na blond i zaczął wstawać o szóstej. Ale nie chcę. I niech oni się wreszcie odpieprzą od nas i naszej gospodarki!



Osobiście chciałbym żeby Niemiaszki zrzuciły się na Grecję.. Chciałbym jeszcze w tym roku pojechać na kolejną wyspę, a bez bailoutu na pewno podniosą podatki i już to nie będzie tak atrakcyjne miejsce.


Tym bardziej, ze to przecież tak niewielka kwota w całym długu Eurozony.




A tak to wakacje będą tanie i się uspokoi na chwile towarzystwo detonujące dług na pozostałych krajach PIIGS


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=DDHW8bsHB0w]


HT Piotr Draus

środa, 28 kwietnia 2010

Grecki prologos

Wydaje się, że zbliża się kolejna odsłona kryzysu, a więc kryzysu długów publicznych. Kryzys długów publicznych dość łatwo się może przenieść na kryzys walut papierowych, o czym tu z grubsza od dwóch lat piszę. Pół roku temu Konrad Hummler, członek zarządu Wegelin & Co, najstarszego banku w Szwajcarii pożegnał się z dolarem, jak walutą o wysokim ryzyku. Szwajcaria z reguły milczy na każdy temat i jeżeli takie oświadczenia są wypuszczane do gawiedzi, to znaczy ni mniej nie więcej, że w salonach szwajcarskich dżentelmenów wre. Nie minęły 2 miesiące i wszyscy się spotykają na konferencjach poświęconym złotu i dywagacjom, co też ten galopujący dług może przynieść światu. Dzisiejszy Handelsblatt ustami dyrektora inwestycyjnego Credit Suisse ogłasza nową gorączkę złota, która jest spowodowana nie tylko kryzys długu publicznego, ale kryzys walut papierowych.



Za rosnącą cenę złota nie odpowiadają tylko problemy Grecji. Stoją za tym także rosnące problemy walut papierowych. To sądzi Stefana Keitel, szef inwestycji strategicznych w Credit Suisse: Najważniejsze wiodące waluty świata, jak dolar, euro, funt i częściowo także jen, są na oddziale intensywnej terapii. Keitel i inni eksperci są zdania, że waluty te przedstawiają obietnice płatności bez pokrycia - w przeciwieństwie do złota, które nie jest drukowane, a tym samym sztucznie pomnażane przez banki emisyjne.

Najważniejszym czynnikiem wzrostu cen złota jest dla ekspertów słabość prawie wszystkich walut zachodnich. Gabor Vogel, ekspert ds. metali szlachetnych w DZ Bank, uważa, że złoto zaczyna być powoli alternatywą dla walut. - Niektórzy z inwestorów sprzedają euro by zainwestować w złoto - mówi Vogel. (tłumaczenie za money.pl)

Według Helweckich dżentelmenów widać zatem następującą kolej rzeczy.




  1. Pęknięcie bańki na długu prywatnym i wykupienie go przez dług publiczny

  2. Pękniecie bańki na długu publicznym

  3. Zniszczenie siły nabywczej walut poprzez dzikie ich drukowanie w celu załatania bańki z punktu 2.


Zatem 1 punkt za nami, 2 i 3 przed nami.


Ten sam Keitel w Reutersie mówi wprost



The safe haven will turn into a battlefield,

Bezpieczna przystań (jaką są obligacje - AD) zamieni się w pole bitwy.

Wiemy już, że prologos do tej bitwy piszą Grecy. Ich obligacje skaczą po 2 procent dziennie.. coś zupełnie niespotykanego w normalnych czasach


Co ciekawe obligacje dwu-letnie są oprocentowane wyżej o jakieś 10 punktów procentowych od 10 latek.



Sytuacja jeszcze bardziej niespotykana, gdyż logiczne jest, że obligacje na krótszy termin zapadalności powinny mieć mniejsze oprocentowanie, niż te na dłuższy. Wynika to wprost z czasu, na jaki pożyczamy kapitał.


Tak więc w chwili obecnej dziesięciolatki greckie na tle świata wyglądają tak (za FT): kliknij aby powiększyć:



Dynamika jest bardzo duża i taka zostanie do momentu uchwalenia bailoutu dla Grecji. Osobiście nie wierze w bankructwo Grecji już teraz. Trzeba mieć mocne gonady, których obecni politycy w EU raczej nie mają, żeby pozwolić Grecji upaść, gdyż jej upadek będzie tym dla długu publicznego czym dla długu prywatnego był upadek Lehman Bros. Pikanterii dodaje fakt, że w Niemczech niedługo wybory, a Niemcy sprzeciwiają się fundowaniem Grecji socjalu. Zatem bailaout bedzie pewnie przepchnięty przez MFW albo przez EBC... takie moje typy.



piątek, 23 kwietnia 2010

Sens OZE cz. 2

Po wpisie Sens OZE sprzed prawie dwóch lat czas na drugą część, do której sprowokował mnie kolega Solaris ostatnim komentarzem do wpisu o Lodach bambino przemycanych do Laponii.


Drogi Solaris uważa że,



Wspierać powinno się technologie innowacyjne które gwarantują w przyszłości redukcję kosztów. Dlatego cena jaką płaci się za energię powinna być zróżnicowana w zależności od źródła. Niemcy mają taki system od samego początku, finansują połowę światowej fotowoltaiki mimo to energia jest u nich tańsza niż u nas a ceny zielonej energii z roku na rok spadają.

Przyjmijmy na razie założenie, że decydujemy się wypełniać nasze zobowiązanie odnośnie 15% udziału energii odnawialnej w 2020 roku. Odłóżmy na bok całą dyskusje, czy to ma jakikolwiek sens.


Dzisiejszy system wsparcia OZE dotuje jednakowo energię ze źródeł odnawialnych, obojętnie z jakiego źródła. Jest oczywiste, że dzięki temu zbuduje się w Polsce odnoga energetyki odnawialnej najbardziej przystosowana do warunków geograficznych naszego kraju. Dlaczego? Bo będzie po prostu najtańsza.


Dlaczego mamy w naszym kraju dotować energetykę, która nie ma w niej racji bytu? Tak jak na Grenlandii nie będzie dużo energii z biomasy, w Czechach z pływów morskich, na Węgrzech z tam na rzekach, tak w Polsce z fotowoltaiki czy geotermii. Jeżeli mamy cel, a celem jest 15 procent energetyki odnawialnej w 2020 roku, to spełnijmy go w najbardziej odpowiadający dla naszego kraju sposób.


Oczywiście pokutuje tutaj jakże niebezpieczno słowo, a jak popularne wśród polityków jak DYWERSYFIKACJA. Nie możemy skupić się na najefektywniejszej dla nas technologii, musimy mieć wszystkie możliwe źródła OZE. Już samo obecne OZE w dużej mierze jest budowaniem zamków na piasku, a co dopiero zmuszaniem ludzi do budowania ich na wodzie… Do tego się sprowadza dywersyfikacja o budowanie czegoś, co ma jeszcze mniej sensu ekonomicznego i energetycznego.


Oczywiście drogiemu Solarisowi chodzi o to, żeby rozwijać technologię… i żeby ten rozwój finansować. Wielokrotnie się spotkałem z stwierdzeniami, że dotacje do zielonego prądu są po to żeby popchnąć rynek, żeby stworzyć na to popyt.


A ja mówię super!!! To niech to sobie finansują, popychają i tworzą inni.. ja poczekam.


Problem z rozwojem technologii jest taki, że jest bardzo dużo ślepych uliczek w pierwszych stadiach. Pół biedy, jeżeli za te błędy płaci prywatna firma i się na nich szybko uczy, lecz w przypadku dotacji państwowych za błędy firm płaci całe społeczeństwo, przez dekady i to miliardy euro. Płaci prywatnym firmom i co więcej sprawia, że tym firmom opłaca się trwać w błędzie!


Example.








System energetyki wiatrowej w Niemczech. Za państwowe pieniądze nabudowali od groma wiatraków po całym kraju. Z wiatrakami jest ten problem, że raz wieje, a raz nie wieje. Sieć energetyczna potrzebuje stałego dopływu prądu, wiec do wiatraków dobudowuje się turbiny gazowe, które uruchamiają się wtedy, kiedy nie wieje. Żeby sterować całym systemem nabudowano centra dowodzenia całą siecią wiatrową i gazową. Jak nie trudno zgadnąć majątek nie jest wykorzystywany efektywnie, bo na przykład turbiny gazowe raz pracują, raz pracują na pół gwizdka albo w ogóle są wyłączone. Jednak mimo wszystko opłaca się to robić!


Rozwój techniki jednak pokazuje, że być może nie były potrzebne te turbiny gazowe, te wpinanie się w sieć… sterowanie tym z niewątpliwie większymi stratami na transformatorach i przesyle. Klaruje się dziś obraz wpięcia energetyki wiatrowej w system ładowania akumulatorów. Być może powstaną stacje wymiany i ładowania akumulatorów dla samochodów elektrycznych, które będą podłączone do 2 hektarów wiatraków. Problem rozwiązany.. gdy wieje, akumulatory się ładują, gdy nie wieje, to się nie ładują.. Nie cierpi ani na tym siec energetyczna, ani nie trzeba budować jakiś dodatkowych turbin gazowych.


Wyobraźmy sobie, że jacyś decydenci stwierdzili w latach 80-tych w Niemczech, że telekomunikacja komórkowa jest tak ważna, że trzeba ją dotować. Wtedy telefony i przekaźniki były bardzo słabe i trzeba było budować dużo przekaźników żeby pokryć nim cały kraj. Dopłaty odnosiłyby się do każdej minuty rozmowy przez telefon komórkowy.


Co by się działo?? Oczywiście naprodukowano i nabudowano by masę telefonów i przekaźników, które po czasie trzeba by było burzyć, gdyż powstała nowa technologia operująca na innych falach. Niepotrzebne przekaźniki byłby burzone i budowano by nowe o wiele bardziej efektywniejsze i pokrywające znacznie większy obszar… tym razem docelowe.


Tymczasem mądra Polska, patrzyłaby na te wariactwa z boku, a polskie firmy dorabiały by się przy okazji na budowie tych niepotrzebnych masztów. Gdy technologia osiągnęłaby poziom gwarantujący rentowność w normalnych warunkach, to i u nas byśmy wybudowali sieć… ale docelową. Jednak o dziwo technologia rozwinęła się bez dotacji… hmmm


Kto za to płaci?


Poprzez system dopłat w danym kraju jest po prostu droga energia. A energia to nie tylko prąd w gniazdku, ale też paliwo na stacji, gaz, węgiel, żywność, ogrzewanie i wszystkie produkty do których produkcji jest używana. Powoduje to nie dość, że spadek konkurencyjności gospodarki i przesuwanie produkcji do innych krajów (Chiny, Indie etc) to również zwiększone podatki oraz drożyznę dla konsumentów. I nie ma się co łudzić, że podatki idą na rozwój swojego przemysłu… nawet jeżeli by tak było, to ten przemysł jest prywatny, a jaki ja mam interes w dopłacaniu do Kowalskiego który akurat produkuje panele słoneczne? Po drugie centra produkcyjne wiatraków, paneli etc i tak się przesuwają do Chin, które gwiżdżą na CO2. Zatem podatki ostatecznie wędrują tam gdzie jest tańsza produkcja, a ta jest tańsza m.in. dzięki tańszej energii. Czy jest coś w tym dziwnego?


Bądźmy realistami… Czy to, że wywalimy ileś tam miliardów na dopłaty do prądu z fotowoltaiki sprawi, że w Polsce zaczną się budować wielkie centra budowy paneli? Wręcz przeciwnie… zaczniemy je sprowadzać z Chin.


Oprócz podatków jest jeszcze inny pośredni efekt dotowania energii jakim jest wzrost długu publicznego. Zabawa w dotacje może przecież pochodzić albo z podatków, albo ze wzrostu długu. Także niech sobie Niemcy testują co chcą ze swoimi instalacjami solarnymi, dotują, wspierają na wszystkie sposoby, bo gdy już doczekają się efektywnej technologii na ich warunki geograficzne, to pewnie zdążą wcześniej zbankrutować, a my kupimy od nich te Solarki za czapkę gruszek. Każdy wie, że najtaniej kupuje się z masy upadłościowej. Przykładem koszt zakupu samochodu z licytowanych kredytobiorców w USA.


Ja rozumiem, że kolega Solaris jest za rozwojem technologii… Chyba każdy jest, ale nie popadajmy w paranoje. Najpierw technologia musi zaistnieć, a dopiero później można ją implementować. Dzisiejszy system wsparcia OZE działa na zasadzie wojskowego manewru „rozpoznania bojem”.


Gdyby farmacja tak wdrażała swoje technologie na rynek, to dopiero byłby raban. Wprowadzamy lek na raka, który nie do końca leczy i powoduje szkodliwe efekty uboczne, no ale państwo dopłaca firmom farmacji do wszelkich procesów sądowych o utratę zdrowia lub funduje renty czy pogrzeby poszkodowanym w nadziei, że firma farmaceutyczna rozwiąże problem efektów ubocznych i lek w końcu zacznie leczyć.


Tak działa dzisiejsze wsparcie OZE, które w zasadzie konserwuje stan rzeczy, a nie popycha je naprzód.


Gdyby Polska chciała koniecznie wpłynąć na rozwój technologii to niech ogłosi konkurs… 2 miliardy do wygrania w zamian za opracowanie patentu za ogniwa fotowoltaiczne o 35 procentowej sprawności za 50 centów za wat mocy. Albo dotować jakiś instytut badawczy, który się tym zajmuje, albo sfinansować Malinowskiemu badania nad tą technologią… Tylko znowu… dlaczego akurat Polska ma za to płacić i dlaczego akurat Malinowskiemu?


A rozwój istnieje, lecz nie dzięki dotacjom a pomimo ich. Przecież istnieje niewykorzystana przestrzeń na wszystkich dachach i murach, gdzie mogły by być zamontowane panele produkujące prąd. To bardzo duża pokusa dla biznesu i niewątpliwie będzie kiedyś wykorzystana. Przełomy już się pojawiają z tym że mimo tego że:




Niemcy (…), finansują połowę światowej fotowoltaiki (…)



… to te przełomy są w USA i Australii od takich firm jak Nanosolar czy Firstsolar, a nie w Niemczech.


Tak.. Niemcy sfinansują, a Amerykanie im sprzedadzą :D Ja podziękuje za taki interes, poczekam aż to będzie gotowe.


Motyw z Pulp Fiction zaczerpnięty od Web Development.

środa, 21 kwietnia 2010

Przemyt polskich lodów Bambino do Laponii

Dzisiejsza Rzepa donosi, że walka z rozumem zaostrza się. W artykule "Będą zmiany w systemie wspierania energii odnawialnej", Pani wiceminister gospodarki Strzelec Łobodzińska oznajmia:
Obecny system wsparcia polega na przyznawaniu certyfikatów za sprzedaż energii elektrycznej. Elektrownie zarabiają na nich ok 268 zł za MWh, nie zależnie od tego czy produkują prąd z wiatru, wody czy biomasy. Cena osiągana za certyfikat jest jednak za niska, by opłacało się w Polsce rozwijać produkcje energii elektrycznej ze Słońca (pogrubienie -AD). - Uzależnimy cenę certyfikatów od źródła pochodzenia energii. Wydaje się, że duża energetyka wodna nie potrzebuje takiego wsparcia.

Hmmm idąc tym tropem, to jakie dotacje by musiały być na Grenlandii, żeby i tam opłacało się produkować prąd z paneli fotowoltaicznych? Biomasa też tam słabo rośnie, to może zasponsorować tam jakieś szklarnie na kukurydzę? Ciepło byśmy pociągnęli z wulkanów Islandii, bo to przecież też zielona energia.

Co mają począć biedni Węgrzy z krajem płaskim jak stół ??? Jak im się będzie opłacało wybudować tamę dla energetyki wodnej, jak oni żadnych gór nie mają? Może dotować im budowanie gór?

Ktoś kiedyś miał pomysł, żeby przemycać polskie lody do Laponii.. Myślę, że dochodzimy do takiego momentu, w którym będzie opłacało się wrócić do tego pomysłu.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Skandal !!! Mega przekręt !! Czyli dzieci NEO na tropie afery milenium

Nie wiem czy szanowni czytelnicy wiedzą, ale po internecie przesuwa się kolejna fala ekscytacji rzekomym przekrętem, który ma polegać na "oddaniu w obce ręce gazu za bezcen". Tym razem zapalnikiem był artykuł na onecie napisany w stylu pierwszego artykułu na salonie.  Wybuch ja zwykle nastąpił na wykop.pl :



Skandal !!! Nasze władze oddają prawie za darmo polskie złoża gazu Amerykanom


Zniknięty tekst z Onetu. I nie tylko


Władze sprzedały amerykańskim koncernom gaz łupkowy za bezcen


Te linki spowodowały niesamowitą lawine odnośników do mojego wpisu na ten temat:


Łupki a łupienie Polski


Z różnych for, blogów, samego wykopu, maili etc.  Wszedłem sobie na niektóre linki i tylu przekleństw, złości i chęci chwytania za kosy dawno nie widziałem :)


Tym razem skandal wybuchł dodatkowo z tego faktu, że rzeczony artykuł na onecie zniknął. Tłum nie przyjmuje do wiadomości, że zniknął, gdyż były w nim same bzdury, lecz dlatego, że układ zataja kradzież stulecia.


Jakoś nikt nie chce czytać prawa górniczego, oraz zauważyć prostego faktu że:




  • Kopaliny były, są i będą państwowe

  • Sprzedaje się poprzez pobieranie opłat za użytkowanie górnicze, opłat eksploatacyjnych, opłat koncesyjnych, nakładania akcyzy i innych podatków

  • Licencje sa czasowe,

  • Gaz wydobyty w Polsce, jest sprzedawany polskim sieciom przesyłowym, bo niby komu ma być sprzedwany?? Cysternami ma być wożony do USA?

  • Cena jest regulowana

  • Państwo tworzy system prawny i może w dowolnej chwili wycisnąć z każdej branży każde dostępne pieniądze. Prawo energetyczne w Polsce trzyma firmy na bardzo krótkiej smyczy i może z nimi zrobić praktycznie wszystko na mocy chociażby art 23.


Oczywiście tak jak w każdym działaniu na styku prywatno-publicznym istnieje ryzyko korupcji i tutaj to ryzyko również występuje w szczególności w urzędzie URE lub w osobie głównego geologa kraju. To ryzyko to oczywiście niebezpieczeństwo, że owe opłaty czy podatki mogą być za niskie. Ale tu również niespodzianka.. Sprawozdania spółek działających w Polsce są publiczne i można dowolnie analizować sobie renotwność działalności ich na naszym terenie.


Ale po co szukamy tego ryzyka za kilkanaście lat kiedy być może będziemy ten gaz wydobywać? To ryzyko już teraz jest obecne w energetyce. Ciekawe gdzie Ci interentowi detektywi są, jak są ustalane taryfy na ceny energii elektrycznej!?! czy czasami tam nie sprzedaje się Ojczyzny za bezcen?


Tak jak dzieci NEO są z jednej strony za radykalnym liberalizmem, który sprowadza się do anarchokapitalizmu, tak teraz krzyczą, że kopalnie gazu mają być państwowe.. Doprawdy trudno nadążyć za dzisiejszą młodzieżą. Gdy zabawa w energetycznego Sherloka Holmsa dzieciom NEO się znudzi, to idą potańczyć :


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=rsBjBgoFgfU]


Prosze mi wybaczyć ten końcowy żart :) Po żałobie trzeba trochę odreagować ;)

piątek, 16 kwietnia 2010

Goldman Sachs pozwany

Goldman Sachs, jeden z największych banków w USA  i ten który jest uznawany za głównego propagatora CDO, czyli pakowania śmieci w ładne opakowania i sprzedawania ich jako cudo finansowej inżynierii został pozwany przez SEC, czyli odpowiednik polskiego KNF. Nie wiem co się stało w tym SEC, chyba sobie wzięli na poważnie przesłuchanie w kongresie, gdzie wyzwano ich od małych chłopców przy okazji akcji z Madoffem.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=FOKSkaQoF_I]


Gdzie Harry Markopolos, księgowy z przypadku, miał okazję przed kongresem powiedzieć, że SEC nie potrafiłby znaleźć pierwszej bazy na boisku baseballowym, a co dopiero jakieś oszustwo.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=zBYo-G8RePM&feature=related]


Teraz ten sam SEC pozywa Goldmana, czyli szpice amerykańskiej oligarchii. Jeszcze nie tak dawno prezes Goldmana głosił, że krzewi dzieło Boże, a teraz takie dołki pod nim kopią.


Musi się mocno kotłować, skoro takie działania są odpalane i powiedzmy sobie szczerze, na troche mglistych argumentach. Nierzetelne informowanie klientów oraz wprowadzanie ich w błąd. To chyba jednak jedyne oskarżenia na jakie sobie można pozwolić, gdyż kradzież w bankach własnie na tym polega. Wszytko inne jest zgodnie z prawem.


Na znak że to nie przelewki akcje Goldmana wykonały tak zwany SLUMP:



Ostatecznie może się jeszcze okazać że Goldman grał na spadek swoich własnych akcji i musiał jakoś swoje kontrakty zamknąć ;) A na wywołanie spadków nie ma nic lepszego niż proces w sądzie o oszustwa :D

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Bańka, bańka i po bańce

Jako, że naszą kolejną bańką fundowaną nam przez globalne rządy jest eko-bańka, czyli pompowanie bez pardonu wszelkich inwestycji związanymi z zieloną energią, warto się temu procesowi przyglądać.


Główny mechanizm dotowania zielonej energii jest następujący.




  1. Opodatkowujemy czarną energię czy to poprzez opłaty za emisje CO2, czy akcyzę, czy wymóg wykupów zielonych certyfikatów czy poprzez tysiące innych sposobów które istnieją.

  2. Pieniądze z owych podatków przejadamy w biurokratycznej machinie i jeżeli coś zostanie to....

  3. Dotujemy inwestycje w zieloną energetykę, czy też dopłacamy producentom do sprzedaży energii.


Proste, czyste, oczywiste.


Jak się okazuje mechanizm lekko nie trybi. W każdym razie słychać jakieś trzaski i to narazie z dwóch stron.


Pierwsza to pędzące deficyty. Wiadomo, że rynek nie bardzo lubi gdy dług tylko rośnie i  co więcej przyspiesza jego rośnięcie. Pojawia się problem z długiem państwowym, a jak pojawiają się problemy z finansowanie to co zostaje? Pan z drugiego rzędu ma racje... Albo trzeba zacząć drukować pieniądze na serio, albo podnieść podatki. Ale jest jeszcze inne wyjście... Wycofać się z transferów na Eko bańkę... Czyli z naszych trzech kroków zamieniamy krok trzeci na "zasypujemy dziurę budżetową". Zauważa to pb.pl, wskazując, że rosnące deficyty państw zagrażają ciągłości finansowania eko-inwestycji. Co prawda widzi już jakieś pęknięcia baniek na różnych zielonych ETF'ach, ale ja tam paniki żadnej nie widzę. Wahania po 15 procent w takim środowisku jakie mamy to raczej norma.  Jednak fakt pozostaje faktem, że państwo ma zbudowaną całą bazę podatkową.. cały aparat trybi i zbiera od nas pieniądze w cenie prądu, paliwa i wszystkich produktów, przy których produkcji emitowane jest CO2. Innymi słowy... Mam bazę podatkową i nie zawaham się jej użyć.




Druga strona w której coś zaczyna trzaskać to pojawiające się głosy, że te całe Eko-inwestycje, a w szczególności biopaliwa to zamki na piasku. Pisałem o tym już prawie 2 lata temu (wpis: Ile paliwa w biopaliwie - huh... czas leci). Zielona energia wcale nie musi być taka zielona, gdyż pod skórką może być podwójnie czarna i ten aspekt powoli zaczyna dochodzić do niektórych głów :) Głosy dochodzą z Brukseli (HT Paweł Krawczyk) lub tutaj, że te całe biopaliwa, to może wcale nie są takie bio:



the study suggests that biofuels may even have a worse emissions profile than traditional fossil fuels.

Studium daje do zrozumienia, że biopaliwa mogą mieć nawet gorszy wpływ na emisje niż paliwa kopalne.

Bingo!!! O tym powinien wiedzieć każdy co był kiedyś na polu, że za uprawą stoi cała masa paliw kopalnych, deforestacja, niszczenie gleby, stepowienie etc.


Jak mówią notable.. zmiana polityki w zakresie biopaliw "zabije ten biznes". I dobrze... raka trzeba tępić, najlepiej poprzez jego uśmiercenie.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Peakoil, czyli peak demand czy supply – cz.3

Zamykając już przedstawienie spojrzenia Deutsche Banku na przyszłą sytuacje na rynku ropy naftowej, dziś kilka wykresów na temat przyszłego popytu na samochody elektryczne a konkretnie mówiąc, popytu na sprawność i efektywność. Analitycy Deutsche Banku [DB] zakładają, że w okolicach 2016 roku nastąpi kolejne tąpniecie na rynku ropy naftowej, gdy cena osiągnie 175 dolarów za baryłkę. Do tego czasu będzie dużo dyskusji na temat wydajności zużycia energii i generalne przekierunkowanie preferencji konsumentów na efektywność energetyczną. Oczywiście będzie to wynikiem nie tyle ekologii, co stałych wzrostów cen ropy, a co za tym idzie wzrostu cen paliwa.
Kluczowym rynkiem są rzecz jasna Stany Zjednoczone, które mimo stu-letniego rozwoju motoryzacji, ich flota samochodów ciągle pokonuje na galonie benzyny tyle samo mil, co pierwowzór w postaci Forda T.


Biorąc to pod uwagę, oraz fakt, że w państwach zamożnych USA ma najniżej opodatkowaną benzynę, oraz wysokie prawdopodobieństwo że te podatki wzrosną (pędzący deficyt), przewidywany jest nastawienie konsumentów na niskie spalanie, lub wybór samochodów elektrycznych, jako całkowicie odpornych na wzrosty cen ropy.



Oczywiście, nieskończona sprawność Nissana Leaf'a, dotyczy spalania ropy, gdyż ten samochód wcale jej nie używa. Używa energii elektrycznej, która to już może być produkowana z obojętnie jakiego źródła, co daje ludzkości bezpieczeństwo poprzez dywersyfikacje źródeł energii o te, z którymi niekoniecznie mamy problem. Peakoil to kryzys przede wszystkim paliw płynnych, które zdominowały transport. Poprzez tą dominacje ropa stała się krwiobiegiem gospodarki powodując jej całkowite uzależnienie.  Jeżeli uda się nam w bezbolesny sposób przejście na inny nośnik energii, a takim nośnikiem jest prąd, to krótko mówiąc kolejnym problemem będzie zastąpienie paliw kopalnych w ogóle, gdyż są one po prostu skończone. Jednak ten problem będzie do rozwiązania za kilka dekad i prawdopodobnie nie będzie w ogóle traktowany jako problem. W każdym razie to nic czym by się można przejmować dziś.


Deutsche Bank, jako odpowiedź na rosnące ceny benzyny widzi samochody elektryczne, a nie na przykład samochody napędzane na gaz. Jest ku temu kilka powodów. Po pierwsze, trendy z branży motoryzacyjnej wskazują jednoznacznie, że kierunek został wybrany i praktycznie wszystkie koncerny zapowiadają wejście na rynek swoich modeli samochodów elektrycznych. Po drugie, już dzisiejsze, jeszcze mocno wczesne modele powoli zaczynają się opłacać i jeżeli zabrać pod uwagę zwiększony komfort jazdy, oraz efekt poczucia bycia eko, to może to rekompensować ograniczony zasięg pierwszych modeli. Po trzecie, jeżeli branża chce zachęcić konsumentów do czegoś nowego i pokazać zupełnie inną alternatywę, która zagwarantuje im pożądany efekt nowości, to nie może być to technologia, która prawdę mówiąc jest wtórna. Krótko mówiąc trudno mi sobie wyobrazić wzmożony popyt na samochód na CNG, gdy konkurencja oferuje zupełnie inną jakość.


W związku z tym Deutsche Bank prognozuje dosyć duża penetrację elektryków na rynku samochodowym:


Muszę przyznać, że estymacje DB są hurra optymistyczne i mam do nich dość sceptyczne podejście. 10 procentowy udział elektryków w nowo sprzedawanych samochodach za 5 lat, to co by tu nie mówić dosyć szybka rewolucja, która według DB skutecznie stłumi popyt na benzynę:


Cóż, moim zdaniem zderzenie się z nieuchronnym wzrostami cenami ropy nie będzie takie sielankowe, gdyż lekko mi się skala tego zjawiska nie zgadza z faktycznym potencjałem rozwoju EV, który na pewno jest bardzo duży, jednak czy będzie na tyle szybki, żeby zneutralizować spadki wydobycia?


Osobiście pewnie elektryka kupię, jednak pozwolę najpierw entuzjastom wytestować te nowe wynalazki. Z reguły tak jest, gdy nowa technologia wchodzi na rynek, że najpierw jest dużo promocji, szumu i zachwytu, a dopiero po kilku-kilkunastu latach przychodzi faktyczny wzrost walorów użytkowych, które by uzasadniały zakup. Tak było z komputerami, telefonami komórkowymi i nawet internetem. Tak pewnie i będzie z samochodami elektrycznymi, choć należy mieć cały czas w świadomości ciągle rosnącą podłogę cenową ropy naftowej.


Jeszcze raz HT dla Trystero za przesłanie tego bardzo ciekawego raportu.







piątek, 9 kwietnia 2010

Ujemna rezerwa

Prof. Krzysztof Rybiński, popełnił dla money wywiad na temat NBP i całego zamieszania z rezerwą w którym to wprowadził lekko w błąd. Inkryminowane pytanie i odpowiedź poniżej:



Jeżeli jednak bank centralny wykazuje stratę to w jakiś sposób musi być ona pokryta. Są jakieś standardy postępowania w takich sytuacjach na świecie?

Są różne przykłady w jaki sposób banki centralne pokrywają stratę. Na przykład na Węgrzech z chwilą jej wystąpienia w danym roku to jest ona pokrywana z budżetu państwa. Przypuśćmy, że w wyniku wyniku silnego umocnienia złotego NBP pokazałby stratę w wysokości 40-50 mld zł? Skąd by się wzięły środki, jeśli bank nie miałby odpowiedniej rezerwy?

Skąd by się wzięły środki na pokrycie straty? Już odpowiadam... Stratę można pokryć z założenia ujemnej rezerwy. Ujemne kapitału po pasywach to nic szczególnego i jak najbardziej się zdarza w życiu gospodarczym. Ford ma na przykład ujemny jeden z kapitałów od lat i żyje. Nie wspomnę o General Motors, które miało całe kapitały własne ujemne i jakoś dało się to zaksięgować :)


Skoro oni mogli, to i NBP spokojnie by mógł.. Ba.. jeżeli prześledzić bilans NBP, to nieraz się tak zdarzało, że jakieś pasywa były ujemne.


Cała historia z kłótnią o rezerwę to kłótnia o to, ile wydrukować pieniędzy w NBP. Skrzypek chce ustawowo 4 mld, czyli tyle ile ma zysku na odsetkach walutowych, rząd chcę zmienić sposób liczenia na taki, żeby mu wyszło 8 mld, bo mu deficyt budżetowy nie sztymuje. Ot i cała dyskusja, gdyż ostatecznie całe pasywa można wydrukować i w każdej chwili je powiększyć. Przecież do tego nie potrzeba nawet aktywów NBP.


Powiedzmy sobie wprost. Aktywa NBP są potrzebne tylko po to, żeby do złotówki i polskiego długu było zaufanie konieczne do wymienialności złotego i rolowania zadłużenia. Jeżeli to jest, to po pasywach NBP sobie może robić co mu się żywnie podoba z zakładaniem ujemnych rezerw włącznie. A im więcej wydrukuje tym większy będzie miał zysk w przyszłości, który znowu będzie mógł monetyzować! :) oczywiście do czasu, gdyż powiększanie w ten sposób bazy w krótki sposób doprowadzi do wysokiej inflacji, wywalając polskie obligacje na nos i zbankrutuje emerytów po drodze.


To dziecinada, wiem... ale tak już jest.






środa, 7 kwietnia 2010

Peakoil, czyli peak demand czy supply – cz.2

Kontynuując cześć pierwszą wpisu o potencjalnym szczycie popytu na rynku ropy naftowej, dziś cześć traktująca o cenach benzyny na świecie. Tabela przedstawia ceny benzyny w sprzedaży:


Krótko mówiąc "Światowe zasoby ropy znajdują się w rękach, które wydają ją za darmo. W biznesie, który musi się borykać z ciągłym reinwestowaniem środków, żeby kompensować naturalny spadek wydobycia przedstawia to poważny problem". Mapa subsydiów do paliwa za GTZ (kliknij aby powiekszyć):



Pół biedy, jeżeli subsydiowana jest ropa w takich krajach jak Arabia Saudyjska, która po prostu może sobie na to pozwolić nie zaniedbując inwestycji. Jednak dla takich krajów jak Iran czy w szczególności Wenezuela stanowi to poważny problem. Ludzie przyzwyczajają się, że paliwo jest prawie za darmo i odpowiednio dostosowują swoje zachowania, a co za tym idzie konsumpcje ropy. W Iranie taksówki na postojach mają włączone silniki, bo niby po co je wyłączać? Klimatyzacja przecież musi chodzić, a litr paliwa kosztuje 2 centy.


Likwidacja tych przywilejów musi kiedyś nastąpić. Najwcześniej odczuła do Indonezja, która z eksportera ropy stała się importerem netto. Dopłacanie do importowanej ropy to szybka droga do bankructwa, z kolei rezygnacja z dopłat to gwarantowane zamieszki; coś co nie specjalnie lubią jakiekolwiek rządy


Niska cena stymuluje popyt i oczywiście w krajach gdzie się to robi wzrosty są bardzo wysokie za OilWatchMonthly:



Trzeba zdać sobie sprawę, że generalnie są to bardzo biedne kraje z populistycznymi lub autorytarnymi rządami.


Bardzo śmiało raport Deutsche Banku traktuje USA, gdyż mówi wprost, że Stany za mało opodatkowują swoją benzynę, bowiem podatki nie rekompensują wydatków państwa na zabezpieczenie dostaw ropy (wojna w Iraku) i utrzymania infrastruktry. Więc jest to też pewna forma subsydiowanie paliwa.  Na samą wojnę w Iraku, Amerykanie powinny płacić o 54 centy więcej na galonie.


Chcesz się dowiedzieć ile kosztuje życie Amerykańskich żołnierzy?? Masz to na powyższym obrazku. Uwaga!!! diagram nie uwzględnia kosztów utraty życia Irakijczyków, ich zniszczonej infrastruktury oraz wojny w afganistanie ;) A to przecież nie wszystkie koszty.


Tak więc kraje, które mają ropę mogę mieć poważne problemy z przeznaczeniem dużych kwot na inwestycje w przyszłości, jeżeli nie zmienią swojej polityki dopłat do rodzimej konsumpcji. Pieniądze oczywiście mogą pochodzić od prywatnego kapitału jednak:





But those companies too are under-investing, because of instability (Nigeria, Iraq) sanctions (Iran), lack of population pressure/high per capita wealth (Libya, Qatar, Abu Dhabi), socialist policies (Venezuela) and ultimately excess capacity (Saudi). Of the top 10 remaining oil reserves holders, arguably only Saudi, Russia, Kazakhstan and possibly Iraq are investing sufficiently to allow for future oil demand growth. If 60% of the remaining top reserves holders are under-investing, given declines in the rest of the oil world, we can agree with consensus that supply has a major problem.



Lecz te kompanie również niewystarczająco inwestują (w ten rejon -AD) z powodu niestabilności (Nigeria, Irak), sankcji (Iran), braku presji społeczeństwa ze względu na duzy dobrobyt per capita (Libya (sic??), Qatar, Aby Dhabi), socjalistyczną politykę (Wenezuela) i ogromnych wolnych mocy produkcyjnych (Arabia Saudyjska). Z 10 największych krajów zasobnych w ropę prawdopodobnie tylko Arabia saudyjska, Rosja i Kazachstan i Irak inwestują wystarczająco dużo, aby sprostać wzrostowi popytu. Jeśli 60 procent z pozostałych najbardziej zasobnych krajów w ropę nie inwestują wystarczająco dużo, dając światu ogólny spadek wydobycia ropy, możemy się zgodzić z konsensusem, że podaż ma poważny problem.


wtorek, 6 kwietnia 2010

Peakoil, czyli peak demand czy supply - cz.1

To że nastąpi peakoil w przyszłości jest tak pewne, jak to że jabłko rzucone do góry kiedyś spadnie z powrotem na ziemie. Jednak sam szczyt możemy osiągnąć z czynników podażowych (supply) - mało fajna perspektywa, bądź z czynników popytowych (demand) - fajniejsza perspektywa. Oczywiście popyt zawsze się równa podaży i na odwrót.. to zawsze jest kwestia tylko ceny. Jednakże warto wiedzieć, czy cenę w górę winduje duży popyt przy malejącej podaży, czy też cenę w dół ciągnie mały popyt przy dużej podaży.


Deutsche bank na ten przykład w swoim newsleterze (HT Trystero):



wysuwa śmiałą tezę, że szczyt osiągniemy w roku 2016, ale z czynników popytowych a nie podażowych. Słowem nie będzie nam już potrzebne tyle ropy co dotychczas. W jednym z pierwszych akapitów piszą:

Demand: we now have a “disruptive technology” in the shape of the hybrid and electric car, that will very likely have a far greater positive impact on oil efficiency than the market currently expects.


Popyt: mamy teraz przełomową technologię w postaci hybrydowych i elektrycznych samochodów, która będzie miała o wiele większy pozytywny wpływ na efektywność wykorzystania energii z ropy niż rynek w chwili obecnej się spodziewa.



Ja również nie należę do panikarzy w tym temacie, gdyż wykorzystujemy energię bardzo niewydajnie i tak naprawdę nie przejmujemy się jej zużyciem, o czym świadczy między innymi ta sonda tutaj na blogu.


Jednak wiara w to, że rynek samochodów elektrycznych, który prawdę mówiąc jeszcze nie istnieje, odwróci nas od ropy w wystarczającym stopniu, żeby złagodzić geologiczny spadek wydobycia, który zresztą sam DB przewiduje również na 2016 rok, jest moim zdaniem daleko posunięta.


Oczywiście teza, że Amerykanie zaczną używać bardziej oszczędnych aut jest jak najbardziej słuszna. W końcu wraz z drożejącą ropą będą musieli w końcu patrzeć na cenę przy dystrybutorze. Oddzielną sprawą jest jeszcze to, czy popyt w USA spadnie ze względu na oszczędniejsze auta (przede wszystkim mniejsza pojemność silników), czy recesje, która zbankrutuje energochłonny przemysł. Co do popytu w Chinach to autorzy mają prostą receptę. Przejdą od razu na bardzo oszczędne samochody i samochody elektryczne, tak jak przeszli z komunikacji pisanej piórem, na komunikacje technologii 3G, omijając etapy pośrednie.


Cóż, z całym szacunkiem dla innowacyjności i karności chińczyków, ale jest ich tam 1.3 mld, a razem z Indiami 2,5mld i prawie nikt nie używa samochodu. Boom na motoryzacje dopiero się rozpoczął i trudno oczekiwać, że każdy sobie kupi elektryka za nawet 20 000 $, gdy będzie mógł kupić spalinowe nano za 2000 $. Śmiem twierdzić, że to właśnie małe i tanie oszczędne autka rozpoczną boom na ropę w Chinach i Indii, gdzie obecnie większość pomyka na rowerach.


Raport jest bardzo długi, także poświęcę na niego kilka wpisów. Tymczasem koniec części pierwszej :)


*******************************************************


Jako, że pojawiają się maile, ze nie gram nic polskiego (co nie jest prawdą, bo byli przecież Acidzi) dziś śpiewanie po polsku.


Szmaragdowa noc - w kryształowym zamku.... Nie mylić z kryształową nocą bo to inna noc była ;)


Skrócona wersja, gdyż nie mogę nigdzie znaleźć pełnego teledysku, a przecież ten kawałek w oryginale trwa 6 minut!


[Youtube:http://www.youtube.com/watch?v=2JGL-Kb2m6k]


piątek, 2 kwietnia 2010

O co chodzi z tym zyskiem NBP ?

Jak wiemy, zysk NBP powstaje głównie z dwóch źródeł. Pierwsze źródło to odsetki od obligacji, których to NBP ma 250 mld złotych. Jako, że obligacje są denominowane w walutach obcych, to pojawia się możliwe drugie źródło zysku, jakim są różnice kursowe. Jeżeli ma się zapakowane aktywa w 250 mld złotych w euro czy dolary to nie trudno policzyć, że osłabienie złotówki o 80 groszy to bagatela 50 mld złotych zysku. Sytuacja odwrotna jest w przypadku umocnienia złotówki, gdzie to samo 80 groszy, ale w drugą stronę daje nam 50 mld straty. Oczywiście w przypadku zysku z różnic kursowych nie zmienia nam się wysokość aktywów liczonych w euro czy dolarach. Zysk powstaje tylko z przeliczenia euro na złote po różnych kursach.



Łatwo więc dojść do wniosku, że zysk z różnic kursowych to żaden zysk. To tylko odzwierciedlenie w pasywach zmian wyceny aktywów, która w następnym roku może mieć ruch przeciwny. Stąd słusznym jest tego zysku nie pokazywać poprzez tworzenie rezerwy rewaluacyjnej. Księgowanie rezerwy jest bardzo proste. Dla adeptów księgowości szubieniczka: po stronie WN księgujemy koszty utworzenia rezerwy umniejszające zysk, po stronie MA zapisujemy utworzoną rezerwę w pasywach.



Jako że utworzenie rezerwy jest kosztem, to wiadomo, że koszt nam umniejsza zysk. I tak zamiast załóżmy zysku 56 mld złotych mamy 6 mld złotych. Skąd te 6 mld? Oczywiście z pierwszego źródła, czyli z odsetek od obligacji.
Zatem mamy zysk i trzeba go podzielić. Można go używać do podwyższenia kapitałów banku, albo go wypłacić do Skarbu Państwa. Z mocy prawa 95 procent zysku jest wypłacane do budżetu. Bank centralny ma jednak dwie możliwości wypłaty zysku. Taką jak w przypadku każdej spółki i taką, którą nadaje mu ustawa o NBP. W pierwszym przypadku NBP po prostu pieniądze z odsetek które ma w aktywach wypłaca, czym oczywiście umniejsza sobie o tą kwotę aktywa i pasywa (zysk zatrzymany to tylko 95 procent zysku roku obrotowego). Jednak tak się z reguły nie dzieje. Bank Centralny może jako jedyny zjeść ciastko i mieć ciastko. Może zatrzymać pieniądze w aktywach i kupić za nie kolejne obligacje, natomiast na wypłatę rządowi wyemitować odpowiednią ilość złotówek. Oto powstała emisja, która jest pokryta nowymi obligacjami. Że jest to globalna piramida finansowa pisałem nie raz.



O co jest spór? Spór jest właśnie o ten zysk na różnicach kursowych. Jako że nasz budżet potrzebuje kasy, to chcemy zmienić sposób liczenia zysku i mniej zapisać na rezerwę rewaluacyjną, żeby według prawa zysk końcowy był większy i móc więcej wypłacić. Tak o to mamy wydrukować złotówki nie tylko na pustym dolarze, ale również na różnicy kursowej :D



Jest żenujące, że w kwietniu NBP dopiero ustala zysk który powinien już być dawno ustalony, a w mediach powstała przepychanka na linii rząd - NBP. Tym bardziej, że przepychanka dotyczy czasu przeszłego. W końcu zysk NBP był wypracowany w 2009 roku w pewnym porządku prawnym i w takim samym porządku powinno być sporządzone sprawozdanie finansowe. Mówienie teraz o jakiś zmianach to naprawdę latynoskie standardy. Jeżeli rząd chce pieniędzy to niech zacznie oszczędzać i zaprzestanie obiecywania gruszek na wierzbie kosztem innych. W pierwszej kolejności można wyciąć program „Rodzina na swoim, a rząd na moim”.



Oczywiście w mediach burza ustami osób które kompletnie nie wiedzą o co chodzi, a krytykują z kartki. Ale czego się spodziewać skoro na spotkaniu z rządem na wizji samemu Skrzypkowi do ucha szeptała Zyta Gilowska co ma mówić. Kiedyś się śmialiśmy z Prezydenta Busha że pomylił na wizycie roboczej w Chinach dewaluacje z deprecjacją. Nasz prezes NBP myli aprecjację z deprecjacją :D



Zarząd NBP miał napisane oświadczenia na kartkach, a i jeszcze bez kłótni z  prezesem Skrzypkiem znowu na wizji, że czyta nie z tej kartki co trzeba, się nie obyło. Generalnie kompletna żenada, a szkoda bo akurat Skrzypek i NBP ma rację. Wstecz się prawa nie zmienia.

czwartek, 1 kwietnia 2010

Run na Hrywne ?

Nie wiem czy to żart prima aprilisowy czy nie ale chyba Rzepa nie robiła by sobie takich żartów z bratniego narodu. za rzepą:
Narodowy Bank Ukrainy (NBU) wprowadził zakaz otwierania depozytów w Dolarach i Euro dla osób prywatnych. Zarzadzenie w tej sprawie czeka na zgodę ministra sprawiedliwości.

Zdaniem ekspertów NBU chce zwiekszyć rezerwy hrywny na rynku finansowym oraz ustrzec klientów przed bankami, które zarabiają na zmianie walut.

Depozyty w walucie są otwierane, ale na okres kilku miesięcy. Analitycy przewidują także, iż decyzja NBU zniechęci zachodnich inwestorów. W 2009 r. oszczędności Ukraińców w dolarach sięgnełu 13.87 mld $. W hrywnach 26 mld $. Gazeta "Deło" napisała wczoraj, że obecna kondycja banków na Ukrainie jest najgorsza w Europie.

Link do artykułu w Deło jest tutaj. Natomiast na stronach Banku Centralnego Ukrainy nie ma wzmianki o rzekomym zakazie; być może z racji że jest to jeszcze zarządzenie nie wprowadzone w życie. Mimo wszytko warto kliknąć na stronę banku... stopy procentowe w granicach 20 % ... Brrrr.

Jeżeli informacja byłaby prawdziwa to jest to prosty model argentyński w powstrzymywaniu runu na hrywnę.. bo czymże jest ucieczka od hrywny do depozytów dolarowych i to na taką masową skalę.

Jeżeli jednak to jest żart Rzepy, to przyrzekam... 1 kwietnia chodzę tylko na spacery po lesie i nie czytam gazet.








Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...