W Witrschaftwoche ukazał się wywiad z Marc'em Faberem. Odpowiedzi Fabera pokrywają sie prawie w 100 % z wpisami na tym blogu. Polecam lekturę.
Wirtschaftswoche: Panie Faber, czy Niemcy otrzymają wkrótce swoją ukochaną markę?
Marc Faber: Możliwe, że pewnego dnia Niemcom znudzi się pomaganie innym państwom strefy euro - i że pewnego dnia zrezygnują z euro. Ja w to jednak nie wierzę.
Dlaczego nie?
Ponieważ brakuje ku temu politycznej woli. Polityka chce pozostawić strefę euro taką, jak jest. A przy aktualnym kursie euro w stosunku do dolara Europejczycy są szczęśliwsi niż w listopadzie, kiedy euro kosztowało 1,51 dolara. Słabe euro wspiera eksport.
Czy Europa jest jednorodnym organizmem? Kiedy Francja zagroziła wystąpieniem ze strefy euro, niemiecki rząd się ugiął. Kanclerz Angela Merkel wzbraniała się najpierw przed otworzeniem szkatułki.
I miała całkowicie rację. Jednak wtedy podjęto polityczne decyzje. Nie mogę ich oceniać. Jestem ekonomistą i doradcą finansowym. Należy założyć, że także euro jest ostatecznie tylko walutą jak dolar, i z czasem zmaleje także siła nabywcza euro.
Czy świat potrzebuje Międzynarodowego Funduszu Walutowego?
Nie sądzę. Nie sadzę też, by niezbędne były banki emisyjne. Jednak mamy je i musimy z tym żyć. Są to instytucje, które powstały raz i nie zostaną już zlikwidowane. To organ, który rośnie jak rak. Urzędnicy i pracownicy tych instytucji nie są zainteresowani likwidacją samych siebie. Ponadto państwa kontrolujące MFW mogą osiągać za jego pomocą pewne cele gospodarczo-polityczne i geopolityczne.
Czy MFW jest przedłużeniem ramienia amerykańskiej polityki finansowej?
Po części tak. USA mają najwięcej do powiedzenia, ale są także inne kraje. Kiedy MFW przyznaje kredyty, muszą na to wyrazić zgodę także państwa jak Hiszpania i Włochy, czyli państwa z problemami finansowymi wnoszą swój wkład do pakietów pomocy.
Czy to będzie funkcjonować?
Krajom, które stoją u progu bankructwem, czyli np. Grecja, Hiszpania czy Portugalia, można pomóc przez jakiś czas kredytami. Jednak kiedy sytuacja jest zasadniczo beznadziejna, to nie jest to oczywiście rozwiązaniem problemu, tylko odsunięciem go w czasie.
Dotyczy to wszystkich pakietów pomocy?
Tak. Uważa się wprawdzie, że za pomocą tych pakietów poważne załamanie gospodarki może być rozłożone w czasie na okres pięciu do dziesięciu lat. Nie jestem tego zdania. Wręcz przeciwnie, to pogorszy sytuację.
Szef FED Ben Bernanke powiedział właśnie, że nie pojmuje rozwoju cen złota. Może mu Pan w tym pomóc?
Powiedziałbym mu: Kiedy ustanowisz zerowe oprocentowanie, a twój bank emisyjny będzie drukował pieniądze, zadaj sobie pytanie, co woleliby inteligentni ludzie - banknoty czy złoto?
Wskaźniki gospodarcze sygnalizują wyraźnie słabszy wzrost na całym świecie, malejącą podaż pieniądza i kredytów bankowych, wygasanie pakietów koniunkturalnych, wzrost kosztów finansowych w przedsiębiorstwach.
Wzrost osłabnie ponownie w ciągu najbliższych sześciu miesięcy. Proces ten już się rozpoczął.
Sygnalizują to także giełdy państw rozwijających się?
Pokazuje to przede wszystkim, że mamy do czynienia ze spowolnieniem w Chinach. W drugiej połowie roku Chiny odnotują wyraźnie mniejszy wzrost. Zamiast 10-12 proc. wyniesie on jedynie 6 do 7 procent.
Czy Chinom grozi załamanie?
Sygnały ostrzegawcze już są.
Co mogłoby to wywołać? Rynek nieruchomości?
Sytuacja tam jest bardzo mglista. Na chińskim rynku nieruchomości mamy do czynienia z nadmiarem podaży. Wiele kredytów może zostać niespłaconych. Chińska giełda rozwija się już od miesięcy słabiej niż inne giełdy. Spada także cena miedzi, podobnie jak cena dolara australijskiego, który jest uzależniony od zapotrzebowania na surowce. Wszystko to oznacza, że w Chinach nie wszystko idzie najlepiej. Surowców bym teraz nie kupował.
Mimo to wygląda Pan na odprężonego.
Akurat spędziłem weekend ze znanym amerykańskim ekonomistą Nourielem Roubini, byłym ekonomistą Merrill Lynch Davidem Rosenbergiem i strategiem inwestycyjnym Garym Shillingiem. Wszyscy oni mają nadzwyczaj negatywne zdanie o światowej gospodarce, Europie, euro i rynkach inwestycyjnych.
Nie obejdzie się bez drukowania pieniędzy?
Bernanke będzie argumentował, że nie można znacznie podwyższyć ilości pieniędzy, ponieważ nie ma presji inflacyjnej. Możliwe jest jednak, że gospodarka osłabnie a giełdy będą mimo to rosły. Pesymiści jak Rosenberg uważają za możliwe, że S&P 500 spadnie do 500 punktów - oznaczałoby to 50 procentowy minus. Tego jednak nie oczekuję. Uważam, że spadki giełdowe w USA i w Europie z marca 2009 już się nie powtórzą, ponieważ banki emisyjne zaleją świat pieniędzmi.
Więc spadki giełdowe powodują presję, na którą reaguje się drukowaniem pieniędzy?
Tak. Dla zadłużonej gospodarki malejąca wartość aktywów jest problematyczna. Kredyty nie mają wtedy pokrycia i stają się szybko kredytami toksycznymi. Banki emisyjne chcą temu za wszelką cenę zapobiec i windują ceny aktywów.
Banki emisyjne mówią, że zbiorą na czas pieniądze z rynków.
Dotychczas nikt tego nie zrobił. Wręcz przeciwnie, emisja pieniędzy trwa dalej. Do poważnej inflacji nie dojdzie może już jutro, mam jednak wątpliwości, czy pieniądze nie strąca z czasem na wartości. W ciągu ostatnich 100 lat mieliśmy potężne załamanie siły nabywczej. Kiedy w latach siedemdziesiątych pracowałem w Nowym Jorku, mogłem kupić obraz Picassa za 50 tys. dolarów, który dziś kosztuje kilka milionów.
Mimo to nie wiemy, w jakim tempie pieniądze będą traciły na sile nabywczej.
Coraz szybciej. Dlatego jako alternatywę dla gotówki polecam złoto i srebro.
Rynki są raczej nastawione na deflację. Spadło oprocentowanie niemieckich i amerykańskich obligacji państwowych, które uchodzą za pewne inwestycje.
Widzę to inaczej. Przyjmijmy jednak, ze deflacjoniści mają rację i dojdzie do ponownego załamania gospodarki. Deficyty budżetowe staną się jeszcze większe, ponieważ zmaleją wpływy z podatków, a rządy będą podnosiły wydatki, aby rozruszać gospodarkę. Wtedy zmaleje wypłacalność państw.
Jednak akcje nie byłyby także pierwszym wyborem.
To zależy od akcji. Jeżeli gospodarka nie ma się najlepiej, maleje także konkurencyjność, ponieważ upadają słabe firmy. Wiodące firmy z solidnym bilansem przetrwają i zyskują udziały w rynku. Kiedy dojdzie do kompletnego załamania, mam ciągle jeszcze prawo własność do przedsiębiorstwa. W Niemczech akcjonariusze dużych spółek ocalili swoją własność mimo dwóch wojen. Tymczasem na obligacjach stracono dwa razy. W dzisiejszej sytuacji ryzykiem jest nieposiadanie akcji.
Dotyczy to także akcji BP?
BP nie interesuje mnie jako inwestora. Koncern jest teraz piłką do gry dla polityki. Nie jestem adwokatem, który może ocenić, kto jest odpowiedzialny za katastrofę w Zatoce Meksykańskiej - BP czy Transocean i Halliburton jako użytkownicy platformy.
Powiedział pan, że obecnie unikałby pan surowców przemysłowych. Dotyczy to także ropy?
Cena ropy nie wzrośnie znacznie w najbliższym czasie. Stanie się tak jednak pod względem długofalowym, właśnie z powodu katastrofy w Zatoce Meksykańskiej. Firmy nafciarskie będą teraz ostrożniejsze i będą wydobywały mniej ropy. Jednak nie powinniśmy sądzić, że BP za to zapłaci. Koszty poniesiemy wszyscy, płacąc więcej za benzynę.
tłumaczenie www.money.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Rewolucje
Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...
-
No i proszę, coraz ciekawiej za wielką wodą. Mamy już wymyślony przez nich pusty pieniądz, widzieliśmy piramidę finansową Madoffa, teraz się...
-
Wszystkie państwa strefy euro będą ściśle przestrzegać zobowiązań budżetowych, poprawią konkurencyjność i równowagę makroekonomiczną. Deficy...
-
No i proszę. My tu rozprawiamy o płacy minimalnej, tymczasem postęp kroczy w tej dziedzinie wielkimi krokami. Okazuje się że w Hong Kongu, k...
Rzeczywiście - niezłe. Ale nad Chinami się tylko prześliznął. Konstatacja, że ich wzrost spowolni jest nie całkiem przekonująca.
OdpowiedzUsuńSam podobnie spodziewałbym się dużych perturbacji pod koniec roku, ale ten timing wywodzę raczej z psychologii niż z finansów.
Przyznam, że jestem ogólnie zaskoczony dotychczasową skutecznością gaszenia ognia ropą. Problemy jakoś jednak dają się przesuwać w przyszłość bez końca, niczym goście w hotelu Cantora.
Im więcej o tym myślę, tym mniej z tego rozumiem.
Czy mógłbyś przybliżyć laikowi kiedy "stracono na obligacjach dwa razy"?
OdpowiedzUsuńk43r
OdpowiedzUsuń"Czy mógłbyś przybliżyć laikowi kiedy „stracono na obligacjach dwa razy”?"
faber pisze o Niemczech i jak przypuszczam o XX wieku.
zatem bedzie to okres republiki weimarskiej z jej hiperinflacją oraz bankructwo obligacji III rzeszy.
Tego akurat osobnika mało czytuję, bo zniechęcały mnie odwołania do niego w miejscach gdzie leje się rzeka niekompetencji. Jednak widzę że niegłupio gada. W zasadzie to się z nim zgadzam.
OdpowiedzUsuń@MCH
Co do gaszenia ognia ropą, to jeśli ograniczasz swoje źródła do gloom-doom-owych blogów to nie dziwię się że jesteś zaskoczony i coraz mniej rozumiesz.
Po pierwsze uważam że część bailoutów (szczególnie na początku kryzysu) miało sens i dało owoce. Część była oczywiście bezsensowna i szkodliwa.
Po drugie owoce można obserwować wyłącznie z dłuższego dystansu czasowego wstecz. Zatem za 10 lat dopiero będziemy mogli zobaczyć jak gaszenie było skuteczne.
@www.ePortfel.com
OdpowiedzUsuń"Po drugie owoce można obserwować wyłącznie z dłuższego dystansu czasowego wstecz"
Skutki można ocenić już dzisiaj. Bailouty wydrenowały kieszeń podatnika na przyszłe 20 lat.-)
W sumie, to istnieją dwie szkoły bailoutów, czyli dopłat - do producentów lub do konsumentów. O ile dopłaty do producentów o ile obejmują bezpieczeństwo narodowe, mają sens, to dopłaty dla konsumentów (poza dopłatami socjalnymi) zwykle nie mają większego sensu. Dopłaty do banków, co już widać, okazały się dopłatami do konsumentów i to niezwykle bogatych, bo składających się ze śmietanki bankowej, która na bailoutach skorzystała i to wielokrotnie, raz, nie zapłaciwszy za swoje grzechy bankructwem, dwa, wypłacając sobie ogromne premie, a trzy manipulując rynkiem akcji.
Bardzo rozsądne wypowiedzi. Mnie osobiście martwi ostatnie pytanie, a właściwie odpowiedź na nie, gdyż obstawiam wzrosty ropy... głównie z przyczyn politycznych tj. ryzyko konfliktu z Iranem, decyzje na temat ograniczenia odwiertów - Zat. Meksykańska
OdpowiedzUsuńCzy ktoś jest w stanie wyjasnić mi następującą kwestię? Dlaczego pieniądze z planu ratunkowego Paulsona poszły na ratowanie zagrożonych banków, które same w to bagno się wpuściły, natomiast nie wykorzystano tej kasy na spłatę hipotek Amaerykanów utopionych w kredytach hipotecznych? Czy nie lepiej spłacić długi Amerykanów ich pieniędzmi z podatków, niż dotować przestępcze organizacje finansowe? Czy jest jakiś słaby punkt mojego myślenia? Czy umknął mi jakiś ważny szczegół, który uniemożliwia takie rozwiązanie? (Ludzie zachowują domy, banki odzyskują płynność, dramat setek tysięcy rodzin zażegnany). Proszę o poważne potraktowanie mojego pytania.
OdpowiedzUsuń@Maciek
OdpowiedzUsuń"Czy jest jakiś słaby punkt mojego myślenia?"
I owszem, są. Po pierwsze bankierzy nie ponieśliby straty i nie nauczyli by się na własnych błedach - zupełnie jask teraz. Po drugie osoby, które regularnie spłacają okazali by się frajerami;-) i roznieśliby ten rząd jeszcze szybciej, a system załamałby się jeszcze szybciej, bo została by zakwestionowana zasada, że odpowiada się za swoje długi. W sumie, byłoby tak jak teraz, tyle, że do tłumu bezrobotnych dołaczyłoby kilka tysięcy takich, którym się bezrobocie i bankrutctwo należy od dawna.
Obecne rozwiązanie jest dla władzy korzystne na kilka sposobów:
- system pożyje troche dłużej
- ludzie sa mniej zdenwrwowoani, bo na razie nie spłacają rządowych długów
- a bankierzy, znajomi władzy, wykorzystali okazję i nakradli się publicznych pieniędzy i niewątpliwie, część z tych pieniążków sróciła z powrotem do ludzi władzy. Zresztą teraz oni sie tak szybko zmieniają, że dzisiaj u władzy, a jutro w banku, albo na odwrót., no, ale, aby taką karuzelę zatrzymać, to nalezałoby wyciąć w pien administrację federalna i stanowa wyższego szczebla, rząd, kongres, senat i połowę bankierów, czyli zrobić rewolucję;-) Władza nie lubi rewolucji, a szczególnie takiej, którą nie da się sterować;-)