piątek, 29 października 2010

Budżet unijny na 2011

Poniżej drobna demagogiczna ciekawostka. Czyż to nie interesujące że Unia, która jako struktura nie ma jeszcze 30 lat a już wypłaca emerytury swoim były pracownikom? Unia, bo przecież emerytura państwowa to rzecz dodatkowa. Co więcej; obecnym opłaca szkoły dla dzieci i to śmiem twierdzić nie na uniwersytecie w Koszycach. Ponad 8 mld Euro na pensje. Kawał pieniądza. (kliknij aby powiększyć)


ht mm

wtorek, 26 października 2010

Życie na kredyt

Doxa wyszperał skądś film pokazujący losy 99-siątek, czyli osób którym kończą się przedłużone 99 tygodniowe zasiłki. Samo przedłużenie tych zasiłków kosztowało 100 mld $ ale umówmy się że ta kwota to nic w porównaniu z bailoutem banków i innych instytucji finansowych z państwowym Fannie & Freddie na czele. Poniżej materiał



Jeżeli nie działa tutaj bezpośredni link


Co jest urzekające to widok osób które mając 40-50 lat muszą sprzedać dom i żyć praktycznie na ulicy. Część u rodziny bokiem, większość w samochodzie. Naprawdę interesujący jest widok osoby, która zarabiała 200 000 dolarów rocznie i teraz musi sprzedać dom (całkiem duży pałac) i zajmować się zawodowo odkurzaniem.


Ja naprawdę czegoś tu nie rozumiem. Jak po 30 latach życia zawodowego można nic nie mieć? Mało tego... Mieć same długi.


Oczywiście Ci ludzie w poprzednich dekadach świetnie się bawili. Nowe mieszkania, nowy samochód co 2 lata, kina, wakacje, restauracje, weekendowe wypady do Vegas. Teraz po 30 latach nie mają nic, nawet mieszkania; tylko dług. No jakbyś to nazwał?


Dobrze, że ten kryzys nastał najpierw na zachodzie. Może Polacy przestaną w końcu się zachłystywać tak bardzo konsumpcjonizmem i życiem na pokaz. Kupowanie sobie co rusz nowych gadżetów może i jest fajne, dopóki nie uświadomimy sobie, że tak naprawdę nic nie mamy i żyjemy ponad stan. Czasami to uświadomienie przychodzi późno.. czasami wcale, gdyż wszystko może się kręcić do przodu do emerytury. Living on the edge to sport który ma swoje ryzyka i tak jak balanga trwała fajnie przez poprzednie lata, tak teraz trzeba płacić za swoją dziecinadę. Oczywiście każdy może powiedzieć, że przecież takie były koszta utrzymania, że przecież coś też mi się należy od życia i tym podobne komunały. Niestety, pierwsze na co powinieneś wydawać swoje pieniądze, to na gromadzenie nudnych oszczędności. Owszem dom to również forma lokowania kapitału, warto na nią również wziąć kredyt, ale licz siły na zamiary. Kredyt ma pracować dla Ciebie, a nie robić z Ciebie niewolnika.

czwartek, 21 października 2010

Puste hipoteki

No i proszę, coraz ciekawiej za wielką wodą. Mamy już wymyślony przez nich pusty pieniądz, widzieliśmy piramidę finansową Madoffa, teraz się okazuje, że kredyty sprzedawane w paczkach  (tak zwane MBS, CDO lub SIV) inwestorom, były sprzedawane kilkakrotnie różnym klientom. Krótko mówiąc ten sam kredyt został sprzedany kilka razy różnym inwestorom. I teraz każdy z tych inwestorów chce mieć takie samo prawo do tego samego domu.


Czy to nie przypomina zabawy tanecznej z krzesłami? Wszyscy tańczą ostro nawaleni wokół krzeseł i nagle muzyka przestaje grać, każdy musi usiąść i sie okazuje że krzesło jest tylko jedno.


Wszystko wskazuje na to, że hipotekami handlowano tak szybko, że w ferworze walki zgubiono przedmiot handlu :D Zresztą ten cały bałagan z wieloma właścicielami tego samego domu wiele nie odbiega on konstrukcji pustego pieniądza jaki mamy obecnie. Tak jak w banku twój depozyt jest zabezpieczony częściowo pieniędzmi w rezerwach, tak i tutaj Twoje prawo do hipoteki jest częściowo zabezpieczone. Do czasu jak nie będzie runu na hipoteki szafa gra. Run jest jednak w tym przypadku znacznie szybszy, bo jak papier przestaje płacić odsetki, to trzeba go albo opchnąć (brak rynku), albo pociągnąć z prawa przypisanego do papieru... i tu muzyka przestała grać i nie dla każdego krzesło zostało :)


sobota, 16 października 2010

Konkurencyjność

Władcy tego świata, a konkretnie władcy poszczególnych krajów zastanawiają się jak przywrócić swoim krajom równowagę i jak pobudzić wzrost gospodarczy. Trudno otworzyć jakąś gazetę i nie natknąć się na artykuły o wojnach walutowych, o cłach zaporowych, o wojnach handlowych.


Naród zamieszkujący dane państwo może zwiększyć swoją konkurencyjność zasadniczo na trzy sposoby:


...




  1. Poprzez wewnętrzną dewaluację, czyli obniżkę płac

  2. Poprzez dewaluację swojej waluty, czyli dodruk

  3. Poprzez wzrost produktywności.


Te 3 punkty sprowadzają się w zasadzie do dwóch. Albo pracuje za mniej, albo potrafię wytworzyć w określonym czasie więcej. Te sposoby, jak słusznie można zauważyć odnoszą się zarówno do całych gospodarek jak i pojedynczego człowieka.


Obecne działania władców krajów można, sprowadzić do dwóch pierwszych punktów. Albo obniża się płace tak jak na Łotwie czy Grecji, albo drukuje pieniądze tak jak w Wielkiej Brytanii czy USA. Grecja czy Łotwa dlatego nie może drukować, gdyż nie posiada dostępu do prasy drukarskiej, która jest w niezależnym od nich ECB. Gdyby mieli, drukowali by na potęgę, gdyż drukowanie jest znacznie mniej bolesne od cięć w budżetówce i efektów cięć prywatnych przedsiębiorców. To drugie, mimo że od nich niezależne, znacznie wpływa na agresję elektoratu, a ta agresja jak wiadomo wśród polityków jest niemile widziana;) . Kto może, to drukuje, gdyż druk wzbudza tak ulubioną przez wszystkich inflację. To znaczy, ani nie wytwarzam więcej, moze nawet mniej, a moja płaca jest na stałym poziomie, a może nawet otrzymuje podwyżkę :) Cuda Panie! Cuda!


Oczywiście żadnych cudów nie ma. Realna płaca spada, siła nabywcza maleje, mimo ze na koncie mam coraz więcej. Prawdziwy wzrost zamożności wynika z wzrostu produktywności gospodarki, niczego więcej.


Konkurencyjność państw prawie niczym nie różni sie od konkurencyjności poszczególych ludzi. Jeżeli człowiek na rynku pracy nie jest konkurencyjny, to albo obniża swoje oczekiwania finansowe, albo podnosi swoje kwalifikacje, żeby móc świadczyć pracę więcej wartą, za którą ludzie są w stanie więcej zapłacić. Jak ktoś się obraża na ten mechanizm, to zawsze będzie sfrustrowanym człowiekiem obciążającym złego luda za swój brak konkurencyjności.


Człowiek eksportuje swoją pracę, za owy eksport otrzymuje pieniądze, za które importuje pracę innych ludzi.


Z państwami jest podobnie, z tym że zasadniczą rolę pełni produkowanie (pracowanie) na własne potrzeby. W końcu w państwie jest dużo ludzi, każdy posiada z nich jakieś umiejętności, które pozwalają zaspokoić potrzeby innych w obrębie tego samego państwa.  Jeżeli na danym rynku (państwie) produkuje się dużo wartościowych dóbr (wysokie PKB na głowę mieszkańca)  i wytwórcy tych dóbr je konsumują, to wymiana handlowa może nie mieć takiego znaczenia. Gdyby świat był jednym krajem to rozbawialiśmy by o eksporcie i imporcie?  Do kogo byśmy mieli eksportować i od kogo importować? Do kosmitów :D


Świat jest jednak podzielony na kraje, a konkretnie na rynki, gdyż zdaża się że kilka krajów mogą tworzyć jeden rynek. Taką ambicję ma UE ze swoim wspólnym obszarem walutowym, otwartymi granicami i wspólnym prawem, jednak pozostają ciągle pewne bariery takie ja różne języki, różna kultura i różne zaszłości historyczne. Najlepiej zintegrowanym rynkiem w UE jest chyba rynek tworzony przez Niemcy i Austrię, gdzie tych barier jest najmniej.


Nasza emigracja po roku 2004 to wynik scalania rynków. Nagle bariera granic pękła i rynek sam dążył równowagi poprzez dyfuzję siły roboczej. Rachunek ekonomiczny sprawił, że alokacja zasobów ludzkich następowała w UK, a nie w Polsce.


Poziom życia i zarobki zależą w prostej linii od wydajności, lecz uwaga... również od wydajnego otoczenia.


Tą nieścisłość można sobie wytłumaczyć odpowiadając na proste pytanie. Dlaczego fryzjer w Londynie zarabia znacznie więcej od fryzjera w Polsce, a fryzjer z Polsce zarabia znacznie więcej od fryzjera w Bangladeszu. Przecież są tak samo wydajni. Obcięcie włosów nożyczkami nie potrzebuje jakiś super zaawansowanych narzędzi, niewiadomo jakiej wiedzy. Czas usługi jest taki sam. No więc o co chodzi? Dlaczego mimo tej samej wydajności zarobki się tak drastycznie różnią?


Zasługa oczywiście w otoczeniu. Jeżeli gospodarka produkuje w dużej mierze wysoko przetworzone produkty, czytaj wartościowe, i ludzie w tych branżach z racji swych umiejętności dużo zarabiają mają znacznie więcej pieniędzy do wydania. Z drugiej strony każdy chce dużo zarabiać i pracować w branżach wysoko produktywnych, jednak ktoś musi tym fryzjerem zostać... I owszem zostaje, ale za o wiele większe pieniądze. Ludzie są w stanie płacić więcej fryzjerowi za usługę, a fryzjer porzuca wizje swojej drogi życiowej w branży satelitarnej poprzez zajęcie się o wiele prostszym fryzjerstwem. Sam fryzjer oczywiście nie zastanawia się nad tym planując swoją drogę życiową. Widzi jakie ma otoczenie i może stwierdzić, że życie fryzjera mu odpowiada. Ma w końcu dużą pensję; ma dzięki otoczeniu wysoko wydajnych innych sektorów gospodarki.


Tu zresztą ciekawa uwaga do zwolenników dystrybucji dochodu narodowego. Czy nie wystarczy, że bardziej wydajni podnoszą cały rynek płacowy na danym obszarze? Czy trzeba im jeszcze wyjmować dodatkowe pieniądze z kieszeni? W imię czego?


Dojście jednak do stanu wysokorozwiniętej gospodarki jest bardzo długie i z reguły trwa wiekami. Głównym czynnikiem wysokiej produktywności jest narośnięcie w gospodarce kultury technicznej. Tam gdzie ludzie z pokolenia na pokolenia przekazują swoje umiejętności, gdzie edukują się w technologiach, tam i wytwarzane są wysoko przetworzone dobra. Siłą rzeczy dochodzą do takiego stanu, gdzie pewnych prostych rzeczy po prostu nie robią, bo wytwarzają inne rzeczy, o wiele bardziej wartościowe. Ich czas pracy jest po prostu więcej warty. Te inne rzeczy są importowane z innych krajów (rynków), gdzie ludzie niżej opłacani (a więc których praca jest mniej warta) robią to za nich. Takie na przykład Niemcy nie robią zabawek plastikowych, mebli i innych technologicznych drobnostek. Robią to za nich Chińczycy.. Ale i też Niemcy wiedzą, że za dwie maszyny i licencje na know-how wysłane do Chin, mogą sobie kupić cały kontenerowiec chińskich świecidełek. Po co by mieli robić te świecidełka?


W Niemczech szczycą się zresztą powiedzeniem, że cały świat produkuje w fabrykach towary, a Niemcy produkują fabryki. I będą to robić nadal, gdyż kultura techniczna u nich ciągle narasta.


Wydajność (produktywność) to jest w ogóle ciekawa rzecz do przemyśleń. Możemy wyróżnić dwa rodzaje; ilościową i jakościową.


Ilościowa produktywność jest dość prosta, mogę ją mierzyć poprzez ilość wyprodukowanego dobra w danej jednostce czasu. Dla przykładu drwal osiłek przy pomocy siekiery może mi wyciąć dwa razy więcej drzew w ciągu 8 godzin niż drwal chuderlak. Drwal osiłek jest dwa razy więcej wydajny.  Efekty ich pracy są wynikiem funkcji zaangażowanych czynników produkcji. Jednym czynnikiem jest czynnik ludzki w postaci drwala, a drugim jest czynnik kapitałowy w postaci siekiery. Te zależności określa nam funkcja produkcji. Jeżeli zwiększę ilość drwali to automatycznie wzrośnie mi produkcja ściętych bali, ale mogę zamiast zatrudniać nowych drwali dać im więcej dóbr kapitałowych. I nie chodzi tutaj o to żeby jeden drwal pracował 3 siekierami naraz. Drwal chuderlak wyposażony w taki cacko:






Zastąpi mi pracę legionu drwali z siekierami. Żeby jednak takie coś zastosować, to trzeba mieć przede wszystkim kapitał, a więc skumulowany efekt produktywności z przeszłości oraz otoczenie pozwalające na pracę tak drogim sprzęcie. Podejrzewam że w rosyjskiej tajdze taki sprzęt byłby pierwszej nocy zdemontowany na sprzedaż złomu i metali kolorowych, a z tranzystorów lokalna ludność zrobiłaby sobie wisiorki. Zresztą, znam przypadki, gdzie w policyjnych Chinach najnowocześniejszy kombajn do prac polowych zbiera buraki cukrowe w asyście komanda uzbrojonego w AK47 :)


Balansowanie pomiędzy stosunkiem zaangażowania kapitału i ludzi do produkcji to chleb powszedni analityków zajmujących się wyceną projektów inwestycyjnych. Kupno maszyny jest porównywane z alternatywna możliwości produkcji przy pomocy większej ilości ludzi. Jeżeli poziom płac na danym stanowisku jest wystarczająco wysoki, to opłaca się zastosować maszynę która wykona tą samą produkcję mniejszą ilością ludzi. Może to brzmieć bezdusznie, ale w Niemczech nikt nie płacze z tego tytułu, że paltyzator układa worki. Mają inne zajęcia, więcej warte niż układanie worków.


Drugi rodzaj produktywności to produktywność umysłowa, a więc ciągle obracamy się wokół kultury technicznej. Inżynierowie w Apple nie zarabiają na skręcaniu Iphonów. Oni je wymyślają, projektują, wytyczają nowe technologie... za to Apple ma największe zyski. Produkcją mogą  zając się Chińczycy. Świat zachodu głównie opiera się na projektowaniu, na know-how. Na tym się najlepiej znają, na główkowaniu... to po co mają bawić się śrubkami?


Oczywiście nie każda gospodarka jest dobrze zbilansowana. Powstają napięcia, gdzie nadmierny dług umożliwiał konsumowanie dóbr w oderwaniu od swojej rzeczywistej produktywności. Takie USA, które przy pomocy najtańszego pieniądza w świecie mogły się zadłużać za granicą poprzez swój system bankowy i konsumować. Gdzie rządowe agencję takie jak Fannie Mae i Freddie Mac ubezpieczały i kupowały dług dawały fałszywy sygnał na rynku. Nie włączył się mechanizm samoregulacji na rynku, gdyż deficyt w wymianie handlowej był z powodzeniem kompensowany przypływem taniego kapitału z zewnątrz. Oczywiście bonanza nigdy nie trwa wiecznie i teraz włączył się naturalny mechanizm w postaci bezrobocia. Bezrobocie to sygnał, tak jak 40 stopni na termometrze, że coś ze zdrowiem jest nie tak. Amerykanie za dużo zarabiają w stosunku do swojej produktywności. Bezrobocie jest sygnałem, że owe płace muszą być niższe.


I tu dochodzimy do początku wpisu. Bezrobocie można zbić poprzez obniżkę płac sektora prywatnego i to w tej chwili się dzieje, lecz pomału. W znacznej mierze ma tu wpływ elastyczność rynku pracy i jego regulacji. Im większa elastyczność regulacji, tym rynek szybciej znajduje swoją równowagę. Drugi czynnik to ruchy kapitału. Przenoszenie fabryk to nie natychmiastowa operacja. Gospodarka w świecie dóbr fizycznych porusza się bardziej jak ruchy płyt tektonicznych.


Bezrobocie można również zbić poprzez dewaluację waluty używanej na danym rynku. Owszem można, jednak takie obniżenie płac wszystkich pracowników nie zawsze jest dobre we wszystkich branżach. W końcu nie każdy pracownik na danym rynku ma za małą wydajność w stosunku do swojej pracy. operację dewaluowania waluty poprzez jej druk można przyrównać do operacji odchudzania narodu. Wyobraźmy sobie, że stwierdzamy że naród jest chory na otyłość i średnio każdy obywatel jest o za 20 kg za gruby. Wyobraźmy sobie, że rząd rzuca czar na każdego obywatela i każdy natychmiast chudnie o 20 kg. To prawda. Średnia waga spadła o 20 kg w narodzie, ale też nie każdy miał nadwagę. Ktoś może umrzeć z niedowagi.


Poniżej inna wydajność.. Wydajność ilościowa z główkowaniem.


[Youtube:http://www.youtube.com/watch?v=vIXkB5nrEiY]


Dlaczego i pomysł i produkcja jest prowadzona w USA i Niemczech? Widocznie w Chinach jeszcze nie ma inżynierów mogących obsługiwać ten proces :) Kultura techniczna.. To ona pcha sprawy naprzód.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=-0bXizlEzI0]










czwartek, 7 października 2010

Tiry na tory ?

W mediach coraz głośniej o akcji Tiry na tory. Pierwsze skojarzenie jakie idzie za akcją obywatelską finansowaną przez EU to kolejny absurd. W końcu tiry na tory, samoloty na drogi, a pociągi na morze.


Jak się jednak okazuje, tiry są po prostu dotowane przez innych użytkowników dróg. Według amerykańskich testów robionych jeszcze w latach 50 obliczono różnicę pomiędzy stopniem niszczenia dróg przez różne pojazdy. Jak się można domyśleć zmienną jest głównie waga pojazdu, a konkretnie nacisk na oś. Wzór jest dość prosty:












O co chodzi tak na chłopski rozum? Różnica pomiędzy niszczeniem przez pojazd drogi, jest ilorazem nacisku na osie podniesionym do 4 potęgi.


W Polsce jeżdzą ciężarówki o masie 40 ton z 5 osiami, zatem nacisk na oś mamy 8 ton. Samochody osobowe średnio ważą 1 tonę, zatem nacisk na oś mamu 0,5 tony.


8/0,5 = 16


Podnosimy 16 to czwartej potęgi i otrzymujemy wynik 65 536. Co on oznacza? Oznacza, że ciężarówka niszczy drogę 65 536 razy bardziej od przeciętnego samochodu. Krótko mówiąc samochody osobowe nie mają praktycznie żadnego wpływu na niszczenie dróg.


Wniosek jest z tego prosty. Skoro Ty płacisz za prąd proporcjonalnie do tego ile zużyjesz prądu, to użytkownicy dróg powinny również płacić proporcjonalnie do zużywanej infrastruktury, konkretnie pokrywać koszty renowacji wybudowanych już dróg.


Skoro samochody osobowe nie zużywają tej infrastruktury, to tiry, jako jedyny sprawca powinien płacić za jej niszczenie. Akcyza na paliwo powinna spaść dokładnie o tyle, na ile winietami się ściągnie z tirów na naprawy dróg.


Można oczywiście powiedzieć, że co za różnica, czy zapłacę wyższą cenę za paliwo, czy wyższą cenę w sklepie za towary mające w cenie wyższy koszt transportu? Jednak różnica polega na tym, że w chwili obecnej mamy nie rynkową, a więc nie efektywną alokację zasobów, czyli nie odpowiadającą rzeczywistym kosztom świadczenia usług transportowych. Zaburzenie relacji faktycznych kosztów poprzez sztuczne zaniżanie kosztów działania jednej z branż w znacznym stopniu ją faworyzuje.


Oczywiście Tir jest wygodny. Każdy kto ma doczynienia z logistyką wie, że po tira się po prostu dzwoni, ładuje palety zwykłym paleciakiem i dojedzie w każde miejsce.  Załadowanie wahadła kolejowego to istna udręka i trzeba nie jedną flaszkę z kolejarzami wypić, żeby wszystko szło sprawnie. Jednak sposób świadczenia usługi to jedno, a koszty to drugie.. Kto wie, gdyby faktycznie podliczyć koszta tirów to pewnie obecne firmy spedycyjne przeniosły się rzeczywiście na tory.


Akcja społeczna, jak rozumiem stanowi preludium do wprowadzania winiet na tiry, lecz nie spodziewaj się obniżki akcyzy na paliwo, bo mamy dość duży dług publiczny :D


Tiry na tory? Niech przemysł transportu kołowego ponosi faktyczne koszty swej działalności. Potem rynek wszystko wyjaśni, czy na tory, w kontenery, na wodzie czy w powietrzu.




środa, 6 października 2010

Infrastruktura

Gdzie zaczyna sie historia infrastruktury? Pierwsze co przychodzi na myśl to drogi z czasów starożytnego Rzymu budowane przez legionowych żołnierzy. Trudno rozsądzić skąd się zabrał pomysł budowania tak solidnych dróg, że w zasadzie przetrwały do dziś. W antycznej Grecji za drogi po prostu stanowiły wydeptane ścieżki. Być może budowa dróg to był sposób na utylizację ogromnej siły roboczej w legionach. Wiadomo, że jak żołnierze nie mają co robić, to im przychodzą głupie myśli do głowy, a ile można mieczem machać. Jednak przyglądając się bliżej Rzymowi można zobaczyć o wiele więcej elementów infrastruktury jaką była sieć akweduktów, sieć publicznych łaźni, publiczne kolosea czy poczta. Ciekawe jest to, że po upadku cesarstwa zachodniego, przez całe średniowiecze praktycznie nie dbano o infrastrukturę. Drogi znowu stanowiły udeptane ścieżki, wodę się przynosiło z rzeki, a za kolosea robili obwoźni grajkowie.


W obecnych czasach zdecydowanie wróciliśmy do koncepcji publicznej infrastruktury i znacznie ją rozszerzono. Sieć drogowa, sieć kolejowa, sieć elektryczna, sieć gazowa, wodna, ściekowa, pocztowa. Ciekawe, że nawet obecny system pieniężny może być uznawany za infrastrukturę. Tym zresztą nie wprost uzasadniano bailout banków.


Pojawiają się oczywiście wątpliwości. Co może być infrastrukturą publiczną, a co jest tym jednym krokiem za daleko, który przynosi więcej szkody jak pożytku. Ja wiem, że AKAPy chcą, żeby nawet rzeka była prywatna o drodze nawet nie wspominając, ale jakiś pragmatyzm trzeba zachowywać. Drogi, tory, rzeki, przestrzeń powietrzna, to wszytko moim zdaniem jest okay, ale poczta czy telefonia już gorzej.


O tym, że poczta jest zaliczana do infrastruktury świadczy obowiązek nakładany na operatora pocztowego nakazujący doręczanie listów do każdego adresu. Jak ktoś mieszka w dalekiej głuszy, albo na zboczu góry w Bieszczadach to listonosz ma obowiązek dostarczyć mu list. Ponoć ma to związek z doręczaniem wezwań sądowych, policyjnych etc, ale umówmy się.. To powinien być problem sądu, a nie poczty. Wskutek tego obowiązku poczta ma wyłączność na dostarczanie listów do 50 gram i robi to po znacznie wyższej cenie niż prywatni operatorzy, którzy to listów dolepiają metalowe płytki. Przy okazji - dokonał sie znaczny postęp - zamiast płytek mam teraz dolepiane do listów papierowe notatniki :D


Telefonia jest taką samą infrastrukturą jak poczta - dyskusyjną. I nie było by nic dyskusyjnego w tym, gdyby nie publiczny nakaz utrzymywania przez prywatne firmy starej kablowej infrastruktury. Okazuje się, że publiczne usługi działają na infrastrukturze kablowej, do których muszą mieć wszyscy dostęp "w przystępnej cenie". Jak to zrobić? Amerykański operator AT&T domaga się całkowitego zaniechania przymusu utrzymywania infrastruktury. Ma oczywiście w tym wiele racji. Nie dość, ze ponosi ogromne koszty rozwoju sieci bezprzewodowej i szeroko pasmowej, to jeszcze musi utrzymywać przestarzałą infrastrukturę.



Klient amerykański wszystko zapłaci, a płaci coraz więcej, gdyż koszt utrzymania kabli rozkłada się na coraz mniejszą ilość ich użytkowników. A każdy farmer w Wisconsin telefon musi mieć i to za kilka dolarów.


Problem jest o tyle poważny, że w spółki typu utilities, a za takie się uważa telekomy, są zainwestowane fundusze emerytalne.


Świat się dziś kręci trochę szybciej niż za cezarów. W Polsce kiedyś telekomunikacja polska chciała, żeby ich budki telefoniczne na wsiach były dotowane, bo budują tym samym infrastrukturę na mało zaludnionych terenach. Kilka lat minęło i rolnicy mieli już komórki.


Dziś państwo buduje sieć szerokopasmowego internetu na wsiach. Obawiam się że jak już zbuduje to nie będzie potrzebna, gdyż na każdej gminie będzie prywatny nadajnik do satelitarnej obsługi internetu, a kable będą tak samo bezużyteczne ja dzisiejsze miedziane.



PS. chyba najbardziej pożyteczna nowożytna infrastruktura publiczna to GPS, która trafiła się nam jak ślepej kurze ziarno ;)



sobota, 2 października 2010

Płaca minimalna - badania naukowe

Szanowny kolega bloger Trystero zapytał się czy zadałem sobie trud, żeby sprawdzić, czy empiryczne badania potwierdzają, że płaca minimalna ma wpływ na poziom zatrudnienia. To prawda. Nie mam w zwyczaju sprawdzania sprawdzania każdego banału w badaniach naukowych. Gdy na przykład chce rzucić kamieniem, to nie sprawdzam badań sir Newtona, czy kamień spadnie z powrotem na ziemie. Gdy wale głową w ścianę (co mam wrażenie robię pisząc tego bloga), to nie studiuje wzorów z III zasady dynamiki. Bez tego wiem, że mnie głowa będzie boleć.


Dokładnie tak samo jest z prawem popytu i podaży. Jeżeli wiemy co się dzieje, gdy cena jest regulowana, poprzez doświadczenia przy wprowadzeniu cen minimalnych i maksymalnych to jakich potrzebuje badań?


No ale dobrze. Może się zaskoczymy i odkryjemy, że grawitacja działa w drugą stronę. David Neumark z Uniwersytetu Kalifornijskiego oraz William Wascher z FED badali badania empiryczne. Zbadali ich dziesiątki o ile nie setkę co można sobie sprawdzić w jednym z ich discussion paper. Opublikowali zresztą książkę na temat swoich badań. Kto chce, może ze 400 stron się dowiedzieć o wpływie płacy minimalnej na poziom zatrudnienia. Dla leniwych wrzucam abstrakt z ich badań:



We review the burgeoning literature on the employment effects of minimum wages – in the United States and other countries – that was spurred by the new minimum wage research beginning in the early 1990s. Our review indicates that there is a wide range of existing estimates and, accordingly, a lack of consensus about the overall effects on low-wage employment of an increase in the minimum wage. However, the oft-stated assertion that
recent research fails to support the traditional view that the minimum wage reduces the employment of low-wage workers is clearly incorrect. A sizable majority of the studies surveyed in this monograph give a relatively consistent (although not always statistically significant) indication of negative employment effects of minimum wages.
In addition, among the papers we view as providing the most credible evidence, almost all point to negative employment effects, both for the United States as well as for many other countries. Two other important conclusions emerge from our review. First, we see very few – if any – studies that provide convincing evidence of positive employment effects of minimum wages, especially from those studies that focus on the broader groups (rather than a narrow industry) for which the competitive model predicts disemployment effects. Second, the studies that focus on the least-skilled groups provide relatively overwhelming evidence of stronger disemployment effects for these groups.

Dla jeszcze bardziej leniwych wzmianka o ich badaniach badań (podkreślam) od doradców FED.




Many empirical studies havesought to quantify the employment effects of a minimum wage. According to David Neumark and William Washer,who surveyed this literature thoroughly,most evidence suggests that a minimum wage leads to greater unemployment. And contrary to popular belief, most evidence suggests that the least-skilled workers are those most likely to beharmed the most.

Także, jeżeli chcesz dyskutować o pozytywnych efektach płacy minimalnych to dyskutuj z uniwersytetem kalifornijskim, FEDem i wszystkimi świętymi; nie ze mną.


Jestem przekonany, że jesteśmy w stanie znaleźć badania udowadniająca zupełnie odwrotne efekty. Nauka rzadko kiedy jest jednomyślna i nie raz pewnie można się było spotkać z dowodami, że słoń jest małpą i odwrotnie.


Nie oznacza to oczywiście, że jestem przeciwko studiowaniu naukowych tekstów. Ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz, ale to tego trzeba jeszcze myśleć, bo myślenie ma kolosalną przyszłość.

Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...