sobota, 30 kwietnia 2011

Kupno do wynajmu

Jednym z podstawowych wskaźników jakim się ocenia czy ceny mieszkań czy domów nie są wycenione za wysoko bądź za nisko jest wskaźnik "kupno do wynajmu". Wskaźnik ten jest co do zasady taki sam jak wskaźnik "cena zysk" o którym pisałem już nie raz wcześniej (ABC oceny inwestycji, P/E raz jeszcze, Google Bubble) z tym że jaką cenę bierzemy cenę mieszkania, a jako zysk koszt wynajmu mieszkania.


Zatem jeżeli mieszkanie kosztuje 100 000 pln, a wynajem tego samego mieszkania rocznie kosztuje 10 000, to wskaźnik kupno do wynajmu wynosi 10. Akurat 10 to wskaźnik uznawany za fair price jeżeli chodzi o cenę mieszkania. Uczą o tym na pierwszych zajęciach dla rzeczoznawców i nie ma w tym nic dziwnego, gdyż to bardzo prosty, szybki i przede wszystkim bardzo skuteczny wskaźnik. Rzeczoznawca bierze cenę miesięczną najmu mnoży razy 120 i ma już wycenę. Może nie wycenę jaką poda klientowi, ale bazę - punkt odniesienia. Wszystko co się uzyska powyżej tej wyceny można traktować jako dobry deal, wszystko co poniżej, jako sprzedaż ze stratą.


Można od razu zauważyć, że ta metoda jest w pewnym klinczu, gdyż taką samą drogę można zastosować do ocenienia ile nas kosztuje najem. Jeżeli za roczny wynajem płacimy 1/10 ceny mieszkania to możemy uznać, że nie przepłacamy. Wszystko powyżej 10 można uznać jako zachętę do preferencji wynajmu nad kupnem. Jeżeli za wynajem roczny płacimy 1/5 ceny mieszkania, to bardziej opłacało by się kupić owo mieszkanie.


Proste i trywialne, ale pozwala w szybki sposób się odnaleźć w obojętnie jakiej decyzji finansowej.


Kocham Stany Zjednoczone. Kocham za długie szeregi czasowe oraz za zdolność tamtejszych krajan do robienia świetnych infografik, jak chociażby ta poniżej: (kliknij tutaj aby przejść do dynamicznego wykresu)



Wykres określa nam kolorami jaki jest wskaźnik kupno wynajem. Im bardziej zielony tym bardziej opłaca się kupić (6-10). Czerwony kolor to czerwone światło dla kupna. Wskaźnik 31-35 jest obłędny i nie ma racjonalnych przesłanek żeby kupować mieszkanie; lepiej wynająć.


Szkoda jednak że tamtejsi krajanie spóźniają się zawsze z robieniem takich grafik o kilka lat. Tym razem o całe 6 lat kiedy to zaczęła się bańka na nieruchomościach.


***************************************


Zamiast klipu dziś scena początkowa z filmu, który bardzo polecam. Walc z Bashirem. Te psy doskonale wprowadzają w klimat filmu.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=4BuVyMa_-ms]


 


 


 


 


 


 


 

środa, 27 kwietnia 2011

Gaz łupkowy na świecie

EIA opublikowała ciekawy raport dotyczący zasobów gazu łupkowego na świecie. W szczególnosci chciałem przytoczyć dwie grafiki. Pierwsza pokazująca graficznie zasoby gazu z łupków na świecie :

Jak widać w skali świata nie jesteśmy żadną Arabią Saudyjską, tylko drobną plamką. Potwierdzają to ilościowe szacunki:


Raptem, 187 Tcf w stosunku do 6622 Tcf na świecie i to tylko dla badanych krajów. Kto wie ile tego jest jak porządnie pogrzebią w Afryce, KSA, Rosji czy Kazachstanie.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=mLgUbMXEk2w]


 

piątek, 22 kwietnia 2011

Hipokryzja unijnej polityki energetycznej - profesor Żmijewski

Bardzo ciekawy wywiad na wnp z profesorem Żmijewskim. Ciekawy, bo rzadko takie głosy rozsądku przewijają się w mediach. Być może wnp, to nie media szerokiego nurtu stąd   przekleję tutaj trochę tez z wywiadu (nie żeby prologos był w szerokim nurcie, ale zawsze ;) )




Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, jak daleko sięgają konsekwencje znaczącej redukcji emisji CO2. (...) Trzeba sobie zdawać sprawę, że likwidacja produkcji w Europie nie oznacza likwidacji tej produkcji w ogóle, tylko jej przeniesienie w inny rejon świata, co nie spowoduje redukcji emisji CO2. Dlatego trzeba zadać sobie pytanie, po co UE ma ograniczać w tak wysokim stopniu emisje CO2.



Jest to klasyczne zamykanie oczu na problem i rozwiązywanie go pokracznymi sposobami. Jeżeli w celu zmniejszenia emisji CO2 likwiduje hutę stali (bo się nie opłaca ze względu na opłaty za emisję) i w zamian importuje stal z Chin to zmniejszyłem emisje?




Zdaniem KE ograniczenie CO2 oznacza rozwój gospodarki i powstanie nowych, zielonych miejsc pracy.


To jest kwestia przyjętej metodologii. Mamy tu do czynienia ze stwierdzeniem, że jeżeli jedną nogę trzymamy we wrzątku a drugą w lodowatej wodzie to średnia temperatura powinna być przyjazna. Jeżeli będziemy mieli taką sytuację, że w niektórych krajach Europy zachodniej wystąpi wzrost zatrudnienia w obszarach gospodarki postindustrialnej a w Polsce i w kilku innych krajach wzrośnie bezrobocie w obszarach gospodarki industrialnej, to być może per saldo będziemy mieli do czynienia ze wzrostem gospodarki unijnej. To będzie jednak oznaczało, że wzrost gospodarczy państw postindustrialnych będzie opłacony recesją gospodarczą państw industrialnych.

Świetna analogia :) Dodać należy, że to się teraz dzieje. Potrzebną technologię na biogaz, fotowoltaikę i wiatr mają Niemcy i od nich to importujemy.




Oni zakładają, że utratę miejsc pracy spowodowaną tzw. carbon leakage, czyli emigracją przemysłu z UE do innych krajów spowodowaną regulacjami dotyczącymi emisji CO2, uda się zastąpić zyskiem z know how, patentów, licencji i nowych niskoemisyjnych technologii. To byłoby może i prawdziwe, gdyby UE sama funkcjonowała na globalnym rynku, ale na tym rynku jest jeszcze kilka innych państw jak Chiny. Jestem przekonany, że rynek, na którym dzisiaj liczy się UE, zostanie przejęty wkrótce przez Chiny. To w Chinach obecnie produkuje się laptopy, tablety, smartfony. W Chinach zbudowano najbardziej ekonomiczny samolot, który być może będzie konkurencją wobec Airbusa i Boeinga. Chiny produkują siłownie wiatrowe w cenie 50 proc. siłowni europejskiej. Co się stanie wtedy, kiedy wszystkie działania UE otworzą rynek, ale nie dla technologii brytyjskiej czy francuskiej, ale dla technologii chińskiej?



No właśnie.. Co się stanie jak zarżniemy sobie bez reszty przemysł i otworzymy rynek? Ja nawet powiem co się stanie jak nie otworzymy. W jednym i drugim przypadku zbankrutujemy.




Do tego dochodzi jeszcze kwestia o charakterze etyczno-gospodarczym. Wszystkie wyliczenia dotyczące emisyjności w sposób milczący przyjmują, że emisyjność liczy się z perspektywy produkcji - kto produkuje ten emituje, kto nie produkuje to nie emituje. Poziom emisyjności można liczyć także z perspektywy konsumpcji - kto konsumuje ten inicjuje emisje, a kto nie konsumuje ten oszczędza. Takie wyliczenia są trudniejsze, ale możliwe. To poziom konsumpcji decyduje o emisyjności a nie poziom produkcji. Ale UE, w szczególności jej wiodące państwa członkowskie, nie namawiają do ograniczenia konsumpcji. Nie przestajemy czegoś używać dlatego, że się zużyło, tylko dlatego, że nam się znudziło.



Jest to jasne jak drut i wielokrotnie przywoływane tutaj na blogu. Emisja jest w konsumpcji. Nie konsumujesz, nie emitujesz. Obojętenie czy to co konsumujesz pochodzi z Chin, z kraju czy z UE




Z taką polityką energetyczną gospodarka UE nie ma szans w starciu z takimi krajami jak Chiny czy Indie...


Istnieje wiele dużych, szybko rozwijających się gospodarek, jak Brazylia, Chiny, Indie, RPA, jest też kilka innych grup państw silnie się rozwijających, wszystkie one kompletnie ignorują działania UE w zakresie redukcji emisji, ponieważ te działania dla nich nie mają żadnego sensu. Te kraje mówią, że jak UE chce, to niech sobie ogranicza emisje CO2, ale one na takie mechanizmy się nie zgodzą...

Warto zwrócić uwagę także na tzw. dualność argumentacji. Komisarz Connie Hedegaard podkreśla, że rozwój technologii niskoemisyjnej w Stanach Zjednoczonych i Chinach jest tak duży - co jest prawdą - że UE musi się z nimi ścigać i wprowadzać limity znacznie bardziej ograniczające emisje. Nie tłumaczy ona jednak, dlaczego w krajach, w których nie ma limitów na emisje CO2 technologie niskoemisyjne się rozwijają, a w krajach, gdzie limity obowiązują, te technologie się nie rozwijają. Odpowiedź jest znana (...)

Jak się Connie Hedegaard chce z kimś ścigać, to za swoje pieniądze. Poproszę.




Lepiej szukać takich mechanizmów, gdzie nie ma adresowania dotacji, dlatego Szwedzi zdecydowali się na dramatyczne posunięcie i wprowadzili podatek węglowy, bardzo wysoki, wynoszący ok. 100 euro za tonę CO2. Po jego wprowadzeniu wszystkie problemy z dotowaniem czegokolwiek, w tym OZE i działań zwiększających efektywność energetyczną, się skończyły, ponieważ OZE stały się automatycznie opłacalne a efektywność energetyczna gwałtownie wzrosła. Wzrósł też poziom energetycznego wykorzystywania odpadów, w efekcie czego spalanie śmieci jest jednym z głównych źródeł ciepła w Szwecji. Szwedzi zapowiadają, że w 2020 r. w ogóle nie będą zużywali paliw kopalnych do produkcji ciepła.



Dokładnie to samo postulowałem półtora roku temu we wpisie "kto robi do strumyka ???" Z oczywistych powodów KE chce, żeby Niemcy i ewentualnie Francja miała rynki zbytu na swoje technologie. Fukushima trochę pokrzyżowała plany Francuzom, ale w sumie kto w tej UE poważnie traktuje Francuzów.




Skoro KE mówi o redukcji CO2 to niech pokaże co zrobiła przez ostatnie 5 lat w obszarze, gdzie możliwe są największe oszczędności energii, mogące doprowadzić do dużej redukcji emisji CO2. To energia przeznaczana na ogrzewanie budynków. Budynki pochłaniają ok. 40 proc. energii, a mogą być one źródłem 60 proc. oszczędności energii. UE nie zrobiła jednak nic, aby to zrobić. Zamiast tego wprowadzono miękkie standardy i zobowiązania, których nikt nie kontroluje. Przyjęto cele 3x20 ale dwa znich (ograniczenie emisji CO2 i wzrost wykorzystywania energii z OZE) są obowiązkowe a trzeci - czyli zmniejszenie zużycia energii - jest nie obowiązkowy. To pokazuje sposób myślenia KE i jej hipokryzję. Działania UE nie służą ochronie klimatu.



Działania EU służą Niemcom i nakręcaniu rynków na ich technologię. Dlatego EU nie wprowadza podatków od paliw kopalnych tylko kolorowe certyfikaty, handel emisjami i dotacje do instalacji "ekologicznych". Profesor wydaje się bystry i niedługo sam do tego dojdzie, albo dojdzie mu odwagi żeby o tym głośno powiedzieć.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=nHPCtgmtS68]

czwartek, 21 kwietnia 2011

Pacjenci

Jakby ktoś nie śledził to poniżej dzisiejsze wykresy oprocentowania dwulatek na rynku wtórnym dla Grecji:


I dla Portugali



Tak więc oprocentowanie obligacji Grecji w granicach 25 procent. To już na pewno podpada pod standardy lichwy według polskiej ustawy. Portugalii widać idzie szybko w ślady Greków. W tempie 10% dziennie ;)


Ciekawe czy w Grecji ciągle jeszcze jeżdżą autobusy, które tam obserwowałem kilka lat temu, gdzie w jednym autobusie liniowym było 4 pracowników. Kierowca, pilot, sprzedawca biletów, kontroler biletów :D


 


 

niedziela, 17 kwietnia 2011

Utylitaryzm

Czy jesteś utylitarystą? Patrząc na definicje utylitaryzmu trudno się nie identyfikować z tą postawą:



Utylitaryzm jest postawą filozoficzną, w której podstawowym kryterium rozróżniania pozytywnych i negatywnych działań jest użyteczność. Słowo utilis pochodzi z języka łacińskiego i znaczy właśnie – użyteczny. Zasada użyteczności uznaje, że nasze postępowanie jest właściwe, pozytywne, jeśli w jego wyniku otrzymujemy dużą ilość szczęścia i dobrych efektów.

Któż by nie chciał być zwolennikiem zdrowego rozsądku? Definicja wikipedyjska daje nam trochę szerszy opis utylitaryzmu.



Utylitaryzm (łacińskie utilis - użyteczny) – postawa zwana też filozofią zdrowego rozsądku, kierunek etyki zapoczątkowany w XVIII wieku, wg którego najwyższym dobrem jest pożytek jednostki lub społeczeństwa, a celem wszelkiego działania powinno być „największe szczęście największej liczby ludzi".

Programem utylitarystów jest próba obiektywnego ustalenia zasad działań przynoszących pozytywne i negatywne efekty. Podstawowym kryterium rozróżniania działań pozytywnych i negatywnych stała się dla utylitarystów zasada użyteczności. Głosi ona, że postępowanie jest słuszne, jeśli prowadzi do uzyskania jak największej ilości szczęścia i jak najmniejszej ilości nieszczęścia, (...)

I prawdę mówiąc tutaj już się zachwyt kończy. Wynika z niej, że postawa utylitarystyczna może być osobista (odnosząca się do siebie samego) jak i społeczna, czyli dla całego społeczeństwa.


Postawa utylitarystyczna w stosunku do samego siebie jest aksjomatem. W końcu człowiek podejmuje działania, które są dla niego użyteczne. Inaczej by nie działał. Zaznaczyć należy, że nikt tu nie może rozsądzać co znaczy, że coś jest dla kogoś użyteczne. Brak działania jest również działaniem, który może być korzystnym dla człowieka. Czy masochista poprawia swój los znęcając się nad sobą? Z jego perspektyw tak. Zresztą nawet samobójstwo może być z perspektywy jednostki korzystne.


Problemem jest jednak to, że utylitaryści dążą do obiektywnego szczęścia, obiektywnych korzyści nie patrząc na intencję działania. Jeżeli ktoś chce się zabić, bo sobie wymyśli, że trafi za to do raju, a nie trafia, to utylitarnie to działanie nie ma sensu.


Natomiast ma wiele sensu w podejściu wolnościowym. Jeżeli ktoś chciał poprawić swój byt, a przez swoje działanie nie poprawił, to jest to tylko i wyłącznie jego sprawa i nauka na przyszłość. Liberalizm zakłada pełną wolność w dążeniu do szczęścia, ale i też pełną odpowiedzialność jednostki za swoje czyny i błędne założenia. Kłóci się to z podejściem utylitarystycznym, które chce szukać obiektywnej poprawy i obiektywnego szczęścia i miarą efektywności liczy się tylko i wyłącznie stan końcowy podjętego działania.


Te rozważania nie mają żadnego znaczenia dla nas, tak długo jak nie wychodzą poza obręb jednostki. Pozostają w sferze kanapowych dywagacji. Gdy jednak wychodzimy w szerszy zakres stosowania tych postaw pojawiają się problemy. Pojawiają się problemy utylitaryzmu społecznego.


Żeby była jasność. Zarówno pełny liberalizm (anarchokapitalizm) czy pełny utylitaryzm nie jest możliwy. Absolutu się nigdy nie osiągnie i zawsze będziemy znajdować się pomiędzy różnymi postawami nakreślonymi przez filozofów.


Takim kompromisem jest istnienie państwa. Libertarianizm zakłada aksjomat nieagresji, który w oczywisty sposób jest błędny i niezgodny z ludzką naturą i praktyką. Właśnie z powodu ludzkiej agresji na przestrzeni wieków wyewulowały i przetrwały państwa, które chronią obywateli przed agresją innych, ale nakładają też na nich przymus (utrata części wolności) w celu realizacji swoich zadań.


I ten przymus właśnie to ogromne pole do popisu dla społecznych utylitarystów, którzy mogą liczyć, badać i wskazywać działałania jakie może podjąć państwo w celu zapewnienia największych korzyści. Wszystko by było okay, gdyby te analizy dotyczyły zadań do których państwo rzeczywiście jest niezbędne. Obrona wojskowa, ochrona obywateli, budowa infrastruktury przez większość czasu była głównym zadaniem państwa, czy to w monarchii czy wczesnych demokracjach. Dziś jednak utylitaryzm społeczny zatacza szersze kręgi.


Weźmy dla przykładu symboliczny obowiązek zapinania pasów bezpieczeństwa. Utylitarysta wyliczył (i dobrze!), że zapinanie pasów bezpieczeństwa znacznie redukuje ryzyko śmierci i obrażeń na drodze. Wszystko by było okay, bo to rzeczywiście istotna informacja. Jednakże, niedługo potem, na gruncie utylitarystycznego pędu do osiągnięcia jak największego szczęścia zrobiono z tego prawo i dziś każdy ma obowiązek zapinania pasów. Czy przynosi ten obowiązek korzyści? Utylitarysta powie że tak, liberał powie, że to bez znaczenia czy przynosi czy nie. W końcu jedzenie warzyw i  poranne joggingi też "przynoszą korzyści", ale czy to oznacza, żeby wprowadzić je u wszystkich ludzi jako obowiązek? Utylitarysta by się zastanawiał, liberał nie, bo to po prostu nie jego sprawa.


Oczywiście, argument za pasami, oprócz zapewniania nakazem szczęścia poszczególnym jednostkom jest również zapewnienia szczęścia społecznego. Mniej pieniędzy po prostu pójdzie na leczenie i utrzymanie inwalidy. Mniejsze koszty społeczne równają się mniejszym cierpieniom społecznym. W końcu mogą te pieniądze być przeznaczone na inny cel, gwarantujący "więcej szczęścia". Tak więc istnienie państwowej służby zdrowia determinuje i upoważnia do sankcjonowanie czy nakazywanie pewnych zachowań w celu osiągnięcia szczęścia społecznego. Cóż, z państwową służbą zdrowia mam pewien zgryz, gdyż jest to dziedzina o ogromnej barierze informacyjnej na linii klient-szpital.


Jednakże jeżeli pasy są dobre to dlaczego nie jedzenie, zdrowy tryb życia. Dlaczego jeszcze nie zakazano istnienia fast foodów i nie zlikwidowano kebabowych bud? To wszystko przecież prowadzi do zawałów i zwiększonych kosztów leczenia.


Utylitarystyczne podejście może być zatem stosowane z różnym natężeniem. W USA na przykład obowiązkowo w każdym domu musi być zamontowany czujnik dymu. Ktoś policzył, że taki czujnik się bardzo opłaca i jednostce i społecznie (straż pożarna, sąsiedzi), zatem wprowadzono nakaz stosowania. W Polsce takiego obowiązku nie wprowadzono (osobiście gorąco polecam zamontowanie sobie takich czujników w domu). Kraje drastycznie różnią się w obligatoryjnie stosowanych państwowych szczepionkach.  Dla przykładu noworodki w Polsce nie są szczepione na pneumokoki, a w Meksyku czy Niemczech państwowa zapewnia takie szczepienia. Utylitaryści w tamtych krajach policzyli, że więcej takich szczepień zapewnia społecznie mniej cierpienia i przymusem dzieci są szczepione, a szczepionki kupowane. Niewątpliwie szczepienia pomogły ludzkości przezwyciężyć szereg chorób, które trawiły ludzkość od wieków. Ospa, tężec, wścieklizna, gruźlica etc dotykały nie tylko osoby bezpośrednio chorej, ale i narażały innych na zakażenie tworząc pandemie. Usunięcie z naszego życia ryzyka pandemii przeszłych czasów to niewątpliwy sukces utylitarystów. Jednakże, czy dziś wszystkie szczepionki podawane obowiązkowo ludziom są niezbędne do uniknięcia pandemii lub czy niwelują istotne ryzyko zachorowania, kompensując ich koszt? To, że w tym temacie istnieje ryzyko do nadużyć to no brainer.


Świetnym przykładem do jakich wypaczeń może doprowadzić przesadne ingerowanie w życie ludzi poprzez utylitarystyczne podejście jest nakaz wożenia małych dzieci do 11 roku życia w fotelikach dziecięcych w samochodzie. Jest oczywiste, że lobby fotelikowe będzie wspierać badania i wyniki oraz polityków, którzy udowodnią sens ich stosowania i nałożą odpowiedni obowiązek. Nowsze badania wskazują jednak , że stosowanie fotelików powyżej 2 roku życia nie ma najmniejszego sensu... wręcz przeciwnie; nawet lekko zwiększa ryzyko śmierci malca. A obowiązek jest wożenia go do 11 roku życia!! I jakim badaniom wierzyć?


Świetnie w pokrewnym temacie odpowiedział Milton Friedman młodemu Michelowi Moor'owi, który podparty badaniami usiłował utylitarystycznie wyargumentować nakazanie firmom motoryzacyjnym montowanie dodatkowych zabezpieczeń zwiększających bezpieczeństwo:


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=cD0dmRJ0oWg]


Sęk w tym, że poprzez przesadne budowanie państwa na idei utylitarystycznej możemy bardzo łatwo wylać dziecko z kąpielą. Chęć do szukania "obiektywnego szczęścia" i niwelowania "obiektywnego cierpienia" bardzo szybko może wyewoluować  do państwa maksimum. W końcu skoro ktoś z góry wie co jest dobre, to bez problemu można uzasadnić dotowanie kultury, wczesnych emerytur, wszelkiej maści socjalu. Słowem państwo socjalne jest dobrymi chęciami zbudowane, bardzo często oparte na różnych analizach czy badaniach naukowych. To lewicowiec-utylitarysta ma w zanadrzu masę badań i pomysłów jak uszczęśliwiać ludzi. Liberał zwykle optuje za tym, żeby każdy płacił za to co otrzymuje, a dążenie do szczęścia zostawił w gestii bezpośrednio zainteresowanego. Dlatego też myli się kolega Trystero, który w swoim wpisie (Encyklopedia lewactwa Adam Smith o systemie podatkowym) uważa Adama Smitha za "lewaka", gdyż proponuje opodatkowanie ludzi w sposób proporcjonalny do swoich dochodów. Sama idea założenia takiej encyklopedii jest szczytna i spodziewam się kontynuacji ;) , jednak to liberałowie optują za tym , żeby ludzie płacili za to co otrzymują. Bogaci w oczywisty sposób, poprzez szeroką działalność (dlatego są bogaci) korzystają z ochrony wojskowej, systemu prawnego, policji etc. w szerszym stopniu niż biedni. Żeby firma działała w danym kraju, potrzebuje również infrastruktury i ochrony sądów. W oczywisty sposób korzysta w większym zakresie z usług państwa, zatem i płacić powinna więcej. Nie czytałem Adam Smitha, ale wyrywkowo i z cytatów tak interpretuje jego linię na temat systemu podatkowego. Dlatego trudno mi uznać go za "lewaka". Oddzielną sprawą jest, czy w czasach kiedy żył Adam Smith rolą państwa była ochrona zdrowia, socjal, dotacje do rolników, dotowanie kinematografii, firm zajmujących się blogowaniem o kotach i innych absurdalnych działań. Śmiem w to wątpić i twierdzić, że wtedy Smith uszczegółowił by swoje tezy. Utylitarystycznie można dużo rzeczy udowodnić. Nawet sens istnienia Parpu. Pytanie tylko czy taka powinna być rola państwa i czy za to powinniśmy płacić w podatkach, a nie z własnego portfela?


Co cynicznie to właśnie liberalizm czy libertarianizm w starciu z utylitaryzmem jest określany mianem pejoratywnej ideologi. To swoiste postawienie sprawy na głowie. To własnie ideologia utylitaryzmu musi przekonać ludzi, aby zrezygnowali z swojego wolnego wyboru w jakimś zakresie. Czymże jest ideologia, jak nie zbiorem myśli i poglądów dążących do wspólnego celu.   Liberalizm maksymalnie nie narzucający ludziom niczego nie powinien być oskarżany o to "że w imię ideologi chcemy zrobić to i tamto". Nie. Właśnie niczego nie chcemy robić, niczego narzucać, cel jest minimalistyczny. Nie wiem ile jest "ideologii" w tym stwierdzeniu.


Każda ideologia ma swoje ekstrema. Utylitaryzm również. Poglądy o przymusowej eugenice, abortowanie płodów, w których w wyniku badań prenatalnych wynika, że posiadają wady nie są rzadkością. W końcu nie może być tak, że poprzez egoizm matki (chęć posiadania dziecka) przysporzy się społeczeństwu więcej cierpienia z powodu większych kosztów leczenia i kosztów utrzymywania inwalidy.


Utylitaryści bardzo rzadko wyceniają jedną rzecz. Wolności. I może całkiem słusznie... w końcu wraz z kolejnymi falami uszczęśliwiania ludzi mało kto już wie co to znaczy.


Na koniec dwa skrajne rysunki ku przestrodze czarno-biało widztwa i utworek:




 


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=gBTAWgF2TmU&feature=fvst]

środa, 13 kwietnia 2011

Innowacyjny budżet

Jak wiadomo chcemy być innowacyjni. Po to montujemy sobie na garb Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości żeby pilnowała i wspierała rozwój polskiej myśli technicznej. Pod jej auspicjami rosną jak grzyby po deszczu blogi o kotach stawiane na darmowym wordpresie, czy też inne durnoty. PARP poprzez wszelkiej maści fundusze finansuje również darmowe szkolenia, gdzie bezrobotni oderwani od fuch na mieście słuchają o asertywności i sposobach redagowania CV.


Postęp idzie też w miastach metropolitalnych. Konkretnie w takich sposobach zadłużenia miasta, żeby w statystykach nie przekraczać limitów. Jak to się robi? Bardzo prosto. Każe się spółkom w których miasto ma udziały, czy spółkom komunalnym zadłużać i realizować cele, które normalnie należą do miasta. Pisze o tym w swoim niedawnym raporcie Instytut Kościuszkowski podając wykres z zadłużeniem oficjalnym i rzeczywistym:



Cóż, autorem tego opracowania Instytutu jest stażysta w banku i patrząc po zdjęciu wygląda raczej młodo i być może jest nieświadomy pewnych rzeczy. Osobiście pisząc oficjalny tekst miałbym pewne opory stawiając w nim takie zdania:



stopień ukrywania zadłużenia obliczono jako relację zadłużenia rzeczywistego do zadłużenia oficjalnego, według poniższej formuły (...):

Jego porównanie z  opisanymi wyżej wskaźnikami zadłużenia oraz z wynikami innych miast ukazało natężenie działań władz poszczególnych miast w obszarze „wypychania” wydatków poza budżet.

Dlaczego? Skoro zadłużenie jest ukrywanie w spółkach prawa handlowego, to trzeba wiedzieć, że każda taka spółka ma swojego prezesa odpowiadającego szyją przed zapisami KSH. A jednym z takich zapisów jest sankcja za działanie na szkodę spółki. Ukrywanie (czasownik z przesłaniem intencji) długów miejskich w spółkach jest oczywistym działaniem na szkodę spółki podlegającym karze i rzucanie takich oskarżeń na wiatr może się w prosty sposób wiązać pozwaniem autora tego opracowania do sądu.


Z drugiej strony trzeba mieć i jaja i nazywać rzeczy po imieniu nawet w obliczu groźby procesu, tym bardziej, że i sami urzędnicy czasami przemycają do prasy stwierdzenia o wykorzystywaniu "wysoce skomplikowanej inżynierii finansowej" w celu uniknięcia limitów, jakie nakłada na nich próg zadłużeniowy. Ten innowacyjny rocket science to oczywiście pakowanie długu miejeskiego w rozmaite spółki. Nauka zresztą idzie z góry, gdzie minister Rostowski kombinuje jak może, żeby oficjalnie zadłużać budżet dwa razy mniej niż realnie.


 


Co nas w sumie prowadzi do stopnia ukrywania zadłużenia a więc relacji długu rzeczywistego do oficjalnego.



Co pcha miasta w takie długi? Paradoksalnie fundusze unijne, które wymuszają wkład własny w inwestycje realizowane przez samorządy czy rząd. Wkładu własnego oczywiście miasto nie ma ponad to co normalnie inwestuje, stąd i potrzeba długu, żeby fundusze "nie uciekły".


Do tego dochodzi efekt remontowania, a w zasadzie budowania od nowa estakad budowanych w systemie dacz-in z poprzedniej epoki. Dla niezorientowanych informuje, że system dacz-in polega na tym, że cement przeznaczony na budowę infrastruktury drogowej w połowie idzie na faktyczną budowę drogi, a w połowie na budowę dacz czerwonych aparatczyków, czy też poprzez spekulancką klasę robotniczą mającą akurat szczęście wznosić te obiekty na handel na czarnym rynku. Efekt jest tego taki, że po 40 latach wszystko się sypie i jest warunkowo dopuszczane przez nadzór. Niestety, zamiast odbudowywać infrastrukturę fundujemy sobie właśnie stadiony na dwutygodniową imprezę. Ale w końcu przy takich innowacjach w inżynierii finansowej miasta pieniędzy powinno starczyć na stadiony, obwodnice, wiadukty i expa, stolice kulturalne, miasta know how i inne cuda.


 


 


 


wtorek, 5 kwietnia 2011

Timothy listy pisze

Change Obamy miał wszystko zmienić. Wszystko czyli co? Zaangażowanie w Iraku? W Afganistanie? Pokojowego Nobla co prawda dostał, ale jakoś trudno stwierdzić, żeby USA skądś się wycofywało. Nawet w sztandarowym Guantanamo ciągle siedzą. Jedyne co wyraźnie się zmieniło to deficyt i to mocno w górę. Z tej okazji Sekretarz Skarbu Timothy Geithner wystosował list do Kongresu z informacją, że USA zbliża się do limitu zadłużenia, a po limicie jest tylko bankructwo. Niby nic nowego, niby od dawna wszystko wiadomo, ale jednak to trochę dziwne. Tak jakby minister Rostowski opublikował list otwarty do premiera Tuska, żeby ten przybastował z deficytem i to do zera, bo inaczej puścimy naród w skarpetkach.


Z listu opublikowanego na stronie departamentu skarbu dowiadujemy się, że "godzina zero" przypada 16 maja 2011.



The longer Congress fails to act, the more we risk that investors here and around the world will lose confidence in our ability to meet our commitments and our obligations. If Congress does not act by May 16, I will take all measures available to me to give Congress additional time to act and to protect the creditworthiness of the country....Defaulting on legal obligations of the United States would lead to sharply higher interest rates and borrowing costs, declining home values and reduced retirement savings for Americans. Default would cause a financial crisis potentially more severe than the crisis from which we are only now starting to recover....defaulting on legal obligations of the United States would lead to sharply higher interest rates and borrowing costs, declining home values and reduced retirement savings for Americans. Default would cause a financial crisis potentially more severe than the crisis from which we are only now starting to recover. Nor is it possible to avoid raising the debt limit by cutting spending or raising taxes. Because of the magnitude of past commitments by Congress, immediate cuts in spending or tax increases cannot make the necessary cash available. In order to avoid an increase in the debt limit, Congress would need to eliminate annual deficits immediately.

W wolny tłumaczeniu znaczy to mniej więcej tyle, że Geithner pisze już jak krowie na pastwisku, że jeżeli Congress nie podniesie limitów zadłużenia do 16 maja, to rząd przestanie obsługiwać swoje zobowiązania. Spowoduje to upadek wiarygodności kredytowej USA, drastyczny wzrost stóp procentowych, spadek cen domów (jakby to było najważniejsze - AD) i oczywiście najważniejsze - czystki w funduszach emerytalnych amerykanów. Dalej pisze, że takie bankructwo będzie poważniejszym kryzysem niż ten z którego starają sie teraz wychodzić. Od razu wyjaśnia, że nie jest możliwe, aby dziurę pokryć zwiększonym podatkami czy cięciami, ponieważ ciężar przeszłych zobowiązań rządu jest zupełnie innej skali niż możliwe cięcia. Żeby uniknąć wzrostu limitów zadłużenia, kongres musiałby przestać generować deficyt natychmiast, co jest po prostu nierealne.


Dalej:



Treasury has been asked whether it would be possible for the Treasury to sell financial assets as a way to avoid or delay congressional action to raise the debt limit. This is not a viable option. To attempt a “fire sale” of financial assets in an effort to buy time for Congress to act would be damaging to financial markets and the economy and would undermine confidence in the United States.

Selling the Nation’s gold, for example, would undercut confidence in the United States both here and abroad. A rush to sell other financial assets, such as the remaining financial investments from the Emergency Economic Stabilization Act programs, would impose losses on American taxpayers and risk damaging the value of similar assets held by private investors without generating sufficient revenue to make an appreciable difference in when the debt limit must be raised. Likewise, for both legal and practical reasons, it is not feasible to sell the government’s portfolio of student loans.

A dalej o tym, czy rząd nie może po prostu sprzedać jakiś swoich finansowych aktywów. Geithner wyjaśnia, że nie może, gdyż sprzedawanie "po pożarze" zawsze wiąże się z bardzo niskimi cenami i tak samo może zabić i kredytową wiarygodność jak i rynek aktywów finansowych. Od siebie dodam, że rząd ma aktywa, ale toksyczne, które są pewnie warte okrągłe zero. W końcu dlatego je kupili.


Ciekawa uwaga o złocie. Oczywiście, Geithner powtarza to co już nie raz pisałem na blogu. Narodowe złoto nie zostanie wyprzedane bo może być postrzegane jako desperacki krok. Zresztą sprzedaż złota i tak nie zmieni ogólnej sytuacji.


Ostatni akapit już brzmi groteskowo :D:D



President Obama is strongly committed to working with both parties to restore fiscal responsibility, and he looks forward to working with Congress to achieve that critically important objective. In the meantime, it is critical that Congress act to increase the debt limit so that the full faith and credit of the United States is protected.

A Obama to właśnie ogłosił kampanie wyborczą i ani cięcia, ani podwyżki podatków mu w głowie. Zatem limity bez problemu zostaną podniesione.


......................


Z okazji zbliżającego się koncertu dziś Slayer. Co prawda być na nim nie mogę, ale chociaż duchem....


[Youtube:http://www.youtube.com/watch?v=eQpvqPuDJWI]


 


 


 

piątek, 1 kwietnia 2011

System prawny

Przy okazji "rozdmuchania" przez internetowy tłum afery o łupkach wskazywałem, że oprócz tego że żadnej afery nie ma, to jeszcze w każdej chwili państwo może zmienić regulacje, czy opłaty na jakich sprzedawany jest gaz, ponieważ kontroluje system prawny. Kontroluje i go tworzy.


Nie tak dawno, zupełnie niezauważenie dla osób z spoza branży, nawet w czasie "cukrowej ekscytacji" państwo ponownie dało znać o tym, jak łatwo może ingerować w rynek i sterować zyskami prywatnych przedsiębiorstw jak się mu podoba.


10 marca Minister Sawicki podpisał rozporządzenie w sprawie warunków zakupu i dostawy buraków cukrowych przeznaczonych do produkcji cukru w ramach kwoty produkcyjnej cukru. Jednym z kluczowych zmian (większość wylistowanych w notce i tak już była, lub była podobna) jest premia wypłacana dla rolników w przypadku gdyby "ceny cukru szły w górę". Konkretny zapis w rozporządzeniu wygląda tak.



Co to wszystko oznacza?


Jak najprostszą ingerencję w kształtowanie się cen rynkowych i w kalkulacje ryzyka działalności.


W chwili obecnej na przyszłą kampanię cukrowniczą obowiązuje cena minimalna za dostarczenie tony buraka cukrowego. Wynosi ona 26,29 Euro za buraka o polaryzacji 16% i w takiej bądź większej cenie rolnicy kontraktują dostawę buraków. Interferencja ministra w ten ceny wprowadza znaczącą zmianę na korzyść rolników kosztem producentów cukru. Wykonajmy kilka obliczeń, jaka jest rzeczywista skala tej ingerencji.


Załóżmy, że cena na rynku za cukier utrzymuje się na poziomie 4 zł za kilogram czyli 4000 pln za tonę czyli przy kursie 4 złote za euro, tona cukru na rynku ma cenę 1000 Euro. Cena referencyjna cukru na rok 2011 wynosi 404,4 euro za tonę.


Zatem czytając rozporządzenie możemy obliczyć jak wpłynie zapis o dzieleniu się zyskiem na cenę buraka cukrowego.


Różnica do podziału wynosie 1000-(404,4+40)=556,6 Euro za tonę cukru. Dzielimy tą kwotę na 2 i otrzymujemy 277,8 Euro dodatkowo dla rolnika za każdą wyprodukowaną tonę cukru. Dla buraków z 16 % zawartością cukru (ustawowa polaryzacja) dopłata do tony buraka przez producenta cukru będzie wynosić 277,8*0,16=44,44 Euro.  Zatem cena buraka przy cenie cukru na poziomie 1000 Eur/tona bedzie wynosiła minimum 26,29+44,44=66,73 Euro za tonę.


Dla całego rynku robi się dość potężna kwota.


W Polsce cukru kwotowego jest 1 405 608 ton. Dla ceny cukru 1000 euro, przesuniecie zysku od jednej grupy (producenci cukru) do drugiej (plantatorzy buraka cukrowego) wynosi 1 405 608 * 277,8 = 399 477 902 Euro, a to daje przy kursie 4 pln za euro 1 561 911 610 Pln. Za jednym pociągnięciem długopisa, mając gdzieś wcześniejsze ryzyko prowadzenia działalności i decyzji inwestycyjnych podejmowanych w innych realiach.


Oczywiście rolników nic nie będzie interesowała sytuacja w której ceny cukru będą spadać poniżej ceny referencyjnej. To ryzyko ponosi wyłącznie producent. Rolnik partycypuje jedynie w zyskach.


Jakaś analogia? To tak jakby rolnikom w przypadku wzrostu ceny chleba wypłacać premie do pszenicy, sadownikom w przypadku wzrostu ceny soku owocowego wypłacano premię za jabłka, a producenci laptopów byli by zmuszani do wypłaty premii kopalniom miedzi w przypadku wzrostu ceny komputerów. Czyż to nie piękne? Mieć opcję na zysk jeżeli ceny wzrosną i nie ponosić żadnej straty w przypadku gdy ceny spadną i to produktu, z którym de facto nie ma się nic do czynienia?


Także jak ktoś, się podnieca, że zyski firm wydobywających gaz z łupków może być bardzo wysoki przy obecnych realiach, to niech zważy na to, że wszystkie firmy działające w Polsce działają pod ochroną prawną, ale i pod rządami prawa, które to rządy mogą robić co chcą.


 


 


 

Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...