wtorek, 28 czerwca 2011

Pacta sunt servanda po grecku

Nie tak dawno się zastanawialiśmy razem z cynikiem9 co zrobić, żeby wyjść z czarnej dziury jaką jest system przywilejów emerytalnych. Osobiście nie mam żadnego problemu w zmniejszaniu emerytur, likwidacji Krusu, mundurówek i całego sektora przywilejów UBeckiej i SBeckiej bandy. Nie żeby mi się to podobało, że państwo majstruje sobie w emeryturach jak chce, ale jeżeli mamy sprostać wyzwaniom jakie nakreśliłem we wpisie 'czarna dziura' to ciężko utrzymywać potencjalnych pracowników na wikcie malejącej siły roboczej.  Cynik9 natomiast uważa, że jeżeli już, to mając na uwadze pacta sunt servanda (prawda, że zdanie po łacinie nabiera mocy urzędowej?) należało by raczej wyinflacjować się z tych emerytur. Słowem nadrukować od groma złotówek i emerytur nie rewaloryzować. Efekt taki sam, ale zachowane by były umowy. Mi to trochę trąci hipokryzją, bo przecież za inflację zapłacą wszycy, a robić to tylko dla pozoru? c'mmon.


Zresztą żadnej umowy nie było. Czy żołnierz czy SB'ek cokolwiek podpisywał z państwem? Czy ktoś widział tą umowę? Nie. Jedyną umową jaką zawieramy z państwem jest posiadanie dowodu osobistego w którym jasno jest napisane, że jesteśmy obywatelami polskimi. Z tego wynika fakt, że podlegamy konstytucji, a w konstytucji mowa, że podlegamy ustawom. A ustawy mają to do siebie, że się zmieniają zarówno w kwestii VAT, w kwestii becikowego to i dlaczego nie w kwestii emerytur ?!?  Bo prawa nabyte? Proszę mi pokazać na podstawie jakiego dokumentu. Oczywiście każdemu może się to nie podobać i w każdej chwili może się wypisać z interesu jakim jest państwo i zrzec się obywatelstwa, a dowód zostawić na komendzie.


Tak podchodzę do tematu. Państwo jest suwerenem w którym rządzi większość oraz realia zbliżania się do ściany. Państwo daje i odbiera i póki co skrajną nieodpowiedzialnością jest liczyć na cokolwiek w długim terminie. Lepiej na nic nie liczyć. Samo pojęcie pacta sunt servanda trudno odnieść do państwa, w którym to owe 'pacta' w postaci ustaw są notorycznie zmieniane.


Jednak jak się okazuje Grecja, kolebka prawa i cywilizacji wymyśliła sposób, żeby w praworządny sposób poradzić sobie z pacta sunt servanda wcześniejszych emerytur. Czy obcina im świadczenia? Nie. Czy drukuje euro? Nie. Grecja po prostu nakłada specjalny podatek na emerytów poniżej 60 roku życia. "Umowy" zostały zachowane, świadczenia sa takie same. A że nowy podatek. Mój ty boże... A to pierwszy raz państwo nakłada jakiś ekstra podatek?


Taki prosty myk, a ominął nas jak dzieci :)


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=T0IeFfsXVwg]

środa, 22 czerwca 2011

Gwarancja

Jednak nasz rząd zna się na gwarancjach i moje obawy wynikłe z sytuacji z firmą Covec były absolutnie bezpodstawne. Właśnie dajemy miliard złotych (no proszę tyle ile trzeba było żądać od Chińczyków i ich rządu) w gwarancjach - uwaga - bankowych. Czyli jak dobrze rozumiem konstrukcję tego origami, rząd daje gwarancje lub zastaw swoich wyemitowanych obligacji do banku, a bank daje gwarancje Grecji, a konkretnie jej wierzycielom czyli bankom niemieckim i francuskim i dokładnie o ten miliard Angela z Sarkozym nie będą musieli dotować swoich banków w przypadku ogłoszenia repudiacji przez premiera Papandreu.


Chędożyć już to, że jesteśmy w unii i na mocy jakiś dyrektyw partycypujemy w dotowaniu Greków. Dobrowolne dawanie gwarancji, które w oczywisty sposób zamienią się w zobowiązanie, to czyste głupie wyrywanie się przed szereg. Uszczęśliwianie kogoś na siłę. Sęk w tym, że Grecja nie potrzebuje gwarancji. Przecież sama ma możliwość gwarantowania swojego długu daleko poza jego poziom. Najlepszą gwarancją jest zastaw. Co przeszkadza Grekom, żeby w zastaw pożyczek postawić swoje autostrady? To technika już dawno ćwiczona w USA. Co przeszkadza, żeby dać w zastaw wyspę? Pod zastaw wyspy dopiero by zaczęli spłacać, z tym że w razie bankructwa wyspa poszła by w niemieckie ręce, a Papandreu na pewno wisiałby już wtedy na latarni. I dlatego lepsze są gwarancje Polski w geście solidarności. W razie bankructwa, a bankructwo jest pewne, to Polacy zapłacą gwarancją, a nie Grecy oddaniem tytułu własności do autostrady. Ciekawe co da w rewanżowym geście solidarności grecki premier? Użyczy miejsca na latarni obok siebie?


A Grecy? Mają kompletnie w nosie spłacanie czegokolwiek. Jak nie protestują, to żyją na swoich werandach. Podróże kształcą i można się z nich naocznie przekonać jak wygląda standardowy dzień pracy.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=JlHM2MwowhI]

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Łatwy kredyt, łatwy zysk - część 2

Prawie rok temu we wpisie Łatwy kredyt, łatwy zysk przedstawiłem wykresy przygotwane przez NBP na temat struktury ceny jednego metra kwadratowego w dużych miastach dla 2009 rok. Dziś aktualizacja kończąca się na pierwszym kwartale 2011 r.

Na początek Warszawa:

Jak widać zmieniło się raczej niewiele. NBP dodał do wykresu wskaźnik ROE dewelopera. Spodziewałem się bardzo wysokiego, ale szczerze mówiąc nie aż tak. ROE na poziomie 130 % oznacza, że na każdy zainwestowany przez właściciela firmy deweloperskiej 1000 złotych ma on po roku 1300 złoty zysku. Nic tylko tworzyć firmy deweloperskie, albo ja coś z tego wykresu nie rozumiem.


Dalej Poznań


Tutaj również się nic nie zmienia, a korelacja zyskowności jest widoczna.


Ciekawa jest ta rentowność tym bardziej, że struktura kapitałowa polskich deweloperów wskazuje, że prawie w połowie finansują się kapitałem własnym:



Dźwignia finansowa jak widać bardzo mała, co dziwi przy takich wysokich zwrotach na kapitale (ROE)


Czas na drugą stronę medalu czyli rentowność banków. Tutaj sprawa wygląda znacznie gorzej, ale całkiem przyzwoicie w porównaniu na przykład z zyskami innych firm giełdowych. No więc jak wygladają zyski na kredytach? Najpierw złotowe



Szału nie ma. Na każdym kredycie zarabiają w okolicach 2-3%. Na różnicy pomiędzy kosztem finansowania czyli oprocentowaniu depozytów, a przychodami z odsetek kredytowych zysku jest raptem 1%. Skorygowana marża odsetkowa jak przypuszczam bierze pod uwagę efekt wiązania klienta z bankiem i wymuszanie na nim korzystania z karty płatniczej, a jak wiadomo tutaj są prawdziwe frukta. ROE 10 razy mniejsze jak deweloperów w okolicach 8 procent daje raczej średni wynik. Jak się okazuje znacznie większe pieniądze bank zarabia na kredytach walutowych:


Tutaj, do różnicy miedzy oprocentowaniem depozytów, a kredytów dochodzi szczególny "sweet spot" dla banku. Spread.. czyli zabawa w kantor. Całkiem solidny fioletowy pasek, dający bankowi zysk na poziomie 10 % na operacji (ROS - return on sales) co z kolei daje ROE 20%. No i to jest już solidny zarobek:)


Co wykorzystuje bank? Oczywiście różnicę w oprocentowaniu franka od złotego.


Różnica pomiędzy niebieską a zieloną linią to pole dla marketingowców bankowych. W końcu klientowi nie można dać całości tej różnicy, żeby kompensował sobie tym samym ryzyko walutowe ;)


Warto o tych liczbach pamiętać, słuchając ogłoszeń o kolejnych edycjach programu "rodzina na swoim", gdzie w najnowszej nawet single mogą korzystać z dotacji do kredytu, pod warunkiem że będzie to mieszkanie z rynku pierwotnego, czyli prosto od dewelopera. Mało tego, zdaje się, że przed wyborami czeka nas jeszcze program "spekulant na swoim", czyli dopłaty do wcześniej zabranych kredytów frankowych. Jak zwykle zapłacą za te dotacje roztropni i rozważni, którzy nie chcieli podejmować ryzyka walutowego i zabrali kredyt w złotówkach, lub w ogóle nie brali kredytu, gdyż uważali, że ich nie stać i postanowili mieszkanie wynająć. Tak.. ręce opadają.


******************


No to Dimmu


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=WoMLT2OFqjo]


 


 

niedziela, 19 czerwca 2011

Próg rentowności dla ropy

Total w swojej prezentacji na temat rezerw i możliwości wydobycia przedstawił swoje wyniki dla ceny, przy jakiej wydobycie ropy z różnych obszarów osiąga progu rentowności (IRR>10%) (kliknij aby powiększyć)

Niestety w mediach do ostatniego tchu będą szukać spekulantów, zanim na poważnie ktoś porozmawia o takim wykresie.

sobota, 18 czerwca 2011

Carlos Ghosn

Carlos Ghosn to prezes grupy Renalut-Nissan. Swoją pozycję zawdzięcza niesamowitej wręcz restrukturyzacji Nissana, który został przejęty przez Renault w 2001 roku. Nissan w 2001 roku był przysłowiowym pile of shit. 20 miliardów dolarów długu, a z 48 produkowanych modeli tylko 3 przynosiły zyski. Po 12 miesiącach jego działalności z rocznej straty 6,1 miliarda dolarów Nissan generował 2,7 mld zysku. W branży znany jako cost killer, jak sam mówi, w Nissanie ciął prawie wszystkie programy rozwojowe, oprócz rozwoju napędów elektrycznych. W Nissanie odniósł sukces. Po tym sukcesie został prezesem całej grupy Renault-Nissan i jako pierwszy w branży mocno postawił na rozwój samochodów elektrycznych w masowej produkcji. Według Ghosna grupa Renault-Nissan zainwestowała już 6 mld dolarów w rozwój EV czym różni się od konkurentów, którzy ogłaszają swoje modele samochodów elektrycznych, jednak nie inwestują w budowę parku produkcyjnego i R&D. Zachęcam do obejrzenia dość ciekawego wystąpienia na uniwersytecie Standforda


[Youtube:http://www.youtube.com/watch?v=nlxlmHuIm48&feature=related]


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=o4alG3T1kuU&feature=player_embedded]


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=FM4W9MmkgnY&feature=related]


W niedawno wydanym filmie "Revange of the electric car" pojawia się głos, że Ghosn tyle pieniędzy włożył w Nissanie na EV, że jeżeli mu się nie powiedzie, to Nissan zniknie z mapy producentów samochodów.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=jkRIu5a6Sb0&feature=player_embedded]


Ciekawe. Zakład jest postawiony i jeżeli faktycznie EV się nie przyjmie, to lata rozwoju EV mogą położyć się cieniem na całej grupie. Osobiście jednak uważam, że w rozwoju silnika spalinowego można uzyskać już nie wiele przełomowych rozwiązań. W końcu z grubsza ponad sto lat branża żyłuje tę koncepcję dokładając do niej coraz nowe gwizdki. Położenie pieniędzy w rozwój baterii, kontrolera i silnika elektrycznego może i jest bardziej ryzykowne, ale summa summarum przynosi większą wartość oczekiwaną. Przynajmniej tak twierdzi Ghosn.


***********************************


Kontynuując polskie granie dawnego zapomnianego zespołu


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=vX4WSH5XQ-w]


 


 


 

środa, 15 czerwca 2011

Flopscoin

Wcześniejsze wpisy mogą sugerować, że postrzegam bitcoin jako coś złego. Wręcz przeciwnie. To dobre pole doświadczalne dla, być może przyszłej prywatnej waluty. Pole doświadczalne, gdyż nie widzę przyszłości w samym bitcoin. W zasadzie bitcoin powinien się nazywać emptycoin, bo jest bardziej pusty jak dolar czy euro.


W informatyce dzieją się bardzo duże zmiany. Jedną z nich jest coraz szersze zastosowanie tzw. cloud computing. O co z grubsza chodzi? Dane nie musimy przechowywać na swoich dyskach twardych, tylko w chmurze, czyli na dedykowanych serwerach komercyjnych. Tak samo może być z mocą obliczeniową. Nie potrzebujemy niewiadomo jakiego silnego procesora. Możemy moc obliczeniową kupić z chmury. Jestem laikiem w tych sprawach, ale uważam, że przyszłość informatyki to właśnie kupowanie mocy obliczeniowej, czy przestrzeni dyskowej z chmury. Prosty przykład.


Jesteś graczem komputerowym. Dobrze wiesz, że jeżeli chciałbyś cieszyć się najnowocześniejszą grafiką w najnowszych grach, to musiałbyś co roku kupować nową kartę graficzną za około 1000 pln. To ogromne koszty. Tym bardziej, że owa karta i tak przez większość dnia pozostaje bezczynna. Zamiast tego, mógłbyś po prostu kupować moc obliczeniową, i nie martwić się o karty graficzne i inne ulepszenia swojego hardware, tylko zawsze otrzymywać najlepsza jakość grafiki. Za opłatą, ale zamiast tego nie musisz kupować karty graficznej oraz zużywać prądu. A karty potrafią ssać prąd nieźle. To przykład bliski koszuli każdego z nas. Firmy komercyjne mają jednak o wiele większe potrzeby. Zarówno na przestrzeń dyskową, jak i na moc obliczeniową. Moc, która przez 16 godzin jest nie używana.


Kupowanie mocy obliczeniowej z chmury prowadziło by do ogromnych oszczędności w użytkowaniu sprzętu komputerowego i optymalizacji zasobów poprzez stosowanie efektów skali. Jest tu duże pole na zysk, dla firm dostarczających takie usługi.


Ostatecznie wizja informatyki jest taka, że zamiast komputerów, mielibyśmy monitory, myszki i klawiatury oraz  modem internetowy. Oczywiście, żeby korzystać bez problemu z cloud computing, łącza internetowe muszą mieć bardzo dużą przepustowość, ale biorąc pod uwagę, że już dziś za ok 100 pln można mieć 50 MBit przesyłu nie powinno być z tym w przyszłości problemu.


Zatem kupowalibyśmy FLOPS'y, czyli na przyklad sekundową moc obliczeniową o wartości Flopa. Łatwo można sobie wyobrazić, że taki Google, który dla przykładu dostarczałby Flops'y mógł jest emitować, czyli zobowiązywać się do udzielenia Flopsów użytkownikowi. Mało tego. Tymi prekupionymi flopsami można by się wymieniać. Na przykład pomiędzy innym użytkownikami Google. Jeżeli inne firmy dostarczałby flopsy (proszę zauważyć, że pojawiająca się waluta jest jednorodna), to Google mógłby ja akceptować w formie zapłaty, jak również inni użytkownicy innych firm. Dokładnie tak samo rozwijała się bankowość oparta na złocie. Złoto było jednorodne i obojętnie przez jaki bank wyemitowana papier pokryty zobowiązaniem w złocie był akceptowany. Złoto, to złoto. Dziś zresztą emitent kredytu wcale nie musi być jego właścicielem. Bardzo często jest tak, że zaciągając kredyt na przykład w WBK, faktycznie spłacamy go to PKO. Banki handlują kredytami, tak jak firmy zobowiązujące się emitować Flopsy mogą handlować swoją mocą obliczeniową.


Flops to Flops. O wiele więcej zaufania miałbym do tej waluty, gdyż w naturalny sposób byłaby stabilizowana. Jeżeli Flopsy idą mocno do góry w stosunku do innych dóbr, to dla większej ilości osób dostarczanie flopsów na rynku byłoby opłacalne. Jeżeli szło by w dół, to i podaż flopsów by się zmniejszała.


Kwestia znalezienia odpowiedniego modelu biznesowego i można odpalać wirtualną walutę, na którą jest faktyczne zapotrzebowanie na rynku w odróżnieniu od bitcoina. Na pewno jest cała masa technicznych szczegółów, które uniemożliwiają dziś powstanie flopscoina. Na pewno też byłaby to waluta, która miała by charakter wysoce inflacyjny. W końcu ludzkość jak na razie ma zdolność do generowania coraz wydajniej flopsów.


Jednak jako prywatny system płatniczy w opozycji to fiat money i prowizji bankowych mógłby być użytkowany. Jako środek wymiany. Nie jako medium do tezauryzacji. Choć z drugiej strony Flopsy można by pożyczać. Zrobienie banku flopsów miało by sens i oprocentowanie pożyczek powinno równoważyć efekt postępu technologicznego który deprecjonował by wartość FLOPSa


Czy flopscoin powstanie? Może tak, może nie, ale moim zdaniem z racji tego, że istniałby realny rynek na flopsy, miałby o wiele więcej sensu niż emptycoin. Narazie emptycoin testuje różne rodzaje technologii. Być może giganci jak Google, FB czy Microsoft poobserwują sobie i wyjdą w modelem biznesowym który wywróci informatykę i system płatności.


A jakie Wasze zdanie? Macie jakieś pomysły na inną wirtualną walutę opartą na czymś, na co jest faktyczne zapotrzebowanie? Może kWh?

wtorek, 14 czerwca 2011

Pewny jak Bitcoin

Bitcoin ledwo sie nie zaczął, a już się kończy. W pierwszym wpisie o bitcoinie przytoczyłem fundamentalną zasadę w inwestowaniu. Inwestuj w to co rozumiesz. Bitcoinowi entuzjaści byli święcie przekonani, że rozumieją. Zdaje się że teraz zaczynają rozumieć, że dopiero zaczynają rozumieć bitcoin ;)
O co chodzi? Ano pech chciał, że bitcoiny zostały skradzione. Konkretnie 25000 bitcoinów co dawało sumę 500 000 dolarów. Oddaje głos byłemu już entuzjaście (z tłumaczeniem)



Hi everyone. I am totally devastated today. I just woke up to see a very large chunk of my bitcoin balance gone to the following address:
1KPTdMb6p7H3YCwsyFqrEmKGmsHqe1Q3jg
Transaction date: 6/13/2011 12:52 (EST)
I feel like killing myself now. This get me so f'ing pissed off. If only the wallet file was encrypted on the HD. I do feel like this is my fault somehow for now moving that money to a separate non windows computer. I backed up my wallet.dat file religiously and encrypted it but that does not do me much good when someone or some trojan or something has direct access to my computer somehow.

The transaction sent belongs rightfully to this address: 1J18yk7D353z3gRVcdbS7PV5Q8h5w6oWWG

Block explorer is down so I cannot even see where the funds went.

I tried restoring an earler backup of my wallet but naturally that does not work because the transaction has already been validated.
Needles to say I feel like I have lost faith in bitcoin.
Anyone have any ideas what I can do besides just jump off a bridge?!

Cześć wszystkim. Jestem dziś totalnie zdruzgotany. Właśnie sie obudziłem i zobaczyłem, że ogromna cześć moich bitocoinów została przetransferowana na adres: 1KPTdMb6p7H3YCwsyFqrEmKGmsHqe1Q3jg Data transakcji: 6/13/2011 12:52 (EST)
Czuje się, jakbym zaraz miał się zabić. To mnie cholernie wku…wiło. Gdyby tylko miał mój portfel (wirtualny-AD) zakodowany na twardym dysku. Czuję, jakby w jakiś sposób to była moja wina w jakiś sposób, gdyż nie przeniosłem tego portfela na jakiś komputer który nie chodzi na Windowsie.

Zabezpieczałem mój portfel skrupulatnie i kodowałem go, ale to nie wystarcza, gdy jakiś trojan albo coś innego ma bezpośredni dostęp do mojego komputera.
Wysłana transakcja należy prawowicie do tego adresu. 1J18yk7D353z3gRVcdbS7PV5Q8h5w6oWWG
Próbowałem przywrócić moją wcześniejszą kopię portfela, ale naturalnie to nie działa, gdyż transakcja została uwierzytelniona.

Zbytecznym jest mówić, że straciłem wiarę w Bitcoin.
Ktokolwiek ma jakieś pomysły co robić, oprócz rzucania się z mostu?

Ofiara tej kradzieży to nie jest jakiś forumowicz który ma 3 wypowiedzi na krzyż i może sobie robić żarty.
To osoba mająca prawie 1000 wypowiedzi i siedząca na tym forum prawie od początku. Ma status „Hero member”.


(Bardzo podobają mi się te emblematy. Przy okazji pisząc, niedawno zarejestrowałem sie na jakimś forum i ledwo zdążyłem napisać kilka postów i już dostałem minus 3 punkty do „reputacji” LOL :D )


Oczywiście, teraz droga do spekulacji i spisków otwarta. Cześć będzie mówić, że to prowokacja, że to szpicel Bernankee’go, który w obawie że bitcoin będzie trząsł światem zamiast dolara, wprowadził opłacanego szpicla do społeczności w czasie kiedy za kilkanaście tysięcy bitcoinów kupowało się pizze itd.


Ciekawa jest jednak reakcja forum. Nagle piszą o tym, jakie to środki bezpieczeństwa trzeba stosować, aby być absolutnie bezpiecznym, łącznie z kupieniem dedykowanego laptopa opartego na Linuksie, który byłby włączany tylko na moment wykonania transakcji w Bitcoinach. Oczywiście, pojawiły się też głosy, że trzeba z tym koniecznie iść na policje. Przecież to kradzież! To jest zaiste zabawne, jak zmienia się optyka nastolatków. Tak to się podniecają, że mogą sobie anonimowo kupować maryśkę po sieci i nie muszą płacić podatków, a jak przychodzi moment „AŁA”, to są odezwy do policji, żeby ta angażując tysiące dolarów szukała anonimowego gościa, który posługuje się adresem 1J18yk7D353z3gRVcdbS7PV5Q8h5w6oWWG. IP pewnie zarejestrowane jest na jakiegoś bezdomnego w Uzbekistanie, albo innej Mongolii, ale najpierw trzeba dojść do IP, a przecież Bitcoin to taka anonimowa sieć, że się prawie „nie da”. Śmiech organów ścigania pewnie byłby słyszalny aż w Polsce.


Wychodzi na to, że najcenniejsze wnioski wyciągnął sam poszkodowany:



I'm going to sell whatever bitcoins I have remaining, take it as a life lesson, and count this as a not so fun experimentation with cryptographic currency.

I am then going to focus on making plain old paper dollars and store them in a bank where at least I'll have the full force of society or some central government insurance backing me up - not to mention some recourse to the law in case of any theft.
Zamierzam sprzedać jakiekolwiek bitcoiny jakie mi pozostały, wziąć to jako lekcję życiową i traktować jako nie za fajny eksperyment z walutą kryptograficzną.
Potem zamierzam skoncentrować się na zarabianiu starych papierowych dolarów i przechowywaniu ich w banku, gdzie przynajmniej będę miał całą siłę społeczeństwa lub jakieś ubezpieczenie centralnego rządu po mojej stronie i co ważne, wsparcie prawa w przypadku jakiejkolwiek kradzieży.

Well Said. Dodał bym jeszcze, żeby może nie przechowywać wszystkiego w dolarach, bo rząd stosuje na to niezawodny od lat podatek inflacyjny, a czasami czyszczący oszczędności podatek hiperinflacyjny. Polecam dywersyfikacje w stare poczciwe złoto, przechowywane w sejfie, bądź skrytce bankowej. Że bezpieczne przechowywanie kosztuje? Sure it does. Tak samo jak kosztuje zabezpieczenie wirtualnych paciorków.


Jako bonus, opinia niezłomnego:



This is NOT a bitcoin issue.
This is an issue where the user didnt secure his wallet and the house his wallet is sitting in.
Those of you who disagree go read the help how to and info section.
You shouldnt even be using bitcoin without knowing all of that information, but no, you just wanted to jump right in (or ignore that information) because of your greed and apathy and disinterest in learning or doing what you need to know and do, and now you blame bitcoin for it.

Yeach. Następny do golenia. Powtórzę sam siebie. Inwestuj w to co rozumiesz.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Grant, czyli łapówka

Co to jest łapówka?
Łapówka (pot.) – korzyść, najczęściej finansowa, wręczana osobie lub grupie osób, dla osiągnięcia określonego celu, z pominięciem standardowych procedur.

Co to jest grant?
Grant – wsparcie finansowe lub pozafinansowe dla osoby bądź organizacji, mające za zadanie realizację określonego celu (najczęściej naukowego, artystycznego lub społecznego), które najczęściej jest przyznawane przez poszczególne państwa

Czy mi się wydaje, czy definicja grantu mieści się w szersze definicji łapówki? Jak Kowalski posmaruje lekarzowi za przyznanie renty, to jest to łapówka. Jak Państwo posmaruje Hewlett-Packardowi za sprowadzenie się do Polski i zatrudnieniu 1000 ludzi w call center to jest to wspieranie gospodarki.

Niestety zdobywanie zagranicznych inwestorów często wyglada tak jak w tym artykule:
Rok 2010. Honeywell decyduje się na budowę fabryki turbosprężarek w Europie Środkowej. Chce zainwestować 40 mln euro i zatrudnić 450 osób.

- Firma od początku była nastawiona roszczeniowo. Amerykanie uważali, że ich projekt jest wart „kupienia” przez państwo. Zażądali zachęty gotówkowej sięgającej 40 proc. inwestycji. Nawet, gdybyśmy chcieli połączyć grant rządowy z unijnym – nie dalibyśmy rady uzbierać takiej sumy. Z działania 4.5.1 wspierającego inwestycje o dużym znaczeniu dla gospodarki firma może otrzymać do 30 proc. kosztów projektu. Grant rządowy to dziś maksymalnie 7 proc. wartości inwestycji – opowiada wysokiej rangi urzędnik, który zajmował się negocjacjami ze strony polskiego rządu.

Słowacja nie miała takich skrupułów – Amerykanie dostali grant gotówkowy sięgający 40 proc. i dokonali wyboru.
Niewiele osób o tym wie. Nawet Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli, który walczył o projekt, do dziś sądzi, że Honeywell zrezygnował z Polski, bo nie mógł się doczekać decyzji w sprawie grantu unijnego.

Co to jest, jak nie prześciganie się o to kto da więcej łapówki firmom, które potem wytransferują sobie te pieniądze do kieszeni menadżerów za "ponadnormatywne zysk" w postaci bonusów ?

Demokracja ma niestety to do siebie, że politycy lubią przecinać wstęgi i obfotografować się na tle budowli wybudowanych za nie swoje. Pal licho jeżeli chodzi o drogi lub inną infrastrukturę, które winno być w domenie państwowej. Coraz częściej jednak o wynikach wyborów decyduje to, czy "burmistrz" lub inny prezydent zdoła sprowadzić inwestora. Ta zaraza niestety panuje wszędzie. Jak wynika z tekstu na obserwatorze, oferty za łapówkami są prawie jawne.
Co dostanie inwestor, który chce wybudować fabrykę za 50 mln euro i zatrudnić 150 osób

Czechy:

z budżetu państwa: pełne zwolnienie z CIT na 5 lat,w 7 regionach z dużym bezrobociem – grant na zatrudnienie (2 tys. euro na miejsce pracy) i grant na szkolenie (25 proc. dla dużych, 35 proc. dla średnich firm),sprzedaż nieruchomości po obniżonej cenie (do 30 proc. taniej)fundusze UE: 0,16-24 mln zł grantu na zakup innowacyjnej technologii

Węgry:

z budżetu państwa: grant inwestycyjny, grant szkoleniowy (25-90 proc. zwrotu kosztów), 80 proc. ulgi w CIT na 10 lat,fundusze UE: nie przysługują, jeśli firma dostaje grant inwestycyjny

Rumunia:

z budżetu państwa: grant inwestycyjny, grant na szkolenie, granty na zatrudnienie, obniżone odsetki kredytowe, zwolnienie z podatku od nieruchomości i budowlanego

Bułgaria:

z budżetu państwa: sprzedaż nieruchomości bez przetargu po obniżonej cenie, skrócone o 1/3 terminy obsługi administracyjnej, spersonalizowana obsług administracyjna, wsparcie finansowe budowy niezbędnej infrastruktury, grant na szkolenie,

Chorwacja:

z budżetu państwa: obniżka CIT z 10 do 0 proc., możliwość zniesienia cła, grant na miejsca pracy od 1,5-3 tys. euro, grant na szkolenia Od 35 do 60 proc. kosztów w przypadku dużych firm

Izrael:

z budżetu państwa: CIT obniżony do 6-12 proc. oraz grant inwestycyjny wysokości 20 proc. nakładów lub (do wyboru) grant na zatrudnienie – średnio 27 proc. kosztów

Jeżeli takie coś jest jawne, to ile idzie w formie "re-grantu" pod stołem dla urzędnika w formie prowizji? Jedno jest pewne. Zwykły Kowalski dostanie rachunek do zapłacenia, żeby inni w blasku fleszy mogli dotować mu konkurencje.

*****************************************

Moje ukraińskie odkrycie

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=FiXIKzRLq2k]

 

niedziela, 12 czerwca 2011

Czego chce hiszpańska ulica?

Hiszpańskie demonstracje i okupacja placów w głównych miastach raczej nie nastraja do urlopowych wypadów. Kurcze.. jeszcze trochę i krajów na południu zabraknie do spokojnego wypoczynku i się okaże, że w Europie najspokojniejsze plaże znajdują się w Skandynawii ;)


Wszyscy lubią się identyfikować w protestującymi. W końcu walczą z systemem, prawda? Przy pomarańczowej rewolucji wszyscy aż się garneli by wygłosić mowę przed namiotami w centrum Kijowa. Protestowały pielęgniarki, to każdy opozycjonista był pielęgniarką. Protesty w Libii nieznanych awanturników? Nie ma sprawy. Radek Sikorski leci wspierać, a Lech Wałęsa chyba się szykuje na dubla w Noblach, gdyż mało komu udało się zaprowadzić demokrację w muzułmańskich krajach. Tym bardziej po siłowym przewrocie.


Coś o wsparcie hiszpańskich protestów raczej trudno wśród wierchuszki, za to wśród internatów już lepiej. Ale czego chcą protestujący? Czy chcę mniej władzy, mniej wydatków rządowych, mniej rządu więcej




[caption id="attachment_4095" align="alignright" width="300" caption="Demonstranci przeciwko systemowi, chcą tak naprawdę więcej systemu"][/caption]

wolności? Czy hiszpańska młodzież chce poluźnienie okowów państwa? Tutaj z pomocą przychodzi nam krytyka polityczna (popatrz, do czegoś mogą się przydać) i tłumaczy postulaty jednej z protestujących organizacji. Trudno mi stwierdzić, na ile te postulaty są faktycznym odbiciem duszy hiszpańskiego tłumu, ale patrząc po chociażby ilości "fanów" w twarzoksiążce, można stwierdzić, że coś w nich jest.


No więc poniżej postulaty i krótki mój komentarz.


 


.




1. Likwidacja przywilejów klasy politycznej


- Ścisła kontrola nieobecności na właściwych im stanowiskach funkcjonariuszy publicznych pochodzących z wyboru. Specjalne sankcje za niespełnianie obowiązków.



Jak widać w Hiszpanii jest problem z obecnością wybrańców ludu na posiedzeniach swoich urzędów. Nie wiem dlaczego niby jednak mieli być kontrolowani przez jakiś uber urząd. Wybrańcy są kontrolowani przez wyborców. Niech wybiorą innych zamiast zapędzania pod pistoletem delikwentów na zebrania, w których i tak będą grali w pasjansa na laptopie.




- Zniesienie przywilejów podatkowych i emerytalnych (naliczanie składek, wysokość emerytur). Zrównanie zarobków reprezentantów pochodzących z wyborów ze średnią płacą hiszpańską (plus diety konieczne do wykonywania ich funkcji).


- Zniesienie immunitetów związanych z urzędami. Nieprzedawnialność przestępstwa korupcji.



Znoszenie przywilejów jak najbardziej. Widać coś świta; mam nadzieje, że protestujący myślą szerzej i zniosą wszystkie przywileje w kraju. W końcu dlaczego tylko urzędnikom?




- Obowiązkowe publikowanie oświadczeń majątkowych wszystkich urzędników publicznych.



Średnio rozgarnięty orangutan poradzi sobie z napisaniem oświadczenia w taki sposób, żeby nie budzić podejrzeń. Oświadczenia majątkowe są oczywiście tylko ku uciesze tłumu, bo jeżeli było by coś na rzeczy to urząd skarbowy z prokuraturą i tak mogą mieć dane na biurku w dwa dni. Co zrobi statystyczny Juan z oświadczeniem? Ewentualnie może trochę sobie pokrzyczeć na telewizor z zawiści.




- Redukcja liczby urzędów obsadzanych z wolnego nadania.



Ok, czyli chcemy też mniej państwa w państwie.


 




2. Przeciw bezrobociu


- Podział pracy wspierający redukcję czasu pracy oraz programy arbitrażu pracy [1] aż do momentu rozwiązania problemu bezrobocia strukturalnego (to znaczy do momentu, gdy stopa bezrobocia nie będzie przekraczać 5 proc.).



Prawidłowo. Dzień pracy powinien wynosić 1 godzinę dziennie. Wtedy będzie pewność, że wszyscy znajdą pracę. Jeżeli jednak nie wszyscy znajdą pracę to zawsze można skrócić do pół godziny.




- Wiek emerytalny na poziomie 65 lat. Utrzymanie wieku emerytalnego na tym poziomie do rozwiązania problemu bezrobocia młodych.



Oczywiście.. Po co "starzy" mają blokować miejsce młodym. Niech idą na emeryturę najlepiej w wieku 50 lat.




- Bonusy dla przedsiębiorstw zatrudniających na kontrakty terminowe mniej niż 10 proc. pracowników.



Oczywiście. I jeszcze usztywniając prawo pracy, żeby wyzyskiwacze nie mogli zwalniać pozostałych 90 %




- Bezpieczeństwo w pracy: uniemożliwienie zwolnień grupowych lub z powodów obiektywnych w dużych przedsiębiorstwach wykazujących zyski. Opodatkowanie dużych przedsiębiorstw zniechęcające je do korzystania z umów tymczasowych, w sytuacji gdy powinny być one bezterminowe.



No proszę. Odkrywam w sobie duszę rewolucjonisty. Co prawda tak daleko z usztywnieniem rynku pracy nie poszedłem, ale widać hiszpańska młodzież ma wyobraźnie o wiele bardziej rozwiniętą.




- Powtórne wprowadzenie zasiłku w wysokości 426 euro dla wszystkich pozostających długo bez zatrudnienia.



Oczywiście.




3. Prawo do mieszkania



Kurcze to w Hiszpani nie maja prawa mieszkać? A mają prawo do chodzenia w dwóch lewych butach? Może też potrzebują ustawy?




- Przejęcie przez państwo mieszkań zbudowanych na zapas, których nie udało się sprzedać. Mieszkania te powinny stać się częścią rynku wynajmu chronionego.



Przejęcie to znaczy co? Siłowa nacjonalizacja?




- Pomoc w wynajmie mieszkań dla młodych i osób o niskich dochodach.



W programie "kamienicznik na swoim"




- Zmiana prawa umożliwiająca spłatę długu hipotecznego poprzez przekazanie obciążonego długiem mieszkania bankowi [2].



A zasadę "prawa nie działa wstecz" wyrzucimy do kosza.


 


4. Jakość usług publicznych




- Zmniejszenie niepotrzebnych wydatków w administracji publicznej i ustanowienie niezależnych instancji kontroli budżetu i wydatków.



No kto by nie chciał zniesienia niepotrzebnych wydatków? Jak rozumiem to pomysł rewolucjonistów na oszczędności.




- Zatrudnienie dodatkowego personelu medycznego, który będzie w stanie obsłużyć wszystkich oczekujących na zabiegi.



Przy okazji bezrobocie się zmniejszy




- Zatrudnienie odpowiedniej liczby profesorów zapewniającej właściwe proporcje między studentami a wykładowcami, podział grup wykładowych na mniejsze, utworzenie grup wsparcia.



I znowu bezrobocie się zmniejszy




- Zmniejszenie opłat za studia, zrównanie cen studiów podyplomowych i doktoranckich z dyplomowymi.



Oczywiście pieniądze na pensje wydrukują żacy wyedukowani na tych uniwersytetach.




- Publiczne finansowanie nauki w celu zapewnienia jej większej niezależności.



Niezależność od kogo?




- Tani, dobry i ekologiczny transport publiczny: powtórne wprowadzenie pociągów, które zostały zastąpione przez AVE [3] z pierwotnymi cenami, obniżenie opłat za przejazdy komunikacją publiczną, ograniczenie ruchu prywatnymi samochodami w centrach miast, budowa nowych ścieżek rowerowych.



Tani dobry i ekologiczny. Może od razy zażądajmy publicznych teleportów?




- Lokalne zasoby społeczne: efektywne egzekwowanie la Ley de Dependencia [4], miejskie sieci lokali opieki, lokalne usługi mediacji i opieki.



Opieka, opieka, bezpieczeństwo, bezpieczeństwo, opieka. Jakość tu nigdzie nie widzą fraz "więcej wolności!"


5. Kontrola instytucji bankowych




- Zakaz ratowania [bailout] banków lub udzielania im pomocy finansowej ze środków publicznych: instytucje zmagające się z trudnościami finansowymi powinny zbankrutować lub zostać znacjonalizowane w celu utworzenia znajdującego się pod kontrolą społeczną banku publicznego.



Bardzo dobry postulat. Ale od razu bym wpisał "zakaz protestowania, jeżeli w zbankrutowanym banku stracę wszystkie oszczędności".




- Podniesienie podatków dla banków, proporcjonalnie do wydatków socjalnych spowodowanych przez kryzysy, które wywołało ich (banków) niewłaściwe zarządzanie.



I jeszcze podniesienia podatków dla tych co nierozważnie brali kredyty na potęgę i oszukiwali w swoich oświadczeniach o zarobkach. Od razu w kamasze i do Libi bić się o ropę, żeby tańsza była.




- Zwrot przez banki wszelkich publicznych środków, które otrzymały.



Całkiem słusznie.. w przypadku bankructwa jednak nie protestować gdy pieniądze na koncie znikną.




- Zakaz inwestowania przez banki hiszpańskie w rajach podatkowych



Może w ogóle zamknąć granice?




- Regulacja sankcji za spekulacje i zaniedbania bankowe.



Spekulantów powinno się gonić wszystkich. Jak taki Juan kupił mieszkanie za 300 000 Euro, a udało mu się sprzedać za 500 000 Euro w szczycie bańki, to jest takim samym spekulantem jak banki. W kamasze i do Libii.




6. System podatkowy


- Podniesienie podatków od dużych fortun i dla banków.
- Likwidacja SICAV [5].
- Przywrócenie podatku spadkowego.
- Realna i efektywna kontrola unikania podatków i ucieczki kapitału do rajów podatkowych.
- Promocja na poziomie międzynarodowym podatków od transakcji kapitałowych (podatek Tobina).



Propozycje w sferze systemu podatkowego w zasadzie sprowadzają się do gonienia spekulantów i zamknięcia granic dla kapitału. Skąd w tłumie znalazł się tak wysublimowawszy termin jak "podatek Tobina", trudno dociec. Widać każda rewolucja ma swojego Marksa.




7. Wolności obywatelskie i demokracja partycypacyjna


- Nie dla kontroli internetu. Znieść la Ley Sinde.


- Ochrona wolności informacji i dziennikarstwa śledczego.


- Obowiązkowe i zobowiązujące referenda w szeroko rozumianych sprawach dotyczących życia obywateli.


- Obowiązkowe referenda przy wprowadzaniu rozwiązań unijnych.



Z tymi referendami to się trochę zapędzili, bo rozwiązania unijne są po prostu prawem przewyższającym prawo krajowe. Taka konstrukcja Unii i nic tu żadne referenda, oprócz referendum o wystąpieniu z Unii, nie pomogą




- Zmiana prawa wyborczego zapewniająca prawdziwie reprezentatywny system, który nie dyskryminuje żadnej siły politycznej ani społecznej, gdzie głos in blanco i głos nieważny również mają swoją reprezentację.
- Niezależność władzy sądowniczej; reforma Ministerstwa Finansów gwarantująca jego niezależność, nie dla nominowania członków Trybunału Konstytucyjnego i Rady Generalnej Władzy Sądowniczej przez część władzy wykonawczej.


8. Redukcja wydatków na wojsko



No cóż. Znowu się okazuje, że zapał to wydawania cudzej kasy nie gaśnie. Hiszpańska młodzież musi mieć nieźle wymasowane mózgi przez Zapatero i jemu podobnych, żeby wierzyć, że bolączką na problemy hiszpańskiego rynku pracy jest zbyt wysoki wiek emerytalny i za niskie zatrudnienie w służbie zdrowia. Jedyne źródło oszczędności jakie podają to w zasadzie redukcja wojska. Oczywiście.. Jak w Maroku zrobią rewolucje i dojdą do wniosku, że w Hiszpanii jest dużo pustostanów na Costa del sol, to hiszpańscy rewolucjoniści będą rzucać w nich fiołkami.


To wszystko sprawdza się do smutnej konstatacji dla południa Europy. Żeby było lepiej, musi być jeszcze gorzej. Nic nie prostuje lepiej mentalności niż przeżyty kryzys. Ale jeszcze nie ten. Najpierw muszą dojść do władzy ultra populiści z placu w Madrycie, a potem po kolejnym przewrocie będzie jakaś szansa.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=5ySebd4cdXY]

czwartek, 9 czerwca 2011

AutoStrata

Tylko z zażenowaniem może człowiek słuchać lamentu w mediach i w sejmie nad sytuacją z autostradą A2. Wypowiadają się głównie laicy nie mający nigdy doczynienia z przetargami czy realizowaniem jakiejś większej inwestycji. Jedni piszą że pretensję powinniśmy mieć do Chińczyków, inni że do rządu chińskiego, a jeszcze inni winią prawo przetargowe, które wymusza wybranie firmy oferującą najniższą cenę.


To wszystko bzdury. Pretensje powinniśmy mieć do rządu i GDKKiA za spartaczenie umowy, a w szczególności za spartaczenie zabezpieczeń umowy.


Jak słysze, że Chińczycy opuszczają plac robót i rząd przystępuje do negocjacji to nie wiem czy śmiać się czy płakać. Jak to możliwe, że klient kupujący coś w ramach umowy biega za dostawcą i próbuje nakłonić go do powrotu do realizacji swego zlecenia? W sferze prywatnej to nie do pomyślenia.


Ludzkość znalazła już rozwiązania w tej sferze, żeby klient nie musiał drżeć o rzetelność wykonawcy. Tym rozwiązaniem są min gwarancje bankowe. Z reguły stosuje się dwie gwarancje naraz.


- Bankowa gwarancja należytego wykonania umowy


- Bankowa gwarancja zabezpieczająca gwarancję powykonawczą dostawcy.


Jest to proste jak drut. Podmiot startujący do przetargu wpłaca wadium. W przetargu jest zapisane wyraźnie, że na zabezpieczenie należytego wykonania umowy, dostawca musi przedstawić bankową gwarancję zabezpieczającą. O co chodzi? Jeżeli dostawca nie wywiązuje się z zapisów umowy, to zleceniobiorca po prostu żąda od banku spłaty sumy gwarancyjnej i organizuje sobie innych dostawców. Suma gwarancyjna jest z reguły w wysokości wartości zlecenia lub nawet wyższa. Jest to wyśmienity sposób na trzymanie dostawcy za przysłowiowe guts. Z reguły wystarczy tylko wspomnieć, że jeżeli terminy nie będą dotrzymywane lub jakość zachowana, to korzystamy z uprawnień gwarancji bankowej. To działa jak magia. W oka mgnieniu problemy nierozwiązywalne stają się załatwione. Jeżeli wspomnienie nie wystarczy to pomaga telefon do banku z prośbą o wytłumaczenie swojemu klientowi czym grozi uruchomienie zabezpieczenia bankowego - z reguły wyższe oprocentowanie kredytów i w przyszłości wyższy koszt zabezpieczeń bankowych. Naprawdę nie opłaca się w takim przypadku dostawcy nie realizować zlecenia. Prawdę mówiąc, jeżeli dostawcy się nie powiedzie, to można jeszcze na jego porażce sporo zarobić.


Ustanowienie gwarancji bankowych w zapisach przetargu ma jeszcze tą zaletę, że bierzemy firmy poważne, które jak powiedzą że zbudują kilometr za 26 mln, to mają tą liczbę przemyślaną, a nie rzuconą na wiatr.. W końcu kładą szyję pod topór w razie blamażu. Dlatego cena minimalna może jak najbardziej być jedynym kryterium, bo firmy złe od dobrych odsiewane są na pierwszym etapie przez banki i ich rozeznanie dostawcy. W końcu jak bank ma wystawić gwarancje na miliard, to z reguły mocno usiądzie na aktywach klienta, lub każe sobie słono płacić za ryzyko.


Przecież to elementarz. To dostawca ma się martwić, żeby wykonać zlecenie, a nie klient.


Jeżeli słyszymy, że gwarancje bankowe COVEC opiewały na 130 mln pln przy inwestycji wartej 1,3 mld (przy wycenie Chińczyków) i mając świadomość, że odstąpienie od umowy będzie dla zamawiającego mieć dalsze reperkusje, to teraz latamy po jakiś negocjacjach. Gwarancje powinny opiewać na 2 mld pln. Płatne na pierwsze wezwanie i nieodwołalne. W przypadku wtopy Chińczyków wpuszczamy rzeczoznawców z aparatami, spisujemy inwenturę i nowi wchodzą nawet za podwójną stawkę no prace 24h/dobę. Wtedy bank płaci i to bank się procesuje z COVEC-iem, a nie Grabarczyk.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=CnbLD97kNBY&feature=fvsr]

Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...