czwartek, 23 grudnia 2010

Życzenia

Czego można życzyć czytelnikom Prologos na Święta i Nowy Rok? Nie będę życzył pomyślności, sukcesów, pieniędzy. Na to każdy musi sobie sam zapracować. Nie ma co tutaj pielęgnować postaw roszczeniowych wobec losu ;)



Życzę Ci zdrowia, gdyż zdrowy nędzarz jest szczęśliwszy od chorego króla. I Szczęścia. Ale nie tego w totolotku. Tego życiowego. Żebyś umiał sobie znaleźć swoje. Jeżeli nie potrafisz to wiedz, że często szukając szczęścia i dobra innych, znajdujemy własne*.


Dla nastroju kolędy. Dwa klasyki


[Youtube:http://www.youtube.com/watch?v=u6aRyYex19Y&feature=related]


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=HFjI7gT1FvI]


ostatnie zdanie to oczywiście parafraza Platona.

wtorek, 21 grudnia 2010

Wielka księga oszczędzania - Dawid Michna

Po pierwszym moim wpisie na temat oszczedzania (pierwszy, drugi) skontaktował się ze mną niejaki Dawid Michna, autor "Wielkiej księgi oszczędzania - 500 sprawdzonych sposobów na oszczedzanie".


Dawida, jak również i mnie znacznie zirytowały komentarze maruderów pod moim pierwszym wpisem, których wydźwięk można streścić w zdaniu: " eeee po co oszczedzać 2 złote czy 5. Państwo zdziera ze mnie znacznie więcej i zedrze o wiele więcej na zwiększonym Vacie... to w podatkach leży mój problem, a nie w moich wydatakch". Hehe, takich maruderów lubie najbardziej :)


Dawid dał sie od razu poznać jako człowiek idący do przodu. Wysyła mi swoją książkę za darmo, w zamian ja napisze jej recenzje. Czyni to oczywiscie niniejszy wpis, wpisem sponsorowanym, na co uczulam co bardziej wrażliwych czytelników.


Dawid to praktyk oszczędzania (o czym sam pisze na swojej stronie), niestety po części zmuszony trudną sytuacją finansową w przeszłości. Piszę niestety ponieważ mam nadzieje, że większość czytelników jest lub stanie się osobami oszczednymi nie z przymusu, a z chęci odkładania pieniędzy na realizację swoich przyszłych celów.


Już na początku swojej książki autor pisze o tym, że oszczedzanie nie ma polegać na wyrzeczeniach, a na nawykach. Nawykach które sprawią, że bedziemy konsumować życie po prostu bardziej efektywnie. Bo przecież nie chcodzi oto, żeby wydawać pieniądze, a oto żeby z wydawanych pieniędzy uzyskiwać jak najwięcej korzyści.


Książka liczy 300 stron na których po krótce omówiono 500 sposobów na zmniejszanie wydatków. Oczywiście w takim mrowiu pomysłów nie ustrzeżemy sie od banałów, takich jak wyrobienie sobie nawyku zakrecania wody w czasie mycia zębów, czy krótkim otwieraniu lodówki. Dla mnie jako osoby raczej patrzącej na to gdzie mogą wyciekać złotówki przez palce dużo porad było oczywistych. Jednak każdy jest inny i każdy może znaleźć jakąś uwagę dla siebie.


Pamiętacie mój problem z wodą i prysznicem? W książce jest na to sposób. Otóż porada jest taka, żeby sprawdzić, czy prysznic ma głowicę która napowietrza strumień wody. Można dzięki temu zaoszczedzić 30-40% zużywanej wody, co u mnie przekłada sie bagatela na 50 pln miesięcznie. Takie napowietrzanie nie wpływa na komfort użytkowania. Osobiście na to wpadłem jeszcze przed przeczytaniem książki Dawida (pochwale się ;) ), jednak nie wpadłbym na to, gdybym nie zrobił sobie wykresu, gdzie idą głównie moje wydatki związane z utrzymeniem mieszkania i nie zaczął się nad tym zastanawiać.


Autor wskazuje, że każdy może sobie znaleźć w tej książce kilkaset sposóbów na oszczędzanie. Uważam to za przesadę (chyba że rzeczywiscie stoicie przed ścianą finansową). Jak każdy weźmie sobie kilka, ale za to naprawde przydatnych sposobów to będzie i tak wystarczająco... Nie ma co sie skupiać nad wypracowaniem setki nawyków. Wystarczy wybrać te przynoszace nam największe korzyści, najmniejszym wysiłkiem. Mnie osobiście zaciekawił sposób na zwiększanie efektywności grzania kaloryfera, zważanie na to w jakim dniu tankować samochód oraz o jakiej porze dnia.. Okazuje się że w pewnych porach dnia tankujemy więcej paliwa (w dm3 jest więcej paliwa)  niż w innych, ze względu na właściwości fizyczne paliwa w okreslenych temperaturach. Czy to nie najprostszy nawyk do wyrobienia? Nie tankuje w tym a tym dniu, tankuje raczej rano jak wieczorem. Proste a oszczedzić można ze 20 pln na miesiąc.


Kupowanie dzieciom ubranek, w szczególnosci tym bardzo małym to kolejne pole do oszczędzania. W sieci można kupić za 200 pln pakę 130 używanych ciuszków. Kupno tych samych rzeczy ale nowych to koszta rzędu 5000 pln. Osobiscie już przetestowałem pierwszą opcję. Zawsze to Krugenrand oszczędnosci, choć dla mnie największa oszczędność to czas spędzony w marketach na wybieranie tych wszystkich pierdół. To mogło by się źle odbić na moim zdrowiu psychcznym (znowu wydatek - tym razem na lekarza ;) ). I umówmy się. Nowe ubranka dla dzieci do 2-3 lat to głównie frajda dla rodziców, nie dla dziecka. Otwieranie z foli, odrywanie metek, wybieranie w sklepie. Niemowlakowi jest zupełnie obojetne czy sfajda sie w nowe śpioszki czy używane. Autor podaje wiele stron, na którym rodzice wymieniają sie używanym sprzętem czy ciuszkami.


Są też rady, które pukają do naszego sumienia. Osobiście bardzo zapadło mi w pamięć zdanie "Nie kupuj dziecku wiele drogich zabawek... Spędzaj z nim wiecej czasu".


Dawid kończy książkę rozdziałem o tym na czym nie warto oszczędzać. Ostatnia porada mogła by być mottem życiowym wielu.


Zachecam do oszczędzania lub chociażby do zastanowienia się na co wydaje się pieniądze. Niestety musze ostrzec. Oszczędne życie prowadzi z reguły do o wiele trudniejszego problemu, na którego nie ma tak prostych poradników. Gdzie się podziać z oszczędnosciami, żeby nie zżerała je inflacja i żeby zarabiały jeszcze kawał grosza. To problem znacznie trudniejszy, ale wydaje sie o wiele przyjemniejszy.


Książka do kupienia ze strony autora

niedziela, 19 grudnia 2010

Kosmiczny AKAP

Rozmawiałem ostatnio z kolegą zajmującym się umieszczeniem satelit i ich prowadzeniem na orbicie. To zajęcie znacznie odbiega od naszej codzienności, gdyż eksploracja i zagospodarowanie kosmosu to stosunkowo dziewicza dziedzina.  Co ciekawe, z doświadczeń kolegi wynika, że obecny podbój kosmosu niewiele się różni od epoki odkryć Henryka Żeglarza, Amerigo Vespucci czy Vasco da Gamy. Sytuacja mniej więcej wygląda tak, że pierwszy kto zajmie daną orbitę, po rozpycha się na niej używając metody faktów dokonanych, ten zdobywa przestrzeń dla siebie. Praktyka niczym sie nie różni od wbijania padrão w wybrzeże. Wszelkie skojarzenia z "pierwotnym zawłaszczeniem" jak najbardziej uzasadnione.


Tu pojawia się jednak ciekawa sytuacja dla badaczy anarchokapitalizmu.  Otóż państwa w kosmosie, zachowują się niczym w modelu rozwoju anarchokapitalizmu z tym że zamiast poszczególnych ludzi mamy poszczególne państwa. Na lądzie państwa ustalają równowagę ze sobą poprzez równowagę sił swoich armii i łączenie się w rozmaite sojusze. W razie naruszenia tej równowagi mamy z reguły wojnę lub jednego światowego hegemona.


Co innego jednak w kosmosie. Państwa odżegnują się od użycia siły czy też przemocy w imię współpracy i co tu dużo mówić... cięcia kosztów. Naiwnym jest oczywiście sądzić, że państwa nie tworzą w swoich laboratoriach kosmicznej broni, ale póki co, nie została ona jeszcze użyta.


Mamy zatem pierwotne zawłaszczenie i korzystanie z kosmosu bez użycia siły, zatem AKAPowski model wydaje się sprawdzać.


Jednakże jak się okazuje, ktoś w tej idylli zaczyna bruździć. Dzieję się dokładnie tak jak na Ziemi. We wpisie Czy "Czy rzeka może być prywatna" wskazywałem na klasyczny problem trucia środowiska. Generalnie bardzo trudno sobie poradzić wolnorynkowymi mechanizmami, żeby jakaś fabryka nie spuszczała chemikaliów do rzeki. Nawet, gdyby cała rzeka należała do właściciela fabryki, to zawsze te chemikalia spływają do morza i jest problem.. Przerzucanie kosztów na innych to sfera, która (mówię to z bólem ;) ) rynek sobie nie radzi.


Co się dzieje w kosmosie? Otóż użytkownicy kosmosu również śmiecą i zanieczyszczają przestrzeń wszystkim pozostałym. Problem polega na tym, że pozostałości po satelitach czy rakietach, bardzo małe, zazwyczaj pędzą z ogromną prędkością po orbicie. Zaginiona śrubka lub inny odłamek wyrządza tyle szkód co pocisk, czyli praktycznie niszczy satelitę. A czyja to była śrubka to trudno stwierdzić ;)



Przestrzeń kosmiczna w której krążą satelity wokół Ziemi jest bardzo duża i przypadki kolizji z śmieciami są bardzo rzadkie. Jednak samych śmieci nie można ignorować i firmy montują na swoich satelitach "lekkie opancerzenie". Taka osłona nie ochroni urządzenia przed większością śmieci, ale mimo wszystko widać opłaca się je montować. Każdy kilogram umieszczony na orbicie kosztuje fortunę, a kilogram przeznaczony na osłony to czysta strata.


Można oczywiście powiedzieć, że śmieci w kosmosie to naturalne środowisko prowadzenia biznesu. Niekoniecznie. Są użytkownicy którzy starają się nie zostawiać śmieci w kosmosie i tak ustawiać proces, żeby większość spłonęła w atmosferze, a są też i inni. Na przykład Chiny, które wiele się nie zastanawiając w 2007 roku zniszczyli swoją satelitę wystrzeliwując rakietę balistyczną z Ziemi. China Confirms Firing Missile to Destroy Satellite. Szacuje się, że w wyniku tej eksplozji powstało w kosmosie około 3000 odłamków mogących zniszczyć inne satelity. Przy istniejących dziś 30 000 - 40 000 odłamków akcja chińczyków odpowiada za prawie 10% śmieci ogółem. Śmieci, których koszty istnienia będą ponosić wszyscy. I co teraz?


Być może skończy się jakimiś regulacjami, które ograniczą emitowanie śmieci w kosmosie. Może będzie jakiś podatek dla tych którzy śmiecą. Ale kto to będzie kontrolował, kto to będzie sprawdzał, kto to będzie egzekwował? Jakaś organizacja ponad narodowa? Jakie będzie miała umocowanie do nakładania ewentualnych sankcji?


Na Ziemi radzenie sobie z problemami środowiskowymi zostawiono poszczególnym państwom. Generalnie trucie w jednym państwie nie przekłada się tak bardzo na poziom zatrucia w państwie sąsiednim, stąd też mechanizm wydaje się sprawdzać.  W Niemczech mimo ogromnego przemysłu mamy czyste powietrze i wodę, w Chinach są ogromne zanieczyszczenia wszystkiego, ale nie wpływają one na sytuacje w Niemczech.


W kosmosie jednak "trucie" przekłada się praktycznie natychmiast na wszystkich. Sądze, że to ciekawa zagwozdka dla AKAPów. Zamiast studiować myśli starożytnych filozofów i zgłębiać praprzyczyny powstawania narodów, mogli by trochę pobadać sytuację organizacyjną w kosmosie, gdyż mają okazje oglądać historię powstawania "mechanizmu przymusu" na własne oczy.



niedziela, 12 grudnia 2010

Energia pierwotna

Co to jest energia pierwotna każdy czytelnik tej strony powinien już wiedzieć. Dla pewności jednak przypomnę, że energia pierwotna to energia jaka jest zmagazynowana w źródle energii. Pierwotne źródło energii to takie które możemy brać bezpośrednio z natury. Jest nim na przykład węgiel, ropa, gaz, czy promienie słoneczne. Źródłem energii nie jest elektryczność. Elektryczność w gniazdku jest tylko nośnikiem energii. Jej pierwotnym źródłem jest na przykład węgiel (w zależności jakie paliwo używa elektrownia). Oczywiście, zawsze jest tak, że zużycie energii pierwotnej jest większe niż wykorzystanie energii wtórnej. Dla przykładu energia pierwotna węgla wynosi ok 28000 kJ/kg, ale to wcale nie oznacza, że paląc kilogramem węgla w piecu centralnego ogrzewania kaloryfery oddadzą w formie ciepła dokładnie 28000 kJ. Sprawność kotła czyli krótko mówiąc ciepło ulatniające się nam przez komin determinuje nam jego sprawność, a wiec stosunek energii użytkowej do energii pierwotnej.


Każdy kraj zużywa energię pierwotną na różne cele. Ropa z reguły na transport, węgiel na ogrzewanie i produkcje prądu, gaz na ogrzewanie lub do produkcji przemysłowej etc. Podawane niżej w wykresach profile zużycia są wyrażone w MTOE.



W przypadku USA, oprócz ilości ogółem nie ma nic ciekawego. Bardzo dobra dywersyfikacja różnych źródeł energi pierwotnej utrzymywana przez dekady w nienaruszonej strukturze. Proszę zwrócić uwagę na energię pozyskiwaną ze słońca, wiatru czy geotermalną. Czerwonej wstążki praktycznie nie widać.


Niemcy... Ci faktycznie kombinują z energią odnawialną. Mają nawet oddzielną partię w parlamencie która za tym lobbuje. Przejeżdżając przez Niemcy widzimy tego efekty... Wiatrak na wiatraku. Jednakże patrząc jaki ma to efekt w całościowym bilansie energetycznym to należy stwierdzić, że raczej mizerny. To dlatego Merkel tak bardzo nie chciała likwidować sobie elektrowni jądrowych... Jasne, Zieloni robią wokół wiatraków i słońca dużo szumu ale... well spójrzmy na liczby. Szum nie przekłada się na energię. Zwiększyła się dość wyraźnie wstążka pomarańczowa. Widać biogazownie i innego tego rodzaju spalanie przynoszą większy efekt, ale ciągle to kropla, która ma swoje naturalne ograniczenia.


Dania. Kraj wzór jeżeli chodzi o ekologię. Wiatraki na całym wybrzeżu. Efekt? kiepski.


Chiny nie patrzą na żadną ekologię. Gigantyczny wzrost zużycia mówi sam za siebie


 


Polska.. Polska węglem stoi i to pokazuje obrazek. Zaskakujące jest to że w latach 70-80 zużywaliśmy tak dużo ropy, mimo, że przecież samochodów raczej nie było. Tyle szło na manewry układu warszawskiego czy jak? Ma ktoś na to jakieś wyjaśnienie?


Ropa w Polsce rozbita na rodzaj konsumowanych paliw. Wyraźny wzrost udziału diesla, kosztem benzyny.


 



Na koniec ciekawostka. W Norwegi cała energia elektryczna produkowana jest z tam wodnych.


Pobawić można się tutaj.


[Youtube:http://www.youtube.com/watch?v=Ddn4MGaS3N4]


ht sudden debt


 


 


 


 


 


 


 

sobota, 11 grudnia 2010

Oszczędzanie 2

Po pierwszym wpisie o oszczędzaniu, pojawiły się głosy, że co ja tutaj  piszę o jakiś dziadowskich oszczędnościach na 50 - 100 złoty gdy państwo z nas zdziera nieporównywalnie więcej. O podatakch trzeba pisać !!! Huh :) O prawie niczym innym na tym blogu tu nie piszę jak o rozdętym do granic państwie i długu. Mimo że temat jest rzeczywiście ważki,  to jak przekłada się pisanie o nim na faktyczny stan waszego portfela?


Trzeba zdać sobie sprawę, że Wasz wpływ na obciążenia podatkowe w tym kraju, jest taki sam jak na pogodę za oknem. Możesz ją zmienić, przenosząc się po prostu pod inną szerokość geograficzną. Owszem, każdy dokłada jakąś tam cegiełkę do ogólnej "wiedzy i nastawiania społeczeństwa", czego przykładem jest min ten blog, ale nie oszukujmy się. W kategoriach efekty do wysiłku wynik oscyluje wokół zera.


Niestety z komentarzy wynika również, ze wielu nie rozumie idei oszczędzania. Oszczędzanie nie polega na tym, żeby po prostu wydawać mniej. Polega na tym, żeby wydawać mniej zachowując komfort życia, a najlepiej zwiększając go. Owszem większość ludzi zaczyna oszczędzać dopiero wtedy kiedy bieda ich przyciśnie i pewnie z tym się to kojarzy. Jedzeniem czerstwego chleba ze smalcem, chodzeniem w kurtce po mieszkaniu i pójściem spać kiedy robi się ciemno :) Oszczędzanie to raczej styl życia, to pewne nawyki, które wyrosły z przemyślanej dyscypliny. Raz nabyte nawyki są nie tylko sposobem na życie, ale niosą za sobą korzyści komfortu finansowego.


Podam dla przykładu jakie "oszczędne" hobby można mieć. Owszem hobby trudno wybierać, jednak jeżeli wyrobiłeś sobie wcześniej pewne podejście do życia, to nigdy Ci nie przyjdzie do głowy, żeby Twoim hobby było na przykład gra w golfa, która z reguły niesie za sobą duże koszta.


Przykłady? Kup sobie jakąś porządną grę planszową. Dzięki niej zamiast wychodzić na jakiejś dyskoteki czy inne masowe imprezy możesz ze znajomymi spędzić mnóstwo fajnego czasu. Zamiast przekrzykiwać techno w zadymionej i przepoconej sali z pytaniem o drogę do toalety, możesz przeprowadzić z nimi rzeczywistą rozmowę. Porządna gra zostaje z Tobą do końca życia, znajomi z reguły również. Oszczędność pieniędzy ogromna, ale kto na to zwraca uwagę? Nikt, i dobrze, bo wybór nie jest wyrzeczeniem.


Możesz pisać bloga.. Za czas poświęcony na jego pisanie płacisz tylko zużyciem prądu, który pewnie i tak byś zużył na granie w Farmville. Dodatkowo takie hobby Cie niesamowicie rozwija - obojętnie w jakiej tematyce piszesz - i pozwala na poznawanie wielu wartościowych ludzi. Czasami może się to przerodzić w całkiem nieźle płatne zajęcie.


Może dobrym pomysłem byłaby nauka gry na gitarze. Granie na instrumencie nie tylko dostarcza dużo zabawy, ale również niesamowicie stymuluje rozwój mózgu. Gitarę kupuje się raz, od czasu do czasu wymieniając struny. Gdy kiedyś Cie przyciśnie życie masz umiejętność, którą możesz wykorzystać do drobnego dorabiania poprzez udzielanie korepetycji (przećwiczone za studenta ;)) Wreszcie zamiast w sobotni wieczór iść do kina i stracić stówaka na oglądnięcie kolejnego rozczarowującego gniota, można sobie pograć z przyjaciółmi. Nie ma większej zabawy niż jamowanie przy piwku do późna.


Mi powyższe hobby sprawiają dużo frajdy i nigdy ich nie traktowałem jako wyrzeczeń, mimo że bez żadnego problemu stać mnie by było na kosztowniejsze spędzanie czasu. Przeciwnie widząc czasami ludzi, którzy łażą godzinami w hipermarketach w pogoni za gadżetami, mam wrażenie że oni się okropnie męczą... tylko nie zdali sobie jeszcze z tego sprawy.


Stąd trochę mnie zaskoczyło pytanie jednego z czytelników jak ja się odnajduje w świecie Tap Madl? W ogóle się nie odnajduje, bo w nim nie jestem. Po co mam być? Nie widzę tam nic ciekawego. Coś przeoczyłem? Zamiast kultu konsumpcjonizmu wyznaje kult powiększającej się góry srebra na moim funduszu emerytalnym czy funduszu studenckim moich dzieci. To też może sprawiać frajdę.


A propos gitary.. Są tu jacyś wioślarze na pokładzie? Jeżeli tak, to myślę, że macie już w swojej subskrypcji Sungha Jung'a? Chłopak jest fenomenalny.  Poniżej dwie aranżacje popowe i jeden klasyk.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=CgVqX0a49HM&feature=channel]


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=vsTOz_iEfI4]


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=rUmQNWAIiRc]


środa, 8 grudnia 2010

WikiLeaks 3

Ja wiem, trochę już może przynudzam z tą serią o Wiki, ale do jeszcze jednej kwestii chciałbym się odnieść. To kwestii Paula i jego pytania zadanego w kwestii Wiki:



"why exactly should Americans be prevented from knowing what Goverment is doing in their name?"

Co w skrócie można przetłumaczyć, jako czego konkretnie amerykanie powinni nie wiedzieć, co rząd robi w ich imieniu.


Paul jak na rasowego libertarianina przystało po prostu nie uznaje żadnych tajemnic i sekretów państwowych co do zasady. Powiniśmy miec wolne społeczeństwo bez spisków i sekretów. Wspaniale... jestem za. Czy kiedykolwiek to działało?


Odpowiedź na to pytanie jest prosta, aczkolwiek nie konkretna. Amerykanie nie powinni znać rzeczy, których ujawnienie godzi w rację stanu USA (raison d'État).


Doskonałym przykładem na tajemnice, których nie powinna znać społeczność był program SDI za Reagana. Reagan prowadził politykę zbankrutowania ówczesnego ZSRR. Celowo sabotował budowę gazociągu w ZSRR, mieszał sie w politykę cenową ropy w krajach arabskich, głównie Arabii Saudyjskiej. Wreszcie ogłosił program SDI, czyli inicjatywy obrony strategicznej. SDI to był blef. Celowo ogłoszony i eksponowany w mediach program, który miał zmusić Sowietów do badań w tym zakresie. Reagan wiedział, że ogłasza program, który w teorii jest tak wysoce zaawansowany technologicznie, że niewykonalny. W tej dziedzinie sowieci byli jednak wyjątkowo słabi i dotrzymanie kroku USA było by dla nich bardzo kosztowne. Ilościowo sowieci mogli konkurować z produkcją rakiet balistycznych, głowic nuklearnych etc. Tą technologię juz mieli. Rozbrojenie w liczbie rakiet nie miało więc takiego znaczenia. Radzieccy naukowcy przekazywali swoje opinie Gorbaczowowi, że program SDI jest tak zaawansowany technologicznie, że nie wierzą, że amerykanie uważają tą broń za realną do skonstruowania. Jednak co innego sie domyslać, a co innego wiedzieć. Gorbaczow na każdym spotkaniu rozbrojeniowym z Reaganem podkreślał, że konieczne jest rezygancja z programu SDI w ramach rozbrojenia. Wiedział, że przegrywa wyścig zbrojeń, wyścig na technologię, a Reagan wiedział, że blefuje i wpuszcza Gorbaczowa w drogę do nikąd. Kilka lat później ZSRR zbankrutował, a wraz z nim zagrożenie wojną nuklarną. Dzieki utrzymywaniu tajemnicy, Reagan mógł prowadzić politykę jaką prowadził i dziś jest uznawany za grabarza ZSRR. Dokładnie w roku upadku ZSRR odwołano program SDI.


Oczywiście i ja widzę różnicę pomiedzy polityką Reagana a polityką Busha. Reagan wyraźnie ogłosił, że wrogiem USA jest ZSRR i jego celem jesr rozbicie "imperium zła". Amerykanie za tą strategią głosowali, lecz szczegółów nie znali. Dzisiejsza polityka zagraniczna USA w szeregiem wojen prowadzonych jednocześnie jest również i dla mnie nie zrozumiała (proszę nie pisać w komentarzach dlaczego amerykanie siedzą w Iraku. Każdą wersję słyszałem łącznie z wojną z Chinami). Gdybym był obywatelem USA to z pewnością nie głosowałbym za kontynuowaniem tych wojen i na ludzi którzy zapowiadają, że działania w tym kierunku będą podejmowane. Ale to inna sprawa. Oddzielną sprawą jest wyznaczenie strategii, wizji polityki zagranicznej,  od szczegółów jej wykonywania. Jeżeli się ktoś decyduje na wojnę to wiadomo, że wióry polecą. Ważne czy iść na wojnę czy nie i na jakich przesłankach się idzie. Jeżeli przywódca kłamał co do strategi i wizji, to z tego powinien być rozliczany.


Tak samo jak Reagan mógł ponieść porażkę, gdyby tajemnice polityki były ujawniane, tak samo i dla Polski niebezpieczne jest ujawnienie tajemnic.


W doniesieniach WikiLeaks jest również informacja o polskiej polityce zagranicznej, w szczególności w kontekście interwencji w Gruzji.  Jak się okazuje z tych dokumentów polska polityka zagraniczna wschodnia na linii prezydent-rząd była zaskakująco zbieżna. Mówią o tym depesze amerykańskich dyplomatów przywołujących wypowiedzi polityków co do wizji wspierania byłych republik, również Białorusi i Kaukazu jako miękkiego podbrzusza tego układu.  I dobrze. Sam uważam, że taka polityka jest polską racją stanu. Wzmacnianie sobie krajów buforowych na wschodzie powinno być główną osią naszych zainteresowań. Tak, uważam że bieganie prezydenta Kaczyńskiego po krzakach w Gruzji było również naszą racją stanu, choć nie uważałem za nią wypowiadanie się o Rosji w sposób negatywny i psujący relacje. To już było niepotrzebne. Co by się jednak stało gdyby prezydent ciągle żył, zdobył by reelekcję i z wycieku wynikało by, że rząd ma zupełnie inną strategię i są wewnętrzne tarcia? Rosja mogłaby rozgrywać prezydenta przeciwko rządowi i odwrotnie jak chciała.


Wracając jednak do USA.


Wyjście z izolacjonizmu USA na poważnie zaczęło sie od Woodrow'a Wilsona... To on jest twórcą doktryny polityki zagraniczenej, która jest utrzymywana z grubsza do dziś. Jednak wcześniej,  sami amerykanie nie byli tacy święci i miłujący izolacjonizm... Ekspansja na zachód, aż do Filipin nie odbywała sie tylko i wyłącznie formie bilateralnych umów handlowych. Często podejmowano decyzje w polityce zagranicznej mniej lub bardziej słusznie w opozycji do społeczeństwa.


Demokracja ma generalnie z tym problem. Kiedyś władza należała do króla, czy cesarza, a ten wiadomo.. odpowiadał przed Bogiem i historią. Nie było problemu z określeniem racji stanu państwa i obywateli, gdyż określał ją król mniej lub bardziej słusznie. W demokracji władca odpowiada przed Bogiem historią i dodatkowo przed społeczeństwem. I tu pojawia się pewna niedogodność, bo racja stanu wymusza czasami tajenie szczegółów działań przed społeczeństwem. Wymusza stare podejście, że odpowie przed społeczeństwem, ale za kilka dekad czy stulecie, kiedy tajemnica będzie mogła być zdjęta. Czyli odpowie przed historią. To niewątpliwie problem dla władzy, gdyż nakłada na nią kaganiec. Czasem wychodzi to na dobre, czasem na złe.


Dlatego w demokracji nikt nie rozpisywał referendum, czy amerykanie chcą iść zabijać meksykanów, żeby zdobyć trochę pustyni w teksasie. Nikt nie pytał w czasie wojny o niepodległość, czy społeczność akceptuje zasadzkę na wojska royalistów w konkretnej dacie.


Oczywiście najwygodniej przyjąć libertariańską postawę: Handluj ze wszystkimi, nie wchodź z nikim w sojusze.


Czasami mam wrażenie, że ruch hipisowski ukrył sie w dzisiejszym libertarianiźmie i to takim, który połknął sztyl od miotły. Nie mam nic przeciwko libertarianizmowi. Przeciwnie, głęboko z nim sympatyzuje, gdyż daje potrzebny kręgosłup moralny. Świat jest jednak tak skonstruowany, że owy kręgosłup musi być elastyczny. Tą elastyczność wymusza pragmatyzm wynikający z otoczenia, które nie zawsze chce nas obsypywać kwiatami i puszczać gołąbki pokoju na nasz widok. Sad but true. Kręgosłup jest ważny, żeby wiedzieć jaka jest nasza naturalna pozycja. Czasami jednak przechodzimy przez za niskie drzwi i wtedy trzeba sie schylić, zamiast prawić tanie komunały o nienaruszalności zasad. Niektórzy sobie tę głowę celowo rozbiją, jednak takie uderzenie szybko leczy z hipisowskich wizji świata.

wtorek, 7 grudnia 2010

WikiLeaks 2

Jak to mawia mój kolega, rola blogera jest bycie niezrozumianym. Nie inaczej było w przypadku wpisu o WikiLeaks :)


Jedyną moją intencją było wskazanie, że ujawnianie tajemnic dyplomatycznych, informacji które co do zasady powinny być tajne nie jest etyczne, a wręcz szkodliwe. Trzeba chyba tracić instynkt samozachowawczy, w przypadku przyklaskiwaniu dla demontowania pracy swojego wywiadu i wystawianiu ludzi służących krajowi na niebezpieczeństwo. Może się to wydać dla wielu dziwne, ale ludzie służący krajowi czy to w USA, czy to dla Polski, mają często faktyczne poczucie misji i wykonują patriotyczną pracę, z których efektów nie mogą się publicznie pochwalić. To nie oni odpowiadają za skorumpowanie władzy, czy głupawe przekazy polityków dla demokratycznego wyborcy. Oczywiście nic to nie znaczy dla internetowych patriotów, którzy jedyne zagrożenie jakie zaznali, to obawa o brak prądu dla swojego komputera w czasie burzy. A nuż kolejnego odcinka Alexa Jonsa nie obejrzą ;)


Wikileaks zaczęło być słynne od emisji filmu Collateral Murder z Iraku, na którym żołnierze USA dokonali mordu na cywilach.


[Youtube:http://www.youtube.com/watch?v=gKqARP6N5OA]


Przyznam się szczerze że i ja na samym początku się zachłysnąłem. No rzeczywiście! mord. Do czasu aż poczytałem analizę byłego żołnierza stacjonującego z Iraku, który trudnił się analizą takich zdjęć i gdzie wyraźnie napisał gdzie widzi RPG, AK47. Trudno nie było przyznać mu racji, po dokładniejszym obejrzeniu filmu. W Iraku trwa wojna i jeżeli jest przepis, że nie można sobie maszerować z RPG po centrum miasta pod groźbą utraty życia, to nie można. I żołnierze mieli prawo strzelać. A to że dziennikarz który się plącze w takim środowisku może się również dostać pod ogień... No cóż... taka rola dziennikarza wojennego.. chciał mieć ekstra reportaż i zdjęcia to ma i ekstra ryzyko.


Oczywiście wiem jakie się już głosy pojawią... że amerykanie tak jak hitlerowcy okupowali Polskę i ze śmiesznym jest mówić, że opór jest nielegalny bo jest wbrew przepisom. Owszem, ale to nie armia i nie Ci żołnierze rozpoczęli tą wojnę, a rząd USA. I to on, a nie żołnierze odpowiadają za jej konsekwencje. Jeżeli jest przepis, że rozstrzeliwujemy bandę łażąca z RPG po mieście, to żołnierze rozstrzeliwują.


Jeżeli jest przepis zabraniający szczucia psami i zmuszania do jedzenia własnych odchodów tak jak to czyniono Aby Ghraib, to ujawnienie zdjęć takich działań rzeczywiście służy utrzymaniu porządku w armii. I tyle, proste, ale nie dla wszystkich oczywiste.


Ujawnienie samych zdjęć z helikoptera nie było żadną sensacją. Równie dobrze mógł ten dzienniarz stać gdzieś pod ścianą i wszystko nagrać na swojej kamerze i to opublikować. Nic tajnego. Jednak robienie z tego przez WikiLeaks sensacji i opisywanie tego jak morderstwo dosyć mocno zapaliło mi żółte lampki na tą organizację.


Niektórzy jednak czytelnicy mają tendencję do robienia sobie w głowie mixu emocjonalnego i nie oddzielenia rzeczy które powinny być rozpatrywane oddzielenie. Ujawnianie tajemnic, które powinny pozostać tajne to jedna sprawa. Natomiast gonienie Assange po całym świecie na podstawie absurdalnych zarzutów to druga sprawa, w której w ogóle nie zajmowałem głosu. Nie przeszkadza to jednak czytelnikom podtykać mi linków do innych blogerów, którzy wypowiadają się "po linii". Szczerze mnie dziwi jak się świat kompromituje z tym Assange. USA powinien mieć prawo, zabraniające ujawniania i rozpowszechniania tajemnic państwowych i takie ma. I na tej podstawie powinien ścigać Assnage. Wymyślanie jakiś gwałtów w Szwecji, molestowania seksualnego i na tej podstawie gonić za tym hakerem jest po prostu żenujące. Hitem jest bank w Genewie, który odmówił mu założenia konta, gdyż dopatrzył się, że Assange nie zamieszkuje Szwajcarii w sposób jaki podał w oświadczeniu. Jakby Szwajcaria była znana z tego, że wszyscy deponeci mieszkają na stale w Genewie i podają wszystkie dane osobowe ;)


Jednak proces ścigania Assnage trzeba rozpatrywać zupełnie oddzielnie od tego co on robi i dlaczego jest ścigany.


Promykiem nadziei, że i w końcu liberalni blogerzy otwierają trochę oczy na rolę i faktyczną działalność WikiLeaks jest Gonzalo Lira. W ostatnio opublikowanym wpisie pisze (polecam cały), mam nadzieje że dla niektórych otrzeźwiająco:



It claims (WikiLeaks - AD) it is a whistleblowing site—a claim which is the basis for its entire effort at self-promotion. But it soon becomes apparent that Wikileaks doesn’t want to call attention to malfeasance per se: Rather, Wikileaks just wants to reveal secrets—the bigger the better, the more embarrassing the better.

I say this because Wikileaks has consistently published confidential material that in and of itself did not serve the purpose of opening governments to greater accountability, yet which hurt individuals egregiously.

(..)

He/it did not recognize what was bad about releasing information about a private individual, even someone as deplorable as Palin. The information was simply released with an eye to maximum media impact, but without a corresponding eye towards the morality and goodness of making the information known.

This goes to show what Wikileaks’ is really interested in: It doesn’t want to blow any whistle—it wants a world without secrets. And it wants to make sure the world knows that Wikileaks is the reason the world has no secrets.

This reflects a hacker’s worldview—which should surprise no one, of course, because that’s what Assange is: A former teenaged hacker.

Who Assange is, and what his organization, Wikileaks, really is—a hacker’s site, not a whistleblowing site—inevitably creates tensions with people who genuinely are appalled by the behavior of the Western democracies over the last ten or fifteen years.

Sapienti Sat.

















Nie rozumiem tylko troli, które w wirze emocji rzucają wyzwiskami, albo jadą ad personam po mnie...


Dla nich piosenka :)



If You Dont Like What You See Here

Get the Funk Out

[Youtube:http://www.youtube.com/watch?v=ILwYfJ8hulI]

piątek, 3 grudnia 2010

Oszczędzanie

Zamiast siedzieć bezproduktywnie przed komputerem i klikać w linki nie mające większego sensu radzę dziś wieczorem zrobić sobie zestawienie swoich comiesięcznych opłat stałych. Tyle się narzeka w Internecie na koszty życia, na opłaty etc a podejrzewam, że nawet nie wiecie ile one miesięcznie wynoszą, ani jaka jest ich struktura. Możecie podać konkretna kwotę ile miesięcznie was kosztuje życie? Opłaty stałe? Hę?


No właśnie... a to jasny sygnał, że nie przywiązujecie uwagi do oszczędzania. Nie ma w tym nic złego.. w końcu stare żydowskie porzekadło mówi: Icek, Ty nie oszczędzaj, Ty zarabiaj!


Jednakże, jeżeli już się zabieramy za narzekanie, to wypadało by wiedzieć na co narzekamy i jakie działania możemy podjąć, żeby przestać narzekać. Na tym polega konstruktywne podejście w odróżnieniu od masowo modnego bicia piany.


Po wpisie z przed roku wnioskuje, że raczej czytelnicy nie przywiązują wagi do kosztów które ponoszą. Ok, choć zawsze lepiej wiedzieć, gdyż możemy się czasem zaskoczyć. Żeby Was trochę zachęcić poniżej struktura moich kosztów funkcjonowania mieszkania.



Pierwsze spostrzeżenie jakie się nasuwa, to takie, że ponad połowa kosztów to koszty na które mam bezpośredni wpływ i które mogę zmniejszyć po prostu zmniejszając zużycie. Czyli nie jest tak, że nic nie można zrobić. Drugie co mnie zaskoczyło to koszty zużycia wody... szczerze nie sądziłem, że są tak wysokie, tym bardziej na dwie osoby w mieszkaniu. Wynoszą tyle samo co ogrzewanie. Tak... tu zdecydowanie jest problem i pewne pole do ukrócenia radosnej konsumpcji ;)


To, co przede wszystkim ten wykres mówi, to pole gdzie działania zwiększające oszczędność przyniosą najwięcej efektów... Zasada pareto zawsze działa :) Pamiętanie o wyciąganiu z gniazdka ładowarki, nic nie znaczy przy skróceniu czasu przebywania pod prysznicem, czy zamknięciu wody w czasie mycia zębów. Może zmywarka to nie jest taki głupi pomysł?


Ciekawe jak to u Was wygląda.

środa, 1 grudnia 2010

WikiLeaks

W ostatnich dniach w mediach jest wrzawa z powodu dokumentów ujawnianych przez WikiLeaks. Jako, że cały Internet podnieca się tymi przeciekami, to i ja coś napisze.. tym bardziej że mam zdanie zgoła przeciwne :) .


Ja rozumiem, że lud lubi dowiadywać się rzeczy tajnych, kuchni wielkiej polityki, tym bardziej że różni się ona zasadniczo od tego co jest pokazywane w telewizorze. Jednak wykradanie i ujawnianie rzeczy tajnych dotyczących wywiadu, spraw wojskowych i dyplomacji ma swoją nazwę i jest nią po prostu szpiegostwo. Za takie rzeczy ludzie z wikileaks powinni wisieć.


Dziś oczywiście łatwo atakować państwo, gdy skompromitowane kryzysem, kradzieżą Tarp, oraz dwoma wojnami których przyczyn może nie do końca rozumiemy (Nie ma wytłumaczenia dla siedzenia 10 lat w Afganistanie - przynajmniej tego oficjalnego). Co za czasy... dziś uważa sie walenie w państwo jako chwalebną i obywatelską postawę.


Gdyby się cofnąć 40 - 50 lat do tyłu. Gdyby wtedy wyciekały jakieś depesze związane z kryzysem kubańskim, faktyczną polityką NATO w zimnej wojnie, polityką detente. Gdyby wyciekły informacje CIA jak Casey i Reagan rozmontowywali ekonomicznie ZSRR w nie zawsze legalny sposób. To jaka by była reakcja ludzi? Jaki miało by to wpływ na wywiad i służby dyplomatyczne zaangażowane z ten proces?... Dewastujący całą politykę, dzięki której mamy teraz zdjęte zagrożenie atomowej wojny i przymusu ataku na Danie w barkach desantowych.


Ale nie.. Dziś Wikileaks to bohater bo ujawnia "szczegóły działania systemu". Gdyby ludzie znali wszystkie szczegóły, to już dawno byłaby rewolucja.. I co dalej? Niestety czynniki państwotwórcze znowu zbudują taki sam model państwa, który musi mieć swoje tajemnice. I taka jest praktyka, na która bez sensu się jest obrażać.


Oczywiście, można mieć romantyczne podejście.. Transparentność służb wywiadowczych, albo w ogóle ich nie posiadać; dyplomaci mówili by o wszystkich szczegółach w telewizorze itp mrzonki. Można również mieć izolacjonistyczne podejście. Jak kraje w dwudziestoleciu wojennym. Nic nikogo nie obchodziło. Francja co prawda panikowała, ale reszta krajów zamykała oczy na problem. USA dopiero gdy się zaczęło ostro robić w Europie, zrozumiała, że Europa zdominowana przez faszyzm jest również dla nich zagrożeniem. Gdyby nie pomoc dla UK i ZSRR dziś byśmy wszyscy mówili po niemiecku.. o ile w ogóle byśmy byli. Warto poczytać pamiętniki Churchilla czy kompendium Kissingera zbierające źródłowe przekazy z podskórnej polityki tamtych lat, żeby mieć chociaż mglisty obraz przed jakimi dylematami stoi wywiad i głowy państw, które dla szerokiej publiki nie były przekazywane - bo były tajne i dlatego skuteczne. A przecież są jeszcze dokumenty utajnione na wiek albo i dłużej.


Rynek nie znosi próżni.. tak samo rynek polityczny.. jak jesteś słaby i smaczny, to wcześniej czy później jesteś połknięty. Tego się można nauczyć z historii. Przykład traktatu wersalskiego gdzie stworzono małe bezbronne państwa bez rządnych zabezpieczeń również to pokazywał. Co rozsądniejsi mówili od razu, że kraje takie jak Polska, Czechosłowacja Bałkany, kraje nadbałtyckie wcześniej czy później będą połknięte. I były.


Postawa "mam prawo wiedzieć" w przypadku polityki zagranicznej trąci naiwnością. Czy jako obywatele byśmy byli wygrani, gdyby polskie Wikileaks opublikowało wewnętrzne depesze polskich negocjatorów z negocjacji kontraktu gazowego wskazujące na widełki cenowe w jakich możemy się poruszać? Lud by się oczywiście cieszył, że poznał "tajne informacje", ale co z naszą pozycją negocjacyjną? Takie depesze są publikowane pokazujące amerykańską politykę dotyczącą ropy w w Arabii Saudyjskiej, Iranu i Chin. Takie wycieki nie robią oczywiście wrażenia na wywiadzie chińskim, rosyjskim czy irańskim, ale "co innego się domyślać, a co innego wiedzieć".


Szansa na zrozumienie w jakich czasach się żyje jest dane tylko nielicznym. Z reguły to dyplomaci, wywiad i głowy państw, gdyż tylko Ci posiadają wiedzę nie dostępną nam. I oni podejmują decyzje, czasami dla nas nie zrozumiałe, a czasami po prostu błędne i głupie. Ale tego sami nie ocenimy, a tym bardziej na podstawie publikowanych tajnych depesz. Zresztą równie dobrze może być to wyciek kontrolowany lub efekt działania wywiadu na przykład chińskiego czy rosyjskiego. Warto o tym pamiętać podniecając się kradzionymi i nielegalnie publikowanymi tajnymi dokumentami demokratycznego i wolnego państwa.

wtorek, 23 listopada 2010

New World Order

Trochę chyba z nudów uszczypnąłem ostatnio jednego smarka, wyznawcę spisku New World Order, który przekazał oto spiskową informację pochodzącą z konferencji prasowej ze spotkania bankierów centralnych. Otóż szef MFW na tej konferencji prasowej miał nawoływać do utworzenia rządu światowego - tajnego :)


Dla czytelników nie znających co to NWO (New world order) czyli Nowy Porządek Świata, krótkie wyjaśnienie. Otóż według tej teorii istnieje na świecie spisek oligarchów,  bankierów, bildbergów lub innego tajnego stowarzyszenia, którzy zamierzają wprowadzić rząd światowy i ciemiężyć nim wszystkich ludzi. Rząd ten narazie jest tajny, ale ma być jawny.  Ich głównym demaskatorem jest niejaki Alex Jones, który na poniższym klipie odmawia bycia niewolnikiem.


[Youtube:http://www.youtube.com/watch?v=RwErcWaRXkc]


Na sieci jest cała masa stron dotyczących demaskacji tego światowego spisku i ostrzegająca ludność przed masowym zniewoleniem.


Cóż z mojej strony mogę tylko zwolennikom tych teorii spiskowych powiedzieć, że spóźnili się o 200 lat w tropieniu spisku rządu światowego. Otóż pierwszym protoplastą rządu światowego był Kongres Wiedeński. To tam rozrysowywano na nowo mapę Europy i dzielono granice, ludzi i przyszłe wpływy na pokolenia ponad głowami narodów. Co ciekawe, żeby stworzyć stabilny nowy porządek świata  uczestnicy kongresu wiedeńskiego wiedzieli, że żeby zachować równowagę sił, należało strukturalnie osłabić wygrane w końcu narody niemieckie i nie za mocno osłabiać Francji. Dalej wspólnie ustalono, że wszelka politykę międzynarodową i podział wpływów będą ustalane wspólnie na cyklicznych konferencjach. Oczywiście ten porządek świata miał i swoje naprężenia w postaci wojny krymskiej czy wojny prusko-francuskiej, jednak generalnie zarys utworzony na kongresie wiedeńskim i domawiany na kolejnych kongresach wśród uczestników tak zwanego "koncertu wiedeńskiego" trwał dobre 100 lat. I dodać należy, że tylko wąska grupa  przywódców, bądz wpływowych mocarstw decydowała o losach prawie całego liczącego się świata.


Napięcia w koncercie wiedeńskim były tworzone głównie przez Bismarcka, który jednocząc Niemcy zburzył idee równowagi sił w Europie. Jednak póki Bismarck żył potrafił sobie radzić z chwiejącym się porządkiem światowym i przestrzegał przed kotłem bałkańskim.


Potem wiadomo co było kłótnia w rodzinie i po przegranej wojnie znowu się wszyscy zjechali i zaczęli "spiskować na nowo". Tym razem jednak prezydent Wilson przywiózł w teczce idee samostanowienia narodów (Dzięki niej istnieje Polska) i uwaga.. idee Ligi narodów która była niczym innym jak zalążkiem "rządu światowego". Niestety Wilson był tak owładnięty myślą o o Lidze Narodów i tak ugrzęzł w szczegółach, że zabrakło wsparcia prawdziwych mężów stanu to uporządkowania świata na nowo. Traktat wersalski był ewidentnie spartaczony. Nałożono na Niemcy absurdalne kontrybucje z żadnym mechanizmem gwarancji ich spłaty. Okupacja zagłębia Ruhry czy Nadrenii ledwo przynosiła kwoty na samą administrację okupacji, a i obóz zwycięzców był skłócony. Przygniecione Niemcy po prostu ogłosiły niewypłacalność, chowając głęboko urazę, którą wykorzystał Hitler. Można poczytać przekazy źródłowe, jak wielu w wersalu w 1919 roku mówiło, że nowy porządek świata to zawieszenie broni na 20 lat. Historia pokazała jak niewiele się mylili faktyczni mężowie stanu, którym nie było dane tego porządku ustalić.


Dla spiskowców słuchających Alexa Jonesa, przekazów NWO i tym podobnych bzdur polecam zresztą książkę Henrego Kissingera "Dyplomacja"  http://en.wikipedia.org/wiki/Diplomacy_(book). Zobaczcie sobie chociaż na tytuł pierwszego rozdziału tej książki. Może was to zachęci do czytania klasyków i praktyków tematu, zanim zaczniecie się uganiać z megafonem przed zjazdem Bildbergów.


Ciągnąc temat dalej to następny etap ustalania porządku światowego to rok 1944-1945 czyli powstanie Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ONZ oraz Banku Światowego oraz polityki powojennej aliantów.


Tym razem nie zrobili błędu, i nie przygnietli kolanem do samej ziemi pokonanych (Niemiec i Japonii). Co więcej popłynęła wręcz pomoc w postaci planu marshalla na całą Europę, żeby nie destabilizować regionu i ustawić się odpowiednio pod zapowiadającą się zimną wojnę. czy ktoś pytał kogoś o zdanie? Kilku ludzi w jakimś gabinecie w Waszyngtonie to ustaliło i koniec.. reszta wykonywała.


Porządek monetarny - tak ulubiony przez spiskowców - został oficjalnie ustalony w Bretton Woods. Tu nie trzeba się doszukiwać spisków. To oficjalny dokument. Powołano Bank Światowy i MFW.. Czego więcej trzeba żeby zarządzać globalnie światem. Wcale nie trzeba niczego wprowadzać. Narzędzia już są i co więcej są stosowane. Bankierzy centralni zjeżdżają się na swoje zjazdy i ustalają co i jak, żeby system się nie wykopyrtnął, bo  jak się wykopyrtnie to nie wiadomo co będzie i będzie trzeba dopiero tworzyć nowy porządek świata ! A to męczące.


Dalsze jałowe dyskusje to dyskusje na temat prywatności FED i spiskowców siedzących w bankach, chcących przy jego pomocy emitować walutę światową i znowu.. ciemiężyć nimi wszystkich. FED powstał z mocy Federal Reserve Act czyli ustawy kongresu i jako taki może być przez kongres odwołany. To że z jej struktury wynika iż jest pewnego rodzaju hybrydą prywatno-publiczną niczego nie zmienia. FED nie może sie sam rządzić. Jej prezes jest wyznaczany przez prezydenta i zatwierdzany przez senat. powoływanie się na jakies związki nieformalne oraz wpływy wynikające ze struktury jest śmieszne. Śmieszne jeżeli uświadomimy sobie fakt że w USA mamy plutokrację. Przecież parktycznie wszyscy czołowi politycy kręcą się pomiędzy biznesem a polityką jak w karuzeli z Palusonem organizatorem kradzieży TARP na rzecz banków, na czele. Czy ta cała wierchuszka, która razem sobie popija drinki patrzy ze zmarszczonym czołem w dokumenty erekcyjne FED i sie zastanawia czy może to, a czy może tamto? Wolne żarty.


Zresztą nie inaczej było gdzie indziej, Islanadia, Irlandia, ECB, UK gdzie bankierzy centralni lub rząd wykupili z tarapatów kolegów. Czy powiemy, że rządy są prywatne? Może i tak. Nigdy się nie dowiemy, jakie działania zakulisowe były robione pod pozorem ratowania infrastruktury finansowej świata. I kto na tym zarobił największe pieniądze.


Sam uważam, że banki centralne powinny być zlikwidowane, ale nie dlatego, że powstają tam jakieś spiski, ale dlatego, że są po prostu niepotrzebne i w praktyce stanowią niepotrzebny dodatkowy organ podatkowy poprzez dodruk pustego pieniądza. No i generlanie... im mniej państwa w gospodarce tym lepiej, bo i mniej pola do działań plutokratów.


To że mamy porządek światowy w postacie Banku Światowego, MFW, ONZ oraz to, że to są tylko narzędzia w rękach jakiś wpływowych ludzi to nie wątpie. Jeżeli sie ten porządek rozsypie pod ciężarem kryzysu długu w państwach zachodu, to znowu zjadą się wszyscy i będą uzgadniać nowy porządek świata. Wielu, czując to przez skórę jak prezes MFW czu Banku Światowego wysyła sygnały, że powoli trzeba będzie o tym myśleć. I jak rypnie to sie zjadą, tak jak było to w przeszości i ustalą ponad naszymi głowami co i jak. Mam tylko nadzieje że sie rzeczywiście zjadą i nie spartolą tej sprawy tak jak w Wersalu. Nie chciałbym przeżyć wojny światowej z powodu tak błahej rzeczy jak kasacja dłużnych aktywów Azji.



Oczywiście "Furia z jaką atakuje" świadczy o mojej nieograniczonej ignorancji i tylko utwierdza, że NWO radzi sobie dobrze i wkrótce wszyscy zaczniemy dostawać chipy pod skórę, a za nieposłuszeństwa bedziemy karani jak dzieci doktora Mureau.

wtorek, 16 listopada 2010

Maskotka długu

Jest sukces! Rauty się zaczeły, korki od szampana wystrzeliły, prezes Lato szczerzy zęby do kamery. Tak proszę państwa mamy maskotkę a w zasadzie maskotki mistrzostw w piłce kopanej roku 2012. Oto one:

..

..

.

.

.


Tak sobie myślę dlaczego i polski dług nie ma mieć swojej maskotki? W końcu tych dwóch chłopaków powyżej przyczyni się ździebko do tego szaleństwa gnania na pożyczkowym haju. W Grecji nawet nie ma kasy, żeby wyburzyć infrastrukturę olimpijską, Portugalia ogłosiła, że wyburza stadiony zbudowane na Euro2004, bo po porostu nikogo nie stać na utrzymanie pustych obiektów. W Polsce w zasadzie tylko stadion w Poznaniu jest się w stanie utrzymać, reszta będzie niszczeć. Bajania o klubach fitness na polskich stadionach to jakieś kompletne majaki. Fitness już jest, nie potrzeba stadionu za miliardy, żeby było miejsce na zrobienie kilku fikołków. No ale dobrze, nie ma co odbiegać od tematu.

Jaka byłaby najlepsza maskotka długu publicznego? Ja mam kilka propozycji tak od ręki:

1. Wisielczyk.


2. Cynikowy topielczyk


3. Przeładowany osiołek


4. Słonik którego nikt nie zauważa (chyba że na kogoś usiądzie)


5. Gollum, jako istota, której udało sie spłacić wszystkie długi



6. Miś Barei - Czyli słomiane inwestycje




Jak macie jeszcze jakieś pomysły to dawajcie w komentarzach.


Tymczasem ankietka na to co mamy teraz (można zaznaczyć trzy odpowiedzi):


[poll id="15"]













piątek, 12 listopada 2010

Nauka

Kolejna powieść biznesowa, która w bardzo przystępny sprzedaje swoje teorie (TOC) to światowy bestseller  Eliyahu Goldratta Cel - doskonałość w produkcji. Autor jest doktorem fizyki co w znaczny sposób rzutuje na przedstawiane przez niego teorię. Interesujący jest wstęp autora do książki traktujący o nauce i edukacji. Poniżej kilka fragmentów:


.


.


.



Cel I to ksiązka o nauce i edukacji. Nieprawidłowe użycie tych dwóch słów, otoczonych aurą tajemnicy i nadmiernego szacunku, sprawiło, że ich pierwotne znaczenie uległo zatraceniu. Zarówno dla mnie, jak i dla większości szanownych naukowców, nauka to nie wiedza na temat sekretów natury czy choćby na temat ogólnych prawd. Nauka to po prostu metoda stosowana do wysuwania jak najmniejszego zbioru założeń (podkr. AD), które dzięki bezpośredniemu, logicznemu wnioskowaniu mogą wyjaśnić istenienie wielu zjawisk zachodzących w przyrodzie. (...)

 Z jakiegoś powodu zaczęliśmy kojarzyć naukę z bardzo ograniczonym zbiorem zjawisk przyrodniczych. O nauce mówimy, gdy zajmujemy sie fizyką, chemią i biologią. Musimy zdać sobie sprawę z faktu, że istnieje wiele innych zjawisk naturalnych nie podpadających pod te kategorie - chociażby te które można zaobserwować można w organizacjach, zwłaszcza w firmach biznesowych. (...)

Niniejsza ksiązka stanowi próbę udowodnienia, że wystarczy przyjąć bardzo małą liczbe założeń, by móc wytłumaczyć szeroki wachlarz zjawisk zachodzących w biznesie. Czytelnikowi pozostawiamy ocenę, czy przedstawiona w książce logika wniosokowania na podstawie założeń o zjawiskach, które na co dzień obserwujemy w naszych przedsiębiorstwach, jest tak nieodparta, że można ją nazwać "zdrowym rozsądkiem". Nawiasem mówiąc zdrowy rozsądek nie jest wcale czymś powszechnym. Jednocześnie, moim zdaniem, określenie danego rozumowania "zdroworozsądkowym" jest jego najwyższą pochwałą. Mówiąc, że jakieś rozumowanie jest zdroworozsądkowe, zdejmujemy naukę z akademickiego piedestału i stawiamy ją na właściwym miejscu. Stawiamy ją w zasięgu każdego z nas i stosujemy do opisu tego, co nas otacza na co dzień. (...)

Starałem, sie również ukazać prawdziwe znaczenie słowa "edukacja". Jestem przekonany, że jedyną drogą uczenia się jest proces dedukcji. Nie uczymy sie poprzez otrzymywanie gotowych wniosków; to jedynie sposób na wytresowanie kogoś. (...) *



 To podejście do nauki jest mi szczególnie bliskie. Nie dlatego, że jest bardzo blisko prakseologi. Często ludzie mylą wiedzę z informacjami. W szczególnosci w dobie interentu i wikipedi, gdzie każdy w 2 minuty może być "mondry". Wiedza to coś więcej niż zbiór informacji. Wiedza rodzi sie w zaciszu własnych przemyśleń, w którym na podstawie obserwacji świata jesteśmy wstanie dojść do coraz to dalszych wniosków. Sami. Informacje mogą tylko potwierdzać, albo negować nasze wnioski, które oczywiście muszą ciągle podlegać przez nas weryfikacji. Dlatego tak ważne w tym naszym zdrowo rosądkowym rozumowaniu, w tym  logicznym wnioskowaniu jest zachowanie pokory. Zakochanie sie w swoim własnym rozsądku to prosta droga do zostania zadufanym w sobie błaznem przeświadczonym o swojej niepowtarzalności. Dlatego uważajcie, by nie zatracić pokory na drodze zdobywania wiedzy.


Sama książka prezentująca teorię ograniczeń wplecioną w akcję pracy fabryki w USA, nie jest aż tak porywająca jak opisująca plemienną organizację. Dużo formy, treść opisuje z pozoru oczywiste sprawy, jednak bardzo często w gąszczu zarządzania przez chaos, właśnie pierwsze co gubimy to widzenie prostych spraw. Czy to przez nasze nawyki, czy to procedury firmowe, czy to poprzez chroniczny brak czasu.  Książka pisana jest w latach 80, wtedy kiedy jeszcze USA miało przemysł. Z treści jednoznacznie wynikają ogólny stan narzekania na japońską konkurencję. Sama nauka płynąca w ksiązki, miała oczywiście pomóc amerykańskim firmom zachować konkurencyjność. Niestety, dla amerykańskiego przemysłu "Goal" okazał sie bestsellerem głównie w Japoni, gdzie przebija sprzedażą Harrego Pottera.


Tak przy okazji.... Ciekawe mają te nazwiska ci Żydzi.  Goldman, Goldschmidt, Ingold, Goldblum, Goldratt. Widać nawet w swoich danych osobowych zapisują sobie czego mają sie trzymać w razie "W" ;)


 


 * Fragmenty umieszczono za zgodą wydawcy. Wpis niekomercyjny.

czwartek, 4 listopada 2010

Dzicz

Ameryka to jednak dziki kraj. Wyrażenie "dziki zachód" nabiera właśnie nowego znaczenia. Postanowiono, że oto wydrukuje się nowych 600 mld dolarów na pomoc zadyszanej gospodarki. Bernanke jednym pociągnięciem długopisu stworzył oto wartość, która odpowiada trzykrotności takiej sieci autostrad w Polsce z wpisu przejedzone autostrady:


.


.



Czy to w ogóle możliwe, że można długopisem pomóc w ten sposób gospodarce? Oczywiście nie. Druk dolara to nic innego jak przesunięcie bogactwa od posiadaczy dolarów do tych, którzy drukują. Drukarz kupuje za to obligacje amerykańskie, a więc pozwala na wydawanie rządowi, który to ową wartość wyda na naprawę dróg, mostów i innych rzeczy które administracja uzna za stosowne. Wydawanie pieniędzy wiąże się oczywiście z tym, że ktoś tą pracę będzie musiał wykonać. Wykona za nowe dolary, których wartość finansują obecni posiadacze dolarów i aktywów finansowych denominowanych w dolarach. Czyż to nie wspaniały podatek? Prawie niewidoczny.


Celem jest odbudowanie popytu. Jeżeli prywatny popyt szwankuje, to koncepcja jest taka żeby go zastąpić państwowym. Ponoć nie ma różnicy pomiędzy jednym i drugim popytem, lecz chyba każdy zauważy, że różni się co do przedmiotu popytu. Wolny człowiek wyda na to na co potrzebuje, rząd wyda na to, co rząd uważa, że potrzebuje człowiek.


Dziki kraj. Najpierw nie mogą się doliczyć właścicieli domów, bo na wariackich papierach ustanawiano hipoteki, a robot (sic) podpisywał eksmisje, teraz przodują w druku pieniądza. Proszę się nie zwieść poważnie wyglądającym panom w krawatach. Drukarze z Zimbwawe i republiki weimarskiej też byli ładnie ubrani.


Dzieje się dokładnie tak jak opisywałem sytuacje w wpisie hiperinflacja. Stopniowe odejście od dolara z powodu braku zaufania. Najpierw Wegelin postanowił, to o czym w Szwajcarii wszyscy głośno myślą, teraz PIMCO deklaruje, że będzie bardziej dywersyfikował swoje aktywa. To nie są jacyś chłoptasie z ulicy. To ludzie którzy kręcą pierdolnikiem i widać, że im powoli puszczają nerwy.. nie chcą zostać z urwaną wajchą w ręce.


Idźmy dalej. Proszę się zastanowić co mogą sobie myśleć ludzie z Google, Microsoft czy innych firm, które mają na kontach dziesiątki miliardów dolarów, a Bernenke dodrukowuje im ot tak sobie bilion? Prędzej czy później i im puszczą nerwy i zaczną myśleć o dywersyfikacji. Ziemniak zacznie coraz szybciej krążyć? You bet.


Sytuacja z grubsza wygląda jak we wpisie Ile jest pieniądza w pieniądzu. (kliknij aby powiększyć)


Dolar nie chce flaczeć, ponieważ akcja kredytowa stoi w miejscu, to dodrukowuję się bazę [5]. W to ryzyko gra FED. W gospodarkę w której bedzie jedynym posiadaczem kredytu, a dolar będzie występował tylko w gotówce.


.


.


Żeby nie było. Dzicz jest nie tylko w US na wierchuszce. Wczoraj do Poznania nadciągnęły hordy angielskich kibiców. Zdemolowali puby, sikali do publicznych fontan, darli mordę na pół Poznania. Dziś Lech Poznań sklepał ten ich Manchester 3:1. Może trochę ochłoną.

wtorek, 2 listopada 2010

PIMCO - biegnij bałwanie, biegnij...

Co to PIMCO? Nie, to nie karma dla kotów, choć brzmi w tym guście. Pimco to krótko mówiąc fundusz obracający obligacjami na rynku światowym. Obraca ich dość pokaźną sumę, bo około 1 biliona dolarów (amerykańskie triliony). I taki oto prezes, dość legendarny zresztą Bill Gross - to nie ten od Googla - wypowiada się o obligacjach amerykańskich jako bezczelnej piramidzie finansowej. Proszę mnie dobrze zrozumieć. Nie ma sensacji w tym, że ktoś mówi o długu USA, że to piramida finansowa. Na Prologos i tysiącach innych miejsc piejemy o tym od lat. Drobną sensacją jest to, że mówi to facet kręcący bilionem. A takiego gościa, to Bernanke nie tylko powinien słuchać, ale również zapraszać na Chanuka. Poniżej mały prezencik dla czytelników. Dwa fragmenty tłumaczone z oryginału znajdującego się tutaj:






Now, however, with growth in doubt, it seems that the Fed has taken Charles Ponzi one step further. Instead of simply paying for maturing debt with receipts from financial sector creditors – banks, insurance companies, surplus reserve nations and investment managers, to name the most significant – the Fed has joined the party itself. Rather than orchestrating the game from on high, it has jumped into the pond with the other swimmers. One and one-half trillion in checks were written in 2009, and trillions more lie ahead. The Fed, in effect, is telling the markets not to worry about our fiscal deficits, it will be the buyer of first and perhaps last resort. There is no need – as with Charles Ponzi – to find an increasing amount of future gullibles, they will just write the check themselves. I ask you: Has there ever been a Ponzi scheme so brazen? There has not. This one is so unique that it requires a new name. I call it a Sammy scheme, in honor of Uncle Sam and the politicians (as well as its citizens) who have brought us to this critical moment in time. It is not a Bernanke scheme, because this is his only alternative and he shares no responsibility for its origin. It is a Sammy scheme – you and I, and the politicians that we elect every two years – deserve all the blame.

W sytuacji wątpliwego wzrostu gospodarczego wydaje się, że FED rozwinął o krok dalej koncepcję piramidy finansowej. Zamiast płacić za wymagalny dług wpływami z sektora finansowego - banków, firm ubezpieczeniowych, rezerw innych narodów - wymieniając te najważniejsze - sam włączył się do gry. Zamiast zawiadywać wszystkim z góry, dołączył do innych graczy. W 2009 roku wystawiono czeki na półtora biliona dolarów, a biliony więcej czekają w kolejce. W wyniku tego Fed mówi rynkom, żeby nie martwiły się o nasze deficyty budżetowe, ponieważ zawsze będzie kupcem pierwszej i ostatniej szansy. Nie ma potrzeby - tak jak w przypadku Charliego Ponziego - aby szukać coraz większej liczby łatwowiernych inwestorów; oni sami wypiszą czeki. Pytam się was: Czy kiedykolwiek jakakolwiek piramida finansowa była równie bezczelna? Nie była. Ta piramida finansowa jest tak niepowtarzalna, że wymaga nadania nowej nazwy. Ja nazywam ją piramidą Sama, w hołdzie Wujowi Samowi i politykom jak również obywatelom, którzy ostatecznie doprowadzili nas do tego krytycznego momentu. To nie jest piramida Bernenke'go, ponieważ to jest jego jedyna alternatywa i on nie ponosi odpowiedzialności za źródło problemu. To jest piramida Sama - Ty i ja i politycy, których wybieramy co dwa lata jesteśmy winni.

We are a survivor and our clients are not going to be Turkeys on a platter. You may not be strutting around the barnyard as briskly as you used to – those near 10% annualized yields in stocks and bonds are a thing of the past – but you’re gonna be around next year, and then the next, and the next. Interest rates may be rock bottom, but there are other ways – what we call “safe spread” ways –to beat the axe without taking a lot of risk: developing/emerging market debt with higher yields and non-dollar denominations is one way; high quality global corporate bonds are another. Even U.S. Agency mortgages yielding 200 basis points more than those 1% Treasuries, qualify as “safe spreads.” While our “safe spread” terminology offers no guarantees, it is designed to let you sleep at night with less interest rate volatility. The Fed wants to buy, so come on, Ben Bernanke, show us your best and perhaps last moves on Wednesday next. You are doing what you have to do, and it may or may not work. But either way it will likely signify the end of a great 30-year bull market in bonds and the necessity for bond managers and, yes, equity managers to adjust to a new environment.

Jesteśmy ocalałymi ale nasi klienci nie mają zamiaru być idiotami. Nie będziecie dumnie kroczyć po podwórku tak energicznie jak jesteście do tego przyzwyczajeni - te blisko 10-procentowe roczne zyski w akcjach i obligacjach należą do przeszłości - ale będziecie blisko w przyszłym i przyszłym roku. Stopy procentowe mogą znaleźć się na najniższym możliwym poziomie, lecz są inne sposoby - jak my je nazywamy " spreadu bez ryzyka"- aby uniknąć strat bez ponoszenia wielkiego ryzyka : dług rozwijającego się/ wschodzącego rynku z wyższymi stopami procentowymi niedenominowanym w dolarze jest jedną z dróg. Bezpieczne obligacje korporacyjne są następną. Nawet amerykańskie agencyjne hipoteki z stopami większymi o 200 punktów bazowych od obligacji rządowych kwalifikują się jako „spread bez ryzyka”. Podczas gdy nasza definicja ” spreadu bez ryzyka” nie oferuje żadnych gwarancji, jest zaprojektowana tak, aby pozwolić ci spać z mniejszą obawą o zmienność stóp procentowych. Fed chce kupować, tak więc dalej, Ben Bernanke, pokaż swoje najlepsze i prawdopodobnie ostanie posunięcia w przyszłą środę. Robisz to co musisz robić, lecz to może ale nie musi zadziałać. Tak czy inaczej to zwiastuje koniec 30 letniego rynku byka w obligacjach i konieczność dla menadżerów funduszy obligacyjnych i - tak - dla menadżerów funduszy akcyjnych dostosowania się do nowych warunków.

Warto wspomnieć, że jakiś czas temu kolega Konrad Hummler wypowiadał się w podobnym guście. Widać nerwy popuszczają.

HT panika2008

piątek, 29 października 2010

Budżet unijny na 2011

Poniżej drobna demagogiczna ciekawostka. Czyż to nie interesujące że Unia, która jako struktura nie ma jeszcze 30 lat a już wypłaca emerytury swoim były pracownikom? Unia, bo przecież emerytura państwowa to rzecz dodatkowa. Co więcej; obecnym opłaca szkoły dla dzieci i to śmiem twierdzić nie na uniwersytecie w Koszycach. Ponad 8 mld Euro na pensje. Kawał pieniądza. (kliknij aby powiększyć)


ht mm

wtorek, 26 października 2010

Życie na kredyt

Doxa wyszperał skądś film pokazujący losy 99-siątek, czyli osób którym kończą się przedłużone 99 tygodniowe zasiłki. Samo przedłużenie tych zasiłków kosztowało 100 mld $ ale umówmy się że ta kwota to nic w porównaniu z bailoutem banków i innych instytucji finansowych z państwowym Fannie & Freddie na czele. Poniżej materiał



Jeżeli nie działa tutaj bezpośredni link


Co jest urzekające to widok osób które mając 40-50 lat muszą sprzedać dom i żyć praktycznie na ulicy. Część u rodziny bokiem, większość w samochodzie. Naprawdę interesujący jest widok osoby, która zarabiała 200 000 dolarów rocznie i teraz musi sprzedać dom (całkiem duży pałac) i zajmować się zawodowo odkurzaniem.


Ja naprawdę czegoś tu nie rozumiem. Jak po 30 latach życia zawodowego można nic nie mieć? Mało tego... Mieć same długi.


Oczywiście Ci ludzie w poprzednich dekadach świetnie się bawili. Nowe mieszkania, nowy samochód co 2 lata, kina, wakacje, restauracje, weekendowe wypady do Vegas. Teraz po 30 latach nie mają nic, nawet mieszkania; tylko dług. No jakbyś to nazwał?


Dobrze, że ten kryzys nastał najpierw na zachodzie. Może Polacy przestaną w końcu się zachłystywać tak bardzo konsumpcjonizmem i życiem na pokaz. Kupowanie sobie co rusz nowych gadżetów może i jest fajne, dopóki nie uświadomimy sobie, że tak naprawdę nic nie mamy i żyjemy ponad stan. Czasami to uświadomienie przychodzi późno.. czasami wcale, gdyż wszystko może się kręcić do przodu do emerytury. Living on the edge to sport który ma swoje ryzyka i tak jak balanga trwała fajnie przez poprzednie lata, tak teraz trzeba płacić za swoją dziecinadę. Oczywiście każdy może powiedzieć, że przecież takie były koszta utrzymania, że przecież coś też mi się należy od życia i tym podobne komunały. Niestety, pierwsze na co powinieneś wydawać swoje pieniądze, to na gromadzenie nudnych oszczędności. Owszem dom to również forma lokowania kapitału, warto na nią również wziąć kredyt, ale licz siły na zamiary. Kredyt ma pracować dla Ciebie, a nie robić z Ciebie niewolnika.

czwartek, 21 października 2010

Puste hipoteki

No i proszę, coraz ciekawiej za wielką wodą. Mamy już wymyślony przez nich pusty pieniądz, widzieliśmy piramidę finansową Madoffa, teraz się okazuje, że kredyty sprzedawane w paczkach  (tak zwane MBS, CDO lub SIV) inwestorom, były sprzedawane kilkakrotnie różnym klientom. Krótko mówiąc ten sam kredyt został sprzedany kilka razy różnym inwestorom. I teraz każdy z tych inwestorów chce mieć takie samo prawo do tego samego domu.


Czy to nie przypomina zabawy tanecznej z krzesłami? Wszyscy tańczą ostro nawaleni wokół krzeseł i nagle muzyka przestaje grać, każdy musi usiąść i sie okazuje że krzesło jest tylko jedno.


Wszystko wskazuje na to, że hipotekami handlowano tak szybko, że w ferworze walki zgubiono przedmiot handlu :D Zresztą ten cały bałagan z wieloma właścicielami tego samego domu wiele nie odbiega on konstrukcji pustego pieniądza jaki mamy obecnie. Tak jak w banku twój depozyt jest zabezpieczony częściowo pieniędzmi w rezerwach, tak i tutaj Twoje prawo do hipoteki jest częściowo zabezpieczone. Do czasu jak nie będzie runu na hipoteki szafa gra. Run jest jednak w tym przypadku znacznie szybszy, bo jak papier przestaje płacić odsetki, to trzeba go albo opchnąć (brak rynku), albo pociągnąć z prawa przypisanego do papieru... i tu muzyka przestała grać i nie dla każdego krzesło zostało :)


sobota, 16 października 2010

Konkurencyjność

Władcy tego świata, a konkretnie władcy poszczególnych krajów zastanawiają się jak przywrócić swoim krajom równowagę i jak pobudzić wzrost gospodarczy. Trudno otworzyć jakąś gazetę i nie natknąć się na artykuły o wojnach walutowych, o cłach zaporowych, o wojnach handlowych.


Naród zamieszkujący dane państwo może zwiększyć swoją konkurencyjność zasadniczo na trzy sposoby:


...




  1. Poprzez wewnętrzną dewaluację, czyli obniżkę płac

  2. Poprzez dewaluację swojej waluty, czyli dodruk

  3. Poprzez wzrost produktywności.


Te 3 punkty sprowadzają się w zasadzie do dwóch. Albo pracuje za mniej, albo potrafię wytworzyć w określonym czasie więcej. Te sposoby, jak słusznie można zauważyć odnoszą się zarówno do całych gospodarek jak i pojedynczego człowieka.


Obecne działania władców krajów można, sprowadzić do dwóch pierwszych punktów. Albo obniża się płace tak jak na Łotwie czy Grecji, albo drukuje pieniądze tak jak w Wielkiej Brytanii czy USA. Grecja czy Łotwa dlatego nie może drukować, gdyż nie posiada dostępu do prasy drukarskiej, która jest w niezależnym od nich ECB. Gdyby mieli, drukowali by na potęgę, gdyż drukowanie jest znacznie mniej bolesne od cięć w budżetówce i efektów cięć prywatnych przedsiębiorców. To drugie, mimo że od nich niezależne, znacznie wpływa na agresję elektoratu, a ta agresja jak wiadomo wśród polityków jest niemile widziana;) . Kto może, to drukuje, gdyż druk wzbudza tak ulubioną przez wszystkich inflację. To znaczy, ani nie wytwarzam więcej, moze nawet mniej, a moja płaca jest na stałym poziomie, a może nawet otrzymuje podwyżkę :) Cuda Panie! Cuda!


Oczywiście żadnych cudów nie ma. Realna płaca spada, siła nabywcza maleje, mimo ze na koncie mam coraz więcej. Prawdziwy wzrost zamożności wynika z wzrostu produktywności gospodarki, niczego więcej.


Konkurencyjność państw prawie niczym nie różni sie od konkurencyjności poszczególych ludzi. Jeżeli człowiek na rynku pracy nie jest konkurencyjny, to albo obniża swoje oczekiwania finansowe, albo podnosi swoje kwalifikacje, żeby móc świadczyć pracę więcej wartą, za którą ludzie są w stanie więcej zapłacić. Jak ktoś się obraża na ten mechanizm, to zawsze będzie sfrustrowanym człowiekiem obciążającym złego luda za swój brak konkurencyjności.


Człowiek eksportuje swoją pracę, za owy eksport otrzymuje pieniądze, za które importuje pracę innych ludzi.


Z państwami jest podobnie, z tym że zasadniczą rolę pełni produkowanie (pracowanie) na własne potrzeby. W końcu w państwie jest dużo ludzi, każdy posiada z nich jakieś umiejętności, które pozwalają zaspokoić potrzeby innych w obrębie tego samego państwa.  Jeżeli na danym rynku (państwie) produkuje się dużo wartościowych dóbr (wysokie PKB na głowę mieszkańca)  i wytwórcy tych dóbr je konsumują, to wymiana handlowa może nie mieć takiego znaczenia. Gdyby świat był jednym krajem to rozbawialiśmy by o eksporcie i imporcie?  Do kogo byśmy mieli eksportować i od kogo importować? Do kosmitów :D


Świat jest jednak podzielony na kraje, a konkretnie na rynki, gdyż zdaża się że kilka krajów mogą tworzyć jeden rynek. Taką ambicję ma UE ze swoim wspólnym obszarem walutowym, otwartymi granicami i wspólnym prawem, jednak pozostają ciągle pewne bariery takie ja różne języki, różna kultura i różne zaszłości historyczne. Najlepiej zintegrowanym rynkiem w UE jest chyba rynek tworzony przez Niemcy i Austrię, gdzie tych barier jest najmniej.


Nasza emigracja po roku 2004 to wynik scalania rynków. Nagle bariera granic pękła i rynek sam dążył równowagi poprzez dyfuzję siły roboczej. Rachunek ekonomiczny sprawił, że alokacja zasobów ludzkich następowała w UK, a nie w Polsce.


Poziom życia i zarobki zależą w prostej linii od wydajności, lecz uwaga... również od wydajnego otoczenia.


Tą nieścisłość można sobie wytłumaczyć odpowiadając na proste pytanie. Dlaczego fryzjer w Londynie zarabia znacznie więcej od fryzjera w Polsce, a fryzjer z Polsce zarabia znacznie więcej od fryzjera w Bangladeszu. Przecież są tak samo wydajni. Obcięcie włosów nożyczkami nie potrzebuje jakiś super zaawansowanych narzędzi, niewiadomo jakiej wiedzy. Czas usługi jest taki sam. No więc o co chodzi? Dlaczego mimo tej samej wydajności zarobki się tak drastycznie różnią?


Zasługa oczywiście w otoczeniu. Jeżeli gospodarka produkuje w dużej mierze wysoko przetworzone produkty, czytaj wartościowe, i ludzie w tych branżach z racji swych umiejętności dużo zarabiają mają znacznie więcej pieniędzy do wydania. Z drugiej strony każdy chce dużo zarabiać i pracować w branżach wysoko produktywnych, jednak ktoś musi tym fryzjerem zostać... I owszem zostaje, ale za o wiele większe pieniądze. Ludzie są w stanie płacić więcej fryzjerowi za usługę, a fryzjer porzuca wizje swojej drogi życiowej w branży satelitarnej poprzez zajęcie się o wiele prostszym fryzjerstwem. Sam fryzjer oczywiście nie zastanawia się nad tym planując swoją drogę życiową. Widzi jakie ma otoczenie i może stwierdzić, że życie fryzjera mu odpowiada. Ma w końcu dużą pensję; ma dzięki otoczeniu wysoko wydajnych innych sektorów gospodarki.


Tu zresztą ciekawa uwaga do zwolenników dystrybucji dochodu narodowego. Czy nie wystarczy, że bardziej wydajni podnoszą cały rynek płacowy na danym obszarze? Czy trzeba im jeszcze wyjmować dodatkowe pieniądze z kieszeni? W imię czego?


Dojście jednak do stanu wysokorozwiniętej gospodarki jest bardzo długie i z reguły trwa wiekami. Głównym czynnikiem wysokiej produktywności jest narośnięcie w gospodarce kultury technicznej. Tam gdzie ludzie z pokolenia na pokolenia przekazują swoje umiejętności, gdzie edukują się w technologiach, tam i wytwarzane są wysoko przetworzone dobra. Siłą rzeczy dochodzą do takiego stanu, gdzie pewnych prostych rzeczy po prostu nie robią, bo wytwarzają inne rzeczy, o wiele bardziej wartościowe. Ich czas pracy jest po prostu więcej warty. Te inne rzeczy są importowane z innych krajów (rynków), gdzie ludzie niżej opłacani (a więc których praca jest mniej warta) robią to za nich. Takie na przykład Niemcy nie robią zabawek plastikowych, mebli i innych technologicznych drobnostek. Robią to za nich Chińczycy.. Ale i też Niemcy wiedzą, że za dwie maszyny i licencje na know-how wysłane do Chin, mogą sobie kupić cały kontenerowiec chińskich świecidełek. Po co by mieli robić te świecidełka?


W Niemczech szczycą się zresztą powiedzeniem, że cały świat produkuje w fabrykach towary, a Niemcy produkują fabryki. I będą to robić nadal, gdyż kultura techniczna u nich ciągle narasta.


Wydajność (produktywność) to jest w ogóle ciekawa rzecz do przemyśleń. Możemy wyróżnić dwa rodzaje; ilościową i jakościową.


Ilościowa produktywność jest dość prosta, mogę ją mierzyć poprzez ilość wyprodukowanego dobra w danej jednostce czasu. Dla przykładu drwal osiłek przy pomocy siekiery może mi wyciąć dwa razy więcej drzew w ciągu 8 godzin niż drwal chuderlak. Drwal osiłek jest dwa razy więcej wydajny.  Efekty ich pracy są wynikiem funkcji zaangażowanych czynników produkcji. Jednym czynnikiem jest czynnik ludzki w postaci drwala, a drugim jest czynnik kapitałowy w postaci siekiery. Te zależności określa nam funkcja produkcji. Jeżeli zwiększę ilość drwali to automatycznie wzrośnie mi produkcja ściętych bali, ale mogę zamiast zatrudniać nowych drwali dać im więcej dóbr kapitałowych. I nie chodzi tutaj o to żeby jeden drwal pracował 3 siekierami naraz. Drwal chuderlak wyposażony w taki cacko:






Zastąpi mi pracę legionu drwali z siekierami. Żeby jednak takie coś zastosować, to trzeba mieć przede wszystkim kapitał, a więc skumulowany efekt produktywności z przeszłości oraz otoczenie pozwalające na pracę tak drogim sprzęcie. Podejrzewam że w rosyjskiej tajdze taki sprzęt byłby pierwszej nocy zdemontowany na sprzedaż złomu i metali kolorowych, a z tranzystorów lokalna ludność zrobiłaby sobie wisiorki. Zresztą, znam przypadki, gdzie w policyjnych Chinach najnowocześniejszy kombajn do prac polowych zbiera buraki cukrowe w asyście komanda uzbrojonego w AK47 :)


Balansowanie pomiędzy stosunkiem zaangażowania kapitału i ludzi do produkcji to chleb powszedni analityków zajmujących się wyceną projektów inwestycyjnych. Kupno maszyny jest porównywane z alternatywna możliwości produkcji przy pomocy większej ilości ludzi. Jeżeli poziom płac na danym stanowisku jest wystarczająco wysoki, to opłaca się zastosować maszynę która wykona tą samą produkcję mniejszą ilością ludzi. Może to brzmieć bezdusznie, ale w Niemczech nikt nie płacze z tego tytułu, że paltyzator układa worki. Mają inne zajęcia, więcej warte niż układanie worków.


Drugi rodzaj produktywności to produktywność umysłowa, a więc ciągle obracamy się wokół kultury technicznej. Inżynierowie w Apple nie zarabiają na skręcaniu Iphonów. Oni je wymyślają, projektują, wytyczają nowe technologie... za to Apple ma największe zyski. Produkcją mogą  zając się Chińczycy. Świat zachodu głównie opiera się na projektowaniu, na know-how. Na tym się najlepiej znają, na główkowaniu... to po co mają bawić się śrubkami?


Oczywiście nie każda gospodarka jest dobrze zbilansowana. Powstają napięcia, gdzie nadmierny dług umożliwiał konsumowanie dóbr w oderwaniu od swojej rzeczywistej produktywności. Takie USA, które przy pomocy najtańszego pieniądza w świecie mogły się zadłużać za granicą poprzez swój system bankowy i konsumować. Gdzie rządowe agencję takie jak Fannie Mae i Freddie Mac ubezpieczały i kupowały dług dawały fałszywy sygnał na rynku. Nie włączył się mechanizm samoregulacji na rynku, gdyż deficyt w wymianie handlowej był z powodzeniem kompensowany przypływem taniego kapitału z zewnątrz. Oczywiście bonanza nigdy nie trwa wiecznie i teraz włączył się naturalny mechanizm w postaci bezrobocia. Bezrobocie to sygnał, tak jak 40 stopni na termometrze, że coś ze zdrowiem jest nie tak. Amerykanie za dużo zarabiają w stosunku do swojej produktywności. Bezrobocie jest sygnałem, że owe płace muszą być niższe.


I tu dochodzimy do początku wpisu. Bezrobocie można zbić poprzez obniżkę płac sektora prywatnego i to w tej chwili się dzieje, lecz pomału. W znacznej mierze ma tu wpływ elastyczność rynku pracy i jego regulacji. Im większa elastyczność regulacji, tym rynek szybciej znajduje swoją równowagę. Drugi czynnik to ruchy kapitału. Przenoszenie fabryk to nie natychmiastowa operacja. Gospodarka w świecie dóbr fizycznych porusza się bardziej jak ruchy płyt tektonicznych.


Bezrobocie można również zbić poprzez dewaluację waluty używanej na danym rynku. Owszem można, jednak takie obniżenie płac wszystkich pracowników nie zawsze jest dobre we wszystkich branżach. W końcu nie każdy pracownik na danym rynku ma za małą wydajność w stosunku do swojej pracy. operację dewaluowania waluty poprzez jej druk można przyrównać do operacji odchudzania narodu. Wyobraźmy sobie, że stwierdzamy że naród jest chory na otyłość i średnio każdy obywatel jest o za 20 kg za gruby. Wyobraźmy sobie, że rząd rzuca czar na każdego obywatela i każdy natychmiast chudnie o 20 kg. To prawda. Średnia waga spadła o 20 kg w narodzie, ale też nie każdy miał nadwagę. Ktoś może umrzeć z niedowagi.


Poniżej inna wydajność.. Wydajność ilościowa z główkowaniem.


[Youtube:http://www.youtube.com/watch?v=vIXkB5nrEiY]


Dlaczego i pomysł i produkcja jest prowadzona w USA i Niemczech? Widocznie w Chinach jeszcze nie ma inżynierów mogących obsługiwać ten proces :) Kultura techniczna.. To ona pcha sprawy naprzód.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=-0bXizlEzI0]










Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...