wtorek, 30 marca 2010

Ryżową szczotką - przedruk

Dziś przedruk z przedwojennego artykułu Karola Zbyszewskiego publikowanego w tygodniku "Prosto z mostu". Niesamowity polot jest w tym wpisie ówczesnego w końcu blogera :) Myślę, że wielu myśląc o historii ma przed sobą ponure czasy, gdzie ludzie toczyli wojny w czarnobiałym kolorze.. Tym czasem było to prawie takie samo społeczeństwo. Ludzie tacy sami jak my, z taki samymi problemami i poczuciem humoru, częstokroć bijącym na głowę naszych satyryków o czym świadczy ten wpis.


Także jęzeli śmiejesz się z pokolenia moherów, jeżeli z pobłażaniem patrzysz na swojego dziadka, który nie nadąża za dzisiejszym światem; uważaj... On w Twoim wieku być może był bardziej lotny i bystry niż Ty z tymi Twoimi facebokami ;)


Ok, już nie przynudzam.. stay tuned, gdyż po artykule jest sonda.


""""""""""""""""


Naturalnie,  że wszyscy kulturalni czytelnicy „Prosto z mostu" lepiej wiedzą, kim był Deterding niż ordynat Michorowski, jednak na wszelki wypadek cichutko przypomnę: ten zeszłotygodniowy nieboszczyk był królem nafty, jego kucharka za koszykowe mogła kupić całą Polskę z Apfelbaumem (złoty krzyż zasługi) włącznie.


Pewien Amerykanin tak zachwycił się naszymi szynkami w New Yorku, że postanowił odwiedzić kraj, który produkuje takie arcydzieła. Przyjechał do Warszawy i mówi:


— Chciałbym przeczytać życiorys jakiegoś sławnego Polaka. Kogo chwycić?


—: Księcia Józefa.


— W czym on pracował?


— W wojsku. To był marszałek. Utonął w Elsterze.


— Eeeee, nie. Nieciekawe...


— Może Żółkiewskiego.


— A ten w jakiej branży?


— Hetman. Cecora. Głowa na pice.


— Pfe. To smutna historia. Nie, coś o cywilach.


— Mickiewicza. O! Poeta, wieszcz!


— Dużo zostawił pieniędzy?


— Nic. Pochowano go za składkowe pieniądze.


Rozzłościł się Amerykanin: — U nas czytają życiorysy Rockefellera, Morgana, Forda — nie jakichś matołków bez majtek — ja chcę o takim Polaku.


Okazało się, że nie ma. Polska istnieje od tysiąca lat, ale nie wydała ani jednego człowieka, który by się dorobił olbrzymiej fortuny. Z dziedziny interesów przeszedł do potomności tylko Zabłocki. A proszę zapytać pierwszego z brzegu:


— Jacy są dziś bogacze - Polacy?


Podrapawszy się w łepetynę, bąknie wreszcie:


— Radziwiłł, Potocki, Zamoyski...


Bez sensu oczywiście. Bardzo szacowne rody, ale najniższa referencina z urzędu skarbowego wie, że to żadni bogacze, że zalegają, że można by ich zlicytować do ostatniej szafy. Niby skąd mają być u nas bogaci ludzie? Eskimosi więcej się interesują sztuczną lodownią niż my sprawami handlowymi. Onegdaj w licznym towarzystwie (wszyscy z ukończoną szkołą powszechną) słyszałem rozmowę:


— W Colosseum idzie Barszczewska i Bodo.


— W Casino jest Junosza


— Clark Gable w Rialto.


— Kaczy Cooper w światowidzie.


— Pichelski w Capitolu.


— Myrna Loy w Hollywoodzie.


— Robert Taylor w Romie.


Wiedzieli nawet co idzie w kinie Albatros na Woli. A jak co do dolara wyliczali ile dostaje Shirley Tempie tygodniowo, a ile Sonia Henie.


Zapytałem:


— Po czemu są dziś Starachowice?


Nikt nie miał pojęcia. I nie wiedzieli, że Bank Polski spadł ze 139 do 133, że teraz znów ruszył pod górę, że mając tysiąc Lilpopów można było zarobić 5 tysiący w dwa dni, że Ostrowiec, że Modrzejów...


Czy ludzie rozmawiają o ostatnich zarządzeniach Banku Polskiego? Skądżeż! O pyskówce Wielopolska — Iłłakowiczówna; to ważniejsze.


Jest u nas jakieś nieznośne lekceważenie spraw pieniężnych, jakaś pogarda dla groszorobów, jakiś podziw dla cymbałów, o których mówią z uwielbieniem:


— On jest po uszy w długach!


Jedyny człowiek, z którym poważnie rozmawiam to Gałczyński. Poeta — a jakież trzeźwe spojrzenie na świat. Spotykamy się i Gałczyński mówi:


— Napisałem wiersz. Powinienem zań otrzymać 100 złotych.


— Ani grosza mniej. Ja skleciłem felieton. Słowo daję, że wart 25 złotych. A kto ci daje te 100 złotych?


— Otóż to, że nikt. Podłe te nasze szmaty, własnego interesu nie rozumieją. A kto ci płaci 25 zł za artykuł?


— W tym sęk, że nikt nie chce. Ach, co za wstrętne stosunki! No, do widzenia!


— Serwus!


Rozchodzimy się, po stu krokach dogania mnie Gałczyński, mówi zasapany:


— Wiesz? Rozmyśliłem się. Za ten wiersz powinni mi zapłacić 200 złotych.


— Hee! Masz rację Konstanty, świętą rację. A jak sądzisz? Mój artykuł wart jest 50 zł?


— No, pewnie. Och ta nasza ograniczona, zacofana prasa! Do widzenia.


Przyjemna, pokrzepiająca rozmowa. Taka czysto polska o finansach.


"


[poll id="13"]


Czy znasz znaczenie tytułu tego wpisu? Zapraszam do dyskusji :D





piątek, 26 marca 2010

Bilans NBP

Był już bilans FED, był już bilans ECB, dziś bilans NBP.


Jaki jest koń, każdy widzi. W aktywach wieje nudą i wszytko jest lokowane z zagraniczne aktywa, czyli w większości obligacje zagranicznych państw. W pasywach natomiast robi się ciekawie. Pieniądza gotówkowego fizycznego zaczyna ubywać, co jest raczej spodziewane po powszechnej digitalizacji społeczeństwa. Bardzo wyraźnie widać zwiększającą się rezerwę rewaluacyjną (kolor pomarańczowy) po skokowym wręcz osłabieniu złotówki. Owa rezerwa zaczęła się zmniejszać, gdy złotówka znowu rosła, stąd i poziom jako tako wrócił do normy. To co jednak zadziwia to skala emisji przez NBP swoich własnych obligacji i ściąganie pieniędzy z rynków od banków (kolor zielony). Toż to 60 mld pln.  Dla banku czy posiada depozyt w NBP (gotówka - kolor czerwony) czy obligacje NBP (kolor ziemony) to jeden pies... no może różnica jest w oprocentowaniu ;) Ale co robi z pieniędzmi pożyczonymi od banków NBP??? Uwaga Uwaga... kupuje obligacje innych państw.


Pytanie jest zasadnicze. Po co banki kupują bony NBP, żeby NBP mógł kupić obligacje innych państw? Czy banki same nie mogą kupić obligacji takiego USA? Dla mnie jest tylko jeden rozsądny wniosek. NBP płaci większe oprocentowanie bankom, niż obligacje które kupuje. Tylko taki widzę sens kupowania bonów NBP przez banki komercyjne - wyższa dochodowość. Albo NBP działa na szkodę samego siebie i bawi się w spekulanta kursowego, albo jest coś czego nie wiemy. Sugestie?



czwartek, 25 marca 2010

Ofiara stanowiska

Sławomir Skrzypek to naprawdę osoba pokarana przez swoich mocodowców. Jak można było posadzić człowieka na stołek, o którym nie ma zielonego pojęcia. Ostatnie informacje są rozbrajające.


cytuje za money:



Jak wynika z tych informacji - zysk NBP, czyli przed utworzeniem rezerwy kursowej, jest na poziomie wyższym niż 8 mld zł.

A co mówił nasz geniusz 2 miesiące temu?



Nie 15 i nie 10 miliardów złotych, ale na pewno poniżej 4,4 mld zł wyniesie zysk NBP za 2009 rok. Informację tę potwierdził w czwartek prezes NBP Sławomir Skrzypek

Czego Skrzypek nie wiedział w styczniu, a co wie w marcu na temat roku 2009. Kursy były znane, oprocentowanie jego aktywów było znane. Aktywa i tak są monitorowane co miesiąc. Nagle zysk za 2009 mu się podwoił. A przecież nic nowego się nie wydarzyło... Nie mogło. W obydwu komunikatach bylismy w roku 2010.


Ja rozumiem, że można się nie znać, że można nie wiedzieć, że można przypuszczać. Ale wtedy można milczeć lub przebąkiwać coś bez sensu jak za Greenspana, a nie wystrzeliwać informacje różnica się o 100 % co miesiąc.


Dla cieszących się z zysku mam smutną informacje. Ten zysk (po rezerwie) zostanie wydrukowany i dokładnie o tyle zwiększy się ilość gotówki w obiegu. Taka jest natura zysku NBP.

środa, 24 marca 2010

Mit wodorowy

Musze przyznać, że dokument Polska 2030 wyzwania rozwojowe to kawał roboty, jeżeli chodzi o zebranie niektórych danych historycznych i pokazanych w ładnych tabelkach. Jeżeli jednak chodzi o przyszłość to często są tam pobożne życzenia lub mity. Weżmy na ten przykład prognozę dzięki czemu będzie możliwe w ograniczeniu CO2 w przyszłości: (kliknij aby powiększyć)


Cóż... przede wszystkim nie ma czegoś takiego jak napęd wodorowy. Jest napęd elektryczny z prądu powstałego w ogniwie wodorowym. Po drugie nie ma żadnych przesłanek, że takie samochody będą produkowane i będą jeździć po naszych drogach. Branża samochodowa mówi, że może to będzie możliwe ale za 30 lat. Czyli na dzień dzisiejszy to mrzonka, która się nikt poważnie nie zajmuje. Sprawdźmy natomiast czym się zajmują firmy samochodowe na poważnie. Weźmy taką pod poznańską firmą Solaris, której innowacyjności nie można odmówić.


Czy obecnie produkowane autobusy hybrydowe to autobusy z ogniwami wodorowymi? Czy w planach na 2015 rok jest autobus wodorowy? Oczywiście, że nie. Branża samochodowa jak i autobusowa wcale nie myśli o wodorze, tylko całą parę przekierowuje na pojazdy z bateriami. Jest ku temu szereg powodów. Po pierwsze technologia już istnieje, niesie za sobą ogromne oszczędności eksploatacyjne i przede wszystkim ogromną efektywność wykorzystania energii. Ogromną w porównaniu z wodorowymi mrzonkami.



Nie wiem dlaczego wodór jest tak mocno zakorzeniony w świadomości, że nawet analitycy rządowi, zamiast rozejrzeć się szerzej przekopiowują jakieś obrazki od brukselskiego urzędnika. Czyżby ofiary błędów informacji?



poniedziałek, 22 marca 2010

Błędy informacji

Podczas zbierania informacji, czy to do napisania artykułu na blogu, czy do podjęcia decyzji, czy do wyrobienia sobie jakiegoś poglądu, bardzo często trafiamy na rafy, które nam owe informacje  zniekształcają. Te rafy to nic innego jak schematy myślowe, wykształcone w czasie naszego całego życia. Istnieje wiele poradników na temat jak się uczyć, jak unikać wpadania we własne mentalne sidła, jak spojrzeć szerzej i oprzeć się poznawczemu lenistwu. Jak wreszcie zebrać wiarygodne i obiektywne informacje i posiąść wiedzę o wiele lepszej jakości unikając błędów takich jak*:




  • Błąd dostępności - Czyli czy opierasz się na informacjach, które najłatwiej było zdobyć? Ten błąd bardzo często występuje, gdy opieramy się na informacjach podawanych w mediach. W badaniach statystycznych w Stanach, na pytanie czy więcej ludzi ginie w wypadkach z bronią czy tonąc, odpowiadało, że podczas wypadków z bronią. Tymczasem trzykrotnie więcej ludzi topi się każdego roku. Zbadano wyraźny efekt większego nagłośnienia w mediach wypadków z bronią, niż ludzi tonących. Na grunt Polski można przełożyć pytanie, Czy Niemcy chcą nas wykupić? ... i zestawić to z danymi, ile poczyniono inwestycji w nieruchomości przez Niemców, a ile przez na przykład Anglików.

  • Błąd doświadczenia - Czyli czy analizując informacje jesteś stronniczy z powodu swojej przeszłości? Jak byś miał powiedzieć jaki smak lodów najczęściej wybierają ludzie to zapewne byś powiedział o swoim ulubionym kakaowym, i nie przypuszczałbyś, że większość ludzi je wodniste owocowe sorbety. To błąd tyczący postrzegania rzeczywistości i przesuwania akcentów i często podczas zbierania informacji ignorujemy pewne sygnały, które są sprzeczne z naszym wyobrażeniem wykształconym przez przeszłe przeżycia.

  • Błąd uprzedzenia - Czy odrzucasz jakieś dane z powodu własnych uprzedzeń? Na przykład heteroseksualistom trudno sobie wyobrazić, że homoseksualiści mają jakieś problemy. Z kolei odwrotnie to również działa i homoseksualistom trudno sobie wyobrazić, że heteroseksualistom przeszkadza publiczne manifestowanie  seksualności. Kiedy coś jest sprzeczne z naszymi poglądami często to odrzucamy. Jesteśmy zdziwieni patrząc na hindusów, którzy uważają za bóstwo swoje święte krowy, ale nie za bardzo zrozumiemy ich zdziwienia do naszych obyczajów. No bo czy klękanie przez narzędziem tortur i picie krwi i zjadani ciała nie jest dziwne? Do tego się sprowadza w końcu chrześcijańska eucharystia. Wielu z nas pewnie nigdy w życiu nie ukradło żadnej rzeczy. Mimo, że się słyszy o ciągłych kradzieżach, uważamy, że nigdy tego nie zobaczymy, nigdy to nas nie dotknie.  Dokładnie na takim przeświadczeniu działał Madoff ze swoją piramidą finansową. Praktycznie wszyscy zostali wykiwani tylko dlatego, że nikt nie przypuszczał, że taka osoba jak Madoff mogła ukraść, mimo że wyniki jego funduszu wskazywały na coś zupełnie innego. Klasyczny przykład odrzucenia jakiejś informacji, ze względu na swoje poglądy.

  • Błąd pamięci - Czyli czy przywiązujesz wagę do spraw, które łatwiej ci zapamiętać? To kwestia lenistwa w uczeniu się. Łatwiej jest się nauczyć czegoś co już w miarę rozumiesz. Informacje trudne, ale istotne dla wyrobienie sobie poglądu chętnie odrzucamy, jako nieistotne mimo, że w rzeczywistości jest odwrotnie.

  • Błąd wyboru - Czyli czy skupiasz się na informacjach, które Cie szczególnie interesują? W gąszczu informacji które mamy dostępne trzeba wybrać wszystkie informacje, które są istotne do wyrobienia sobie poglądu jaki chcemy mieć na daną sprawę, jednak instynktownie wybieramy te informacje, które nas interesują, które są zbieżne z naszymi zainteresowaniami. Przykład.. Cena ropy oscyluje w granicach 150 dolarów za baryłkę. Mamy odpowiedzieć na pytanie dlaczego jest taka wysoka cena. Geolog będzie się skupiał udzielając odpowiedzi na informacjach geologicznych, będzie mówił o skończoności surowca, o coraz trudniejszych i kosztowniejszych polach naftowych. Makler giełdowych będzie się prawdopodobnie skupiał na ochronie przed inflacją, czy tropił osoby które pompują bańkę spekulacyjną o ropie. Jest oczywiste, że informacje o tym, że ropy może być rzeczywiście mniej, gdyż jest ją coraz trudniej wydobyć po takich cenach, będzie odrzucał, jako informacje słabo dla niego przyswajalne.

  • Błąd pierwszej liczby - Czyli czy masz tendencje do przyswajania sobie jakieś informacji tylko dlatego, że była ona tobie podana jako pierwsza? Ten błąd poznawczy bardzo często wykorzystują sprzedawcy. Gdy podchodzą do klienta często mówią najpierw o produktach droższych, żeby oswoić klienta z wysokimi kwotami. Gdy pójdziemy do salonu samochodowego i powiemy, że chcemy kupić jakiś samochód, to sprzedawca powinien rozpocząć rozmowę od najdroższych modeli, gdyż wtedy bardzo łatwo zejść w dół, gdy klient jest już przywiązany do pierwszej ceny. Przejść z rozmową z tańszego modelu na droższy jest znacznie trudniej. Tak samo zbierając informacje mamy tendencje do przywiązywanie się do danych które zdobyliśmy na samym początku.

  • Błąd asocjacji - Czyli czy zwracasz szczególną uwagę na coś tylko dlatego, że jest to związane z czymś co się niedawno wydarzyło?  Na tym błędzie poznawczym bazuje współczesna reklama. Musi być powtarzana często, żeby klient dokonując wyboru chwycił za produkt o którym niedawno coś słyszał. W zbieraniu informacji można zauważyć tę samą tendencje. Skupiamy się na tych, o których o których słyszeliśmy lub w jakiś sposób wpłynęły na nasze życie. Spróbuj kupić akcje na giełdzie jakiejś spółki, a zobaczysz, jak wiele będziesz szukał informacji o samej spółce i będzie ich o wiele więcej niż przed podjęciem decyzji. Sprzedaj te akcje i okaże się, że zaniedbałeś przemyślenie skutków umieszczenia pieniędzy w alternatywnej inwestycji.

  • Błąd faworyzowania - Czyli wierzymy w to co chcemy wierzyć. Bardzo trudno nam się zmusić do szukania informacji które są sprzeczne z tym czego się spodziewamy. Pasuje tu jak ulał powiedzenie że jeżeli jakieś fakty przeczą naszej teorii to tym gorzej dla faktów. Bardzo trudno uwolnić się od błędów faworyzowania.


Dlaczego o tym pisze? Gdyż uważam, że bardzo ważne jest znanie własnych słabości i tendencje w jakie człowiek może wpaść przy podejmowaniu decyzji czy wyrażaniu opinii na jakiś temat min poprzez pisanie bloga. Warto sobie te błędy zapamiętać i pytać samego siebie: Czy uważam tak jak uważam ponieważ, te informacje były łatwo dla mnie dostępne, już mi znane a do innych opinii mam uprzedzenie albo trudno mi było je zrozumieć. Czy uważam tak jak uważam ponieważ zbiega się to z moimi zainteresowaniami lub usłyszałem tę informacje jako pierwszą, czy może moja opinia wynika z jakiegoś niedawnego wydarzenia w moim życiu, czy po prostu wierze w to co chce wierzyć?

Najtrudniej jest wyrwać się z własnych schematów, które sobie tworzymy. Jeśli ciągle nie testujemy naszych horyzontów to zanika w nas poznanie, a wykształca się puste przekonanie. Nie ma się jednak co łudzić. Nigdy nie uwolnimy się od wszystkich błędów jednocześnie. Jesteśmy tylko ludźmi ;)

Żeby nie było nudno krótkie ćwiczenie.  Jakie błędy mogła popełnić poniższa osoba w wyrabianiu w sobie opinii, żeby wziąść rurę kanalizacyjną i zabijać niewierzących. Błąd doświadczenia? dostępności? uprzedzenia? wyboru? faworyzowania?


A teraz ciekawsza część. Jakie My mogliśmy popełnić błędy uważając tego człowieka za szaleńca?


***********************************************************************


Skoro już dotknęliśmy temat bliskiego wschodu warto przytoczyć tutaj pewien zespół pochodzący z tamtego regionu. Orphaned Land składa się zarówno z żarliwych Arabów, Chrześcijan jak i Żydów. Od początku swego istnienia przekazują wizję pojednania wszystkich religii, a przede wszystkim pojednania w kontekście konfliktu na bliskim wschodzie. Sami członkowie mieszkają w Izraelu.  Niestety, mimo coraz większej ilości fanów w krajach arabskich, do większości z nich mają zakaz wjazdu w szczególności na teren Palestyny. Muzycznie wyewoluowali z grania typowo death'owego do progresywnego metalu z elementami folku (taki bliskowschodni wczesny Opeth ;) ). Co najbardziej cieakwe, to fakt, że mogły się spotkać osoby z trzech różnych religii i razem pisać utwory, przekazując że i tak wszystkie religie sprowadzają się do tego samego, tym bardziej zresztą religie Abrahama, jakim są Judaizm, Chrześcijaństwo i Islam. Nadzieje na rzeczywiste pojednanie są oczywiście płonne, jednak warto wiedzieć, że w każdej religii można znaleźć ludzi normalnych, którzy nie narzucają fanatycznie swojego widzenia świata innym.


Poniżej jeden z utworków z nowej płyty. Przy okazji, głos żeński należy do Jemenki.


Takich utworów nie usłyszycie  nigdy w radiu ;)


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=UB8Qx_Hce1s]


a dla osób bardziej obeznanych z bardziej popularnymi zespołami ich przeróbka utworu Paradise Lost "Mercy". Solówka na outro to mistrzostwo świata


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=tL7eX7C-65E]


* Na podstawie książki Rogera Dawsona "Sekrety podejmowania trafnych decyzji"

piątek, 19 marca 2010

WIBOR, czyli nie podpisuj aneksu

Pokrywka naszego systemu bankowego zaczyna ostro pyrkać. System wyliczania oprocentowania kredytów tak jakby się zepsuł i jego fundament czyli stopa Wibor nie pokazuje prawdziwego kosztu pozyskania pieniądza. System działał, jak było zaufanie międzybankowe i nikt nie przypuszczał, że ktoś może zbankrutować. Pieniądza było dużo na rynku, to i pożyczano sobie między sobą bez oporów. W sytuacji, gdy każdy jest potencjalnym bankrutem, a cała płynność została pożyczona zachodnim bankom matkom maksując przy okazji limity międzybankowe, na rynku międzybankowym trwa posucha do dziś. Niechęć banków do pożyczania sobie nawzajem pieniędzy spowodowała, że banki chcą przeciągnąć je za pomocą swoich klientów. Choć bardziej pasuje tu określenie wyrwania depozytów konkurencji poprzez atrakcyjne oprocentowanie. Doprowadziło to do wojny depozytowej, a owa wojna do prześcignięcia wiboru przez oprocentowania lokat dla gospodarstw domowych.


źródło


Właśnie ten stan powoduje wzburzenie wśród bankowców, gdyż oprocentowanie martwego rynku międzybankowego, na którym mało kto pożycza, jest brane jako podstawę do obliczania oprocentowania kosztów kredytów o zmiennej stopie procentowej czyli prawie wszystkich. Do czego to doprowadziło? Osoba, która wzięła kredyt w roku 2005 i 2006 na marże Wibor plus 0,8% - 1% ma w chwili obecnej wyżej oprocentowane lokaty jak kredyt. Na nie spłacaniu kredytu zarabia! Perpetuum mobile. W chwili obecnej banki nie udzielają kredytów z marżą 1% plus wibor, ale 3-4% plus wibor. Nikt nie jest samobójcą i nie pożycza taniej pieniądza jak go sam uzyskuje. System bankowy jest jednak zapakowany po uszy w długoletnie umowy kredytowe o relatywnie bardzo niskich marżach, będące niżej oprocentowane niż dzisiejsze depozyty.


Prowadzi to oczywiście do dyskusji czym jest wibor i dlaczego nie odzwierciedla kosztu rynkowego (ciekawe linki 1, 2, 3) Pan profesor Pawłowicz chciałby, żeby w umowach kredytowych określać stopę bazową jako wibor lub średnie oprocentowani lokat dla gospodarstw domowych, w zależności która stopa byłaby wyższa. Ma oczywiście racje, że na dłuższą metą doprowadziło by to do spadku oprocentowania i marż, z tym że zapomniał dodać, że tylko dla nowo zawieranych umów kredytowych.


Cóż.. branża myśli, i pewnie niebawem coś się z tego urodzi. Dla kredytobiorców mających korzystne obecne warunki, powinien być to jasny sygnał.. Czytać uważnie listy od banków, czy czasami nie przesyłają jakiegoś aneksu do umowy kredytowej, który zmienia sposób obliczania oprocentowania na bardziej nowoczesny.


HT MM

czwartek, 18 marca 2010

Prologos

Kilka zmian technicznych w połączeniu ze zmianą nazwy. Nazwa "Myśli niedokończone", jako dwuletnia wizytówka tej strony odchodzi na emeryturę. Myślę, że od dawna już zatraciła swoje pierwotne znaczenie, a dla wielu nowych przybyszów wprowadza lekki element konfuzji i łączą stronę z jakimś blogiem o poezji.


Nowa nazwa - Prologos.


Druga zmiana to rezygnacja z Blipa jako serwisu na którym niedługo pewnie pojawią się niechciane reklamy.


Trzecia zmiana to rozpoczęcie eksperymentu z Facebookiem. Facebook przejmie rolę jaką dotychczas pełnił blip plus dodatkowo będzie wprowadzonych szereg dodatkowych funkcji dla zapisanych użytkowników łącznie z forum no i oczywiście powstanie możliwość poznania się między sobą. Dodatkowe aplikacje na facebook'u będą wprowadzana stopniowo, żeby na początku nie zagłuszyć funkcjonalności nawałem opcji.


Enjoy!



środa, 17 marca 2010

Bańka na złocie?


Pojawiają się ostatnio głosy, że jakoby najciekawszą tematem na "rynkach finansowych" jest pękająca bańka spekulacyjna na złocie.  Temat ten podjęty jest między innym na tym blogu, na którym pozwoliłem sobie zresztą na dość zawadiackie komentarze ;) Cóż wpis zaczyna się całkiem słusznie, że ten metal szlachetny chroni przez wzrostem bazy monetarnej, jednakże jako że baza monetarna będzie teraz zmniejszana, to i na złocie pęknie bańka.


Jestem całkowicie odmiennego zdania, i podtrzymuje to co pisałem we wpisie Ile jest pieniądza w pieniądzu. Ciągle mamy sytuację w którym mimo braku inflacji, ponieważ szerokie agregaty pieniądza stoją w miejscu, pompowana jest baza monetarna, a więc pieniądz wielkiej mocy, na którym są drukowane pieniądze bankowe. Sytuacja się nie zmieniła, co więcej, FED prawie już zakończył akcje zamiany swoich pożyczek dla instytucji finansowych na kupno ich papierów wartościowych opartych na hipotekach. Jeżeli bank centralny chciałby zmniejszyć bazę monetarną, to zamiast kupować papiery dłużne by się ich pozbywał (mówimy tu o kupnie długu a więc o aktywach.. dług w pasywach to inna bajka). Sytuacje mamy zatem taką, że zapadalność aktywów FED się wydłuża i to bardzo.


Oczywiście, FED robi to nie bez przyczyny.. Gdyby sprzedał te aktywa, to by okazało się, że są one nic nie warte i musiałby wykazać stratę. Ogromna strata dla FED łączyła by się z tym, że nie miał by czym zapłacić swoim dłużnikom których ma w pasywach, a moment zapłaty nadejdzie, gdy ruszy znowu akcja kredytowa. Bank centralny jednak zawsze ma możliwość zapłaty, lecz pytanie brzmi ile szkód przy okazji narobi. W tym przypadku swój dług musiałby zmonetyzować, czyli wydrukować puste dolary i wpuścić w obieg, a od tego działania już nie ma odwrotu. Raz wprowadzone dolary do obrotu mogą być ściągnięte  z powrotem z rynku tylko poprzez sprzedaż swoich rezerw, ale jak to zrobić, skoro właśnie dolary powstały ze straty na sprzedaży właśnie rezerw? To swoisty klincz fiat money, który prowadzi do tego, że baza monetarna porusza się w jednym kierunku, czyli w górę.  O historii bazy jak i o klinczu pisałem we wpisie "polityka silnego dolara". Oczywiście wystrzał bazy w roku 2008 jest historyczny i niewykluczone, że Bernankee będzie chciał ją trochę zmniejszyć, lecz manewru nie ma prawie wcale... w końcu nie po to kupuje śmieci, żeby je sprzedawać.


Czasami, z 40 piętra w wieżowcu, trudno mieć właściwy obraz tego co w rzeczywistości oznaczają liczby zawarte w aktywach FED, a summa summarum sprawdzają się one do takich domów jak poniżej kupionych za face value:


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=K3_M389wKJA]




Patrząc na koszty wydobycia, to również nie ma sygnałów, że cena złota oderwana jest od kosztów produkcji. Cztery największe kompanie, wydobywające łącznie ok 1/3 całej produkcji złota na świecie mają koszty, które średnio są tylko o 2 procent mniejsze od średniej ceny złota w 2008 roku.  Trend wzrostu kosztów widać wyraźny i jest on o tyle istotny, że dotyczy największych kompanii, a więc tych, które teoretycznie powinny mieć najmniejsze koszty produkcji ze względu na efekt skali działalności.



Trend wynika z coraz trudniejszych pokładów złota, coraz bardziej ubogich rud i coraz droższą energią. Stąd coraz głośniej mówi się w branży wydobywczej o osiągnięciu peakgold w 2000 roku. Dla zainteresowanych obrazki.


Jednak sam peakgold, mimo że na pewno będzie miał wpływ na cenę, nie będzie o tyle istotny co wzrost ilości bazy monetarnej, co implikowało będzie wzrost ilości dolarów. Wynika to wprost z faktu, że złoto ma jeden z najwyższych wskaźnik zapasy/produkcja, gdyż wynosi on 50. Oznacza to że na każdą wyprodukowaną tonę złota na świecie w formie zapasów jest 50 ton. Dodatkowo złoto praktycznie nie jest zużywane w przemyśle, stąd jego cena jest bardzo odporna na wahania wysokości produkcji. Dlatego zresztą, ten metal tak dobrze nadaje się na pieniądz, gdyż jest dobrem powszechnie akceptowanym, a jego ilość jest prawie niezależna od bieżących poziomów produkcji.


Dziś znajdujemy się w deflacyjnym środowisku, a to oznacza, że wartość dolara powinna rosnąć. Rosnąca wartość dolara z reguły prowadziła do spadku ceny złota, jednakże dziś mamy sytuacje odwrotną. Silny dolar i cena złota wysoka. Jednak czy dolar jest rzeczywiście silny? Patrząc na bazę monetarną, stopy procentowe, deficyty i bilans handlowy, to dolar jest ustawiany ze wszystkich stron na odpalenie na nim inflacji. A jeżeli inflacja, to euforia na złocie jeszcze przed nami i nie jest powiedziane, czy złoto zechce się zatrzymać na euforii z lat 80.


Bańka na złocie?


Korekta o 10, 20, 30% możliwa jest zawsze... powrót do poziomów 400 $  oz to brednie.







sobota, 13 marca 2010

ECB a sprawa grecka

Najtrudniej jest zauważyć rzeczy najbardziej widoczne. Wielu się zastanawia w jaki sposób Grecja zostanie wyratowana. Mówi się, że przy pomocy Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ale to by było ponoć upokorzenie.. (upokorzenie dla kogo?). Skoro nie przy pomocy MFW, to może stworzyć Europejski Fundusz Walutowy? Jestem pewny, że taki fundusz powstanie, ale jest trochę za mało czasu dla Grecji, żeby czekać za całą legislacją. Może banki niemiecko-francuskie pożycza ulegając groźb...tfu zachętom Sarko i Merkel? Może niemiecki budżet pożyczy?


Pod nosem jednak jest już przecież ciało, które jest gotowe do wszelkich ruchów pomocowych, i które to ruchy ćwiczy od początku kryzysu. Jest nim oczywiście Europejski Bank Centralny mający swą siedzibę, nomen omen, w niemieckim Frankfurcie.


Patrząc na aktywa ECB, to jest tam sporo miejsca dla długu greckiego:


Proszę bardzo... Prawie 2 biliony Euro, z czego 10 % to prawdziwe pieniądze, a reszta to papier dłużny.. Gdyby te aktywa powiększyć o pozycje grecką..dajmy na to 100 mld Euro to nikt by się nie kapnął. 50 w pozycji 9, drugie tyle w pozycji 5,2 plus tłumaczenie a'la FED, że nie mogą podawać szczegółowych danych odnośnie swoich aktyw, bo to mogło by zaszkodzić ich długodawcom i voila. Haha.


Swoją drogę ECB robi dokładnie to samo co FED, ale ...



Po wystrzale we wrześniu 2008 i kupowaniu długu jak popadnie w 2009 roku widzimy lekki odwrót, choć ECB nie uniknął zamiany pożyczek na kupowanie obligacji (zamiana koloru żółty na fioletowy). Te fioletowe obligacje to już zapewne śmieci nie lepsze jakie zmuszony jest kupować FED. Co ciekawe ECB w ogóle drukuje jak dziki, gdyż w przeciągu 10 lat wypuścił prawie 1300 mld Eurasów (285% sic!), poszerzając obszar w zasadzie tylko o Grecję, Słowację i Słowenię, a samo PKB o raptem 20 %. To tyle jeżeli chodzi o założenia, że M0 ma rosnąć tyle co PKB.


Z tego całego rwetesu, jak nie pozwolić upaść Grecji, będziemy mieć to, co w Stanach ćwiczą z bankami za dużymi by upaść. Moim zdaniem po cichu ECB skupi obligacje Grecji i ogłoszą, że program oszczędnościowy Papandreu zadziałał i zaufanie wróciło na rynki ;)


A owce w Eurolandzie, dzięki tym zabiegom będą mogły być dalej skubane.








czwartek, 11 marca 2010

W Grecji już witają wiosnę

Na proszę, Grecy to jednak mają ten swój śródziemnomorski temperament. Prasa donosi, że:



W Grecji masowe zgromadzenia witają nadejście wiosny.

Ponad milion Greków skanduje od rana na cześć nadchodzącej wiosny.
Zamknięte są urzędy państwowe, szpitale i szkoły. Do masowych owacji przyłączyli się kontrolerzy ruchu lotniczego oraz marynarze, w związku z czym zamknięte zostały lotniska i porty morskie. W portach zauważono nawet ludzi topiących marzanne. Wydaje się że ten słowiański obyczaj na stałe zagości pod akropolem.
W Atenach jest uruchomiona tylko jedna linia metra, aby wiwatujący mogli udać się na manifestacje, które mają się odbyć w centrum. Pozostały transport miejski - autobusy, trolejbusy, tramwaje - nie działa. Także w Salonikach nie jeżdżą autobusy i tramwaje.


Manifestacje przewidziano także w innych wielkich aglomeracjach kraju, m.in. w Salonikach, drugim co wielkości mieście Grecji.

Manifestacja ma spowodować, że zima nie wróci do grudnia. Z uwagi na ogromną liczbę chętnych do przywitania wiosny będą zamknięte szkoły i urzędy oraz ograniczono pracę banków i wielkich firm sektora publicznego. W szpitalach państwowych pozostanie tylko najniezbędniejszy personel.

Do aplauzów przyłączyli się dziennikarze, przez co Grecy są pozbawieni jakichkolwiek informacji z radia czy telewizji. Agencja informacyjna ANA wstrzymała nadawanie depesz na dobę od godz. 6.00 (5.00 czas polskiego) w czwartek. W piątek nie ukażą się dzienniki.

Decyzję o owacjach i wiwatach podjęła Powszechna Konfederacja Pracujących Grecji oraz federacja Adedy.

Skoro tak ciepło witają wiosnę, to ciekawe jak ciepło będą witać lato ;)


Za tytuł HT foxylion.

środa, 10 marca 2010

Polska Agencja Rozkładu Przedsiębiorczości

Myślę, że niewielu musze tutaj przekonywać, że żadna agencja, czy urząd zajmująca się rozwojem przedsiębiorczości nie przyczynia się do rozwoju przedsiębiorczości. Wręcz przeciwnie, zabija ją, gdyż żeby działać (czytaj rozdawać) musi skądś mieć pieniądze, a te pieniądze ma rzecz jasna tylko z podatków od osób które są najbardziej przedsiębiorczy właśnie.  Ta swoista kara, jaką nakłada na najbardziej przedsiębiorczych ludzi państwo ma potrójne działanie.


Pierwsze to akt zabrania pieniędzy per se, pieniędzy które niechybnie zostałyby wydane na inwestycje. Dodajmy inwestycje przemyślane i mające dużą szanse powodzenia, gdyż realizowane przez ludzi, którzy odnieśli już sukces i wiedzą na czym sprawy się mają.


Drugie działanie jest takie, że pieniądze zabrane przedsiębiorczym wędrują do konkurencji. Do osób które niekoniecznie mają dobry pomysł na efektywny biznes, ale mają za to wypełniony wniosek i z dofinansowaniem mogą pokonać tego, który liczy koszty wieczorami i stara się o jak najlepszy produkt dla klienta.


Jest oczywistym, że ani PARP, ani inne instytucje zajmujące się „rozwojem przedsiębiorczości” niczego nie rozwijają, a niszczą, gdyż wysysają pieniądze od tych, którzy właśnie są przedsiębiorcy i przekazują je w znacznej mierze kombinatorom i cwaniakom na biznes, którzy bez dotacji nie utrzymaliby się przez miesiąc. Biznes dajmy na to zwijany po otrzymaniu dotacji i prowadzeniu go przez wymaganą ilość czasu. Tylko dzięki owym dotacjom jest możliwe wzbogacenie się poprzez bankructwo… Bankructwo kontrolowane J


Niezrozumiałe dla mnie jest parcie na innowacyjność ze strony władz jak i nawet ośrodków naukowych. Pamiętam, kiedyś byłem na uczelni na wykładzie otwartym, gdzie zastanawiano się jak zmusić (dokładnie to słowo) przedsiębiorców do przestawienia się na bardziej innowacyjne biznesy. Otóż szanowne  grono naukowe bardzo ubolewało, że zamiast robić procesory zajmujemy się produkcją mebli, pierza, artykułów ogrodniczych i rolnictwem i te artykuły sprzedajemy na eksport. Marzeniem jest przecież sprzedawanie komputerów i oprogramowania. Co ciekawe, dla nikogo nie było ważne, że właśnie na tym pierzu zarabiają ci przedsiębiorcy, a skoro zarabiają, to chyba dobrze, prawda? Gdy podniosłem ten argument, to się okazało, ze przecież na innowacyjności można zarobić więcej J Tak mniej więcej wygląda gospodarka zza akademickiego biurka, co przekłada się oczywiście na politykę państwa, gdyż polityk ma oto pole do działania usprawiedliwione mądrą miną profesora. Zatem polityk i ekonom ma prace i pewnie to jedyna logika w tym parciu na innowacyjność


Tu dochodzimy do trzeciego działania dotacji i to działania o wiele bardziej szkodzącego i daleko idącego, gdyż zmieniającego mentalność ludzi. Jest nim gwałcenie pojęcia „przedsiębiorczość”. Dla zdrowego człowieka, przedsiębiorczość to cecha u ludzi, która stymuluje ich do podjęcia takiej działalności, z której przedsiębiorca osiąga zysk. Zysk to nic złego… To sygnał, że praca wykonywana przez przedsiębiorcę wytwarza wartość dodaną. Zysk to właśnie rozwój.


Zauważmy, że prawie każdy jest przedsiębiorcą. Każdy dysponuje swoimi umiejętnościami i prawie każdy chce sprzedać efekty swojej pracy innym. Nie ma tu znaczenia, czy sprzedaje te efekty w formie sprzedaży produktów, usługi, czy pracy na etacie. Każda ta działalność, jeżeli akceptowana i wynagradzana przez inne osoby przynosi zysk. Zysk oczywiście obarczony ryzykiem straty, ale nie ma zysku bez ryzyka.


Szkodę, jaką przedsiębiorczości wyrządzają dotacje przy pomocy min PARP jest zakłócenie celu działania. Oto nastały nowe okoliczności i nie działa się już dla zysku rozumianego jako wytworzenie wartości dodanej, ale pracuje się dla dotacji. Dotacja natomiast ma sprawić, że będziemy bardziej innowacyjni.


Uruchamianie machiny dotacyjnej to stawianie koni za wozem, gdzie innowacyjność wynika nie z chęci większego zysku obarczonego większym ryzykiem, ale z chęci otrzymania dotacji, które skutecznie zmniejszają ryzyko. Ale to, że ryzyko jest mniejsze nie oznacza, że produkty będą bardziej innowacyjne.. wręcz przeciwnie. Bodziec do starania się o innowacyjność i lepszy produkt znacznie się osłabia w momencie gdy mamy już zapewnione dotacyjne zyski. Żeby konie pociągnęły wóz, muszą stać przed wozem, nie inaczej.


Oczywiście PARP jest tylko narzędziem systemu dotacyjnego. Sam PARP nie tworzy polityki, a ją wprowadza w życie, stając się katem przedsiębiorczości poprzez wykonywanie wyroku wydanego gdzieś indziej. O tym, jakie chimery powstają dzięki sukcesom PARP, można sobie poczytać na przykład u Olgierda - polecam.


Weźmy przykładowy program wypiera… tfu… wspierania innowacyjności. Ze strony dotacjeue.org, dotowanej zresztą,  a jakże!, dowiadujemy się z przepisanych darmowych publikacji PARP’u, że istnieje taki program jak:


3.1 "Inicjowanie działalności innowacyjnej”





  • Wsparciem zostaną objęte projekty związane z poszukiwaniem i oceną innowacyjnych pomysłów potencjalnych przedsiębiorców, pracami przygotowawczymi mającymi na celu utworzenie nowego przedsiębiorstwa na bazie tego pomysłu (tzw. preinkubacja) oraz inwestycjami kapitałowymi w nowopowstałe przedsiębiorstwo (równowartość 200 tys. euro wg kursu z dnia udzielenia pomocy, poniżej 50% udziałów instytucji wspierającej powstawanie innowacyjnych przedsiębiorstw w spółce)



Dla tego programu finansowanie wynosi 85 procent, czyli praktycznie wszystkie koszty są refinansowane.. słowem za darmo.


Ok. wymyślmy teraz sobie jakiś pomysł innowacyjny.. już wiem. Będzie to portal podróżniczy, na którym co tydzień będę umieszczał wpis z mojej podróży dookoła świata. Podróżował będę na motorze z ekipą która będzie zabezpieczała wszystkie technikalia potrzebne to realizacji tego projektu. Zarabiać będę na reklamach biur podróżniczych, ale nie to jest przecież najważniejsze. Ważne że pomysł jest innowacyjny, bo jeszcze tego nie ma na rynku, a nawet jak jest, to nie jest rozpowszechnione.


Przyjrzyjmy się kosztom, jakie się kwalifikują do projektu.. Pogrubione opisy to moje pomysły na koszty w projekcie.

  • wynagrodzenia wraz z pozapłacowymi kosztami pracy, w tym składkami na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne – Oczywiście zatrudniam siebie, żonę, całą rodzinę i znajomych ze studiów. W tak dużym projekcie znajdzie się praca dla każdego.

  • podróże służbowe osób uczestniczących w projekcie – tu nie trzeba się wielce wysilać.. projekt to będzie jedna wielka podróż służbowa.

  • zakup nowego wyposażenia, sprzętu i urządzeń przeznaczonych dla spółki – niech pomyśle, motory dla siebie i ekipy, kamery, aparaty, telefony satelitarne, komputery wyposażenie biura projektu – nie będzie problemu.

  • zakup oprogramowania, licencji oraz innych wartości niematerialnych i prawnych – dużo programów komputerowych będzie potrzebnych… systemy operacyjne, nawigacje etc.

  • zakup usług, w szczególności transportowych, telekomunikacyjnych, pocztowych i komunalnych – Usług transportowych i telekomunikacyjncyh będzie bez liku – zero problemu.

  • najem i użytkowanie pomieszczeń – Tak !!! Biuro projektu wynajmę od szwagra.

  • pokrycie kosztów amortyzacji budynków w zakresie i przez okres ich używania na potrzeby projektu objętego wsparciem – Cóż.. biura raczej będę wynajmował od spółki szwagra, także pewnie tutaj nie skorzystam.

  • zakup materiałów biurowych i eksploatacyjnych – Ciotka ma firmę co sprzedaje takie rzeczy… na pewno umówimy się na odpowiednią cenę ;)

  • remonty, naprawy lub adaptację pomieszczeń –o, a tu kolega ma jednoosobową firmę remontową. Odpowiednio się umówimy i wyremontuje przy okazji jeszcze moje mieszkanie.

  • tłumaczenia i druk materiałów oraz publikacji – Brat zna dobrze angielski, a przy takiej międzynarodowej podróży to wiele do tłumaczenia się znajdzie… dajmy na to ze 1000 pln od strony.. w końcu to odpowiedzialne zadanie.

  • działania promocyjne i informacyjne – a tu siostrę poproszę o wystawienie faktury na mnie.. Niech mnie trochę popromuje, a i dobrze będzie jak jej 200 kpln wpadnie kieszonkowego.

  • obsługę księgową, usługi prawnicze, doradcze i eksperckie – księgowość i ekspertyzy poprowadzi wujek.

  • raty spłat wartości początkowej środków trwałych oraz wartości niematerialnych i prawnych – nie za bardzo kumam o co chodzi, ale może księgowy mi powie, jakie tu koszty mogę sobie wymyślić.

  • pokrycie kosztów szkoleń, niezbędnych do realizacji projektu w wysokości nieprzekraczającej 10% całkowitych wydatków kwalifikujących się do objęcia wsparciem wymienionych powyżej – o właśnie!!! Żona mnie wyszkoli, żeby unikać terrorystów i myć się co wieczór. Takie szkolenia są bardzo drogie, ale z 85 procentową dotacją jej zapłacę.

  • audyt finansowy dotyczący wydatków wymienionych powyżej – Proszę bardzo… wszystkie wydatki będą jak najbardziej związane z projektem.

  • nabycie udziałów lub akacji w spółce powstałej w wyniku działań, o których mowa w Rozporządzeniu Ministerstwa Rozwoju Regionalnego z dnia 7 kwietnia 2008 roku. – no proszę, jeszcze za darmo na emeryturę odłożę ;)


Może będzie trzeba zgwałcić swój mózg, żeby myśleć według definicji przedsiębiorczości PARP, czyli w powyższy sposób. Może będzie trzeba.

Ktoś chce jechać ze mną? Gwarantowane przygody, no i jeszcze rodzinka zarobi ;)

poniedziałek, 8 marca 2010

A jednak będzie bailout Grecji

A jednak na bankructwo któregoś z kraju kwitnącego europejskiego papieru poczekamy trochę dłużej. Europejski Fundusz Walutowy własnie powstaje z bardzo jasną misją... Oddajmy głos Sarkozy-emu:



Jeśli stworzyliśmy Euro nie możemy pozwolić, żeby któryś z krajów strefy euro zbankrutował. W innym przypadku nie było by sensu stwarzać Euro.

Czyżby już nadchodził czas szczerości, gdzie gadające głowy mówią jak jest? Chyba jeszcze trochę za wcześnie. EFW będzie potrzebował finansowania, a to finansowanie będzie miał z krajów strefy Euro właśnie. Oczywiście można narazie siać zamęt i ogłaszać, że państwa członkowskie nie dołożą centa do funduszu, ponieważ EFW będzie się samodzielnie finansował zaciągają kredyty na rynkach finansowych. Układ jest taki, że Fundusz jako ciało o bardzo wysokiej wiarygodności będzie mogło się zapożyczać na bardzo niski procent, no i te pieniądze z pożyczek będzie pożyczało własnie Grecji na wyższy procent. Każdy jednak, który ma łeb na karku a nie w piasku wie, że żeby móc pożyczyć od kogoś to trzeba mieć wiarygodność, a w przypadku sztucznego ciała jakim będzie EFW ta wiarygodność będą zapewniały kraje strefy Euro udzielając na przykład gwarancji.


Tym oto sposobem odpowiedzialność za bankructwo Grecji została przerzucona na wszystkie kraje strefy Euro, a wiemy dobrze, że im bardziej odpowiedzialność jest rozmyta tym ludzie zachowują się bardziej odpowiedzialnie, prawda ;)


To tyle jeżeli chodzi o suwerenność państw w strefie Euro.. Oczywiście wszystko zostanie demokratycznie przyklepane. Jak tonąć to razem, ale jutro.. dziś jeszcze nie.


Ja proponuje w Polsce zrobić taki na przykład Miedzywojewódzki Fundusz Walutowy, albo Międzymiastowy... Na pewno rajcy popuścili by swoją wyobraźnie i urządzili igrzyska piłki kopanej jakie świat nie widział.


No cóż... czas chyba powiększyć swoją złota arkę, bo czeka nas iście biblijna powódź.


[youtube:hhttp://www.youtube.com/watch?v=tAxR25_QeoM]


niedziela, 7 marca 2010

Islandzkie referendum

Islandia to bardzo mały kraj, mały pod względem ludnościowym, gdyż mieszkańców ma tyle co Białystok. To w zasadzie miasteczko, ma zapłacić długi banku Icesave, który tak się składa działał na ich terytorium. Długi te to oczywiście pieniądze depozytariuszy, głównie z Holandii i Wielkiej Brytanii. Co się stało z pieniędzmi to wszyscy wiemy. Icesave zainwestował w kupno długu opartego na nieruchomościach, czyli pośrednio udzielił kredytu jakiemuś bezrobotnemu Joe na dom w Arizonie. Oczywiście wiemy również, że nie wiemy kto to jest ten Joe i czy była w ogóle jakaś nieruchomość. Wall Street w apogeum swojego szaleństwa produkowała papiery dłużne, które oderwały się od zabezpieczenia i nie wiadomo, czy te CDO to w ogóle nie papier zabezpieczony powietrzem... Jest takie stare porzekadło, że w firmie, gdzie pracuje w administracji więcej jak 1000 osób nie potrzeba wcale klientów, żeby pracować. Sami dla siebie produkują sobie pracę i być może tak było, że w ferworze walki zapomnieli o domach ;)


Tak więc Icesave przyciągnęło klientów na lokaty za 5 % do siebie, kupiło hipoteki, które okazały się nic nie warte i zbankrutowało. I tak się powinna zakończyć ta historia, jednak niepotrzebnie Islandzcy politycy zaczęli wychodzić na ambony i zapewniać, że wszytko gwarantują. Jak wiadomo politycy odpowiadają przed Bogiem i historią, a nie własną kieszenią, stąd mogą mówić wszytko. Jednak przychodzi owy czas zapłaty, a pieniędzy nie ma. W Referendum prawie 100 % osób wypowiedziało się że Islandia nie ma płacić 5 mld $ długów banku Icesave, a wypowiedzieli się prawie wszyscy. Islandczycy mają oczywiście racje, gdyż po pierwsze Islandia nie ma tych pieniędzy to jak niby ma zapłacić, a po drugie to co ich obchodzą pieniądze Holendrów czy Brytyjczyków. Nikt ich w referendum nie pytał, czy mają pożyczać pieniądze od Brytyjczyków i kupować za to CDO, to dlaczego teraz mają niby komuś coś płacić? Zatem najlepsze co powinni zrobić rok temu politycy, to siedzieć cicho i pozwolić na krach banków zlokalizowanych w Islandii. Nie było by wtedy żadnych podstaw do wysuwania żądań pieniężnych od zagranicznych depozytariuszy. Na masę upadłościowa banków wszedłby syndyk, wyprzędałby z biur wszystkie kubki do kawy, spinacze i segregatory i zgasił światło nie ruszając Islandczyków.


Jak narazie gwarancje przejęły brytyjskie i holenderskie rządy i wypłacają odszkodowania jednocześnie strasząc Rejkiavik zapisami o EOG, co jest dość ciekawe w zderzeniu z casusem greckim. Jak to? To daleką Isladnię nie będąca ani w Unii,  ani w strefie Euro wybailotowano, a Greków, będących w jednej rodzinie nie?

czwartek, 4 marca 2010

Oczekiwania społeczne

Ostatnio miałem okazje uczestniczyć w konferencji organizowanej przez brytyjską izbę gospodarczą. Konferencja poświęcona była odnawialnym źródłom energii i temu, gdzie jesteśmy na drodze do dmuchania eko-bańki ;) Jednak nie analiza unijnych dyrektyw była ciekawa, lecz broszura, która wszystkim uczestnikom konferencji była rozdawana, a w broszurze artykuł ministra Rostowskiego o sekrecie polskiego sukcesu. Jako, że większość uczestników konferencji to napchani funtami inwestorzy brytyjscy to i artykuł jest napisany w języku Szekspira. (kliknij aby powiększyć)





Cóż.. artykuł jest bardzo ciekawy… konstrukcja formy z klasycznym wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Są pytania retoryczne, budowanie napięcia, trochę danych, dementowanie plotek z objawianiem prawdy i puentą na koniec. Styl powiedziałbym że blogowy ;)


Szczególnie esencja jest istotna z puentą:




Ta polityka była oparta na głębokiej wierze z wolnorynkową ekonomię.


Polityka fiskalna jest dobrym przykładem naszego podejścia. Większość krajów uchwaliło programy stymulacyjne na początku kryzysu. Te które nie uchwaliły, nie robiły tego z powodu niemożności zdobycia finansowania na przykład Węgry czy kraje bałtyckie. Polska była prawdopodobnie jedynym krajem w Europie, która mogła pozwolić sobie na dodatkowe finansowanie i na program stymulacyjny, ale tego nie zrobiła.


Przeciwnie… zrobiliśmy dokładnie odwrotną rzecz poprzez cięcia budżetowe w samym szczycie kryzysu w wysokości 1 % PKB.


(…)


Zamiast programów stymulacyjnych uruchomiliśmy efektywny program oszczędnościowy, jak również wprowadziliśmy szereg kluczowych reform strukturalnych. To jest sekret polskiego sukcesu.



Trudno się nie zgodzić z ministrem. Rzeczywiście w czasie kryzysu rząd nie musi robić nic ekstra. Przeciwnie..powinien robić mniej i do tego sprowadza się program oszczędnościowy, który raczej powinien być immanentną cechą konstruowania budżetu, a nie wprowadzany od święta czyli kryzysu. Takie pytanie jednak z boku.. co to za "kluczowe reformy"??? Czy ktoś coś o nich słyszał? anybody?


Czy nie czujemy lekkiego dysonansu pomiędzy tym co jest napisane w artykule a tym co serwowano nam w mediach w tamtym czasie, również poprzez usta premiera?


Przecież wyraźnie trąbiono o Polskim bailout’cie bezrobotnych, o programie stymulacyjnym na 90 mld (prawie 10 % PKB), o programie rodzina na swoim i innych stymulansach. Oczywiście większość tych zapowiedzi pozostała zapowiedziami po to żeby spełniać oczekiwania społeczne… A oczekiwania były takie, żeby rząd działał, chronił i wybawił. Nie było mowy o zaciskaniu pasa. Chwile szczerości można wyłowić dopiero z broszur dla obcokrajowców i z gazet londyńskich.


Powstaje pytanie… Czy do nie-wyborców można mówić szczerze, a do wyborców to co chcą usłyszeć? Być może lepiej odpowiedzieć na inne pytanie... Czy źródło postrzegania i opinii na temat polityki i wolności osobistej u ludzi jest endogeniczne czy egzogeniczne? Czy dzisiejszy człowiek jest w stanie samodzielnie wyrobić sobie zdanie, czy raczej to media i wypowiedzi rządowe kształtują świadomość? Bardzo bym chciał wierzyć, że w długim terminie masy same wiedzą, co jest dobre a co nie. Gdzie kończy się rozsądek, a za zaczyna szaleństwo. Obawiam się jednak, że nasza świadomość kształtowana jest przez czynniki zewnętrzne, które są tak intensywne, że zakłócają naszą naturalną zdolność nad zastanowieniem się nad rzeczami fundamentalnymi. Takie właśnie komunikaty jak o polskim bailout’cie, lub pakiecie antykryzysowym żłobią w naszych świadomościach piętno, piętno państwa opiekuńczego, gdzie państwo jest od tego żeby pomagać, żeby wspierać. Kiedyś może być za późno, żeby to postrzeganie łagodnie zmienić. Parafrazując ministra, trudno będzie z zupy rybnej odtworzyć akwarium.


Aktualny przykład idzie z Grecji; bankrutującego państwa, gdzie lata rozpusty i postrzeganie socjału jako nadanej im przez Boga manny z nieba zrobiły niewyobrażalne szkody mentalne. Politycy odpowiadali na oczekiwania społeczne, jednak po części sami te oczekiwania wyhodowali. Gdzie kończy i zaczyna się odpowiedzialność jednej i drugiej grupy? Dziś już mało kto rozumie, że trzeba z socjalem skończyć, że państwo po prostu zbankrutuje i nikt nie otrzyma wypłaty. Wyjścia są trzy. Albo EBC/MFW wydrukuje dla Grecji euro/sdr i skupi ich obligacje, albo strefa euro zrobi zrzutkę, albo latem Ateny będą płonąć, a kontrolę przejmie wojsko, bo wojsko zawsze otrzymuje wypłatę.


Ehh... zrobiło się sentymentalnie to i sentymentalny kawałek:


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=2frjwvDQg5I]





poniedziałek, 1 marca 2010

Kurs złotego

Polska waluta mimo podskórnego przeświadczenia, że jest słaba, ryzykowna i nie warta zaufania okazuje się jedną z najstabilniejszych walut w świecie. Krótki rzut na historyczne kursy i widać, że praktycznie od 15 lat zachowujemy tę samą relacje do Lolara i do Euro (kliknij aby powiększyć):



Proszę zwrócić uwagę na nierówną podziałkę skali osi odciętych.


Trochę to burzy stereotyp o słabej i niestabilnej złotówce w porównaniu na przykład do dolara, który wydaje się trwale utracił swoją wartość w stosunku do Euro. Czyniło to oczywiście złotówkę idealną walutą do inwestowania. Złotówka zainwestowana w polskie obligacje generowała znacznie więcej przychodów niż ta sama złotówka zainwestowana w obligacje denominowane w dolarach czy Euro. Wyższe dochody na obligacjach wynikają z wyższej premii za ryzyko, jakie inwestorzy oczekiwali od kraju gdzie jeszcze nie tak dawno stacjonowały radzieckie soldaty. Dolarowe carry trade na złotówce mogło przynieść dochód bez żadnego wysiłku... gdyby nie to ryzyko ;)


Ciekawy jest jednak wykres z przełomu lat 80 i wczesnych 90. Po stanie wojennym, oficjalne kursy NBP wyraźnie przyspieszały (kliknij aby powiększyć).



Oczywiście same kursy nie miały żadnego przełożenia na kurs czarnorynkowy, czyli należało by powiedzieć, że właśnie rynkowy. Oficjalne kursy były tylko po to, żeby tanim kosztem wydrenować waluty przesyłane od górali z Chicago do Polski. W końcu jak ci ludzie mieli sprzedać otrzymane dolary, jeżeli nie po oficjalnym kursie, skoro każdy miał przypisanego swojego ubeka. Kurs rynkowy był czterokrotnie wyższy od oficjalnego.


Wraz z nastaniem polskiej hiperinflacji, która była skutkiem bankructwa Polski na swoim zadłużeniu, drukowaniu na potęgę pieniędzy na zaspokajanie roszczeń ludzi z tytułu książeczek oszczędnościowych na rozmaite maluchy, mieszkania, wykupy obligacji etc. Wszystkie te narzędzia były prostym sposobem na ściągniecie pieniędzy z rynku, które drukowane były przez całe lata 80. Kiedyś musiało pęc i tak nabrało dynamiki, że niestety... oszczędności mieszkaniowe niektórych zamieniły się w 5 złotych... W sam raz żeby sobie kupić paczkę żyletek i się pociąć (kliknij aby powiększyć)


Ciekawie wyglądała walka z tą hiperinflacją. Żeby przywrócić zaufanie ogłoszono kotwicę antyinflacyjną. Przez dobre półtora roku utrzymywano stały kurs dolara na poziomie 9 500 pln (obecne 95 groszy za dolara)



Kto znał bardzo dobrze tamtejszych decydentów mógł na tej akcji nieźle zarobić. Depozyty złotowe oprocentowane były na 100 %. To nie pomyłka; po roku czasu miało się 100 % zysku. Weźmy przykładowego pana Jeffreya z USA, który wziął kredyt w USA na milion dolarów zamienił na 9,5 mld złotówek, włożył na lokatę i po roku miał 19 mld złotych. Po zamianie tych 19 mld złotych po stałym kursie miał już 2 mln dolarów. Spłacił dolarowy kredyt i 10 tyś dolców odsetek i proszę...prawie milion dolarów zysku na nie swoich pieniądzach. To się dopiero nazywa turbo carry trade





Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...