Szczerze mówiąc nie spodziewałem się takiej reakcji tutaj na blogu na mój ostatni drobny wpis o płacy minimalnej. Widać przeświadczenie w narodzie o "godnych" zarobkach i przedsiębiorcach wyzyskiwaczach co to zamiast podwyżki kupują sobie nowy samochód jest mocno zakorzenione. Niestety takie przelewanie emocji na temat nie posuwa nas naprzód. Narzekanie na prawo popytu i podaży ma tyle sensu co psioczenie że w nocy jest ciemno, a ziemia jest okrągła.
W ostatnim wpisie posłużyłem się prostym przykładem z pomidorami, bo nie sądziłem, że temat urośnie do takich rozmiarów. A tu masz babo placek wysyp "godnych zarobków", "godnych żyć" "małomiasteczkowych dramatów z pracodawcą co płaciłby 100 pln", "wyzyskiwaczy w mercedesach".
Rany... przecież równie dobrze mogę narzekać, że nikt nie chce kupić moich
wyrobów origami za 500 pln od sztuki. Zły pan klient nie chce zapłacić godnej ceny za mój wysiłek.
Wracając jednak do płacy minimalnej. Na wykresie poniżej narysowano zależności jakie panują na rynku pracy.
Supply of labour to podaż pracy czyli pracownicy i to co mają do sprzedania czyli ich godziny pracy. Demand of labour to popyt na pracę, czyli osoby chętne zatrudniać. Oczywiście wykresy są nie dla całego rynku, gdyż trudno zrównywać podać tłumaczy symultanicznych z operatorami koparek ręcznych. W zasadzie ten wykres jest przypisany do każdego z nas z osobna, jednak punkt równowagi (equilibrium), a więc cenę za jaką jesteśmy w stanie się sprzedać, a pracodawca skłonny nam zapłacić mamy wszyscy inną.
Agregując jednak dochodzimy do wniosku, że płaca minimalna w zasadzie dotyczy tych najgorzej wykwalifikowanych. Wiadomo, im ktoś ma mniejsze kwalifikacje, tym trudniej mu sprzedać swoją pracę za płacę minimalną. Wynika to z prostego faktu. Proste płace najłatwiej zastąpić maszynami czyli kapitałowymi czynnikami produkcji.
Państwo ustalając cenę minimalną niejako decyduje gdzie postawić granice. Kto będzie zatrudniony, a kto nie. Jednakże taką samo rolę jak płaca minimalna pełni socjal, a więc wszelkiej maści zasiłki. Oczywiście próg zasiłków jest ustawiony niżej od płacy minimalnej, jednak również wpływa na skłonność do podjęcia pracy. Wynika to z prostych kalkulacji. Jeżeli oferowane wynagrodzenie za pracę wynosi 1000 pln na miesiąc, a ja jestem na zasiłku za 500 pln, to wcale nie jest powiedziane że z tej oferty skorzystam. Wszystko zależy od tego jak wyceniam mój czas wolny. Jeżeli uznam, że nie chciałbym tracić możliwości siedzenia w domu i zbijania bąków przed telewizorem za mniej niż 600 pln to do pracy nie pójdę. Dlatego ważne jest, żeby poziom zasiłków znajdował się na poziomie zielonego trójkąta naszego wykresu i to blisko podstawy.
Komentujący tutaj dostrzegają jednak że jest w tym wszystkim jeszcze aspekt ludzki... Że każdy chce godnie żyć. Że lepsza skandynawska równość, niż amerykański sen.
I tutaj niespodzianka. W tej podawanej za wszystkie przykłady Szwecji nie ma czegoś takiego jak państwowa płaca minimalna. Baaa, nie ma nawet kodeksu pracy, są tylko przepisy z zakresu BHP... No coś podobnego.. Jednak można się dogadywać z pracodawcami indywidualnie i nikt tam nie bieduje za 500 koron na miesiąc.
I na zakończenie... naprawdę wielu z was (w tym komentujący wyzywający mnie niekulturalnie w usuniętych komentarzach) ma za wysokie wymagania. na przykład Yulek ma takie wymagania:
Polska stawka minimalna jest tak niska, że nie wiem jak się z tego utrzymać, moje rachunki za gaz wynoszą około 700 zł na miesiąc w zimie, żywność dla dwóch osób około 400 zł, prąd około 150 – 200 zł, woda około 30 zł plus szambo około 75 na miesiąc razem daje to prawie 1400 zł. Do tego jeszcze paliwo do samochodu około 200 zł. A gdzie na piwo?
No sorry, ale z tej wyliczanki wynika że nie stać Cie na takie życie. Ktoś pracuje żeby ten gaz wydobyć i Ci dostarczyć, górnik wydobywa węgiel, żeby zrobił dla Ciebie ktoś inny prąd itd... to się musisz czymś odwdzięczyć.. jak nie masz czym, to zużywaj mniej.
Swego czasu, a wchodziłem stopniowo na rynek pracy przy 20 % bezrobociu, na początku pracowałem za darmo. Płaca minimalna to było marzenie, gdy się kombinowało, żeby się gdziekolwiek zaczepić na bezpłatne staże. Wraz z kolegą opracowywaliśmy sobie procedury na najtańszy i kalorycznie-witaminowo wystarczający obiad za 2 pln (uwaga, podaje przepis: dwa udka, ziemniaki i 4 cebule na oleju. Wszystko zapiekane w piekarniku). Kolega (dziś prezes poważnej firmy), przez rok zapierniczał fizycznie szukając odpowiedniej pracy. Do nocy nauka niemieckiego i ślęczenie nad schematami elektrycznymi. Żeby dorobić na piwo dawało się lekcje gry na gitarze za 10 pln/godzina (z dojazdem do klienta). 700 pln opłat za gaz? To jakaś kpina. W hotelu pracowniczym temperatura ustawiona na 16 stopni i dwa grube swetry. Za kuchnie robiła turystyczna grzałka, lodówka to parapet na oknie w zimie, a łazienka na korytarzu. Żeby odebrać maile, biegało sie z dyskietkami do publicznej biblioteki, bo internet kosztuje.
Nigdy przez głowę mi nie przeszła myśl, że nie zarabiam godnie... Raczej się wkurzałem, że nie mam nic godnego do zaoferowania.