piątek, 24 września 2010

Łatwy kredyt, łatwy zysk

Powoli przychodzi czas podsumowań naszej bańki nieruchomościowej. To że była to bańka i w zasadzie ciągle jest jasno mówi raport o sytuacji na rynku nieruchomości mieszkaniowych w Polsce w latach 2002-2009 wydany przez NBP. Nie ma się co czarować... coś jest ostro nie tak jeżeli ceny mogą sobie rosnąć grubo o 100 %. NBP prezentuje ciekawe opracowanie z którego jasno widać gdzie pieniądze z tego 100% wzrostu cen poszyły. Dajmy na to sytuacje w Warszawie i cenę jednego metra w podziale na beneficjentów tej ceny.



Dodajmy jeszcze rodzimy Poznań:



Na załączonych obrazkach co widzimy? Ano bańkę, niczym nie uzasadniony po stronie podaży wzrost ceny, który w całości poszedł do deweloperów oraz w o wiele mniejszym stopniu dla dostawców materiałów zgodnie z zasadą że najpierw rosną ceny na rynku, który jest najbliżej emisji nowych pieniędzy, które idą z akcji kredytowej. Co spowodowało taką bańkę? W znacznym stopniu niska stopa procentowa, który to poziom może być w znaczny sposób zaniżany poprzez niedopasowanie zapadalności aktywów i pasywów banku, czyli sytuacja wręcz wbudowana w system pustego pieniądza.


Ekspansję widać wyraźnie jeżeli zestawimy poziom kredytów i depozytów w sektorze bankowym:


Choć wykres jest nieprecyzyjny i zestawia krótkoterminowe depozyty z kredytami gospodarstw domowych, to trend widać. Cała ta podaż nowego pieniądza poszła, przez ręce kredytobiorców do sektora budowlanego.

Warto postudiować ten raporcik, gdyż jest tam wiele smakowitych wykresów :)


Hong Kong

No i proszę. My tu rozprawiamy o płacy minimalnej, tymczasem postęp kroczy w tej dziedzinie wielkimi krokami. Okazuje się że w Hong Kongu, kraju jak wiadomo zalanym powszechny ubóstwem, gdzie pracownicy zarabiają śmieciowe stawki poniżej wszelkiej godności wprowadzają właśnie płace minimalną! Ponoć pracownicy są przekonani, że większe poszanowanie ich trudu i wysiłku było w radzieckich Gułagach, niż na wolnorynkowym polu bitwy, gdzie pogardzani przez pracodawców najemnicy ledwo wiążą koniec z końcem i szukają pomocy w sąsiednich Chinach:



Co prawda w artykule słusznie przewidują, że obecnie najniżej zarabiający będą mieć podwyższone pensje, jednak będzie wielu którzy zostaną po prostu zwolnieni. Oczywiście to nie dziwne, jeżeli zna się prawo popytu i podaży.  Będzie trzeba co prawda trochę podnieść podatki, żeby starczyło na zasiłki dla nowych bezrobotnych, co pewnie znowu trochę powiększy bezrobocie, ale najważniejsze, że ta druga część najmniej zarabiających będzie mogła godnie żyć :)

środa, 22 września 2010

Godne zarobki

Płaca minimalna oraz mizerne płace na rynku pracy rozpalają do czerwoności blogowych komentatorów. Nie ma nic gorszego niż zarabianie uwłaczających pieniędzy, niż życie poniżej stanu godności. Oczywiście winą takiego stanu rzeczy wszyscy obciążają pracodawców. Mimo nawet tego, że wyższe zarobki, według internetowych specjalistów, wpływają pozytywnie na gospodarkę!!! Wiadomo przecież, że im się więcej zarabia tym więcej można kupić, a jak więcej można kupić, to trzeba więcej produkować i gospodarka się rozwija! Sam Henry Ford już o tym nauczał! Przecież to takie proste.



Obserwując tą dyskusję postanowiłem wyjść naprzeciw tym oczekiwaniom. W końcu trzeba być pro aktywnym.



Skoro wszyscy chcemy żeby ludzie godnie zarabiali ergo gospodarka się rozwijała, to przecież nie musimy patrzeć na pracodawców, że te sknery nie chcą więcej płacić. Możemy sami się przyczynić do tego żeby ludzie godnie zarabiali.



W końcu pracodawca ma pieniądze tylko od klientów.
Dlaczego więc klienci sami by nie mieli przekazywać pieniędzy pracownikom, żeby Ci godnie zarabiali? Wszyscy tu utyskujemy, że ludzie godnie nie zarabiają… to przyczyńmy się do tego żeby ten stan zmienić !!! Nie może się skończyć tylko na gadaniu na blogowym forum.



I tak:



  • Jeżeli nalewasz sobie paliwo, to daj panu na stacji dodatkowo 10 pln oraz pani w kasie również 10 pln. Jeżeli wiele osób będzie prezentowało taką postawę, to oni będą zarabiać godnie i przyczynią się do wzrostu gospodarki i ogólnej szczęśliwości.

  • Jesteś w kawiarni, zostaw 20 pln więcej. Uciskana kelnerka będzie mogła zarobić godne pieniądze.

  • W markecie kasjerce która siedzi w pampersach obdaruj dodatkowo banknotem w podobizną Chrobrego. Mieszka daj Panu z ochrony.. oni też tam godnie raczej nie zarabiają.

  • Jedziesz autostradą, daj pani na bramce piątaka.

  • Gdy policja wypisuje Ci mandat obdaruj go jeszcze Kazimierzem Wielkim. Co jak co, ale policja żyje zdecydowanie poniżej linii ubóstwa i godności

  • Fryzjerce zapłać 30 procent więcej niż to wynika z cennika. W końcu cały dzień na nogach i takie małe pieniądze zarabia.



Oczywiście już wiem co sobie wszyscy myślą… a co z wyzyskiwanym górnikiem? Przecież nie mamy z nim styczności płacąc za węgiel, a przecież górnik też by chciał zarobić godne pieniądze, a my chcemy mu to umożliwić. Myślę jednak, że to problem stricte techniczny, który w dobie Internetu i technologii komputerowych jest raczej trywialny. Można przecież stworzyć system, który na podstawie paragonu będzie wskazywał numer konta bankowego na które trzeba wpłacić pieniądze, żeby je rozdzielić do ludzi biorących udział w procesie produkcji. I oni również będą godnie zarabiać.



Kto wie, jeżeli będzie nas więcej to uda się przekonać rząd, żeby usprawnić ten system i w cenie produktu były już pieniądze przekazywane odpowiednim ludziom… coś na kształt obecnego VATu. Ale broń cie panie opatrzności, żeby to coś z podatkiem miało wspólnego. Nazwijmy ten narzut do ceny „Godny dodatek na godne zarobki”.



Taaaak…. z takim Godnym Dodatkiem wszyscy byśmy mogli godnie żyć, nie patrząc na widzimisię pracodawców.



This is a resistance dispatch


Codeword: Illumination


[Youtube:http://www.youtube.com/watch?v=0R3v-cbQQm4]



wtorek, 21 września 2010

Umowa na dostawy rosyjskiego gazu - wpis gościnny

Wkroczenie Komisji Europejskiej do negocjacji w ramach niemal sfinalizowanej już transakcji na zakup dodatkowej ilości gazu z Rosji może przekreślić roczne przygotowania do podpisania aneksu do umowy międzyrządowej z 1993 roku.
Warto przypomnieć sobie podłoże obecnego zamieszania związanego z potencjalnym brakiem gazu. W efekcie rosyjsko-ukraińskiego sporu gazowego z początku 2009 roku na 17 dni wstrzymany został eksport surowca z Rosji na Zachód. Porozumienie kończące konflikt zakładało wyeliminowanie z handlu gazem spółki RosUkrEnergo będącej własnością Gazpromu oraz ukraińskich oligarchów. Spółka ta, na podstawie kontraktu obowiązującego od 1 stycznia 2007 roku, dostarczała Polsce ok. 2,4 mld m sześc. gazu rocznie. Wraz z opuszczeniem rynku pozostawiła po sobie niezrealizowane kontrakty. Sytuację Polski w 2009 roku uratował mniejszy popyt wynikający z następstw kryzysu finansowego oraz dodatkowa, krótkoterminowa umowa z Gazpromem na dostarczenie 1,025 mld m sześc. surowca. Wówczas rozpoczęły się również negocjacje nad zmianą obowiązującej umowy długoterminowej, które trwają po dzień dzisiejszy.




Kilka miesięcy temu do rozmów polsko-rosyjskich włączyła się również Komisja Europejska walcząca o liberalizację rynku energii w Unii. Początkowo jej uwagi traktowane były z przymrużeniem oka. Uznawano je bardziej jako wymuszony odzew na apele polskich europarlamentarzystów oraz przeciwników podpisania umowy ostrzegających przed łamaniem zasad wolnego rynku.
Według przeciwników, umowa gazowa z Rosją wydaje się być niepotrzebna ze względu na oddanie do użytku w czerwcu 2014 roku terminalu do odbioru LNG w Świnoujściu oraz potencjalną eksploatację niekonwencjonalnych złóż gazu ziemnego w Polsce. Wówczas Polska byłaby w stanie zaopatrywać się w surowiec z innych niż rosyjskie źródeł. Kwestią sporną jest też przedłużenie monopolu Gazpromu na tranzyt surowca przez terytorium Polski do 2045 roku przy wykorzystaniu gazociągu jamalskiego.






Komisja z kolei zarzuca Polsce nieprzestrzeganie zasady TPA (Third Party Access), zgodnie z którą właściciele sieci przesyłowych zobowiązani są do udostępnienia ich stronom trzecim. Unia Europejska wymusza również na państwach wprowadzenie rozdziału firm dostarczających surowiec od przedsiębiorstw zarządzających gazociągami (tzw. unbundling). W przypadku Polski chodzi tu o sprawowanie funkcji operatora i zarządcy gazociągu jamalskiego należącego do spółki EuRoPol Gaz. Rolę tę miałby przejąć Gaz System, na co Rosjanie nie wyrażają zgody.
Z perspektywy Rosjan, zabieg taki utożsamiać można z częściowym wywłaszczeniem. Utrata faktycznej kontroli nad gazociągiem (należącym do Gazpromu w niemal 50%), którego budowa finansowana była w znacznej mierze przez stronę rosyjską, jest nie do zaakceptowania i przeczy przyjętej strategii przejmowania kontroli nad sieciami przesyłowymi za wschodnią granicą. Brak kontroli nad gazociągiem oznacza dla Rosjan również pozbawienie ich wpływu na opłaty za tranzyt rosyjskiego surowca, które w obecnym kształcie należą do najniższych w Europie. Z drugiej strony, sytuacja ta okazać się może sprawdzianem, na ile państwa UE są zdyscyplinowane w realizacji unijnej polityki energetycznej.




W całej dyskusji dotyczącej działań Komisji pojawia się również wątek niemiecki. Działania komisarza ds. energii Günthera Oettingera zgodne są z polityką największych koncernów gazowych w Niemczech. Dzięki objęciu gazociągu jamalskiego zasadą TPA, dostawy rosyjskiego gazu do Polski mogłyby być realizowane przez niemieckiego pośrednika. Mowa tu zarówno o odkupywaniu części przeznaczonego do Niemiec gazu płynącego gazociągiem Jamał, jak i o dostarczaniu do Polski surowca za pośrednictwem gazociągu Nord Stream. Zasada TPA to największa furtka do liberalizacji rynku, która pozwoliłaby zasobnym w kapitał koncernom wkraczać na rynki nowych państw. Kwestią sporną jest, czy polski rynek gazu jest już gotowy na tego typu otwarcie i jak wielki będzie ono miało wpływ na PGNiG.
Sytuacja Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa kontrolującego obecnie 98% rynku w przypadku liberalizacji może ulec znacznemu pogorszeniu. Należy przypomnieć, że ceny gazu w Polsce ustalane są przez Urząd Regulacji Energetyki na poziomie pomiędzy ceną gazu krajowego a tego pochodzącego z importu. W związku z tym PGNiG jest w stanie sprzedawać surowiec odbiorcom indywidualnym po cenach niższych niż kupuje go zagranica. Warto jednak zwrócić uwagę, że długoterminowe kontrakty na zakup gazu z Rosji mogą okazać się również gwoździem do trumny w przypadku pojawienia się na polskim rynku firmy kupującej gaz ze Wschodu po cenach znacznie niższych niż polski koncern. Przedsiębiorstwo pozostanie wówczas z surowcem, którego nie będzie w stanie sprzedać. Obecnie, poza brakiem infrastruktury przesyłowej umożliwiającej zagranicznym koncernom zakup gazu w Polsce, istnieją również obostrzenia prawne wymuszające na przedsiębiorstwach sprowadzających gaz z zagranicy ponad 50 mln m sześc. surowca posiadanie kosztownych magazynów do przechowywania ustawowo wyznaczonych rezerw na wypadek wstrzymania dostaw.




Już wcześniej dało się słyszeć głosy o możliwości uzupełnienia obecnego niedoboru gazu przez niemiecką spółkę E.ON Ruhrgas, lecz nadal jest to uzależnione od władz ukraińskich, których obecna prorosyjska polityka energetyczna stoi w sprzeczności z takim posunięciem. Na obecna chwilę, wszystko wskazuje na to, że pod koniec roku gazu w Polsce może zabraknąć.
Najbliższe tygodnie rysują się pod znakiem negocjacji polsko-unijno-rosyjskich oraz walki wewnątrz rządu, który również co do umowy gazowej z Rosją jest podzielony. Skrajnie liberalne podejście prezentowane chociażby przez Radosława Sikorskiego z pewnością utrudni Waldemarowi Pawlakowi sprawne zamknięcie transakcji. Rozbieżności pojawiają się również w związku z wzięciem odpowiedzialności za podpisanie umowy, której politycy wyraźnie próbują uniknąć.
Jak się jednak okazuje, często powtarzana data 20 października, jako czas wykorzystania całości zakontraktowanego obecnie gazu z Rosji może być chybiona. PGNiG do wyliczenia jej przyjęło zapotrzebowanie na poziomie przekraczającym 14 mld m sześc. czyli aż o przeszło 700 mln m sześc. gazu więcej niż zużyto w roku 2009. Szacunki mówią jednak, że popyt nie podniósł się w tak dużym stopniu, a co za tym idzie, surowca może wystarczyć na dłużej.
Pewni możemy być jednego: do 31 grudnia nie zabraknie gazu w kuchenkach odbiorców indywidualnych, którzy zużywają 29% całości gazu konsumowanego w Polsce, co odpowiada 3,85 mld m sześc., a więc ilości niższej od obecnego wydobycia surowca w naszym kraju. Dodatkowym zaworem bezpieczeństwa są również podziemne magazyny gazu mieszczące obecnie 1,66 mld m sześc. Redukcje dostaw dotkną zapewne największych konsumentów czyli zakłady azotowe (15% zużycia) oraz petrochemiczne.



Blog o branży naftowo-gazowej
oraz bezpieczeństwie energetycznym


http://weglowodory.pl

czwartek, 16 września 2010

Plemię

Przeczytałem ostatnio fascynującą książkę, której nazwy z powodu niechcianej reklamy nie wspomnę. Książkę która myślę przybliża ludzi do znalezienia świętego Graala biznesu, jakim jest umiejętność efektywnego motywowania pracowników.


Teorii motywacji jest wiele. Najbardziej popularna jest piramida potrzeb Maslowa. Według tej teorii, ludzie zaspokajają sobie w kolejności swoje potrzeby i jeżeli jakaś z "dolnego piętra" nie jest zaspokojona, to nie działa motywator z piętra wyższego.  Przykładowo jeżeli nie mam zaspokojonej potrzeby jedzenia w pracy (nie stać mnie na jedzenie), to nie będzie na mnie działał motywator samorealizacji. Z kolei Fredrick Herzberg uważał, że isteniją dwie grupy motywatorów. Czynniki podrzymywujące, czyli takie, które nie motywują, ale sprawiają że nie jesteśmy niezadowoleni. I motywatory, które skłaniają nas do większych wysiłków i samozadowolenia. David McClelland uważał, że są trzy grupy czynników. Potrzeby przynależności, potrzeba osiągnięć i potrzeba władzy. Victor Vroom postrzega motywacje jako proces trzyaspektowy. Prawdopodobieństwo otrzymania nagrody, prawdopodobieństwo osiągnięcia celu oraz stopień zaspokojenia potrzeb przez uzyskanie nagrody. Motywacje określa jako rozumienie połączenia swego działania z prawdopodobieństwem otrzymania nagrody oraz jej istotności. To podejście jest z kolei podobne do badań Johna Adamsa, który sformułował teorię sprawiedliwości, w której ludzie nieustannie porównują wysiłek i otrzymaną nagrodę. Jeżeli powstaje jakaś nierówność (w obie strony), to jednostki podejmują działania w celu przywrócenia stanu równowagi. Do tego mozna dołożyć cały szpaler teorii wzmocnień.


Ufff przegląd akademickich rozwiązań może zmęczyć :)


No wiec co takiego nowego wymyślono teraz??? Ano nic nowego. Stwierdzono, że może niepotrzebnie ludzkość próbuje odkryć na nowo Amerykę w teorii motywacji członków organizacji. Może coś takiego już dawno wymyślono.


Jaka jest najstarsza struktura organizacyjna?


Plemię było pierwszą organizacją, w którą spontanicznie ludzie się łączyli i w której osiągali swoje cele. Co jest najważniejsze, to homo sapiens najdłużej w swojej historii żył właśnie w kulturze plemiennej. Często tego nie doceniamy, jak duże piętno ewolucja i dawne zaszłości wpływają na człowieka i jego dzisiejszą behawioralną konstrukcję. Tak jak pisałem ostatnio, że postrzeganie liczb przez ludzi w znacznej mierze wynika z tego co człowiek odziedziczył w genach od jaskiniowców, tak i życie w organizacji plemiennej może być dla współczesnego człowieka najbardziej naturalne.


Najstarszą, a zarazem najbardziej przekrojową książka opisującą życie plemienne jest Biblia opisująca ludy Izraela. Okazuje się, że badając zachowanie i bodźce jakie są opisane z Biblii można zbudować naturalnie zmotywowaną organizację. Samograja czyli świętego Graala. Nonsens? Niekoniecznie.


Badacze zadają pytania, co sprawia że kibice piłkarscy (rodzaj współczesnego plemienia) są tak bardzo oddani sprawie, mimo że nie otrzymują za swój wysiłek centa.. ba jeszcze za to płacą. Dlaczego żołnierze podejmują niekiedy nadludzkie wysiłki, mimo że nie wynika to wprost z rozkazów? Szarża nad Samosierrą? Napoleon mawiał, że dobrze zmotywowani żołnierze (a takich miał), za kawałek szmatki pójdą na pewną śmierć. Dlaczego wioślarze z Cambridge są maksymalnie zmotywowani, aby pobić maksymalnie zmotywowanych wioślarzy z Oxfordu? Przecież nawet za to pieniędzy nie dostają. Czy można jakoś ten poziom motywacji zaszczepić w firmach i innych organizacjach?


Okazuje się, że można poprzez zrozumienie naturalnej chęci człowieka to przynależności do jakiegoś plemienia. Należy po prostu zbudować plemię poprzez wzmacnianie w organizacji cech plemiennych.


Dla przykładu każda organizacja musi mieć jakiegoś wroga (kibice innej drużyny, wróg na polu bitwy, przeciwna drużyna). Musi mieć jasno określone symbole, możliwości identyfikowania z plemieniem. Musi mieć możliwy do osiągnięcia cel i to cel dobry, budzący w ludziach potrzebę tworzenia. Sprawna organizacja stwarza sobie swój własny język. Ile razy w nowej firmie w pierwszych dniach człowiek nic nie rozumie, bo pracownicy mają tendencje do tworzenia własnego slangu. Slang to własnie jedna z cech plemiennych, z którą nie można walczyć.


Cech jak i zasad plemiennych jest oczywiście bardzo dużo i nie sposób je streścić nie przeinaczając znaczenia wyłuszczonego na 400 stronach książki. Wymieniłem tylko wstępne banały wprowadzające w temat. W skonstruowanej teorii organizacji plemiennej widać wyraźnie, że autorzy zaciągają z każdej z wymienionych wcześniej teorii po trochu. Tak jakby wszyscy naukowcy chodzili wokół tematu, ale nie potrafili trafić w punkt.


Czytając książkę ma się to przyjemne uczucie, gdy wyczekuje się każdego nowego zdania, a po jego przeczytaniu uznaje się je za coś oczywistego. Bo taka i też powinna być teoria motywacji. Złożona z oczywistych klocków.


.


No to może stary plemienny utworek puścimy?


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=dgDrk04auAY]

wtorek, 14 września 2010

Płaca minimalna

Szczerze mówiąc nie spodziewałem się takiej reakcji tutaj na blogu na mój ostatni drobny wpis o płacy minimalnej. Widać przeświadczenie w narodzie o "godnych" zarobkach i przedsiębiorcach wyzyskiwaczach co to zamiast podwyżki kupują sobie nowy samochód jest mocno zakorzenione. Niestety takie przelewanie emocji na temat nie posuwa nas naprzód. Narzekanie na prawo popytu i podaży ma tyle sensu co psioczenie że w nocy jest ciemno, a ziemia jest okrągła.


W ostatnim wpisie posłużyłem się prostym przykładem z pomidorami, bo nie sądziłem, że temat urośnie do takich rozmiarów. A tu masz babo placek wysyp "godnych zarobków", "godnych żyć" "małomiasteczkowych dramatów z pracodawcą co płaciłby 100 pln", "wyzyskiwaczy w mercedesach".


Rany... przecież równie dobrze mogę narzekać, że nikt nie chce kupić moich wyrobów origami za 500 pln od sztuki. Zły pan klient nie chce zapłacić godnej ceny za mój wysiłek.


Wracając jednak do płacy minimalnej. Na wykresie poniżej narysowano zależności jakie panują na rynku pracy.


Supply of labour to podaż pracy czyli pracownicy i to co mają do sprzedania czyli ich godziny pracy. Demand of labour to popyt na pracę, czyli osoby chętne zatrudniać. Oczywiście wykresy są nie dla całego rynku, gdyż trudno zrównywać podać tłumaczy symultanicznych z operatorami koparek ręcznych. W zasadzie ten wykres jest przypisany do każdego z nas z osobna, jednak punkt równowagi (equilibrium), a więc cenę za jaką jesteśmy w stanie się sprzedać, a pracodawca skłonny nam zapłacić mamy wszyscy inną.


Agregując jednak dochodzimy do wniosku, że płaca minimalna w zasadzie dotyczy tych najgorzej wykwalifikowanych. Wiadomo, im ktoś ma mniejsze kwalifikacje, tym trudniej mu sprzedać swoją pracę za płacę minimalną. Wynika to z prostego faktu. Proste płace najłatwiej zastąpić maszynami czyli kapitałowymi czynnikami produkcji.


Państwo ustalając cenę minimalną niejako decyduje gdzie postawić granice. Kto będzie zatrudniony, a kto nie. Jednakże taką samo rolę jak płaca minimalna pełni socjal, a więc wszelkiej maści zasiłki. Oczywiście próg zasiłków jest ustawiony niżej od płacy minimalnej, jednak również wpływa na skłonność do podjęcia pracy. Wynika to z prostych kalkulacji. Jeżeli oferowane wynagrodzenie za pracę wynosi 1000 pln na miesiąc, a ja jestem na zasiłku za 500 pln, to wcale nie jest powiedziane że z tej oferty skorzystam. Wszystko zależy od tego jak wyceniam mój czas wolny. Jeżeli uznam, że nie chciałbym tracić możliwości siedzenia w domu i zbijania bąków przed telewizorem za mniej niż 600 pln to do pracy nie pójdę. Dlatego ważne jest, żeby poziom zasiłków znajdował się na poziomie zielonego trójkąta naszego wykresu i to blisko podstawy.


Komentujący  tutaj dostrzegają jednak że jest w tym wszystkim jeszcze aspekt ludzki... Że każdy chce godnie żyć. Że lepsza skandynawska równość, niż amerykański sen.


I tutaj niespodzianka. W tej podawanej za wszystkie przykłady Szwecji nie ma czegoś takiego jak państwowa płaca minimalna. Baaa, nie ma nawet kodeksu pracy, są tylko przepisy z zakresu BHP... No coś podobnego.. Jednak można się dogadywać z pracodawcami indywidualnie i nikt tam nie bieduje za 500 koron na miesiąc.




I na zakończenie... naprawdę wielu z was (w tym komentujący wyzywający mnie niekulturalnie w usuniętych komentarzach) ma za wysokie wymagania. na przykład Yulek ma takie wymagania:



Polska stawka minimalna jest tak niska, że nie wiem jak się z tego utrzymać, moje rachunki za gaz wynoszą około 700 zł na miesiąc w zimie, żywność dla dwóch osób około 400 zł, prąd około 150 – 200 zł, woda około 30 zł plus szambo około 75 na miesiąc razem daje to prawie 1400 zł. Do tego jeszcze paliwo do samochodu około 200 zł. A gdzie na piwo?

No sorry, ale z tej wyliczanki wynika że nie stać Cie na takie życie. Ktoś pracuje żeby ten gaz wydobyć i Ci dostarczyć, górnik wydobywa węgiel, żeby zrobił dla Ciebie ktoś inny prąd itd... to się musisz czymś odwdzięczyć.. jak nie masz czym, to zużywaj mniej.


Swego czasu, a wchodziłem stopniowo na rynek pracy przy 20 % bezrobociu, na początku pracowałem za darmo. Płaca minimalna to było marzenie, gdy się kombinowało, żeby się gdziekolwiek zaczepić na bezpłatne staże. Wraz z kolegą opracowywaliśmy sobie procedury na najtańszy i kalorycznie-witaminowo wystarczający obiad za 2 pln (uwaga, podaje przepis: dwa udka, ziemniaki i 4 cebule na oleju. Wszystko zapiekane w piekarniku). Kolega (dziś prezes poważnej firmy), przez rok zapierniczał fizycznie szukając odpowiedniej pracy. Do nocy nauka niemieckiego i ślęczenie nad schematami elektrycznymi. Żeby dorobić na piwo dawało się lekcje gry na gitarze za 10 pln/godzina (z dojazdem do klienta). 700 pln opłat za gaz? To jakaś kpina. W hotelu pracowniczym temperatura ustawiona na 16 stopni i dwa grube swetry. Za kuchnie robiła turystyczna grzałka, lodówka to parapet na oknie w zimie, a łazienka na korytarzu. Żeby odebrać maile, biegało sie z dyskietkami do publicznej biblioteki, bo internet kosztuje.


Nigdy przez głowę mi nie przeszła myśl, że nie zarabiam godnie... Raczej się wkurzałem, że nie mam nic godnego do zaoferowania.

poniedziałek, 13 września 2010

Zidiocenie

Jan Winiecki w artykule na money pt. "Płaca minimalna czyli >>bitwa nad bzdurą<<", opisuje prostą zależność znaną każdemu. Prawo popytu i podaży, bo o tej zależności mowa, znane powinno być każdemu maturzyście. Jest rzeczą oczywistą, że im dane dobro będzie droższe, tym mniejszy będzie na nie popyt. Działa to oczywiście w drugą stronę; im cena niższa tym popyt wyższy. Cena jest czynnikiem który spaja podaż z popytem i określa jaki jest poziom produkcji danego dobra.


Jednakże, gdy przy rynkowej cenie państwo manipuluje i ustala jej minimalną bądź maksymalną wartość, to zawsze powstają pewne anomalie w postaci niedoborów czy też nadwyżek produkcji. Gdyby ustalić maksymalną cenę za pomidory na poziomie 10 groszy za kilogram w naturalny sposób wielu producentów nie decydowało by się na rozpoczęcie produkcji i podaż pomidorów by spadała.. Po stronie popytu wręcz przeciwnie. Po takiej cenie zapewne cała podaż zostałaby wykupiona, i w sklepach zagościły by puste półki.. Temat dokładnie przećwiczony za komuny.


Gdy ustalamy cenę  minimalną to natychmiast pojawiają się nadwyżki produkcji. Dla pomidorów po cenie 10 pln za kilogram nawet ja założyłbym szklarnie i produkował na rynek tony pomidorów... Trudno jednak oczekiwać, żeby klienci chcieli kupić tak dużo pomidorów i niechybnie państwo musiałby uruchomić interwencyjny skup. Temat ćwiczony na rynku żywca, ale również na rynku pracy.


I o tej oczywistości pisze prof Winiecki. Minimalna cena za pracę powoduje, że popyt na nią jest po prostu mniejszy od rynkowego dokładnie o tyle, ile wynosi stopa bezrobocia. Student po pierwszym roku ekonomii rozumie, że całe to zamieszanie z bezrobociem to problem polityczny, a nie ekonomiczny.


Wydawało by się, że ten banał nie powinien budzić żadnych emocji u czytelników money.pl tymczasem zaglądając do komentarzy pod felietonem:




oborowy
Otóz ja jedno zauważyłem u Pana Panie Winiecki podczas pana
wypowiedzi tu zamieszczanych. Jest Pan jednym z tych
przypadków,gdzie wykształcenie nie ma nic wspólnego z mądrośćią.


Votan
Panie Wieniecki, wyjdź pan ze swojego kokonka i zajrzyj np. do
urzędu pracy, jakie płace oferują firmy pracownikom, i to nie
wcale tym bez wykształcenia lub z niskim wykształceniem i
kwalifikacjami.
A potem zajedź np. do Niemiec, i spytaj niewykształconego
niemieckiego :robola" czy zechce pracować za np. 300 - 400
euro, to cie z miejsca szuflą ciepnie. A koszty utrzymania mamy
już bardzo zbliżone.


Wolę Szekspira
Za talerz zupki niech dymają te na dole.Rzymski niewolnik miał
gwarantowane darmowe leczenie i pochówek oraz czasem
eutanazję.Teraz dostanie to ostatnie.Rousseau nienawidził Polski
a wdzięczył się Prusom-dlatego cytujemy?No i lansowanie braku
wspólnoty narodowej -charakterystyczne.


Ryś1
Oj, oderwany jest Pan od życia Panie Profesorze. Polska płaca
minimalna jest na tak niskim poziomie, że na pewno nie wywołuje
takich skutków, o których Pan pisze. Polska płaca minimalna
niestety nie wystarcza na utrzymanie pracującego, a jej wzrost
nie powoduje presji na podwyżki wszystkim pracownikom, bo
średnia płaca jest znacznie wyższa.


Oszołomowaty
Ale bzdury ... ja p******ę!! I to jest profesor z RPP?? Boże
chroń ten kraj! A może pyztoczyć wywyody Pana POeksperta sprzed
2-3 lat na temat wprowadzenia EURO


pete&&
panie Winiecki - stek bzdur!!! [10]
Jeszcze mniej zdrowe i ekonomicznie uzasadnione jest windowanie
w nieskończoność płac kadry zarządczej, a jakoś nie słyszę żeby
ekonomiści - niby specjaliści i znawcy - popierali ustawy
blokujące nieograniczony wzrost płac.
Co do złego wpływu na gospodarkę również się nie zgadzam.
Przecież mówimy o płacy minimalnej, a więc takiej z której się
nie odkłada i nie oszczędza, zatem to wszystko co ten człowiek
zarobi idzie spowrotem na rynek i podnosi popyt wewnętrzny.
Już pomijam aspekt moralny, który nakazywałby tak kształtować
widełki płac w firmach, aby nawet Ci którzy zarabiają najmniej
mogli w godnych warunkach przeżyć od 1 do 30.
W końcu przecież kraj nasz nie należy tylko do bogatych, którym
w życiu się ułożyło (i nie wszyscy zapracowali na to ciężką
pracą ale mieli dużo więcej szczęścia czy też... ale może nie
wchodźmy w te kwestie), ale jest to ojczyzna i tych którym wiatr
w oczy wieje...
Ale pan ma to po prostu w d...


piopio_3
Dobrze żeś powiedział. Ale jak widać nie każdy rozumie i chce
zrozumieć. że ekonomia nie jest najważniejsza ale ludzkie
życie


Lorunia
Panie profesorze trzeba iść dalej ! można przecież
wprowadzić pod rygorem kary cielesne jak w niewolnictwie
. Kwota powiedzmy 500 zł miesięcznie to sporo kasy na
miesiąc aby się wyżywić ubrać i zrobić opłaty ! można tą
kwotę obniżyć aby ulżyć pracodawcy , który wyjeżdża 3
razy w roku w dalekie kraje na wypoczynek i jakoś musi
utrzymać parę samochodów za pół miliona


socjal-kapital
Ten zasrany profesorek to idiota jak większość
polskich ekonomistów u koryta z głupkiem jak
Boni.




I pomyśleć że to nie Onet, a serwis finansowy. Ja nie wiem... tak jest wszędzie?




środa, 8 września 2010

Partyzanci z wyciętego lasu

Tak naprawdę… Jaki jest sens istnienia związku zawodowego??? Taki zdroworozsądkowy sens. Po dłuższym zastanowieniu stwierdzam, że jedynym powodem istnienia związku zawodowego mogła by być ochrona pracownika w przypadku sprawy sądowej z pracodawcą.


Wychodzę z założenia, że w przypadku złamania kodeksu pracy, lub innych przepisów prawa przez pracodawcę, pracownik w sporze nie ma żadnych szans. Prawdopodobnie w ogóle nie pójdzie do sądu z powodów kosztów jakie początkowo musi wyłożyć oraz z powodu pewnego strachu przed podjęciem działań o których nie ma pojęcia. Pracodawca ma nieporównywalnie większe zasoby intelelektualne i finansowe, zapewniające mu przynajmniej na starcie dużą przewagę.


I okay… pracownicy wiedząc o tej dysproporcji sił mogą się skrzyknąć i założyć organizację, która solidarnie będzie wspierać pracowników w przypadku sporów. Pracodawca wiedząc, że pracownik w razie czego ma za sobą również zaplecze do prowadzenia sporów, to w sposób oczywisty będzie się powstrzymywał od naginania prawa w swoją stronę.


Do takich działań wystarczyła by jednak obecna ustawa o stowarzyszeniach. Po co specjalna ustawa o związkach zawodowych?


Spójrzmy teraz na rzeczywistość, czyli na cele działalności związku, na przykładzie OPZZ:



1. Ochrona istniejących i tworzenie nowych miejsc pracy oraz zabezpieczenie socjalne bezrobotnych

2. Staranie o coroczny wzrost wynagrodzeń i godziwe płace

3. Działania na rzecz polepszenia poziomu życia obywateli

4. Wzmocnienie autonomicznych źródeł prawa pracy, bezpieczne prawo pracy, skuteczniejsze i szybsze egzekwowanie naruszeń

5. Bezpieczeństwo i higienę pracy

6. Obniżenie podatków najbiedniejszym, naprawa finansów publicznych, udział w debacie nad przystąpieniem Polski do strefy euro

7. Zwiększenie udziałów pracowników w prywatyzacji

8. Przyjazny obywatelom publiczny system ochrony zdrowia

9. Wyrównywanie szans osób niepełnosprawnych

10. Walką z dyskryminacją

11. Budowę społeczeństwa opartego na wiedzy

12. Budowę społeczeństwa obywatelskiego

13. Efektywną współpracę międzynarodową

14. Podniesienie sprawności organizacyjnej i informacyjnej OPZZ



Nieźle nie? I pomyśleć, że pracodawca musi im udostępniać biura oraz ich czas pracy na debatowanie nad tymi wszystkimi rzeczami.


Najwięcej jednak zażenowania budzi Solidarność. Organizacja, której obecni członkowie wycierają sobie gębę walką o wolność i demokrację w latach 80. Gdy tą wolność wszyscy uzyskaliśmy, oni nie bacząc na to ciągle mówią o 21 postulatach. Jakby nie zauważyli, że na tym wolność polega, że realizacja tych postulatów leży w ich rękach. O wolność i demokracje walczyli.. w każdym razie dziś o tym mówią.


Ta swoista dychotomia jest nie do pojęcia dla człowieka wolnego rynku, natomiast dla związkowca wydaje się być niezauważalna.


Walczysz o nowe miejsca pracy? Z kim? Z przedsiębiorcami? Z państwem? Może sam stworzysz?


Walczysz o godziwe płace? Ale właśnie to wolność tą „godziwość” ustala.. o to walczyłeś.


Walczysz o zwiększenie udziałów pracowników z prywatyzacji? A co z innymi obywatelami co w PRL nie pracowali w wielkich, teraz prywatyzowanych fabrykach? Czy oni nie mają prawa do tej fabryki? Czy w zamian za pracę w PRL mają dostać kawałek komendy Policji? Sądu? Urzędu? Czym się ten pracownik różni od Ciebie, że nie może dostać za friko żadnych akcji? Sprawiedliwość – o to walczyłeś.




Dla mnie więcej !! Ja chcę mieć najwięcej… Przypomina się celna scena z Dnia Świra.


W dzisiejszej wolnej Polsce w oczach ludzi przedsiębiorczych obecni związkowcy wyglądają jak awanturujący się tłum ze spuszczonymi majtkami. Robią dużo hałasu, lecz tak naprawdę nie wiadomo o co im chodzi. Przecież narzędzia do spełnienia swoich żądań mają w swoich rękach. Ci którzy to rozumieją, zabrali się do roboty. Niestety ciągle dużo ludzi wierzy, że rozwiązanie swoich frustracji leży w ulicznych protestach, a najlepiej w kieszeni drugiego człowieka.

sobota, 4 września 2010

Vivat OPZZ

Do czego do doszło, żeby związki zawodowe w postaci samej OPZZ nawoływały do jednej z podstawowej zasady liberalizmu, a więc odpowiedzialności za własne czyny i wybory... I to w dodatku tak drażliwej kwestii jak emerytury!!!


Wiadomo jakie dzisiaj mamy emerytalne filary.. Gnijące.


I filar to filar wirtualny, prowadzony przez ZUS. Cyferki przekazywane nam w rozliczeniach przez ZUS do żadne oszczędności, a po prostu obietnica zapłacenia tyle a tyle jednostek pieniężnych wtedy kiedy będziemy na emeryturze.  Mówi się powszechnie, że ZUS zarządza tymi pieniędzmi, lecz to oczywista bzdura. ZUS nie ma pieniędzy. To po prostu biuro rozliczeniowe. Zabiera składki od pracujących i przekazuje je obecnym emerytom. Oczywiście nie wystarcza na bieżące wypłaty, stąd dziesiątki miliardów ekstra dorzucane jest z innych podatków, żeby corcznie tą dziure zasypywać.


II filar to OFE czyli obowiązkowe Otwarte Fundusze Emerytalne (w zasadzie skrót OOFE powinien być używany). To kolejna granda polegająca na oczywistym dojeniu emeryta na prowizjach od ich składek i kapitału. Za "zarządzanie" polegającym na hurtowym kupnie raz na miesiąc obligacji można zabrać i po 4 procent :)  OFE niedługo scali się z ZUSem w akcie zasypywania przyszłych deficytów tego drugiego, także trudno tu mówić o jakiś samodzielnym filarze.


III filar to nasz IKE czyli indywidualne konta emerytalne i inne instrumenty w ten deseń.  Możesz sobie tu oszczędzać dobrowolnie, a dochód z tego oszczędzania nie jest opodatkowywany. Oczywiście III filar wkrótce przemorfuje się w dzisiejsze OFE, gdy to drugie stanie się ZUSem.


To co powinien robić emeryt to omijać szerokim łukiem pierwsze 2 filary, a trzeciego dla ostrożności nie dotykać. Powód jest oczywisty... Wrzucanie pieniędzy do czarnej dziury i to jeszcze za opłatą nigdy nie jest dobrym pomysłem.


W tym momencie w sukurs przychodzi na białym koniu Pani prezes OPZZ Wiesława Taranowskia i jakże słusznie prawi.




Zdaniem wiceszefowej OPZZ Wiesławy Taranowskiej nie może być tak, że obywatele nie mają żadnego wpływu na to, co dzieje się z ich pieniędzmi gromadzonymi na przyszłą emeryturę.



Vivat OPZZ !!! Lecz zaraz zaraz... jaki dokładnie jest pomysł Pani Wiesławy?




W Radach Nadzorczych (OFE - AD) nie ma przedstawicieli obywateli, którzy dbaliby o to, jak wydawane są nasze pieniądze



Hmmm.... najlepszym przedstawicielem obywatela jest sam obywatel i nie rozumiem po co mu jakiś inny przedstawiciel w jakieś radzie nadzorczej, jakiegoś OFE, który "dbałby o to jak są wydawane jego pieniądze".


Nie wątpię jednak kto miałby być tym przedstawicielem obywatelskim w radach nadzorczych OFE. W końcu, kiedyś obowiązkowo członek związków zawodowych musiał być w radzie nadzorczej. Czas powrócić do tego pomysłu.  Sądzę, że jak OPZZ grzebnie trochę w swoich kadrach, to na pewno  znajdzie odpowiednich synów swojej organizacji, którzy zadbają o swo.. tfu.. Twoje pieniądze. W końcu jaka organizacja ma największą legitymizacje do tego typu działań kontrolnych niż Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=-_WW11YxdY0]

piątek, 3 września 2010

Skąd się biorą kryzysy - Bartłomiej Podolski

Miło mi zakomunikować, że do księgarń trafiła właśnie książka pod tytułem "Skąd się biorą kryzysy" Bartłomieja Podolskiego. A miło powinno być nam wszystkim z tego tytułu, że Bartek to czytelnik Prologos'u i w czasie kryzysu oraz pisania książki aktywny komentator na blogu. Osobiście ciesze się, że mogłem mieć swój skromny wkład w powstanie tej książki oraz że znam Bartka osobiście. (Przyjechał do Poznania na nocne łowienie ryb z samego śląska ;) )


Książka traktuje o kryzysie roku 2008 w kontekście Austriackiej Szkoły Ekonomii. Jest to jedna z pierwszych o ile nie pierwsza z  polskich pozycji na temat tego wydarzenia, które się u nas ukazały.




Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...