wtorek, 31 maja 2011

Pump & Dump, czyli o bańce ludnościowej

Technika Pump & Dump czyli pompuj i rzuć, to znana wszystkim inwestorom giełdowym metoda na generowaniu zysków przy pomocy strzyżenia tzw "leszczy". O co chodzi? Bierze się jakąś spółkę i zaczyna się skupować jej akcje. Wtedy albo dziennikarzyny się zainteresują wzrostowym kursem i zaczną pichcić artykuły uzasadniające wzrost, albo i przy pomocy "artykułów wspomaganych" wzbudza się zainteresowanie ulicy. Zresztą czasem nie potrzeba do tego mainstreamu. Wystarczy wzrastający kurs akcji i stado baranów chcących podczepić się pod nowy wzrostowy trend samo się znajdzie. Gdy ulica wchodzi następuje "dump" czyli wchodzenie pompiarza ze spółki z pokaźnym zyskiem. Prawda że proste? Proste, ale trzeba mieć trochę kapitału, żeby bawić się w takie rzeczy, a zlecanie artykułów wspomaganych to już jest sprawa kryminalna, zatem niesie za sobą pewne ryzyko.




[caption id="attachment_4055" align="alignright" width="300" caption="Nie ma wody, nie ma ziemi, nie ma kultury technicznej... jest pustynia i dzieci do wykarmienia"][/caption]

Metodę Pump & Dump, ale już nie koniecznie w inwestowaniu można zauważyć na przykład w Afryce. Z tym, że co innego jest obiektem pompowania. Tam pompuje się bańkę ludnościową. Krótko mówiąc wysyła się miliony ton zboża do ludzi, którzy już teraz nie potrafią się wyżywić. Najedzeni płodzą kolejne dzieci, a jako że rodzice nie mogli zagwarantować sobie wyżywienia, to tym bardziej nie może ośmioro ich dzieci. Problem narasta. Potrzeba coraz więcej zboża, a organizacje humanitarne przewijają nam przed oczyma zdjęcia niedożywionych ludzi.


 


 


Kto jest największym pompiarzem (kliknij aby powiększyć)?


 


USA z ponad 4 milionami ton zboża przetransferowanymi rocznie. Niestety pomoc przekazywana w dobrej wierze, będąca dawaniem ryby a nie wędki jest praktycznie zawsze przeciw skuteczna. Jeżeli prawdą jest, że w języku masajskim nie ma słowa "jutro", a ulubionym zajęciem mężczyzn jest stanie na jednej nodze przez cały dzień i przesuwanie się razem z przesuwaniem się cienia drzewa, to nie za bardzo widzę sens w przekazywaniu im żywności.


Prawda jest taka, że niebawem dojdziemy do etapu "Dump", czyli porzuceniem zabawy w wysyłanie zboża z zbankrutowanych krajów. Jeżeli ludzie wylegną na ulicę, to programy dożywania ludzi w Nigerii jako pierwsze pójdą pod nóż. I najsmutniejsze jest to, że nikt na tym procederze nie wygra.


W raporcie Oxfam, organizacji charytatywnej zajmującej się pompowaniem banki ludnościowej min czytamy:



Obecnie, kiedy wkroczyliśmy w epokę narastających kryzysów, doświadczamy szoku za szokiem: zawrotnych skoków cen żywności oraz ropy, katastrofalnych zjawisk pogodowych, załamań finansowych i globalnego efektu domina

Jest to niestety prawda i to będzie znak naszych czasów. Co jednak propnują autorzy raportu



A precautionary approach to speculation in food commodities is needed

Oczywiście. Jak zwykle źli spekulanci, którzy wywindowali cenę. Zamiast się od nich uczyć, gdyż dają wyraźny sygnał zbliżających się problemów i wysokimi cenami wołają o inwestycje w ten sektor i racjonalizację konsumpcji, to najlepiej te sygnały potępić i wprowadzać ceny maksymalne na żywność. Niestety. Ceny maksymalne równają się zanikowi przemysłu i pustymi półkami. Nikt jeszcze za pomocą pstryknięcia palca dodatkowej tony ryżu nie wyprodukował.


To jest bardzo dziwne, jak można się różnić we wnioskach. Raport Oxfama, sam wskazuje, gdzie leży problem, a nie leży on w spekulantach. Przede wszystkim dostępna ziemia uprawna osiągnęła swój szczyt (peak):


Areał ziemi uprawnej osiągnął swój szczyt w roku 2000 na poziomie 38 % ogólnej powierzchni lądów na naszej planecie i się sukcesywnie zmniejsza. Czy to przez pustynnienie, czy to przez wyjałowienie, czy skażenie. Tak jest proszę państwa.. Nasza Ziemia ma swoje granicę. Szokująca jest wartość ziemi uprawnej przypadająca na jednego mieszkańca Ziemi. Zaledwie 0,7 hektara na jedną gębę do wyżywienia. Co to oznacza? Ludzkość albo wymyśli sposób na drugą rewolucje agrarną, albo czeka nas korekta po stronie mianownika tego równania.


Czy to ma coś wspólnego z peakoil? Oczywiście. Rolnictwo napędzane ropą i nawozami produkowanymi z węglowodorów jest ze sobą ściśle związane. Im większe ceny ropy tym większe ceny żywności.



Oczywiście można się cofnąć do użycia koni, ale wtedy wydajność rolnictwa pewnie spadnie do możliwości wyżywienia 2 mld ludzi.


Gdzie są głodni? Okazuje się, że najwięcej w Azji



Trochę to podkopuje mój prowokacyjny tytuł, ale nie całkiem. Największe problemy, szacuje się że będą w subsacharyjskiej Afryce:



Jak prawie miliard dzieci będzie niedożywionych w Afryce tylko dzięki zmianom klimatycznym, a nie dzięki geometrycznemu wzrostowi ludności, to już pewnie pozostanie tajemnicą autorów raportu.


Wraz z bankructwem krajów zachodu (w zachodnim tego słowa znaczeniu), źródełko z ryżem zacznie wysychać, a problem w Afryce pozostanie większy niż kiedykolwiek. Społeczeństwa zachodnie zdaje się że doszły do jako takiej równowagi ludnościowej. Od jakiegoś czasu ludzi na zachodzie nie przybywa i została osiągnięta jakaś równowaga. Od nadmiaru pieniędzy postanowiliśmy dożywiać Afrykę i niestety nie po raz pierwszy skutki są sprzeczne z założonym celem. Jestem ciekawy czy kiedykolwiek zobaczymy badania naukowe wskazujące w jakim stopniu wzrost ludności w tych krajach miał miejsce dzięki dożywianiu, a jaki dzięki naturalnym procesom. Tym bardziej, że przecież Afryka od wieków w swojej technologii agro jest taka sama. Co się zmieniło?


Pump & Dump. Kojarzycie Zachodni Brzeg Jordanu i Gazę? Pomoc dla Palestyńczyków idzie szerokim strumieniem. Samo USA przekazuje miliard dolców rocznie, a UE prawie 430 mln Euro. A gdzie by jeszcze liczyć pozarządowe organizacje humanitarne. Efekt? Mieszkańcy Gazy i Zachodniego Brzegu mają największe problemy z otyłością:


Czego się mogą bać Palestyńczycy? Pokoju i końca dotacji. Ale i dotacje się kiedyś skończą i wtedy się okaże, czy Gaza rzeczywiście jest się w stanie wyżywić ze swych ogrodów na przedmieściach.


Na koniec tabelka z subwencjami rządowymi w różne sektory:



Gdyby te pieniądze przeznaczyć na dożywianie dzieci w Afryce... to by dopiero było.

poniedziałek, 30 maja 2011

Bitcoinmania

Bitcoinomani ciąg dalszy. Tym razem trafił do mnie mail, będący swego rodzaju łańcuszkiem spamowym wykazujący wyższość bitcoinów nad złotem. Rzeczony mail w kolorze niebieskim, mój komentarz pod spodem.


Gdy ludzkość zaczęła używać złota, było ono pożądane z powodu jego:


1. Atrakcyjności wizualnej i innych atrybutów fizycznych, jak duży ciężar właściwy itp


2. Rzadkości występowania


2. Było niepodrabialne, choć wielu alchemików próbowało tego dokonać, jednak skala oszustw w porównaniu z całym rynkiem była znikoma, więc nim nie chwiała


3. Nikt nie miał monopolu na złoto, co najwyżej mógł dokonać jego konfiskaty


4. Każdy mógł włożyć swój trud w wydobycie


5. Było akceptowalne i pożądane w całym świecie


6. Nie istniało przemysłowe zapotrzebowanie na złoto. Pożądało się go dla samej jego atrakcyjności, trwałości i niepodrabialności


Co do punktów, to wszystko się zgadza oprócz punktu 6. Otóż zastosowanie z przemyśle jubilerskim było głównym czynnikiem kształtującym popyt. To dlaczego lubimy mieć ozdoby ze stopów złota niech sobie każdy sam odpowie. Złoto jest wieczne. Nie rdzewieje, nie śniedzieje, nie wchodzi w reakcję praktycznie z żadnym występującym w przyrodzie związkiem chemicznym. Te argumenty są ciągle w mocy i nie należą do przeszłości.


Co łączy Bitcoin ze złotem:


1. Rzadkość występowania. Znamy dokładną ilość waluty, jaka do 2030 będzie w obiegu. Ilość ta nigdy potem nie zostanie przekroczona co najwyżej może być mniejsza.


Chyba, że ludzkość sobie wymyśli klon bitcoina, na przykład Flopscoin, a twórcy Flopscoina dodatkowo zhackują bicoina. Że niemożliwe? Kiedyś na księżyc też lecieć było nie sposób.


2. Jest niepodrabialny


Hmm really? Że zacytuje informatyka (via TwoNuggets.com), który mówi już teraz


It's my opinion that it is untenable as an alternative currency. A bitcoin can be validated only by checking its history (ie: other bitcoin users who spent it). The further you check down the path, the more certain you are that the bitcoin is authentic. This means that if the bitcoin network grows, 1) it will get easier and easier to counterfeit a bitcoin, and 2) it will take longer and longer to verify each bitcoin.


I think it is quite impossible to conceive of any fail-safe P2P system that does not suffer the same weaknesses. I believe the only chance a digital currency has is if it is backed by a centralized authority (government or private). Aside from anything, there is nothing to add value to a bitcoin, so there is nothing to jumpstart its usefulness as a medium of exchange. Chicken and egg problem :-)


3. Nikt nie ma monopolu na jego wydobycie/produkcję


Oczywiście, każdy z użytkowników bitcoina wie, że nie ma w systemie zamontowanego jakiegoś back door’a. Prawda?


4. Każdy może włożyć swój trud w jego wydobycie


5. Zaczyna być akceptowalne i pożądane na całym świecie


Na razie to jest wielki szum, a nie akceptowalność. Dzienne obroty na świecie bitcoinami są równowarte 30 000 dolarów. Sorry, ale gdyby każdy użytkownik systemu bitcoinowego na świecie kupił gumę do żucia, to by wyszła większa kwota.


Wyższość Bitcoinów nad złotem:


1. Przy odpowiednim zabezpieczeniu jest niemożliwe, aby została ukradziona, zagubiona - wątek do rozwinięcia, jeśli będzie zapotrzebowanie


Przy odpowiednim zabezpieczeniu złota też nie można ukraść.


2. Niezmierna łatwość w przechowywaniu, dostępność do swojej gotówki w każdej części świata bez obaw o konfiskate na przejściach granicznych, zgubienie, kradzież


Ależ oczywiście, obaw nie ma. Gdyby USA się dowiedziało, że taki Bin Laden trzyma swój majątek w bitcoinach, to daje dzień i wtyczka z tej zabawy została by wyciągnięta.


3. Transakcje wykonywanie z dowolną osobą na świecie w kilka sekund/minut


Fajnie. Tak samo jak w przelew błyskawiczny czy paypal.


4. Transakcje wykonywane anonimowo - też przy odpowiednim podejściu wiedzowym i byciu cwanym


I nie ma żadnego kwitka, żeby w razie czego pójść do sądu. Skoro transakcje są anonimowe, to jak zapłacę dealerowi w USA za samochód 10 000 bitcoinów, a on mi rozczulająco powie, że sorry ale bitcoiny nie doszły, to co ja z nim zrobię? Sąd mi powie – Chciałeś mieć libertariańską walutę, to idź do libertariańskiego sądu. To tłumaczy też i płytkość rynku. Owszem fajnie anonimowo wysłać wikileaks 1 bitcoina, zamiast wysyłać posztą jednego krugeranda, czy jednego dolara, ale co z transakcjami poważnymi?


5. Transakcje wykonywane bezpłatnie bez pośrednictwa żadnej instytucji


I to jest zaleta.


6. Większa łatwość w skubaniu okruchów nowej waluty poprzez przyłączenie się do odpowiedniej grupy (pooling) i poświecenie energii i mocy obliczeniowej na utrzymanie sieci w działaniu


Tu już widzę entuzjaści hodują swój slang. Niestety to przemawia za bańką, a przeciw bitcoinowi.


7. Większa łatwość i pewność w nabywaniu nowej waluty niż w przypadku złota - nie trzeba marnować zdrowia fizycznego, swojego czasu, zeby jechać na drugi kraniec świata i szukać złota, nie trzeba inwestować w kopalnie złota, troszczyć o pozwolenia, nie trzeba się martwić, czy podczas kupna złota ktoś mógł mnie oszukać i zapakować mi wolfram, biegać do aptekarza, etc.


Złoto jak już to się kupuje u dilera, w banku czy skądkolwiek i nie musze za nim kopać to raz, a dwa o czym my mówimy? Gdyby rzeczywiście był standard złota, to obecny system bankowy wyglądałby funkcjonalnością dokładnie tak, jak teraz z tą różnicą, że każdy jednostkę pieniądza –na przykład 1 złoty gram – mógł odebrać w banku czy innej instytucji która by się na rynku złotego pieniądza wytworzyła w formie fizycznej.


8. Brak możliwości dekretowej konfiskaty przez dowolny rząd, co miało miejsce nie raz w przypadku złota


Bitcoin byłby wyłączony przy pierwszej możliwej okazji. Nastąpiła by „awaria” i nagle by się coś pokasowało, co teraz uważamy za niemożliwe i już.


Wyższość złota nad Bitcoinem:


1. Nadaje się do zastosowania w przemyśle. dobrze jest też wiedzieć, że wartość przemysłowa złota jest o wiele rzędów mniejsza niż wartość rynkowa


A jaka to jest wartość? Przy cenie 1500 dolarów za uncje jest ciągle wykorzystywane i jakoś zamiennika nie widać.


2. Ładnie się świeci jest, miłe dla oczu i dotyku - szybciej kobieta poleci za stosunkowo tańszym naszyjnikiem, niż gdy jej wręczyć na pendrajwie plik wallet.dat z okazałą zawartością


Przede wszystkim kobieta szybciej poleci za kimś, kto twardo stąpa po ziemi i ma coś realnego w ręce, a nie za technologicznym geekiem co ma 100 bitcoinów w komórce i siedzącym non stop na forach, chwaląc się ile to w tym dniu zarobił na obronie przed inflacją.


3. Złoto nie ulegnie zniszczeniu poprzez kataklizmy (upadek internetu, wojna swiatowa etc. może zniszczyc cały skarb zgromadzony w Bitcoinach). btw to samo czeka w przyszłości każdą walutę fiducjarną nawet bez żadnego kataklizmu, więc prawdopodobieństwo utraty majątku w walucie fiducjarnej jest dużo większe, niż w przypadku majątku zgromadzonego w Bitcoinach. należy też przyjąc z dużym prawdopodobieństwem to, że w trakcie/po kataklizmie wymiana barterowa będzie jedyną formą płatności i złoto będzie miało śmiesznie niską wartość.


Złoto będzie miało śmiesznie niską wartość… A to ciekawe. W relacji do czego? Do bitcoinów? No wtedy faktycznie, bitocoiny będą miały bardzo wysoką wartość, ale kabaretową.


 

środa, 25 maja 2011

Jim Rogers

Świetny wywiad Rogers'a. W szczególności druga część od 2:30 i 8:30.  Jest o surowcach, Glencore, rolnictwie i też w pewnym momencie prowadzący doświadcza iluminacji ;)

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=FVPt04ySYRE]

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=IzpRbVbwrVI&feature=related]

 

poniedziałek, 23 maja 2011

Złota wiosna

Prasa donosi, że prezydentowi  Syrii Baszarwoi Asadowi zamrożono cały majątek jaki komasował zagranicą czy to w bankach czy innych instytucjach. W zasadzie jedyne co pozostało Asadowi to złoto jakie komasował jako rezerwę. Skromne 25 ton, ale da się jakoś z tego wyżyć.


Wiosna Arabska - choć ja skłaniam się bardziej ku poglądowi, że to początek jesieni średniowiecza - bardzo dobrze uwydatnia i naucza co w zawierusze się przydaje, a co znika :)


Tunezję każdy pamięta. Sankcje zamrożone konta etc, ale żona prezydenta zwiała z półtorej tony złota. Mogą


sobie teraz procesy robić i mrozić kasę w Szwajcarii, ale złota jej nikt w KSA czy gdzie się teraz znajduje nie zabierze.


Dalej był Mubarak, który zwlekał z oddaniem władzy nie dlatego, że miał rozterki moralne czy oddać naród w otchłań anarchii czy może ponować trochę dłużej. Jak donoszą niektóre media, 18 dni zajeło mu wywożenie złota z Egiptu:



A US official told The Sunday Telegraph: "Hosni Mubarak used the 18 days it took for protesters to topple him to shift his vast wealth into untraceable accounts overseas, Western intelligence sources have said...There's no doubt that there will have been some frantic financial activity behind the scenes. They can lose the homes and some of the bank accounts, but they will have wanted to get the gold bars and other investments to safe quarters.

Kadafii jest jeszcze lepszy. Jemu również miliardy poblokowali za granicą, ale na swoich 100 tonach złota do dziś prowadzi wojnę. Co prawda gdyby nie był takim technologicznym abnegatem, to mógłby zainwestować w bitcoiny i płacąc każdemu beduinowi na wielbłądzie żołd na ich ajfony zachował by jeszcze anonimowość! Miałby możliwość trzymania równowartości 100 ton złota w pamięci swojej komórki, a tak musi chować się po jaskiniach z tym reliktem przeszłości.


No i dalej mamy Asada z Syrii, który z dnia na dzień został z niczym tylko z złotymi blaszkami w banku.


Ja myślę, że to lekcja dla nas wszystkich, a już w szczególności dla reszty arabskich szejków. Jeżeli taki król Arabii Saudyjskiej pojmie, że te jego 200 mld  dolarów trzymane w amerykańskich obligacjach może nagle zniknąć bo jakiś Obama, albo inny kowboj stwierdzi, że Arabia Saudyjska to wcale nie jest taka fajna, bo łamie prawa człowieka i ogłaszamy sankcje, to czemprędzej zacznie je zamieniać na złot... tfu... bitcoiny.


 


 


 

sobota, 21 maja 2011

Bitcoin

Dyskusja o fenomenie bitcoin no nowo rozpoczęła rozważania o naturze pieniądza. O bitcoin napisał już Trystero, skupiając się na bańkowym charakterze tego systemu. Ja nie zamierzam wchodzić ani w technologiczne szczegóły, ani w to, jak ten fenomen jest obecnie wyceniany. Chciałbym jednak wszystkich ostrzec i przytoczyć jedyną poradę inwestycyjną jaką daję znajomym.



Inwestuj w to, co rozumiesz


Oczywiście jest to swego rodzaju filozoficzny banał, gdyż z definicji nigdy nie jesteśmy w stanie dojść do pełnego rozumienia pewnych rzeczy.  Tym niemniej można znaleźć stopniowanie różnych metod inwestowania. Można inwestować w lokaty, obligacje, ziemie, mieszkania, metale szlachetne, akcje, CDO, forex itd w zależności od stopnia rozumienia. Jeżeli nie poświeciłeś uwagi na to żeby przestudiować rynek obligacji, ich historycznych zachowań i nie umiesz lub nawet nie starasz się oszacować ryzyka, to nie bierz się za obligacje. Może się okazać, że dla Ciebie mogą być dobre lokaty, ale nawet w tym przypadku musisz być świadomy tego co to jest inflacja i skąd się bierze i że od czasu do czasu może wystąpić nawet hiperinflacja czyszcząca Twoje oszczędności do wartości paczki zapałek. Może znasz się na ziemi? Masz doświadczenie, wiesz jak na tym zarabiać? Może rozumiesz i znasz ryzyko. Działaj tam. Nie ma prostych metod inwestowania i nie ma uniwersalnych wskazówek. Można oczywiście słuchać doradców, ale póki samemu nie jest się w stanie zweryfikować tych porad, to radze omijać temat szerokim łukiem. To oczywiście trudne, gdyż trzeba ważyć pokorę i chciwość, jednak od nadmiaru pokory jeszcze nikt nie zbankrutował, natomiast ślepa chciwość łatwo prowadzi na schody katedry.


To powiedziawszy zapoznajmy się czym jest bitcoin: za wikipedią



Podstawowe informacje

Bitcoin opiera się na transferze kwot między publicznymi rachunkami używając kryptografii klucza publicznego. Wszystkie transakcje są publiczne i przechowywane w rozproszonej bazie danych. W celu zapobiegnięcia podwójnemu wydawaniu, sieć implementuje rodzaj rozproszonego serwera czasowego, używając koncepcji łańcuchowych matematycznych dowodów wykonanych działań (tzw. "proof of work"). Dlatego też, cała historia transakcji musi być przechowywana w bazie, a w celu ograniczenia rozmiaru magazynu używane jest drzewo funkcji skrótu.

Prawda, że banał? Bitcoin oparty na technologii kryptograficznej wykorzystujący klucze prywatne i publiczne niewątpliwie jest wynalazkiem, jednak w mojej opinii będący raczej czasową modą, a na końcu okazujący się cyfrową piramidą finansową dla technologicznych Geek'ów.


W toku ewolucji pieniądza, jej formy pojawiały się różne. Świetnie to tłumaczy w krótkim akapicie Greenspan:



Trudno arbitralnie stwierdzić, jaki środek wymiany akceptowany jest przez wszystkich uczestników gospodarki. W pierwszym rzędzie tego rodzaju środek wymiany powinien być trwały. W prymitywnym społeczeństwie, z niskim wskaźnikiem dobrobytu, zwykła pszenica mogłaby się okazać wystarczająco „trwała”, aby służyć jako środek wymiany, albowiem wszystkie procesy wymiany odbywałyby się tylko podczas zbiorów i żniw, bądź też bezpośrednio po nich i nie występowałaby konieczność przechowywania nadwyżki wartości. Ale kiedy tylko znaczenie zaczyna mieć przechowywanie wartości, tak jak to się dzieje w cywilizowanych i

[caption id="attachment_4006" align="alignright" width="215" caption="Logo bitcoinu jest koloru złotego - czyżby podszywanie się pod złoto było zamierzone?"][/caption]

bogatych społeczeństwach, wtedy okazuje się, iż środek wymiany musi mieć postać trwałego surowca, najczęściej metalu. Ogólnie mówiąc, metal wybierany jest dlatego, że jest jednorodny i podzielny. Każda jednostka podobna jest do pozostałych i może być kształtowana i magazynowana w dowolnej ilości. Kamienie szlachetne nie są natomiast ani homogeniczne, ani też łatwe do podziału.

Jeszcze ważniejsze jest to, iż dobro, które ma spełniać wymogi środka wymiany musi być przedmiotem luksusowym. Ludzka potrzeba posiadania luksusu jest nieograniczona, dlatego zawsze jest popyt na dobra luksusowe i zawsze są one akceptowane. Pszenica jest dobrem luksusowym w niedożywionym czy głodującym społeczeństwie, ale nie w społeczności, w której panuje dobrobyt. W normalnych warunkach papierosy nie byłyby akceptowane jako pieniądz, ale po II wojnie światowej uznawane były w Europie za dobro luksusowe. Pojęcie luksusowy wskazuje na deficyt i wysoką wartość za daną jednostkę. Ponieważ prezentuje wysoką wartość danej jednostki, dobro tego rodzaju pozwala się łatwo transportować. Na przykład, jedna uncja złota ma taką samą wartość jak pół tony surówki żelaza.

Problem z bitcoinem jest taki, że jest to waluta typu fiat. Nie ma żadnej wewnętrznej wartości. To tylko zapis magnetyczny, który dzięki metodom kryptograficznym jest rzadki. Jednakże, żeby stał się pieniądzem dobrze by było, żeby spełniał podstawowe jego cechy wypróbowane przez ludzkość, takie jak:




  • poręczność (ograniczona tylko do użytkowników internetu, brak fizycznej postaci)

  • stabilność (na dzień dzisiejszy bardzo zmienna wartość)

  • jednolitość (bitcoin jest jednolity)

  • trwałość (na tyle trwała, na ile działa sieć)

  • podzielność (jest podzielny ?)

  • rozpoznawalność (nie jest wcale rozpoznawalny)

  • powszechną akceptowalność (bardzo małe prawdopodobieństwo)

  • płynność (wysoka płynność o ile muzyka z modą bitcoinową gra)

  • jest towarem posiadającym wagę (nie jest)


Oczywiście jako zwolennik wolnego pieniądza, nie mam nic przeciwko temu, żeby wolny pieniądz był pieniądzem fiat. Dla spokoju jednak gdybym miał wybór, poprosiłbym wynagrodzenie wyrażone w krugerandach.


*********************************


Ostatnio było polskie granie, dziś kontynuujemy ;)


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=2zQbyifVY-U&feature=related]

wtorek, 17 maja 2011

IMF i IEA o ropie

Międzynarodowy Fundusz Walutowy nie ma obecnie dobrej prasy za sprawą swojego uganiającego się za pokojówkami naczelnego, jednakże nie ma co przedkładać zabaw DSK nad raporty samego funduszu. A IMF wydał ostatnio bardzo ciekawe opracowanie na temat min perspektyw cen ropy na świecie i ogólnego stanu rynku.


Ciekawe, gdyż stoi ono w opozycji do rodzimych ekspertów, którzy o cenach ropy umieją tylko wznieść wzrok w narożnik sufitu studia, podnieść ręce przed nos i machaniem sygnalizować, że za wysokie ceny odpowiedzialni są  spekulanci. Patrząc na wykres cen ropy (kliknij dla ostrzejszego obrazu):


Ja widzę, że spekulanci mają anielską cierpliwość i już od 10 lat grają na zwyżkę. Co jeszcze bardziej ciekawie, istnieją przecież spekulanci po drugiej stronie zakładu i widać, że konsekwentnie od 10 lat grając na zniżkę haniebnie tracą ;) Dla fanów porównywania wszystkiego do złota (ja nim nie jestem) rzuce wykres, jak się baryłka ma do jednej uncji na przestrzeni dziejów:


Ja jednak pozostanę przy cenach wyrażonych w fiat money. Jak będę płacił w biedronce złotem, to i ropę będę w niej analizował.


Miało być jednak IMF. No więc IMF pisze w swoim raporcie min tak:




The persistent increase in oil prices over the past decade suggests that global oil markets have entered a period of increased scarcity


(...)


What Lies behind the Apparent Increase in Oil Scarcity? In the end, the signal from oil prices should reflect expectations of scarcity that must be considered in terms of underlying fundamentals. Understanding the signal from current market prices requires considering the prospects for demand and supply.


(...)


Despite the increased investment activity, however, improvements in delivery have been slow. As noted, time-to-build lags can be 10 years or longer in the mining and oil industries, depending on the complexity of the project. h e turnaround in oil investment during the early 2000s therefore did not result in immediate capacity improvements, while the decline in oil investment from the mid-1980s to the late 1990s still had legacy ef ects. h e latter will dissipate only slowly, as some of the new projects started over the past few years will not increase capacity for another 5 to 10 years.


Investment delivery has also been hampered by a surge in investment costs and by unexpected bottlenecks in oil investment services. As shown in the bottom right panel of Figure 3.7, one indicator of investment cost—the U.S. producer price index for oil and gas well drilling—almost tripled between 2003 and 2005, suggesting relatively weaker investment incentives. Higher cost and bottleneck problems, in turn, led investors to take a wait-andsee approach, and project approvals declined during 2007–08. Investment costs declined after the Great Recession but are still much higher in real terms. Similarly, bottlenecks in oil investment services have become less severe. But they are still present and will likely unwind only gradually.



No cóż.. Ja tu widzę wskazanie na fundamenty i przywołanie prostej zasady. Wysoka cena to wołanie popytu o wzrost podaży. Podaż nie za bardzo z czego ma wzrastać, gdyż jedynie co robi to kompensuje spadki ze starych pól, a jak wzrasta to po znacznie wyższych kosztach. Polecam przeczytanie roportu, jestem wiele smakowitych wykresów.


No dobrze, ale IMF to de facto instytucja finansowa i co ona sie tam może znać na ropie. Weźmy zatem IEA, światowego watch doga jeżeli chodzi o energię.




“The age of cheap energy is over,” Mr Tanaka said, speaking at the Bridge Forum Dialogue in Luxembourg on 13 April 2011. “The only question now is, will the extra rent from dearer energy go to an ever smaller circle of producers, or will it be directed back into the domestic economies of the consumers, with the added benefits of increased environmental sustainability?”


IEA analysts calculated that this amount of oil is needed to compensate for the predicted decline in production at existing fields, as they pass their peak and their production rates drop. (Crude oil output from fields that were in production in 2009 is expected to fall from 68 million barrels per day in 2009 to 16 million per day by 2035).



Ostatni akapit jest bardzo ciekawy, gdyż daje nam informacje o planowanym spadku wydobycia z pól obecnie eksploatowanych. Wychodzi roczny spadek w okolicy 5,5 %, co jest wyższym od jeszcze nie tak dawnych 4%. Czy 5% spadku to dużo? To tak samo jakby co roku nikło nam wydobycie na poziomie Iraku.


*******************************************


Dziś wyszedł Wiedźmin 2. Ja tam nic nie mówię i za to mi nie płacą, ale kto nie lubi fantasy i RPG ten trąba. Klip do puszczenia niestety znalazłem tylko z jedynki ;)


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=l_a8Pv7grd0]

niedziela, 15 maja 2011

Freakonomia

O Superfreakonomi pisał chyba co drugi bloger, pewnie i dlatego że wydawnictwo masowo porozsyłało egzemplarz w blogosferę. Obowiązku napisania czegokolwiek nie ma, co jest moim zdaniem postępowaniem fair wobec blogera, gdyż w końcu z książki może się okazać gniot nad gnioty i po 20 stronach mogę ją rzucić w kąt lub napisać szkalującą recenzję. Szkalowania dziś nie będzie, zatem książkę przeczytałem do końca :)


Zacznijmy do tego, że Superfreakonomie mógłby napisać prawie każdy. Jest to bowiem książka składająca się z tematycznie niezwiązanych ze sobą rozdziałów opartych na badaniach naukowych. Masie badań naukowych. Przypisy z tutułami badań na końcu książki zajmują 30 stron!


Tak więc freakonomia to nie jest książka, która opisuje dogłębnie jeden temat. Jest zbieraniną zgrabnie opisanych abstraktów naukowych na dany temat. Mam wrażenie, że autorzy mają w czytniku RSS zaciągnięte serwisy uniwersyteckie z nowościami naukowymi, grupują je w jakieś kontrowersyjne tematy i skrzętnie zbierają bibliografie do następnej książki.


Ot i cała filozofia tej książki. Zaskakująco dobór tematów jak i wartkość opisu sprawia, że czyta się ją niesamowicie szybko. Ponad 200 stron tekstu można przeczytać w pociągu na trasie Poznań-Warszawa.


Z masy ciekawostek wyjmę dwie.


Pierwsza to zaskakujące badania o skuteczności samochodowych fotelików dziecięcych. W Polsce obowiązek podróżowania w specjalnym foteliku jest do 12 roku życia. Tymczasem według badań, które nie są związane z "przemysłem fotelikowym" stosowanie fotelików u dzieci powyżej 2 roku życia nie ma żadnego sensu. Co ciekawiej, normalne pasy bezpieczeństwa radzą sobie lepiej od specjalnie dedykowanych fotelików. Oczywiście wszystko się dzieje nie bez przyczyny i autorzy opisują w jakich warunkach i kto finansował badania które doprowadziły do ustanowienia regulacji o obowiązku wożenia dzieci w fotelikach do 11 roku życia w USA. Sprawa o tyle jest ambarasująca gdy sobie uświadomimy co to de facto oznacza. Oznacza to, że ludzie wydają pieniądze pod przymusem na foteliki (300mln $ rocznie w USA), po to żeby ich dzieci miały większe szanse na śmierć, niż gdyby podróżowały w standardowych pasach. To tyle, jeżelie chodzi o pewne aspekty utylitaryzmu w praktyce. Sprawa oczywiście nadaje się na interpelacje poselską i pewnie w niedługim czasie coś takiego przez jakiegoś posła puszcze.


Są ciekawe wątki praktycznie obnażające ekonomie behawioralną, gdzie niektórzy naukowcy dostają Nobla za stworzenie modelu zachowania, który to model po drobnej modyfikacji przez innego uczonego, a oddający bardziej zachowania ludzi daje kompletnie inne rezultaty. Cóż, zaprzęgnięcie ludzkiego działania w okowy teorii jeszcze długo będzie wyzwaniem ;)


Dla fanów dyskusji o globalnym ociepleniu, książka dostarcza dużo ciekawych pozycji naukowych. W szczególności te dla sceptyków będą ciekawe, gdyż swoich bojach będą mogli użyć "mądrych linków". ;) Co mnie jedna zaciekawiło z tego tematu to to, że rośliny w atmosferze z zwiększonym stężeniem CO2 potrzebują znacznie mniej wody do wzrostu. CO2 sprawia, że roślinom jest po prostu łatwiej - mają więcej budulca do dyspozycji - stąd i mniej wody do obsługi tego wzrostu potrzebują. Daje to szanse na odwrócenie stepowienia niektórych lądów, a z drugiej strony zadaje kłam, że owo stepowienie jest spowodowane wzrastającą temperaturą.


Czy warto kupić? Freakonomia arcydziełem nie jest. To książka na czas podróży, na wakacje (no może na dwa dni na plaży ;) ). Fajnie poczytać o ciekawostkach nie będącymi 'miejskimi legendami', Nie zobowiązująca.


 

środa, 11 maja 2011

Grecja wychodzi z kryzysu na wyścigi

Grecja to jednak jajcarski kraj. Na ulicach podpalają urzędy, płoną barykady, niedługo czołgi zaczną wyjeżdżać, zadłużona po uszy, a tymczasem co mówi minister rozwoju Grecji?

Budujemy tor formuły jeden za 100 milionów euro!

Ocyzwiście nie może zabraknąć jakże ważnej informacji, że inwestycja "stworzy" 500 nowych miejsc pracy.

Ja rozumiem, że lud potrzebuje chleba i igrzysk i jak brakuje tego pierwszego to intesyfikuje się to drugie, ale kurcze chyba jest juz za późno.

A 500 etatów przy zamiataniu asfaltu to ile to jest? Lewa strona tego chodnika?

wtorek, 10 maja 2011

TEPCO bailout, czyli o kosztach zewnętrznych

Uczuleni tu jesteśmy na bailout'y, a kolejny się kroi tym razem dla Japońskiej firmy TEPCO, operatora japońskich elektrowni atomowych min tej zlokalizowanej w Fukushimie. Jak wiadomo, strefą w promieniu 30 kilometrów od tej nieszczęsnej elektrowni ogłoszono strefą zamkniętą i póki co zamieszkiwać tam nie można. Jak się okazuje TEPCO nie ma pieniędzy na potencjalne roszczenia które Merril Lynch wycenił na niecałe 40 mld $ i wyciąga rękę - uwaga co za niespodzianka - do rządu. Pan premier obiecał pomóc i oto kolejny kryzys został zażegnany.


Bailout TEPCO będzie zły z dwóch względów.


Po pierwsze bailout jest zły sam w sobie, gdyż jest to nic innego jak niczym nie uzasadniony transfer bogactwa od rzeszy podatników do jednej kompani.


Po drugie bailout zaniży cenę energii elektrycznej z atomu, czyli zaburzy alokacje rynkową zasobów. Krótko mówiąc, skoro atom jest tak niebezpieczny, to niech to niebezpieczeństwo będzie wliczone w cenę prądu z atomu. Rynek potem sam wyznacza rentowność każdego biznesu. Dotowanie w ten sposób branży atomowej zakłóca te relacje i obniża koszt prądu z tego źródła.


Oczywiście, żeby alokacja zasobów była odpowiednia, prąd z węgla powinien być obłożony takim podatkiem, aby chociaż kompensował straty na zdrowiu ludności spowodowane wydobywaniem się szkodliwych pyłów z węglowych elektrowni.


Dotykamy tutaj zagadnienia kosztów zewnętrznych, a więc takich kosztów które firma nie ponosi, a przerzuca je na środowisko, czyli innych, niczego nieświadomych ludzi. Elektrownia węglowa, gdyby nie miała opłat emisyjnych, wcale by się nie przejmowała truciem atmosfery. Co by to ją obchodziło, że na śląsku znacznie więcej ludzi chorowało i umierało na raka płuc? Stąd wprowadza się ograniczenia emisyjne pyłów, a za każdy wprowadzony pierwiastek do atmosfery firma płaci opłaty, aby wyrównać straty społeczeństu. Teoretycznie powinny te opłaty iść na służbę zdrowia, ale wiadomo.. różnie z tym jest ;)


Jeżeli jedziesz samochodem to również generujesz koszty zewnętrzne. Z rury wydechowej samochodu wydobywają się substancje, które trują innych mieszkańców. jak narazie trujesz "za darmo", gdyż akcyza czy opłata paliwowa teoretycznie idzie na budowę dróg. Nie ma opłaty wyrównującej straty w społeczeństwie.


Tak więc, żeby rynek alokował zasoby w sposób najbardziej odpowiadający kosztom, to te koszty powinny być znane. Koszty produkcyjne bardzo łatwo policzyć, gdyż one wynikają po prostu z ewidencji kosztów w spółce. Koszt zewnętrzne spółka nie ponosi na rynku, stąd i państwo odpowiednio dociąża firmy opłatami, żeby koszty zewnętrzne znalazły się w kosztach spółki. Paradoksalnie dzięki opłatom państwowym, koszt końcowego produktu staje się rzeczywisty, gdyż tylko dzięki tym opłatom firma ponosi faktyczne koszty swego działania.


W spółce węglowej dość łatwo jest wycenić opłaty za emisje i spółka regularnie musi odprowadzać odpowiednie sumy opłat środowiskowych.


A co zrobić w spółce atomowej, gdy takie koszty  nie występują w wyniku normalnej eksploatacji, lecz tylko w czasie katastrofy? Wtedy stosuję się zasadę obligatoryjnego zawiązywania w spółce rezerw na poczet przyszłej potencjalnej katastrofy.


I szczerze mówiąc tutaj się dziwie TEPCO i Japończykom, że firma atomowa nie ma marnych 40 mld schowanych w rezerwach, a zauważyć trzeba, że TEPCO to nie jest jakaś firma krzak co działa od wczoraj.


W takim bantustanie jakim jest Polska firmy zawiązują rezerwy nawet na rekultywacje swojej działki przemysłowej. Założenie jest takie, że w czasie gdy będą kończyć swoją działalność (np za 30 lat) spółka powinna mieć wystarczające rezerwy, żeby działkę przemysłową zrekultywować do statusu łąki z pasikonikami. Jest to ubezpieczenie od takiej sytuacji, gdy spółka porzuca swój teren przemysłowy i potem jakimś cudem chemikalia czy inne zagrożenia składowane na działce przedostają się do działek sąsiednich. Oczywiście zawiązywanie rezerw co roku wiąże się z zwiększonymi kosztami obniżającymi zysk (jednak nie podstawę opodatkowania ;) ).


A takie TEPCO nie ma rezerw na poczet katastrofy atomowej, a rezerwy które mają na mocy Act on Compensation for Nuclear Damage to jakieś groszaki? Coś w tej Japonii nie tak z rachunkowością.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=SIzoyPfPKO4&feature=related]

poniedziałek, 9 maja 2011

Grecka droga

Po ostatniej lekturze prasy mam wrażenie, że europejscy szefowie finansów nic nie robią tylko zaprzeczają, że rozmawiają na temat wyjścia Grecji ze strefy Euro. Grecki minister finansów również zaprzeczył i nawet podał powód dlaczego to jest nie do pomyślenia:



Public debt would double, consumer spending power would be “shattered” and the country would sink into a “war-like recession,” he said.

Dług publiczny by się podwoił, konsumencka siła nabywcza poszła by w drzazgi, a kraj utopił by się w recesji prawie wojennej.

Dawno nie czytałem trafniejszej prognozy. Grecki minister jednak się myli. Ta sytuacja która się wydarzy nastąpi niezależnie od tego czy Grecja wyjdzie z unii monetarnej czy nie.


No bo czymże jest stan Grecji. Czy on jest wynikiem tego jakie budynki czy facjaty są narysowane na banknotach? Czy też może strukturą gospodarki? Jej długiem publicznym, przerośniętą do granic możliwości biurokracją i sektorem publicznym.


Grecja musi wrócić do swojej konkurencyjności i zrównoważonego bilnasu handlowego. We wpisie  "konkurencyjność"podałem 3 drogi do powrotu gospodarki do zbilansowania:




  1. Poprzez wewnętrzną dewaluację, czyli obniżkę płac

  2. Poprzez dewaluację swojej waluty, czyli dodruk

  3. Poprzez wzrost produktywności.


Grecja stoi przed wyborem opcji 1 albo 2, bo na trzecią nie ma co liczyć.


Opcja pierwsza wiąże się drastycznymi zwolnieniami w sferze publicznej, obniżką płac w sferze publicznej, poprzez zwiększone bezrobocie nastąpi obniżka płac z sferze prywatnej. Tak czy inaczej Grecja musiała by ogłosić repudiacje długu, gdyż dziś może się zadłużać na 25%, a żaden polityk mający łeb na karku nie powinien się na to zgodzić i czem prędzej ogłosić bankructwo. W tym przypadku Grecja mogła by pozostać w Euro.


Opcja druga wiąże się z tym, że politycy zamieniają Euro na Drachmę. Dajmy na to, że w stosunku 1:1. Z powodu ujemnego rozliczenia na bilansie handlowym i małego podekscytowania zagranicznych inwestorów w kupowaniu obligacji denominowanych w drachmie, drachma natychmiast zaczynała by się osłabiać. Skoro drachma się osłabia to i siła nabywcza płac wyrażona w drachmach się osłabi. Dodatkowo, dług grecki denominowany w Euro należało by spłacać, a nie mając od kogo pożyczać, zapewne drukowano by drachmę i wymieniając na euro spłacając zadłużenie. Oczywiście spowodowało by to dalszą spiralę inflacyjną i wyczyszczenie emerytalnych funduszy Greków denominowanych w drachmie, w wszystko by było w tej walucie dominowane. Opcja 2 zatem również wiązała by się z repudiacją długu, gdyż jego spłata nie miała by sensu przy pikującej gospodarce w dół i niszczejącej rodzimej walucie. Stawka jaką można by było stracić poprzez ogłoszenie bankructwa była by bardzo mała.


Pierwsza i druga opcja prowadzi na tą chwilę do tych samych skutków opisanych przez ministra. Nie ma prostej drogi wyjścia z tego skisłego kompotu i im prędzej w tej Grecji zrozumieją, że nie jest problemem, czy walutę mają taką czy siaką, ale to, że w autobusie są 4 etaty, tym lepiej dla Greków i ich konkurencyjności.


No chyba, że zaczną się zadłużać na 75 % rocznie :D


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=z4ih3JVrRPE]

piątek, 6 maja 2011

O kijach od miotły w kręgosłupach niektórych libertarian

Cynik9 lubi zaczynać od cytatu swoje wpisy to i ja też zacznę tym bardziej, że dziś będzie z Nim polemika.




Pozory rządzą światem, sprawiedliwość jest tylko na scenie

                                             Fryderyk Schiller


Do mojego dziecinnie naiwnego wpisu o argumentach przemawiających za faktem zabicia Osamy w zeszły weekend, szanowny kolega Cynik9 wyciągnął mi fragment traktujący o sprawiedliwości i jej istocie. Ufff, dzięki, że nie spieramy się o sam fakt zabicia Osamy i pozostawiamy to na gruncie indywidualnych sposobów czytania wydarzeń. Odkładając na bok tą całą argumentację Cynik9 wyciąga jeden akapit i zarzuca mi (tak to odbieram), że będąc pod wpływem idoli w postaci Rambo czy szeryfów dzikiego zachodu wyznaję zasadę sprawiedliwości pana z większą spluwą pomijając cały dorobek prawa. Mało tego. Mam sympatie totalitarne.


Tak więc dziś o sprawiedliwości i o prawie, a jako że jurysta jak i filozof ze mnie żaden, to i ciągle to traktuje w formie zabawy. Trochę porobię za adwokata diabła, ale co mi tam.


Na początek kilka nieścisłości a potem do sedna. Cynik prostuje mnie, że Obama nie wydał rozkazu zabicia Osamy, a jednynie Osama zginął w akcji. Cynik9 pisze:



Nieprawda. Obama powiedział że zlecił przeprowadzenie operacji w trakcie której zabity został OBL. Mała różnica ale czy istotna?

No ja jestem oczywiście bardzo naiwny, ale nie aż tak, żeby wierzyć, że rozkaz zbrojnej akcji w budynku nie był tożsamy z rozkazem zabicia Osamy. Pojmać żywcem zawsze można. Można było otoczyć tą wille i średniowieczną metodą spróbować zmusić go głodem do poddania się. Można było użyć gazów bojowych w których wszyscy mieszkańcy willi padli by jak koty i spokojnie zebrać zemdlone ciała. Czyż nie tak rosyjskie służby chciały unieszkodliwiały terrorystów w teatrze moskiewskim? Wszystko kwestia rozkazu przed akcją.


Rozkaz szturmu do willi oznaczał automatycznie zabicie Osamy i decyzja o tym była podjęta a priori. Techniczne szczegóły postępowania w takiej akcji wyjaśnia generał Petelicki, ale znowu… Co my wiemy o służbach i ich działaniach?


Cynik9 już w komentarzach, ale doszczegóławia swój punkt widzenia:




Zamach 911 był poważnym występkiem terrorystycznym który od początku do końca powinien być sprawą czysto policyjną - law enforcement business - a nie polityczną



Cyniku9! W zamachu na WTC zginęło więcej ludzi niż podczas ataku na Pearl Harbour. Czy atak na Pearl Harbour również uznałbyś za „występek terrorystyczny” i posłałbyś do Japoni prokuratorów z policjantami? Znajmy skale i proporcje.


Po tym przechodzimy do sedna, a więc o pojęcie sprawiedliwości i prawa. Cynik9 w odpowiedzi na to, co trzeba było zrobić z Osamą pisze:




Bring him to justice, Adamie, bring him to justice. Wiesz chyba co to znaczy.



No właśnie nie wiem co to znaczy. To znaczy wziąć go pod sprawiedliwość, ale jaką sprawiedliwość? Sprawiedliwość zwycięzcy, czy sprawiedliwość jakąś uniwersalną? Żądasz procesu? Uznajesz, że jest jakaś jedna sprawiedliwość? Odwołujesz się do łamania reguł prawa?


Zatem trzeba by było pochwalić stalinowskie czy  maoistowskie procesy pokazowe, w których mordowano miliony zgodnie z literą prawa, a potępić zamach AK na urzędników gestapo w Polsce. Trzeba by przepisać wszystkie podręczniki i wskazać, że kamienie rzucane na szaniec to byli zwykli mordercy, którzy w skapitulowanej Polsce mordowali bez procesu urzędników niemieckich. Przecież ten urzędnik mógł pochodzić ze słonecznej Bawarii mieć żonę i dziecko, modlić się codziennie rano i wykonywać tylko polecenia idące z góry. Mógł być ofiarą sytuacji. Gdzie proces, gdzie dowody!


Czarną księgę komunizmu za to również należało by spalić, gdyż morderstwa w literze prawa są ok.


Można mi tu zarzucać, że popadam w relatywizm, ale Ty Cyniku9 popadasz w absolutyzm uznając, że jest jakaś uniwersalna sprawiedliwość, jakieś uniwersalne reguły prawa do których trzeba się stosować. Co prawda czasami ja również opowiadam o sprawiedliwości w społeczeństwie, w której dobro jest nieskazitelnie białe, a zło czarne, ale chwile potem zamykam książeczkę z mitami o Atlantydzie i kładę dziecko spać.


Cynik9; naprawdę jeżeli ja wyznaje dziecinną zasadę sprawiedliwości pana z dużym Coltem, to Ty ze swoją zasadą sprawiedliwości uniwersalnej siedzisz o wiele głębiej w bajkach niż ja. Poczytaj o sprawiedliwości. Jak trudną ja zdefiniować. Dlatego uznaje się, że sprawiedliwość pojmuje się osobiście, natomiast większość ustala prawo – ale nie sprawiedliwość! Trzeba wyraźnie rozdzielić dwie sprawy, o które się tutaj spieramy. Czy zabicie Osamy bin Ladena było sprawiedliwe od tego czy było zgodne z prawem.


Dlatego też, z powodu rozdziału prawa od sprawiedliwości,  prawo nigdy nie będzie w pełni libertariańskie. Na kanwie libertariańskich symplicystycznych przykładów potrafiłbym wyjaśnić wszystko. Naprawdę bardzo łatwo i wygodnie  jest mieć poglądy w pełni libertariańskie. Co prawda bardzo sympatyzuje z ideami libertariańskimi, gdyż uznaję, że dają bardzo dobre podstawy do zbudowania sobie fundamentu, do orientacji gdzie pion gdzie poziom, do ukształtowania pewnego kręgosłupa moralnego. Jednakże Cynik9. Gdy widzę przed sobą drzwi, które maja za niską framugę i musze przez nie przejść to przechodząc przez nie schylam się i wracam do poprzedniej postawy, a nie walę głową w ścianę i krzyczę o niesprawiedliwości. Bo sprawiedliwości nie ma, jest tylko zapis w prawie. Można mnie uznać, za hipokrytę itd., ale za kogo uznać osobę która rości sobie prawo do określania jedynie słusznej postawy?


Pytasz czym to się różni od zabicia Trockiego. Zabicie Trockiego było zgodne z prawem ZSRR. Dostał wyrok śmierci i go zaocznie wykonano. Natomiast oddzielną kwestią jest czy było to sprawiedliwe. No właśnie jak to było z tym Osamą? Czy on przypadkiem nie dostał zaocznego wyroku śmierci (wanted dead or alive?)


Ty możesz oczywiście uznawać, że do Osamy najpierw trzeba było wysłać listem poleconym wezwanie do sądu za domniemanie zamordowania kilku tysięcy osób, a po całej procedurze niestawiennictwa trzeba było go schwytać rękoma pakistański policjantów, potem przekazać w ręce pakistańskiej jurysdykcji, następnie wystąpić o ekstradycje Osamy. Być może w tym procesie o ekstradycje pierwszeństwo by miała Arabia Saudyjska jako kraj w którym Osama ma obywatelstwo i tam byłby najpierw sądzony. Potem należałoby wszcząć proces o podpisanie umowy o ekstradycji z Arabią Saudyjską, a potem dopiero wszcząć proces o ekstradycję samego Osamy. Coś czuje, że Osama prędzej by zginął śmiercią naturalną w wygodnym więzieniu lub po prostu na wolności, niż zobaczył stryczek.


Podajesz przykład Eichmanna, w którym stać było Żydów na pojmanie go w Argentynie i wytoczenie mu procesu w Izraelu.  To świetny przykład, gdyż Eichamann nikomu nie zagrażał będąc sobie w tej Argentynie. Było już dawno po II wojnie światowej i wpływ Eichmanna na cokolwiek był żaden. Przypomnij jednak jak Żydzi wytaczali procesy organizatorom zamachów na olimpiadzie w Monachium? Pomijając już kinową fantazję ekranizacji tego wymierzania sprawiedliwości to trudno tam znaleźć jakieś sądowe postępowania.


Powiedz jaki sąd byłby sprawiedliwy i uczciwy, gdyby Osamę przetransportowano do USA. Dlaczego miano by go sądzić na gruncie prawa amerykańskiego? Dlaczego by w ławie przysięgłych zasiadali tylko amerykanie? Dlaczego by do ławy przysięgłych nie zaprosić jego kumpli z jaskiń – w końcu na tym też i polega sądzenie.  Gdzie tutaj widzisz miejsce na uczciwość?


Można jeszcze pójść w libertariański sąd. Wbić totem Rothbarda w ziemię i wokół niego zebrać sąd arbitrażowy złożony ze społeczności świata, która była dotknięta terroryzmem, poszukać rozjemców i trzymając się za ręce wydać wyrok. Ale najpierw trzeba by było zebrać sąd i ustanowić czy w ogóle go próbować pojmać.


Oczywiście można uważać, że ustanowienie pokazowej szopki jest konieczne i ma coś wspólnego z uczciwym procesem. Dla tej szopki jesteś w stanie Cyniku9 zaryzykować życie żołnierzy, życie obywateli całego świata, gdyż szopka potrzebuje czasu.


Odrzucasz argument o szopce Norymbergii. No cóż, bardzo łatwo robić procesy, gdy kraj skapitulował i oskarżeni nie mają na nic wpływu. Nie mówię, że Norymbergi nie trzeba było organizować, ale znajmy miarę, proporcje i sytuacje. Dla Polaków jednak efekt szopki z Norymbergii; ten „sprawiedliwy proces według reguł prawa” się ciągnął i ciągnąć będzie przez dziesięciolecia z nierozliczonymi zbrodniami sowieckimi. Z planową dekapitacją narodu. Dziś każdy wie o Holocauście, a nikt na świecie nie kojarzy masowego i planowanego wywozu Polaków da łagrów na Sybir na pewną śmierć. Miliony ginęły w przemyśle wytępiania narodowości polskiej jak i bałtów w liczbach porównywalnych lub przekraczających Holocaust, ale tego nigdzie nie podniesiono. Nawet Katyń, o którym alianci doskonale wiedzieli z Enigmy cicho przypisano Niemcom. My do dziś musimy walczyć z brakiem świadomości tych mordów. Oto efekt pokazowej szopki, w której skazano kilkudziesięciu, ustanowiono nowe prawa, które zastosowano wstecz i celowo przemilczano wszystko inne.


Żądasz sprawiedliwości? Nie ma sprawiedliwości na tym świecie, bo każdy ma swoją. Przynajmniej przy Osamie bin Ladenie oszczędzono nam tej hipokryzji, gdyż talibowie mieli by wyrobione zdanie na temat uczciwości linczu w oprawach nie ich prawa.


Nie oznacza to jednak, że jestem za zniesieniem sądownictwa, ale też i trzeba zrozumieć jego rolę. Sądzić można, jak sytuacja na to pozwala. Na wojnie, a wojna pomiędzy Al-Quidą a USA jest faktem, jurysdykcja sądowa jest na drugim planie. Patton nie pędził przed swoimi oddziałami frontowymi zastępy sądowe i nie czekał na sądowe zezwolenia na oddanie ognia. Oczywiście można się śmiać z Patriot Act, można utyskiwać nad śledzeniem i możliwością posądzenia każdego o terroryzm. Można również wytykać, że nie ma czegoś takiego jak stan wojny z bliżej niezidentyfikowaną grupą osób. I ja również uznaję te regulacje za w pewnym sensie niesprawiedliwe i idące za daleko. Widzę duże zagrożenie na przyszłość, które generuje to nowe prawo. Jednak nie potrafię przejść obojętnie wobec faktu, że w ostatniej dekadzie nie było praktycznie żadnego poważnego ataku terrorystycznego w USA, a biorąc pod uwagę przeszłość jest to pewne osiągnięcie.


Może spojrzysz na Libię? Tam to dopiero się wyprawia i to zgodnie z regułami prawa do których się tak odwołujesz. Libia, atak na państwo które nie zaatakowało żadnego europejskiego kraju, przykrywka pod akcją humanitarną (Korea Płn, Syria, Kambodża etc to gips?). Ustalenie prawa o zakazie lotów, a bombardowanie celów naziemnych. Bombardowanie celów naziemnych a zabicie syna Kadaffiego. I wszystko w obrębie prawa. No chwila.. Jak to się ma do zabicia terrorysty, który sam się do organizowania ataków terrorystycznych przyznawał i nawoływał do dalszej walki, gdzie celem są niewierni?


Zatem czy zabicie Osamy było sprawiedliwe. Czy Osama spotkał się z obliczem, jak to mówisz sprawiedliwości? Moim zdaniem tak. A czy zgodne z prawem? Cynik9… za chwile będziesz miał w mediach 100 prawników w togach kiwających głowami i potwierdzających, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem. I co z tego? Czy wtedy uznasz że wszystko było ok., czy jednak będziesz naciskał, że trzeba było urządzić pokazówkę w Waszyngtonie. W imię czego? Prawa czy sprawiedliwości?


Kończę również cytatem Schillera




The voice of the majority is no proof of justice.



Ku rozwadze i zauważeniu różnicy. W państwie jeżeli prawo nie zgadza się z poczuciem sprawiedliwości większości, to się je zmienia, choć wcale to nie oznacza, że każdy będzie się z tą sprawiedliwością identyfikował. Jeżeli takiego prawa zmienić jednak nie można i tkwi ono w opozycji do większości ludzi, wtedy mówi się o totalitaryźmie. Tym też się i różniły zbrodnie stalinowskie, od egzekucji Osamy.


Oczywiście można mnie sądzić o totalitaryzm czy nawet faszyzm. Jednak z otwartą przyłbicą mówię. Sprawiedliwości stało się za dość.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=UfoDh1XL2wo]

środa, 4 maja 2011

Osama bin Laden – teoria antyspiskowa

Z reguły staram się nie pisać o wszystkim, gdyż pisząc o wszystkim udowadniałbym, że nie znam się na niczym. Tym bardziej nie piszę o spiskach politycznych, gdyż uważam takie rozważania za dziecinną zabawę, w której dziecko uzurpuje sobie wiedzę o tajemnicach tego świata na podstawie wybiórczych przesłanek. Przecież jest oczywistym i każdy o tym wie.  Smoleńsk – zamach, Pearl Harbour - zimna prowokacja Roosvelta, Roslynn – UFO, Wrzesień 2001 – zamach CIA, Lądowanie na księżycu – mistyfikacja, RFID – zniewolenie świata przez NWO itd. Itp.


Dziś jednak pobawię się w dziecko i napiszę dziecinnie naiwny wpis. Tak dla zabawy – w końcu człowiek nie może być zawsze śmiertelnie poważny.


Dziś napiszę że Osama bin Laden zginął w wyniku uderzenia w jego głowę z dużą prędkością dwóch pocisków karabinowych! A napiszę to z racji wysypu denialistycznych wpisów w blogosferze negujących zabicie Osamy w zeszły piątek.


Ja wiem… Zostałem już kiedyś prześmiewczo określony, że wierzę w spiski, ale tylko w te oficjalnie potwierdzone przez rząd. Napiszę dlaczego wierze, że Osama zginął z rąk navy seals. Wierzę dlatego ponieważ – i tu czuje prześmiewcze parsknięcie śmiechem przez denialistów – ponieważ powiedział o tym Barack Obama – prezydent USA.


Dla porządku rozpiszmy wątki w punktach.


- Obama ogłosił osobiście i publicznie, że Osama Bin Laden został zamordowany z jego rozkazu w zeszły weekend. Prezydent w USA jest najcięższa artylerią do ogłaszania narodowi ważnych wydarzeń. Jeżeli zrobił to w tak klarowny sposób, to oznacza, że bierze na siebie pełną odpowiedzialność za prawdziwość tej informacji. Tu nie chodzi o jakieś plamki na sukience Moniki Levinski. Sprawa zabicia Osamy bin Ladena była najwyższym priorytetem dla USA i powodem dla którego wszczęto przez USA jak i koalicjantów wojnę w Afganistanie. Gdyby chciano skłamać, to wydano by oświadczenie przez jakiegoś generała, żeby prezydent miał w razie czego kozła ofiarnego i możliwość wycofania się w razie wpadki. Tak nie zrobiono.


- Dlaczego zabito, a nie pojmano żywcem? Z prostego powodu. Osama bin Laden musiałby być sądzony w Pakistanie gdzie o wyrok skazujący na śmierć bardzo trudno, a o uwolnienie i zamachy bardzo łatwo. Co zrobić z żywym bin Ladenem? Przetransportować go do USA? Guantanamo? I potem co? Proces? Mógł spokojnie jeszcze dostać dożywocie. Zresztą już widzę falę szantażu i żądań uwolnienia Osamy pod groźbą wybuchów w głównych miastach USA czy napadów na amerykańskie ambasady. Będąc prezydentem trzeba podejmować decyzje. Decyzja a priori o zabiciu go podczas akcji była najbardziej pragmatyczna.


- Dlaczego tak szybko rozpuszczono go w wodzie? A co mieli zrobić? Pogrzebać go w ziemi tworząc nową Mekkę dla fundamentalistów? Niech się zbierają teraz nad brzegiem Oceanu Indyjskiego – będą mieć przynajmniej o wiele luźniej, niż wokół czarnego kamienia w Mekkce. A dlaczego szybko? Oczywiście muzułmański zwyczaj o chowaniu w 24 godzinach po śmierci jest pewna przykrywką, ale też i nie ma specjalnego powodu, żeby po zbadaniu, ofotografowaniu i pobraniu próbek ciała magazynować gnijącego Osamę. Temat załatwiony szybko i nie wywołuje dodatkowej dyskusji medialnej co robić z ciałem. A nóż jeszcze Arabia Saudyjska by się o nie upomniała.


- Dlaczego nie publikują żadnych zdjęć? W sumie nie wiemy czy jest co publikować. Skoro dostał dwa razy w głowę to i głowy może nie być. Widok zmasakrowanego ciała Osamy byłby zresztą czerwoną płachtą na szaleńców gotowych w przypływie chorych emocji rozrywać się w każdym wielkim mieście. Znowu – będąc prezydentem – musisz podejmować decyzje, których reperkusje będą spływać na Ciebie. Osobiście pewnie bym też nie publikował zdjęć zwiększających ryzyko zamachów, nawet jeżeli miało by powstać 1000 teorii spiskowych wokół zamachu. Bin Laden to nie Che za którego w tamtych czasie nikt nie chciał umierać w akcie zemsty. Nawet za synów Hussajna ludzie by się nie rozrywali na ulicy. Ale za Osamę?


- Zdjęcia opublikują, ale muszą mieć czas na spreparowanie dowodów post factum! Równie dobrze mogli spreparować super dowody ante factum nie narażając się na jakiekolwiek zarzuty o mistyfikacje. W końcu jeżeli Osamy bin Ladena w ogóle nie było w tej willi i wcale nie mieli nadziei go tam znaleźć, to przecież przy dzisiejszej technice mogliby cały film nakręcić.


- Informacja o zabiciu Osamy była podana po to, żeby z poczuciem sukcesu móc wycofać się z Afganistanu, gdyż amerykański budżet bankrutuje. Niewątpliwie jest to argument, ale on kłóci się z inną teorią, że amerykańskim rządem rządzi przemysł zbrojeniowy – jak rozumiem ta druga teoria automatycznie upada? Poza tym gdyby tak było, to prezydent Bush mógłby już dawno „uśmiercić Osamę”. Była okazja, żeby zrobić to w kontekście wyborów o reelekcję, była okazja, żeby zrobić prezent McCainowi. Jednak tego nie zrobiono. Mięczak?


- Spisek spisek spisek. Spisek jest z reguły możliwy kiedy bierze w nim udział bardzo ograniczona liczba osób. W tym przypadku wszystkich zainteresowanych jest de facto masa. W wojsku muszą widzieć który odział sił specjalnych brał udział w akcji. W administracji są wkręceni to praktycznie wszyscy na górze, generałowie i wiceprezydent Clinton. Wszyscy musieliby brać udział w zbiorowym i świadomym kłamstwie. Istnieje małe prawdopodobieństwo, żeby wraz z upływem czasu nikt nie puścił pary. Nie wspominając już, że w amerykańskiej plutokracji jednak się ci prezydenci zmieniają i każdy inny od Obamy generował by ryzyko ujawnienia mistyfikacji konkurencyjnej partii politycznej. Pamiętacie gonienie za „układem” w Polsce. W USA miałoby być inaczej, gdyby była ku temu tak ewidentna szansa? Aha.


- Osama bin Laden umarł w grudniu 2001 roku na niewydolność nerek, gdyż po zamachu nie miał możliwości robienia sobie dializ. Litości. Jeżeli Osama rzeczywiście wymagał dializy to czy rzeczywiście myślicie, że osoba która zorganizowała szereg skomplikowanych zamachów za miliony dolarów nie potrafiła sobie zorganizować aparatury do domowej dializy? To nie jest taki rocket science, żeby robić to w przy-uniwersyteckich szpitalach w USA.


- To jest niemożliwe, żeby Osama ukrywał się w tak wielkiej willi, a nie w jaskini. Rzeczywiście. Gdyby amerykanie chcieli skłamać na temat zabicia Osamy, to znacznie łatwiej by było kłamać, gdyby spreparowano zamach w jakiejś jaskini, a sam Osama „zginął by w walce od wybuchu granatu”. Ale „zginął w domu od kul karabinowych”. No jakież te służby amerykańskie są głupie, że dali się tak łatwo podejść pod spiskowe teorie.


- Pakistański rząd nic nie wiedział o akcji! No właśnie. Czyż nie wygodniej byłoby zrobić tą mistyfikacje w jakiejś jaskini w kontrolowanym przez marines Afganistanie, zamiast drażnić islamski kraj posiadający broń nuklearną nielegalną akcją wojskową na ich terytorium?


- Mistyfikacja z zabiciem Osamy pojawiał się po to, żeby przyćmić beatyfikacje papieża, największego Polaka w historii Polski! Mistyfikacja z zabiciem Osamy pojawiła się po to, żeby uciąć dyskusje o zamachu w Smoleńsku! - Trudno mi tu znaleźć jakiś komentarz.


Oczywiście ja się nie znam, nie wiem „jak działa mechanizm władzy”  i jestem pożytecznym idiotą, tak jakby wszyscy wieszczący mistyfikacje zabójstwa bin Ladena codziennie pili wieczorne wino w gabinecie owalnym Obamy czy Rockefelera czy innego Bilderberga i dyskutowali o kulisach rządów tego świata. Chciałbym jednak żeby wprowadzić pewne elementy logiki do przyszłej dyskusji vel zabawy i odpowiedź na wyżej postawione wątpliwości.


Obama bardzo szeroko się w to zaangażował. Wydał rozkaz zabicia, oglądał akcje, osobiście poinformował. Jeżeli kiedykolwiek by wyszło, że Prezydent USA w tak oczywisty sposób kłamał w żywe oczy wszystkim amerykanom w tak fundamentalnej dla amerykanów i świata kwestii, to zarówno państwo USA na arenie międzynarodowej, zarówno urząd prezydenta USA w kraju, zarówno Obama i wiele pokoleń jego potomków w przyszłości okryło by się niesamowitą hańbą. Archiwa o tej mistyfikacji musiałby być utajnione na setki lat lub na wieki wieków. Zrobić to dla doraźnych i wątpliwych korzyści?


Sorry, I don’t buy it,  don’t belive this.

wtorek, 3 maja 2011

Inside Job

Od jakiegoś czasu otrzymywałem polecenia obejrzenia filmu "Inside Job". Trochę mnie przerażała wizja spędzenia prawie dwóch godzin nad filmem, ale w końcu się przemogłem i.... zawiodłem. Nie będę pisał tutaj recenzji gdyż takowa już jest, która świetnie oddaje moje odczucia po tym filmie. Na Mises.org  Jefrey Tucker pisze:



The makers of “Inside Job,” by contrast, were all over the place. They are against the boom. But they are against the bust too. They are against the bailouts. But they are against failing to bailout too. They are against housing subsidies. But they are against rationing housing too. They are against the government. But they are against private finance also. Most absurdly, they demand government controls over finance but their own film demonstrates that government is largely captured by private financial interests. They are reduced to looking for ghosts and wishing upon stars.

Co tłumaczymy jako




Twórcy filmu Inside Job, przeciwnie (wynika z kontekstu), byli wszędzie. Są przeciwko boom'owi, ale też są przeciwko pęknięciu bańki. Są przeciwko bailoutom, ale również przeciwko upadkom. Są przeciwko subsydiom dla rynku nieruchomości, ale również są przeciwko reglamentacji. Są przeciwko rządowi, ale również przeciwko prywatnym firmom finansowym. Najbardziej absurdalne jest to, że żądają rządowej kontroli finansów, ale ich film demonstruje jak rząd jest zawładnięty interesami finansów. Ograniczyli się do szukania duchów i składania życzeń do gwiazd.



Poniżej film z polskim lektorem, żeby sobie samemu wyrobić zdanie:


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=HEZL9iZf1ho]

poniedziałek, 2 maja 2011

EV - koszty

Ostatni wpis o samochodach elektrycznych wzbudził - jak się można było spodziewać - dyskusje o kosztach takiego samochodu. No to policzmy, bo zadanie mamy ułatwione, gdyż pierwsze samochody są wytestowane i mniej więcej można poznać ich właściwe osiągi. Jako że Nissan Leaf jako pierwszy wszedł do masowej produkcji policzmy na jego przykładzie.


Cena Leaf'a w USA bez żadnych dopłat wynosi 32 780 dolarów co przy obecnym kursie daje nam 86 590 PLN. Dla uproszczenia niech będzie 90 000 PLN. Załóżmy że odpowiednik spalinowy kosztuje 50 000 PLN (sądzę, że to bardzo ostrożne założenie).


Cena prądu w taryfie nocnej (bo w takiej ładujemy) 20 groszy (link, link), zużycie prądu na 100 km wg specyfikacji Leaf'a 15 kwh na 100 km


Cena benzyny 5 pln/litr, średnie spalanie 7 litrów na 100 km


Średni miesięczny przebieg 3000 km co jest myślę dla commuterów standardem.


Że akumulatory mają określoną żywotność? silnik spalinowy też, ale żeby nie faworyzować EV załóżmy że co 8 lat trzeba wymienić akumulatory na nowe - co odpowiada gwarancji Nissana - za 30 000 pln.


Wkładamy te wszystkie dane do kalkulatora i powinniśmy uzyskać skumulowane koszty użytkowania EV i spalinowca w przyszłości i ewentualną linię przecięcia symbolizującą czas w którym EV zacznie przynosić oszczędności netto w stosunku do spalinowca. I co mamy?


I mamy, że po 3 latach EV generuje nam wartość dodaną. Dla przejeżdzanych miesiecznie 2000 km mam 4 lata:



A to dopiero pierwszy model przeznaczony dla fascynatów. Z czasem jak technologia będzie się rozwijać będziemy obserwować spadek cen i wzrost pojemności akumulatorów. Już teraz taki chiński BYD, bardzo podobny do Leafa i cenowo i wyglądem ma 300 km zasięgu oraz 10 letnią gwarancje na akumulatory. Te rewelacyjne wyniki zostały niedawno potwierdzone w praktyce i całkiem nieprzypadkowo w tą spółkę wszedł kapitałowo Warren Buffet.


 


Jacek ma jednak wątpliowści i pisze:




Zróbmy eksperyment. Wlej do baku 10 litrów benzyny i w drogę. Tankuj tylko po 10 litrów. To będzie tak, jak gdybyś już dziś używał EV. Jak długo to wytrzymasz …??



A ja przestawię pytanie. Jak długo wytrzymasz  paliwo po 5, 6, 7 pln za litr?


Przy spalaniu 7 litrów benzyny oszczędności na kosztach zmiennych są znaczące


Dla EV 15*0,2=3 Pln; Dla spalinowca = 7*5=35 Pln. Różnica 32 pln na 100 km.


Jak długo ją wytrzymasz? Bo ja wyrobienie takiego samego nawyku jak z ładowaniem mojego telefonu komórkowego jestem sobie w stanie bardzo łatwo wyobrazić.


Oczywiście niech sobie każdy żyje i robi co chce. Ja jednak z kupnem nowego spalinowca się jeszcze parę lat wstrzymam.


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=6-zt1GgbNGs]


[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=LRiZ_Gy2mxg]

niedziela, 1 maja 2011

EV

Elektryfikacja transportu zbliża się wielkimi krokami (kołami?). Z tego też tytułu Deloitte zrobiło ciekawe badanie na temat możliwości adaptacji tej nowej technologii w różnych regionach świata. Dwa wybrane wykresy poniżej.


Na początek ile i w jakim regionie jest tak zwanych "early adopters":



Zastanawiające są te Chiny. Czyżby tam propaganda chińska wszystkimi surmami grała i obwieszała ostateczny koniec problemów z brakiem/wysoką ceną paliwa? Choć z drugiej strony trzeba oddać, że Chiny przodują w implementacji EV i wraz za implementacją pewnie rośnie świadomość.


10-15 procent potencjalnych "pierwszych nabywców" to moim zdaniem całkiem duży odsetek, tym bardziej że produkt jest stosunkowo bardzo drogi. O wiele łatwiej było być pierwszym nabywcą odtwarzacza MP3 niż EV. Skala wydatku kilka rzędów wieksza


Oczekiwania co do zasięgu. Mimo, że typowo jeździmy nie więcej niż 80 kilometrów dziennie wszyscy mają oczekiwania znacznie wykraczające poza codzienne potrzeby. 480 kilometrów to w wielu krajach Europy wystarczająca odległość żeby wyjechać za granice kraju. Na takie odległości nie ma sensu kupować oczywiście EV, ponieważ cena pakietu akumulatorów znacznie przewyższała by korzyść w postaci jednorazowej jazdy na wakacje. Od takich odległości są spalinochody, albo pociągi.


Niestety do implementacji EV potrzebna jest infrastruktura. Jeżeli ma się dom z garażem to nie ma specjalnego problemu. Wystarczy zamontować siłę w garażu (coś jak instalacja do podłączenia kuchenki elektrycznej w kuchni) i już.


Problem pojawia się gdy potencjalny użytkownik EV mieszka w dużym mieście w mieszkaniu bez garażu - a takich jest najwięcej. Wtedy musi polegać na ulicznych słupach doładowczych. Nie ma z tym żadnego problemu w krajach zachodnich, gdzie widać jak coraz gęściej pojawiają się owe urządzenia. W Polsce jednak jest z tym kłopot. Słupek trochę kosztuje i nie jest idioto-odporny. Pierwszy zamontowany słupek w Katowicach ponoć już pierwszej nocy był zdewastowany przez miejscowych lumpów. Niestety o wiele łatwiej wdraża się tego typu nowe technologie w krajach o wysokiej kulturze społecznej. W Norwegii mało kto zamyka dom, w Szwecji samochód, a w Japonii nie ma nawet w słowniku słowa "szabrownik". W Polsce jeszcze jest ciężko, ale jakieś postępy są. Pamiętam początkowo mało ludzi dawało wiarę, że parkometry przetrwają na polskich ulicach, a jednak jakoś się trzymają.


Niestety w naszej Unii Europejskiej, w odróżnieniu od USA, ciągle nie ma ustanowionych standardów wtyczek do EV co znacznie utrudnia implementacje punktów doładowczych na szeroką skalę. Ale taki to już urok tej nasze Unii. Ogórki mamy proste tak jak w dyrektywie zapisano; banany są odpowiednio krzywe, a ślimak jest rybą, ale czasu na określenie standardu wtyczkowego nie ma.


**********************

[Youtube:http://www.youtube.com/watch?v=qWCEOmG0-b4]

[Youtube:http://www.youtube.com/watch?v=Jj51g54xg4o]

Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...