środa, 31 grudnia 2008

Ołówki, pieniądze, giełda i bogactwo.

Myślę, że wielu z Was spotkało się z takim stwierdzeniem jak – „na giełdzie wyparowało 650 mld złotych !”; „z funduszy emerytalnych znikło  30 mld złotych !”. Jest to stwierdzenie o tyle wprowadzające w błąd, co nieprawdziwe. Jeżeli na chwile się zastanowimy, to urośnie w nas pytanie „jak do diaska pieniądze mogły zniknąć?”. Skoro znikły to logiczne jest następne pytanie „Jak pieniądze mogły się na giełdzie pojawić?”. Należy sobie zapamiętać, że pieniądze mogą znikać lub powstawać z niczego, tylko w systemie bankowym, poprzez zwiększoną akcję kredytową lub destrukcję kredytu. Zdania o wyparowywaniu, znikaniu, to kolejny przykład jak nasze media mogą zakręcić w głowach, doprowadzając wielu do stanu machanie ręką na to wszystko. Powinniśmy jednak być żywo zainteresowani, jak nasza emerytura jest zainwestowana i co oznacza „bogactwo” zgromadzone w naszym OFE, czy portfelu akcji na giełdzie.


Jak działa giełda?


Wyobraźmy sobie giełdę składającą się za 10 uczestników, każdy posiada 10 ołówków, który może wymienić za 1 złoty każdy. Dodatkowo każdy posiada w kieszeni 10 złotych. Jakie mają zgromadzone bogactwo uczestnicy rynku? Łatwo policzyć.


10 uczestników * 10 Pln = 100 gotówka + 10 uczestników * 10 ołówków * 1 Pln (cena ołówka) = 100 Pln w ołówkach = 200 Pln


Pytanie.. skąd się bierze cena ołówka? Cena jest ustalona poprzez ostatnią wykonaną transakcje, czyli ostatni ktoś, wymienił ołówki za pieniądze w cenie 1 Pln. Tak długo jak uczestnicy będą wymieniać, każdy ołówek za 1 Pln ich „bogactwo” nie ulegnie zmianie (ceteris paribus). Nic się nie zmieni, jak ktoś sprzeda wszystkie ołówki i otrzyma dodatkowe 10 Pln, bo kupiec tych ołówków będzie miał zamiast 10 Pln w gotówce + 10 Pln w ołówkach, 20 Pln w ołówkach, a sprzedawca 20 Pln w gotówce. Razem wszyscy mają ciągle 200 Pln majątku.


Co się jednak stanie, gdy z pewnych względów uczestnicy rynku będą chcieli wymieniać ołówki nie za 1 Pln, ale za 1,1 Pln lub 1,5? Ich „bogactwo” wzrośnie. Ciągle będzie istniało w obiegu 100 Pln w gotówce, ale ich ołówki będą wyceniane na 150 pln. Łączna ilość „bogactwa” to 250 PLN. A co się stanie jeżeli uczestnicy giełdy dojdą do przekonania, że wartość ołówków będzie ciągle rosnąć i należy kupować teraz, bo taniej już nie będzie? Cena podskoczy do 3 Pln za ołówek. Sprzedawcy coraz mniej chętnie będą sprzedawać ołówki, a kupujący coraz bardziej ich pożądają... te emocje oczywiście reguluje odpowiednio wysoka cena. Co się stało z „bogactwem”? Wzrosło do 400 Pln. (100 Pln w gotówce i 300 Pln w ołówkach). Zauważmy, że do tego wzrostu wcale nie był potrzebny jakiś wzrost ilości pieniędzy, czy wzrost ilości ołówków. Przy takiej samej ilości pieniądza i ołówków ich majątek może być warty 1000 Pln i 110 Pln, ale ciągle to będzie 100 Pln Gotówki i 100 ołówków.


Jak z poziomu 1000 pln wartość „bogactwa” spada do 110 pln to nie oznacza to że pieniądze wyparowały, czy znikły. Oznacza to jedynie, że ołówki są postrzegana jako mniej wartościowe.


I tak samo jest z giełdami akcji. Paradoksalnie nie ma tam w ogóle pieniędzy. Na giełdzie handluje się akcjami, a pieniądze pełnią tylko rolę pośrednika. Akcja to prawo do majątku, czyli prawie to samo co ołówek


Jeżeli na rachunku maklerskim mam zapis że posiadam 10 000 akcji orlenu po 30 złoty każda, to nie oznacza, że mam 300 tysięcy złotych. Oznacza to jedynie że posiadam 10 000 akcji orlenu. To samo z funduszami inwestycyjnymi lub funduszami emerytalnymi. Emeryci nie zbierają w nich pieniędzy, tylko jednostki uczestnictwa, które to jednostki są prawem do majątku funduszu, a w funduszu, nie ma - jak nazwa wskazuje - żadnych funduszy, tylko akcje czy obligacje państwowe. Pieniędzy nie ma już dawno, ponieważ zostały wymienione właśnie na obligacje. Czyli w funduszu, zamiast funduszy, jest zobowiązanie państwowe.


ZUS to nic innego jak pompa ssąco-tłącząca z bardzo dużymi przeciekami. Wysysa pieniądze z przyszłych emerytów i daje je obecnym. Gdyby ZUS był prywatny to wystarczyłby do tego jeden komputer; państwowy potrzebuje marmurowych pałaców.


Jednak ile jeszcze ludzi myśli, że jak OFE straciło, to okradziono ich z ich własnych pieniędzy. Gdyby emeryt samodzielnie kupował akcje, ziemie, czy złoto na starość, to by dokładnie wiedział kiedy go okradziono; a tak myśli że zbiera pieniądze w OFE.


Można powiedzieć, ze się czepiam; że jak piszą o wyparowywaniu pieniędzy to właśnie myślą o spadku wartości. Jednak bardzo łatwo możemy wpaść w pułapkę myślenia o bogactwie jako o wzroście wartości wyrażonej w pieniądzu. Bogactwo to fabryki, ziemia, domy, infrastruktura, realne dobra i know how  (tak tak... IT to nic innego jak know how).


W USA wszyscy byli zadowoleni z wzrostu "bogactwa amerykanów", ponieważ wartość ich majątku rosła jak na drożdżach... Domy urosły w cenie czterokrotnie; PKB, za sprawą usług również rósł. PKB oparte na usługach to ciekawa sprawa... Jak znajdzie się dwóch czyścibutów gotowych wyczyścić sobie nawzajem buty za 100 mld złotych to nasze PKB o wzrośnie o 200 000 mld.


Dziś „bogactwo” wyparowuje, ale właśnie!!! Co wyparowuje? Nadmiernie nadmuchane ceny.


Ceny domów maleją, ale czy dzięki temu jest ich mniej? Usługi maleją, ale jakie... czy rzeczywiście za taką cenę jest potrzebny manicurie. Czy założenie szafki rzeczywiście jest warte 500 dolarów?


A czy nie jest przypadkiem tak, że nic nie wyparowuje? To co było, to iluzja, magia cyferek z magicznej różdżki jaką jest prasa drukarska i dług.


Bańkę na ołówkach i pieniądzu towarowym trudno nadmuchać. Zdarzały się w przeszłości szały zakupów na cebulki holenderskich tulipanów, ale głupcy byli szybko karceni przez szybkie urealnienie cen. A dziś? Stworzyć bańkę, nadmuchaną przez sztucznie obniżanie ceny pieniądza i ogromne jego produkowanie prosto z powietrza jest prosto. Wystarczy jeden podpis.


Także było to bogactwo, czy go nie było?


Nowy rok zapowiada się ciekawie. Trzeba zawsze mieć przygotowany popcorn, bo nigdy nie wiadomo kiedy nastąpi drugi 15 września 2008. Jedno wydaje się pewne... to co było to przygrywka... real problems in real economy dopiero przed nami.


Kryzys jednak to nie żaden dramat. Wojny, totalitaryzm, zamordyzm, ludobójstwa... to są tragedie.


Dramatem jest jednak przeżyć kryzys i go nie zrozumieć.


wtorek, 30 grudnia 2008

piątek, 26 grudnia 2008

Bombki, choinki, czyli stymulowanie popytu

Dziś będzie świątecznie.


W radio usłyszałem ostatnio dość luźną rozmowę na temat bombek choinkowych i samych choinek. Redaktorzy doszli do wniosku, że skoro im się zbiją bombki, to jednocześnie walczą z kryzysem. Przecież wiadomo, że będą musieli kupić nowe, czyli będzie to dobre dla naszego PKB, bo będzie popyt na nowe towary jakimi są bombki. Idąc dalej, doszli do wniosku, że lepiej jest kupować żywe choinki, zamiast mieć w domu sztuczną, bo przez ciągłe kupowanie choinek stymulują popyt… Ot taka luźna rozmowa w radio, pół żartem, pół serio. To co jednak dla tych redaktorów było żartem (choć kto tam ich wie..) to dla słuchaczy mogło być przekazem ukierunkowującym ich postrzeganie polityki, gospodarki i tego co to właściwie jest PKB. Ludzie rzadko się zastanawiają nad wiadomościami i nie poddają krytyce tego co się mówi w TV, radio czy prasie… Mówią, piszą to pewnie tak jest.


Jasnym jest że bicie bombek nie przynosi żadnego dobrobytu… gdyby tak było, to byśmy mieli przedsiębiorstwa, które profesjonalnie i masowo biły by bombki i przedsiębiorstwa, które by je produkowały. Gdyby 10 procent populacji oddelegować do produkcji żywności, a reszta by się zajmowała biciem i produkcją bombek to nawet byśmy mogli otrzymywać wzrost PKB rok do roku (większa wydajność w biciu, jakaś nowa technologia produkcji). Tylko co z tego?


Przypominają mi się opinie, że kampania wyborcza to dobry okres dla gospodarki, ponieważ tylu ludzi znajduje zatrudnienie przy produkcji plakatów, podkładek pod plakaty, rozwieszaniu ich… Nic tylko niech kampania trwa cały czas i wszyscy rozwieszajmy plakaty gdzie się da. I pewnie PKB wzrośnie z tego tytułu.


Wątek PKB rozwinę w przyszłym roku, gdyż jest to wskaźnik tak bzdurny, że nawet jak przejdzie tornado nad Nowym Orleanem, to może być to dobre dla „gospodarki”.


*************************************************


Zamierzam przenieść tą stronę na inny adres… Tutaj, jak się okazuje nie jestem właścicielem swojego adresu, dlatego też przenoszę się na płatną domenę. Co mnie zaskoczyło, to to że musze jeszcze wynająć jakiś serwer… W związku w kosztami, zamierzam umieścić to jakieś reklamy. Nie będzie świecącego Las Vegas, ale mimo wszystko strona na pewno straci wiele z elegancji..


Uczę się teraz tej zupełnie dla mnie obcej terminologii. Serwery, domeny, hostingi transfery…. Nic na razie nie rozumiem, ale mam nadzieje, że od nowego roku wystartuje pod nowym adresem. BTW… czy ktoś się orientuje, czy jak będą dwie strony z taką sama treścią, to Google zidentyfikuje jedną z nich – pewną tę nowszą – jako plagiat i ją zignoruje??


W związku z przeprowadzką strona może nie działać nawet przez kilka dni i w ogóle różne cuda mogą się dziać.

sobota, 20 grudnia 2008

TARP złamany, kradzież na wierzycielach GM

Co jest kradzieżą, a co nie? Jak by się tak nagle i znienacka stało, że w niedziele w południe, 100 000 urzędników skarbowych w majestacie prawa wyrwało emerytkom idącym do kościoła torebki, to wszyscy by krzyknęli: skandal, złodzieje, kradzież… Jednak, nikt nie zauważy, że kradzież jest również wtedy, gdy decyzją administracyjną rząd udziela bankrutowi pożyczki. I nie chodzi mi o kradzieży dokonanej na podatniku… nie, to jest za proste J

Okradzeni są również wierzyciele General Motors. Jak donosi nam Los Angeles Times, pożyczka udzielona GM I Chryslerowi w wysokości 13,4 mld usd, będzie wyjątkowa:




debt to the government would be senior to all other debt.



Czyli mówiąc krótko, jak się GM zawali to najpierw pieniądze wrócą  z powrotem do Paulsona. Co ciekawe, pożyczka jest udzielana dlatego, żeby mieć czas na przygotowanie planów bankructwa (sic !). Halo… czy wszyscy pamiętają, jak kilka miesięcy temu Wagoner i Nardelli zapewniali, że bankruptcy is not an option ? Nagle jednak się stało, że bankructwo jest bardzo prawdopodobne, czy wręcz nieuniknione, no i muszą to zaplanować… ale to będzie kosztowało. Dokładnie 13.4 mld usd. Jest jasne, że taka kwota jest przeznaczona na opłacenie bieżących wymagalnych długów. Za 3 miesiące nie będzie po niej śladu i wrócimy do tematu. Skoro tak, to w interesie wierzycieli GM i Chryslera (a wiec tym, co pożyczyli im wcześniej pieniądze) jest natychmiastowe bankructwo tej dwójki. Sprawa jest prosta.. im wcześniej GM zbankrutuje, tym więcej będzie miało majątku do podziału dla obecnych wierzycieli. Dlatego też wierzyciele, jak widzą że pomimo monitów o płatność, firma im nie płaci, to czem prędzej składają wniosek o upadłość dłużnika. Mają oddać wymagalny dług i kropka, jak nie, to sprzedać ich majątek i oddać wierzycielom, to co się należy.


Przykład: Firma ma długów na 300 $ a majątku na 200 $ (-100$ to kapitał własny KW). Wierzyciele wiedzą że jak firma zbankrutuje to otrzymają z powrotem maksymalnie tylko 200, a nie swoje 300. Dla kogoś koc będzie po prostu za krótki. Kolejność, komu pierwszemu i ile jest wypłacane jest ustalona w prawie upadłościowym. I teraz. Firma przestaje płacić swoje wymagalne długi i wierzyciele już się szykują z wnioskiem o upadłość. I nagle przychodzi czarodziej Bush ze swoją różdżką i daje GM 50 $ pod warunkiem, że jak przyjdzie co do czego, to pierwszy otrzyma z powrotem swoje 50 $ (senior debt). Teraz Aktywa wynoszą 250 a dług 350 (KW ciągle minus 100). Pozornie sytuacja opanowana… ale problemy tej firmy nie wzięły się z niczego… firma po 3 miesiącach zanotowała stratę 50 $... co się stało? Aktywa wynoszą znowu 200, długi 350 a kapitał własny minus 150. I najważniejsze….. Firma musi zwrócić 50 do rządu. Jest jasne że nie ma z czego, bo wszystko wydała na spłatę długów… dlatego żeby to zrobić musi zbankrutować i zaprzestać działalności. Następuje sprzedaż majątku… żeby zaspokoić rząd GM sprzedaje 10 fabryk i spłaca swój dług… I teraz. Aktywa wynoszą 150 $ długi wynoszą 300 $ a kapitał własny minus 150. Czyli dla wierzycieli pozostaje do podziału nie, jak przed pożyczką rządu 200, ale 150.


Oczywiście w normalnej sytuacji, firma zbankrutowałaby wcześniej na wniosek, jak nie samej firmy, to swoich wierzycieli, ale dostała ekstra pieniądze i mogła pospłacać wszystkie wymagalne zobowiązania.. jak nie ma wymagalnych zobowiązań, to nie ma uzasadnienia dla wniosku o upadłość. Innymi słowy wierzyciele mogli mieć 200, ale będą mieć 150.


Pytanie co widać, a czego nie widać Bastiata pozostaje ciągle aktualne. Czasami tylko potrzeba ołówka i kartki papieru.

wtorek, 16 grudnia 2008

Opcja zagłady

Na początek artykuł z Gazety.

Mam nadzieje, że wszyscy pamiętają biadania eksporterów z przed 5 miesięcy. Płacze były na zbyt niskim kursem Euro. Wraz ze spadającym kursem euro, ich przychody denominowane rzecz jasna w Euro, były coraz mniej warte w złotówkach. Zasada jest prosta.. skoro mam przychody w Euro a koszty w złotówkach to chce mieć jak najsilniejsze Euro względem złotówki.  Lamenty były przedstawiane rządowi, że przecież trzeba coś z tym zrobić.. tak dalej być nie może! Pobankrutują nam całe branże eksportowe! Jednak co bardziej roztropni, nieśmiało sygnalizowali, że przecież problem ryzyka kursowego jest stary jak świat i że są możliwości zabezpieczania się przed tym ryzykiem.


Takim zabezpieczeniem są instrumenty pochodne na rynku walutowym. Instrument pochodny to prosto mówiąc zakład. W przypadku rynku walutowego to zakład  o wartość kursu danej waluty. Jeżeli założyłem się że za 3 miesiące Euro wzrośnie i rzeczywiście wzrosło to ja wygrywam, a osoba, która się ze mną założyła przegrywa. Oczywiście to, ile ja wygrywam, a ile ktoś przegrywa jest odzwierciedlone w odpowiedniej ilości pieniędzy.


Jednym z instrumentów pochodnych jest opcja. Rozróżniamy dwa rodzaje opcji.. opcje kupna (call) i opcje sprzedaży (put). Rozróżniamy też dwie pozycje jakie można zająć; pozycje krótką (short) lub długą (long), lub inaczej można sprzedać (wystawić) opcje i można ją kupić. Na początku może to brzmieć skomplikowanie, ale w gruncie rzeczy sprowadza się to wszystko do prostego zakładu... ktoś twierdzi że wzrośnie, a ktoś twierdzi, że spadnie.


Zajęcie pozycji krótkiej, czyli sprzedanie opcji, obliguje sprzedawcę do wykonania transakcji w terminie wygaśnięcia, jeżeli kupujący opcji sobie tego zażyczy. Posiadacz opcji ma więc prawo do wykonania transakcji, a sprzedawca obowiązek wykonania transakcji. Widzimy tu pewną asymetrię... tą asymetrię wyrównuje cena opcji, jako dostaje sprzedający opcję od kupującego. Zobaczmy jednak na wykresach, jak to wygląda.



1)    Sprzedaje opcje - pozycja short


a.     Sprzedaje opcje kupna (call) 10 000 Euro po 3 Pln

call-short

Jestem sprzedawcą opcji i od razu otrzymuje za to premię, która stanowi cenę opcji. Dla sprzedawcy opcji to jest jedyny i maksymalny dochód. Nabywca opcji zapłacił mi za prawo wykonania transakcji, czyli kupienia ode mnie 10 000 Euro w przyszłości (w dacie wygaśnięcia opcji) za 3 złote za Euro. Jest oczywiste, że jeżeli w dacie wygaśnięcia opcji Euro będzie kosztowało 2,5 PLN to nabywać mojej opcji nie skorzysta ze swojego prawa i kupi na rynku (w banku, kantorze) to Euro a nie u mnie za 3 PLN. Jeżeli jednak Euro wzrośnie i będzie kosztowało 4 złote, to nabywca opcji z pewnością wykorzysta swoje prawo do kupienia ode mnie za 3 PLN. Ja, żeby spełnić tą transakcje musze kupić Euro na rynku za 4 PLN i sprzedać nabywcy mojej opcji za 3 PLN. Jak łatwo policzyć stracę na tym 10 000 PLN (4*10 000 PLN - 3* 10 000 PLN). Jednak nabywca opcji zapłacił mi najpierw za swoje prawo powiedzmy 1000 PLN (cena opcji),  także moja ostateczna strata wynosi 9 000 PLN. Zauważmy, że moje straty mogą być nieograniczone, natomiast straty nabywcy opcji mogą wynosić co najwyżej 1000 PLN, czyli tyle ile zapłacił za opcje.



b.     Sprzedaje opcje sprzedaży (put) 10 000 Euro po 3 Pln

put-short

Tym razem również sprzedaje opcje, ale opcje sprzedaży. Nabywca takiej opcji może mi sprzedać, a ja musze kupić od niego 10 000 Euro po 3 PLN w terminie wygaśnięcia opcji. Czyli, jeżeli sprzedam taką opcje i cena euro spadnie do poziomu takiego, gdzie przekroczy próg rentowności (wynik na transakcji wymiany walut + premia) to tracę na całej transakcji. W przeciwnym przypadku zyskuje maksymalnie do wysokości ceny opcji jaką otrzymałem od kupującego.


Ok.. zobaczmy jak to wygląda od strony kupującego opcje.



2)    Kupuje opcje - pozycja long


a.     Kupuje opcje kupna (Call) 10 000 Eur po 3 Pln

long-call

Jako posiadacz opcji już na starcie jestem do tyłu, ponieważ zapłaciłem nabywcy opcji za swoje prawo wykonania transakcji. Jednak w tym przypadku mam prawo  do wykonania opcji, a nie obowiązek. Stąd jeżeli Euro wzrośnie, to na pewno wykorzystam opcje, jeżeli spadnie, to pozwolę jej wygasnąć. Zyskać mogę nieskończenie wiele, ale stracić tylko 1000 pln, czyli tyle, ile zapłaciłem za opcje.



b.     Kupuje opcje sprzedaży (put) 10 000 Eur po 3 Pln

long-put

Jak kupie opcje sprzedaży euro po 3 Pln to zyskuje na tej opcji tylko w przypadku spadku kursu Euro. Wystawca opcji zobowiązał się do kupienia ode mnie 10 000 Euro po 3 Pln. Także jeżeli mogę kupić na rynku po 2 Pln to sprzedam mu te euro po 3 Pln. Mój zysk to 9 000 pln (10 000 zysku na walucie - cena opcji jaką musiałem zapłacić).


Teraz wróćmy do przeszłości. Eksporterzy narzekali na spadające Euro. Niektórzy podpowiadali im, żeby się zabezpieczyć na rynku terminowym, czyli właśnie instrumentów pochodnych. Dziś jednak ci eksporterzy narzekają lub wręcz panikują, ze Euro wzrosło tak dużo, że ich zaangażowanie na rynku terminowych w opcjach doprowadzi ich do bankructwa. Szacuje się że straty mogą wynieść pół miliarda złotych.



Ponad stu przedsiębiorców zgłosiło Ministerstwu Gospodarki już około pół miliarda złotych strat na skutek zawarcia skomplikowanych umów struktur opcji walutowych. Problem wywołuje zaniepokojenie rządu, bo zagrożone firmy mogą upaść, co obniży wpływy podatkowe do budżetu i zwiększy bezrobocie.

Jak Euro spadało, to niedobrze. Jak Euro rośnie... jeszcze gorzej. Czasami mam wrażenie, że wszyscy siedzimy w jednej globalnej piaskownicy i bijemy się łopatkami po głowach.  Jak mogli przedsiębiorcy stracić na opcjach walutowych skoro mieli się tylko zabezpieczyć?


Jest jasne że to, co powinni zrobić to kupić opcje put na Euro (Long put) czyli przykład 2.b lub sprzedać opcje call 1.a. Ponadto powinni kupić tyle opcji, że zysk z opcji powinien równoważyć straty jakie się ma z tytułu różnic kursowych z przeliczenia eksportu na złotówki.


Innymi słowy, jeżeli Euro spada, to ich należności w Euro są mniej warte, jednak zyskują na opcjach. Opcji powinno być tyle, żeby zysk na opcjach równoważył stratę na należnościach. Jeżeli Euro rośnie, to zysk na należnościach powinien równoważyć stratę na opcjach. Obliczanie ile powinno być opcji i jakich to matematyka ze szkoły podstawowej.


Nasz wicepremier oczywiście spieszy na ratunek:



Wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak podkreślał na wczorajszej konferencji prasowej, że to zagraniczne instytucje finansowe dostarczyły produkt na polski rynek. A skoro wpakowały one w tarapaty polskie przedsiębiorstwa i banki, to mają pomóc ten problem rozwiązać. Jeśli nie będą chciały współpracować, to nie mają co liczyć na udział w przedsięwzięciach, o których decyduje rząd - prywatyzacji, doradztwie.

Wyjaśnienia mamy później:



Opcjami interesowali się głównie eksporterzy. Dzięki nim mogli zagwarantować sobie określony kurs euro, w czasie gdy traciło ono na wartości do złotego. W tym celu kupowali w bankach opcje (tzw. put). Jednak by na tym zarobić, czasem - za namową bankierów - wystawiali też inne opcje (tzw. call). To oznaczało, że gdy trend się odwróci i cena euro będzie rosła, sprzedadzą bankom wspólną walutę po ustalonej wcześniej cenie. I teraz mają z tym problem. Kryzys sprawił, że euro kosztuje coraz więcej złotych, a spółki muszą oddawać bankom euro po kursie niższym od rynkowego. Można by powiedzieć, że to, co wcześniej zaoszczędziły dzięki opcjom, teraz tracą.

I kluczowe zdanie



Sęk w tym, że często umowy dotyczące opcji były asymetryczne, czyli spółki muszą dostarczać bankom np. dwa razy więcej euro niż mają przychodów w tej walucie.

Asymetria wynikała ze większej ekspozycji w opcjach od ekspozycji w należnościach.  Jak dzieci. Czyli tracą na tym, co nie było zabezpieczaniem a czystym hazardem. I jak hazardziści powinni być traktowani. Bankrutować i uczyć się podstaw strategii opcyjnych. I wbić sobie do głowy, że inwestuje się w to, co się rozumie.

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Madoffs Bailout

Nicholas Leeson* to główna postać lat 90 w historii brytyjskiej bankowości.. Zapisał się wielkimi literami, jako osoba, która puściła z dymem najstarszy i najbardziej prestiżowy bank Anglii. Barings, który był bankiem królów angielskich, finansował wojny napoleońskie, kupno Luizjany etc. upadł przez działania jednego człowieka i ignoranctwo graniczące ze skończoną głupotą, jego przełożonych. Leeson był traderem na placówce w Singapurze. Miał uprawnienia do zawierania transakcji w imieniu klientów. Jak się okazało zawierał kontrakty również na własną rękę, ale z pieniędzy pochodzących z kont swoich klientów. Zbudował potężną piramidę finansową, która dodatkowo była w całości zbudowana z kontraktów terminowych i opcji. Tak zalewarowany portfel i to za cudze pieniądze musiał być tykającą bombą. I bomba wybuchła. Początkowe straty sięgające kilkaset milionów funtów zaczęły kaskadowo się powiększać i gdy zamknęli jego pozycje podliczono je na 827 mln ₤ co stanowi 1,4 mld usd. Co ciekawe proceder Leesona trwał kilka lat i w czasie, gdy bank wykazywał mega zyski, on miał w swoim biurku ukryte straty na 200 mln funtów. (Polecam zresztą doskonały film „rogue trader”)



Ci co śledzą co się dzieje na giełdach wiedzą po co to przypominam. Jak się okazało niejaki Pan Madoff prowadził fundusz inwestycyjny, który właśnie ujawnił dziurę, która może się wahać od 17 mld do 50 mld usd. To znaczy sam fundusz niczego nie ujawnił, tylko klienci, którzy preferując gotówkę, chcieli zamienić swoje jednostki uczestnictwa na dolary. I okazało się, że pieniędzy nie ma. Madoff sztucznie zawyżał i publikował wartość jednostek uczestnictwa, po to żeby mieć nowych klientów.. z tego co wpłacali nowi, opłacał tych co chcieli wypłacić. Klasyczna piramida finansowa tak jak u nas była swego czasu afera z WGI.


Uchwyćmy skale tej kwoty. Leeson, tracąc 36 razy mniej, położył najstarszy bank Anglii. 50 mld usd to połowa budżetu polski i ponad 8 rocznych deficytów budżetowch. Za 50 mld można kupić 250 000 domów po 200 000 dolarów każdy, a więc całą Warszawę na przykład.


Kto jest ofiarą Madoofa tego jeszcze do końca nie wiadomo… na razie liczą. Początkowa lista szczęśliwców wraz z kwotami tutaj.






Chciałoby by się zapytać, dlaczego nie urządzić bailout funduszu Madoffa? Skoro dotuje się porażki różnych banków (stosujących większą lub mniejszą piramidę finansową), za chwile zacznie się dotować fiasko General Motors, Chryslera i Forda, które również wypuszczają nowe obligacje, aby wykupić stare, to dlaczego Madoff ma pozostać bez pomocy? Wykupmy jago fundusz, bo inaczej banki, które w niego zainwestowały stracą miliardy…. Ale zaraz zaraz….. jak banki stracą miliardy to obejmie ich pomoc na mocy TARP…aaa no i wszystko jasne.. fundusz Madoff’a nie potrzebuje bezpośredniego wykupienia… Banki i tak zamienią ten trouble assets jakimi są jednostki uczestnictwa na obligacje na mocy TARP. A, że inwestowali w ten fundusz również prywatni inwestorzy, którzy nie są objęci TARP. No cóż.. sorry… są równi i równiejsi.


Tym oto sposobem legalizuje się oszustwa i kradzieże, a straty głupców przenosi na całe społeczeństwo.



*W wikipedi błędnie nazwano transakcje stelażową jako rodzaj krótkiej sprzedaży.  Stelaż polega na kombinacji pozycji długiej z krótką.

piątek, 12 grudnia 2008

Krótka retrospektywa z GM w tle


Wszystkie media trąbią o bankructwie GM to i ja nie będę oryginalny. Przypomnę tylko, że obserwacje GM prowadzę już od wpisu z 1 sierpnia.


Wtedy żadnego kryzysu nie było, nikt się nie spodziewał, że nagle coś przestanie trybić. Wszyscy oglądali igrzyska i zachwycali się nowymi stadionami i pływalniami… Piramidami dzisiejszych czasów. Jednak prawdziwe igrzyska miały się zacząć tuż po tych zakończonych w Pekinie. Wrzesień przyniósł w końcu rozstrzygnięcia i karty były powoli rzucane na stół. Co ciekawe, kto jakie ma karty, można było się dowiedzieć o wiele wcześniej… Ale panowało przeświadczenie w stylu. Yea yea… każdy jest zadłużony po uszy i ma wiele pozabilansowych zobowiązań.. ale gospodarka mimo wszystko leci dalej. No i jak się okazało leciała na oparach. I wydawało się, że nastąpi naturalne oczyszczenie gospodarki. Korporatyzm zostanie wypleniony poprzez bankructwa, które są lekarstwem gospodarek. Banki przestaną tworzyć pieniądze z powietrza na tak ogromną skale. Dolar spadnie w wyniku ucieczki kapitału z coraz bardziej niebezpiecznych T-bills i całej amerykańskiej gospodarki, co w dłuższym terminie pobudziłoby eksport USA. Jednak stało się zupełnie odwrotnie. Banki zostały uratowane, na koszt długu państwowego i są zachęcane do kontynuacji udzielania pożyczek komu popadnie (czy to nie doprowadziło właśnie do obecnego przesilenia ??? hmmmm…). Inwestoriat, zamiast uciekać z coraz bardziej niebezpiecznej gospodarki USA, zaczął masowo kupować obligacje USA podbijając wartość dolara. Mocny dolar jeszcze bardziej dożyna eksport USA. To, że wystąpiła panika zakupów obligacji USA nikt nie wątpi, gdyż obligacje USA doszły do ujemnej rentowności. Co to znaczy ujemna rentowność obligacji? Przykład. Kupuje na rynku obligacje USA za 101 dolarów, żeby za 3 miesiące odzyskać 100 dolarów. Absurd, nieprawdaż? Bardziej opłaca się mieć te dolary w domu w skarpecie i po 3 miesiącach mieć z powrotem te 101 a nie 100 dolarów. A co dopiero jakbyśmy włożyli na lokatę 5 procent do banku. Taka sytuacja nie miała precedensu i w zasadzie nie wiadomo co się wydarzyło. Czy inwestoriat do reszty zgłupiał? Czy Fed potajemnie kupuje obligacje za jakieś lewe pieniądze? Nie wiadomo.


Podbiło to oczywiście dolara do absurdalnych poziomów, mimo że fundamenty gospodarki nie usprawiedliwiają takiego ruchu. Mało tego.. fundamenty mówią coś zupełnie odwrotnego.


Nic się nie zmieniło, a o ile się zmieniło, to się zmieniło na gorsze. Dziś już coraz więcej ludzi zauważa, że coraz to większa część gospodarki „wisi” na obligacjach USA. I w zasadzie potrzebny jest tylko impuls, żeby ci co posiadają te obligacje, chcieli je wymienić na coś innego i zainwestować te pieniądze u siebie w kraju. Pamiętajmy, że nikt nie słyszał o Islandii i jakiś problemach, do czasu gdy waluta w tydzień osłabiła się o ponad 50 procent.. Polecam zresztą to zdjęcie z islandzkich pikiet.


islandia_protest






Co ciekawe, na zdjęciu widać czerwone flagi. Czyżby chcieli Islandie przekształcić w jeden wielki Kibuc?


I tu dochodzimy do punktu w którym ważą się losy przemysły samochodowego w USA. Przemysłu, który już dawno przestał być opłacalny i przynosi więcej szkody niż pożytku. Widać to po bilansach tych spółek, gdzie zadłużeniem finansują swoje straty. Ciekawe jest to, że te straty były na długo przed kryzysem kredytów hipotecznych, także prezesi nie mogą zwalać winy na „zewnętrzne uwarunkowania”. A to, że jak mieli zyski to w całości wypłacali wszystko w formie dywidendy, to już nie ich problem??? To niech teraz akcjonariusze dokapitalizują ta spółkę z własnych pieniędzy, a nie sięgają do pieniędzy z obligacji USA. W końcu wcześniej te pieniądze były wyprowadzone ze spółek właśnie do nich.


Przedwczoraj okazało się, że izba reprezentantów przyjęła plan ratowania GM i Chryslera. Mieli dostać 15 mld usd. To oczywiście miał być czysty przetrwalnik na zapłatę bieżących zobowiązań. Także ratowanie, ale może do marca 2009. Co ciekawe dziś w nocy senat odrzucił plan ratunkowy. Powód jaki podali to taki, że związki zawodowe wielkiej Trójcy nie zgodziły się na obniżkę pensji do poziomu płac pracowników japońskiego przemysłu samochodowego (SIC!). Prawda jednak jest taka, że w obecnej sytuacji pracownicy GM powinni dostawać pensje na poziomie pracowników chińskiego przemysłu motoryzacyjnego.


Związkowcy, widać, bardziej wierzą niż prezesi, że są too big to fall.


Cóż, teraz pałeczka przeszła do Paulsona. Podstawowe pytanie brzmi, czy złamie ustawę o TARP i przekaże pieniądze Automakers. Ale skoro TARP łamie konstytucje USA, to dlaczego by nie złamać samego TARP.


A tak przy okazji… wieść po kongresie niesie, że Ford w ramach pokuty za grzechy, ma zmienić swój znaczek firmowy na swoich produkowanych samochodach na następujący:


fail




sobota, 6 grudnia 2008

Salda obrotów bieżących


Ciekawa tabelka pojawiła się ostatnie w Financial Times. Tabelka przedstawia nadwyżki bądź deficytu na saldach obrotów bieżących poszczególnych krajów. Saldo obrotów bieżących to z grubsza mówiąc to samo co bilans handlowy; różnica pomiędzy eksportem a importem. O tyle jest ciekawa, że pokazuje nam graczy rozstawionych po przeciwległych stronach szachownicy. I tak kraje o największych nadwyżkach kredytują kraje o największych deficytach. Kredytowanie odbywa się różnymi kanałami, bo trzeba mieć w świadomości że deficyt handlowy to nie to samo co dług państwowy. Deficyt handlowy pokazuje na ile mieszkańcy danego kraju zadłużyli się w wyniku większego importu od eksportu. Jak więcej kupię niż sprzedam, to różnice musze czymś pokryć. Tym czymś jest oczywiście dług. To pokrycie może wynikać z wielu źródeł, wymienię tylko trzy najważniejsze:


- Zwiększonego zagranicznego długu państwowego. Wydatki budżetowe skredytowane przez zagraniczny dług państwowe idą w końcu do obywateli tego państwa (nauczyciele, policja, sądy, żołnierze, bailouty). Ci obywatele dostają te pieniądze i mogą kupić towary z zagranicy (benzyna, telewizory samochody)


- Zwiększonego długu obywateli, na przykład hipotecznego. Obywatel jak zadłużają się w rodzimych bankach, to nie interesuje ich skąd pochodzą pieniądze. Mogą pochodzić z druku pieniędzy, jaki generuje cały system bankowy debazując jednocześnie walutę, ale mogą pochodzić również z zagranicy. Banki przecież mogą się zadłużać w europie czy w Azji. Dlatego kryzys subprime ma takie odbicie również w Europie. Europejskie banki zachęcone ratingiem AAA i dużym oprocentowaniem kupowały SIV-y finansując jednocześnie amerykańską konsumpcje. Można powiedzieć, że przecież domy w USA nie pochodzą z importu, co nie wpływa na bilans handlowy. Oczywiście nie pochodzą, ale należy zauważyć jedną rzecz, że jeżeli sprzedałem dom i otrzymałem pieniądze z kredytu, to za te pieniądze, pochodzące de facto z zagranicy, mogę sobie kupić wiele fajnych towarów; towarów z importu. Pisałem o tym już trochę tutaj.


- zwiększonego długu korporacyjnego. Jestem ciekawy ile zagranicznych banków posiada obligacje wyemitowane przez GM, Chryslera czy Forda. Na pewno wiele ich spółek córek takich jak Opel czy Saab. Dług korporacyjny to również nic innego jak transfer pieniędzy pozwalający na finansowanie pracownikom i akcjonariuszom tych firm finansować sobie import.


Tabelka:


trade-deficits



Tabelki jednak nie należy pochopnie czytać. Sytuacja Chin, Japonii czy Niemiec jest zupełnie odmienna. Chiny kumulują zagraniczny dług i maja góry obligacji innych państw. Japonia ma zadłużenie państwowe na poziome 160 procent PKB lecz wyłącznie u swoich obywateli, ale posiada również 1 bln dolarów rezerw. Niemcy z kolei są zadłużeni po uszy.

Obroty bieżące nie pokazują dawnych zaszłości, jednak wszyscy net eksporterzy namiętnie kupują obligacje amerykańskie.

środa, 3 grudnia 2008

Junk Bonds


Ja donosi Wall Street Journal wiele obligacji prywatnych korporacji osiągnęło status „śmieciowych”, czyli stały się junk bonds (nie mylić z Bondem). Wśród nich są oczywiście obligacje trójcy z Detroit.


A jakie jest oprocentowanie takich junk bonds? Proszę bardzo.. tendencje na wykresie


paniful-premium




Jest to premia, którą wystawcy muszą płacić za status junk. Oprocentowanie „bezpiecznych” obligacji wynosi zirka 6 procent, także oprocentowanie junk bonds będzie wynosiło koło 26 %.


Warto mieć ta cyfrę w pamięci, jak dowiemy się na jaki procent rząd pożyczył GM.. bo jeżeli pożyczy na przykład te 18 mld$ na 3 procent to jednocześnie udzieli bezzwrotnego prezentu na 4,14 mld rocznie.


Ale ok. zobaczymy na ile procent dostaną. W każdym razie według ostatnich doniesień życzenia się już zwiększyły do 34 mld $. Nie jest to nowością, że ci państwo szybko potrafią zmieniać zdanie i jak tylko poczują, że szala się przechyla na ich stronę, to od razu podnoszą stawkę. W sierpniu już robili takie akcje o których pisałem zresztą (link 1, link 2).


Aha… po ostatniej akcji, jak każdy z nich przyleciał służbowym samolotem do Waszyngtonu i wywołała się burza wśród kongresmenów, teraz prezesi zamienili środek lokomocji na samochody hybrydowe. I jadą z Detroit do Waszyngtonu autostradą… a to jest jakieś 850 km!


Chciałby się rzec „bez przesady”. Skoro mają te samoloty to jaki problem nalać paliwa i przylecieć w 2 godziny, zamiast prowadzić samochód przez 10… no ale takie jest życzenie kongresmanów. Jakby nie było większych problemów. Dobrze, że nie kazali im przyjść z tego Detroit na kolanach w worku pokutnym i stać przez kongresem całą noc.


Warto przeczytać cały artykuł [ENG].

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Bailout Detroit - początek drugiego aktu


Bailout Detroit to nie jest prosta rzecz. Ba, nawet nie dawno bailout banków był nie do pomyślenia. Przecież Enron, czy World.com zbankrutowały, co było postrzegane jako coś normalnego. I co? Czy zabrakło po tym bankructwie prądu w USA? Skandal był ogromny. Zarząd został postawiony przed sądem, paru poszło do wiezienia, jeden nawet popełnił samobójstwo. Ehh były czasy. A dziś? Dziś jawne oszustwa i brawurowa księgowość są nagradzane pożyczkami, dokapitalizowaniem czy gwarancjami kredytowymi. Zarząd na stołkach, księgi jeszcze bardziej fałszowane, dalsza państwowa linia kredytowa obiecana. Korporatyzm ma się dobrze.


I znów należy wrócić GM, Chrysler’a i Ford’a. Wracam do nich, ponieważ uważam, że to ci aktorzy będą grać w drugim akcie obecnego zamieszania. Ponownie sytuacja w USA, będzie miała swoje konsekwencje w Europie. Weźmy tylko tego GM. Zagraniczne oddziały , które jeszcze w lipcu według szefów GM miały sobie radzić just fine, dziś są na skraju przepaści płynnościowej. Mechanizm dość prosty. Spółka matka nie ma kasy, a spółka córka ma. Co robią? Spółka córka pożycza spółce matce pieniądze wyzbywając się płynności. Tak się stało z Oplem, który należy do GM. Pożyczył GM i sam teraz jest na skraju bankructwa. Angela Merkel mówi, że pożyczy Oplowi pod warunkiem, ze żadne Euro nie wypłynie z Niemiec. Akurat… To samo w Saabem, który również należy do GM.


Żeby sobie uzmysłowić tą absurdalną sytuację, wyobraźmy sobie, że nasz premier obiecuje pożyczyć pieniądze i dać gwarancje kredytowe Oplowi. Nie do pomyślenia. Larum by się podniosło, że obcemu kapitałowi i to jeszcze niemieckiemu (mimo że opel w sumie amerykański) dajemy prezenty. Larum oczywiście byłoby słuszne, z tym zastrzeżeniem, że dziś kapitał nie ma narodowości. Niemiecki, amerykański, polski - żadna różnica – po prostu prywatny. Jednakże w kontekście pomocy takim podmiotom należy to jednoznacznie nazwać zdradą narodową. Bo czym innym jest łupienie wszystkich obywateli i wpychanie pieniędzy wybranym prywatnym kieszeniom?


Jutro szefowie trójcy z Detroit będą przekonywać w Waszyngtonie do swojego planu, czyli będą oznajmiać na co chcą wydać 25 mld dolarów.


Rynek na ten ich plan nie chce dać złamanego centa, także idą do rządu. Jestem przekonany, że rząd USA da te pieniądze. Co innego mogą zrobić skoro już wykupili pół sektora bankowego. Bez tej pomocy GM zbankrutuje, ale nie stanie się żaden kataklizm.. owszem związkowcy stracą swoje przywileje, i będzie małe zamieszanie, ale ludzie nie przestaną kupować samochodów. Park maszynowy zostanie sprzedany i jakaś firma będzie tam samochody produkować. Ale zmian się boją politycy. Już nie tyle się boją o następne wybory, ale boją się zamieszek. Bo jeśli padnie trójca z Detroit, to całe Detroit może się pojawić w Waszyngtonie. To tacy polscy górnicy, także trochę się potarmoszą, ale w końcu dostaną te pieniądze.


Dziś jednak wielu będzie mówić, że jest to słuszne działanie; że to strategiczny sektor, że bezrobocie, że efekt domina, że przecież to historia motoryzacji, że są za duzi by upaść. Otóż, oceniając teraźniejszość, zawsze trudno o perspektywę, o widzenie świata w szerokim kontekście. Coś, co dziś widzimy jako historyczną konieczność, dziejową, wyjątkową sytuacje wymagającą wyjątkowych działań, przyszłość oceni zupełnie inaczej. Tak samo tłumaczyli rzecz politycy i bankierzy republiki weimarskiej. Uważali, że nieśli dobro, tymczasem byli jeźdźcami apokalipsy. Dziś kolejne nacjonalizacje prowadzą do tego samego. Być może nie będzie jakieś ostrego pęknięcia, być może będzie następować powolna degrengolada systemu, który kiedyś był wolnorynkowy, a dziś przemienia się w państwowy kapitalizm. Kto wie, może właśnie przeżywamy drugą rewolucje październikową, ale rozłożoną na kilkanaście lat.


A co w Polsce. Plan na 91 mld. 91 mld ma pomóc gospodarce. Pomysł głównie polega na obniżeniu podatków…. I dobrze. Ale patrzę na sfinansowanie tego planu i jakoś nie widzę obniżenia o tyle wydatków państwa. Bo wtedy by to miało sens. Stąd wniosek, że 91 miliardowa pomoc dla gospodarki będzie pochodziła z długu. Czyli krótko mówiąc, żeby państwo pomogło gospodarce 91 miliardami, to o dokładnie tyle samo najpierw gospodarka musi pomóc państwu.

czwartek, 27 listopada 2008

ATVM

Nie trzeba było długo czekać na reakcje Tesli Motors na temat bailoutu General Motors.


Jak wiadomo pula grantów dla najbardziej innowacyjnych przedsięwzięć w dziedzinie motoryzacji następnych generacji ma być wrzucona do dziury pod nazwą "programy emerytalne związków zawodowych General Motors, Chryslera i Forda". Nie mam najmniejszych wątpliwości że 25 mld $ to kropla w wiadrze wody dla tej świętej trójcy. Cóż, widocznie musza zbankrutować najpierw obligacje USA, żeby Detroit sie w końcu zrestrukturyzowało. 


Artykuł do Tesli.


A tak na marginesie... jak ktoś chce bailoutu GM to firma w tym temacie jest niesamowicie innowacyjna.


Otworzyła stronę, gdzie nawet daje wytyczne jak masz rozmawiać ze swoim kongresmenem i prosić go o uratowanie. Niebywałe.

poniedziałek, 24 listopada 2008

Korporatyzm - odsłona druga


Jak wiadomo, każda firma musi mieć swojego właściciela. Czasami jednak zdarza się, że jedna osoba nie posiada wystarczającego kapitału, aby otworzyć firmę. W takim przypadku, kilka osób, mających ten sam pomysł na biznes, lub specjalizujących się w obrębie tego samego pomysłu biznesowego związywało spółkę. Najpierw były to spółki osobowe, co znaczyło, że za zobowiązania spółki, każdy ze wspólników odpowiadał całym swoim majątkiem. W toku ewolucji form działania na rynku wykształciły się spółki kapitałowe. Spółki kapitałowe to takie, gdzie akcjonariusze, a więc właściciele takiej spółki odpowiadają za zobowiązania spółki tylko do wysokości swojego wkładu. Innymi słowy, jeżeli przy zakładaniu spółki mój wkład wynosi 1 milion złotych i dostaje od spółki na potwierdzenie tego wkładu milion akcji o wartości nominalnej 1 PLN każda, to obojętnie ile spółka będzie mieć strat, ja ryzykuje tylko tym milionem. Żaden z wierzycieli spółki nie może do mnie przyjść i zażądać zwrotu pieniędzy, ponieważ spółka kapitałowa, od momentu wpisania w rejestr przedsiębiorców w KRS, odpowiada tylko swoim własnym majątkiem, a więc do wysokości wkładów akcjonariuszy i zysku zatrzymanego z lat ubiegłych.


Należy tu zwrócić uwagę, że odtąd spółka kapitałowa jest oddzielnym bytem. Prawnie tworzymy nową osobę, nowego uczestnika rynku, który odpowiada swoim majątkiem, a nie majątkiem swoich właścicieli. Sztuczne stworzenie wirtualnej osoby ma oczywiście swoje implikacje w postaci koniecznych regulacji działania spółki. Spółka została stworzona przez system prawny i oczywiście musi być określona forma jej działania w przepisach. Jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B. Przepisy różnią się miedzy sobą w różnych krajach co wskazałem na przykładzie General Motors i polityce dywidend.


Dziś jednak, chce trochę opisać podstawowe organy spółki, jakimi są walne zgromadzenie akcjonariuszy (WZA), rada nadzorcza (RN) i zarząd. W skrócie rola tych organów jest taka, że WZA jako organ właścicielski powołuje powołuje rade nadzorczą, a rada nadzorcza powołuje zarząd spółki


Członkowie zarządu są reprezentantami spółki i prowadzą wszystkie sprawy spółki. Ważne jest, że występują w imieniu spółki, a nie w swoim własnym. Spółka, jako wirtualny byt musi mieć swoich rzeczywistych przedstawicieli i są nimi właśnie członkowie zarządu.


Zarząd prowadzi sprawy spółki i po roku obrotowym przedstawia sprawozdanie. Sprawozdanie jest badane przez biegłego rewidenta (Audytora) pod kątem rzetelności prowadzonych ksiąg rachunkowych i przedkładane radzie nadzorczej. Rada nadzorcza opiniuje sprawozdanie i daje WZA do zatwierdzenia. WZA decyduje o podziale zysku, zatwierdza sprawozdanie i udziela absolutorium członkom organów spółki.



Schemat przedstawiający przepływ władzy:




korporatyzm_1





Tyle jeżeli chodzi o krótki rys teorii. Uzupełnić wiedzę można sobie tutaj.



Pytanie… Czy ze względu na formę, taka spółka może efektywnie działać? Moim zdaniem, to zależy. Jeżeli akcjonariuszy jest kilku i znają się na rzeczy to jak najbardziej tak. Potrafią się dogadać w sprawie działalności spółki i jej profilu i potrafią dobrać odpowiednich ludzi do organów spółki. Sytuacja jest inna, gdy akcjonariuszy jest na przykład 1000 lub 10 000, o co nie trudno przy obecnych spółkach giełdowych. W przypadku braku akcjonariusza strategicznego o dużym udziale w akcjonariacie, powstaje problem. Właścicieli jest po prostu za dużo i uniemożliwia to sprawną kontrolę nad spółką. Mało tego, coraz częściej jest tak, że to nie fizyczne osoby posiadają dane spółki, ale inne spółki. Czyli osoba prawna, posiada inną osobę prawną. Oczywiście gdzieś tam na końcu jest osoba fizyczna, ale sieć powiązań pomiędzy dużymi spółkami powoduje coraz większe oderwanie realnego właściciela od poszczególnych spółek. Przy ogromnej ilości właścicieli jakiegoś dobra, zanika mechanizm kontrolny. Można łatwo znaleźć przykład bliższy naszej koszuli. Jest nim własność państwowa. Tu również, wszyscy jesteśmy właścicielami majątku, a mechanizmy kontrolne mamy praktycznie żadne. Pokutuje przeświadczenie, że państwowe to niczyje. Jest to oczywiście teoretyczna nieprawda, ale praktyczna prawda.


Dzisiejsze największe spółki są ogromne i należą do ogromnej liczby właścicieli. Jeżeli właścicielami nie są osoby fizyczne, to są nimi inne spółki, które to spółki posiadają znowu ogromna liczbę właścicieli. Spółka upodabnia się do socjalistycznego państwa, gdzie własność należy do bliżej niezidentyfikowanego ogółu.


Schemat z góry, zaczyna przybierać mniej więcej taką formę:



korporatyzm_2






WZA jest oczywiście reprezentowane, ale z reguły przez „kolegów z branży”. Wiadomo.. jak nie ma mocy sprawczej choć jeden z większościowych akcjonariuszy, to rodzi się potrzeba kompromisu, a że jeden posiada drugiego, to wybierani są z reguły osoby z jednego kręgu. Te osoby wybierają rade nadzorczą, która również jest z tego samego kręgu. Członkowie rad nadzorczych obiecują, że ci wybiorą swoich mocodawców w innej spółce. Rada nadzorcza wybiera kolejnych kolegów na zarząd. W zamian Ci im jakieś inne stanowiska obiecują i biznes się kręci. Wszystko oczywiście ze szkodą dla akcjonariusza, ale kto by się nim przejmował, skoro wcześniej nadmiernie rozproszył swoją władzę.


Dla przykładu podam, że prezes AIG zarobił 1 mld dolarów. Pytanie, który rozsądny właściciel, wypłacił by swojemu pracownikowi takie pieniądze? Czy Henry Ford 80 lat temu zapłaciłby zarządcy swojej fabryki taką pensje? Oczywiście nie… znalazł by z powodzeniem kogoś tak samo zdolnego za o wiele mniejsze pieniądze.. 2 miliony.. 4 miliony? Na pewno nie miliard. Jest oczywiste, że taką pensje i takie bonusy uzgodnili między sobą koledzy, ze szkodą dla akcjonariuszy. Zresztą sam prezes takiego konglomeratu ma raczej funkcje reprezentacyjną. Tam lunch z prezesem Lehmann Brothers, potem biznesowy golf z prezesem Citi Group. Tak jak prezydent państwa.


Nie mam nic przeciwko tej sytuacji, która się dzieje w organach spółek. Spółki należą do właścicieli i to oni ponoszą ryzyko swoimi akcjami. Degrengolada kontrolna i zarządcza w spółkach prędzej czy później powinna doprowadzić do bankructwa. Tylko właśnie powinno się dać im zbankrutować i w to miejsce weszłyby firmy pozbawione raka koneksji i układów. Dlatego min firmy rodzinne czy posiadające jasno określonego właściciela, są o wiele prężniej zarządzane. Microsoft (Bill Gates), Yahoo (Yang i Filo), Apple (Jobs), Tesla (Musk), Google (Brin i Page) Wall Mart (Walton) to firmy, które szybko wzrosły i gdzie nie narósł wrzód korporatyzmu, tylko dlatego, że za sceną stoi konkretny właściciel i jak widzi, że jest coś nie tak, to zdejmuje aktorów. A kto stoi za takim General Motors?


Rzut oka na akcjonariat i widzimy, że nikt.



akcjonariusze_gm_instytucje


akcjoanriusze-gm-fundusze






Jak widać same instytucje, spółki i fundusze powiernicze. Słowem koledzy z branży. A czy są jakieś osoby fizyczne posiadające GM? Owszem są..




akcjonariusze_gm_ludki







Najwięksi akcjonariusze to obecny zarząd. Ale liczba akcji, która pewnie pochodzi z jakiś tam bonusów, jest wręcz śmieszna. To równowartość kilku dni ich pracy. Poza tym żadnego realnego właściciela.


A gdzie pracował Lutz? Po kolei idzie tak : GM, BMW, Ford, Chrysler, Exide, GM. Ma kolegów wszędzie :)


Nie mam nic przeciwko takim firmom i takim zarządom. Niech sobie robią co chcą. Ale jak doprowadzają firmę do bankructwa to powinna ona zbankrutować. Dotowanie jej przez rząd niczego nie zmieni. Koledzy znowu będą wyciągać kasę ze spółek i będą mieć w nosie akcjonariuszy.. bo kto to jest akcjonariusz?


A jak zmienia wraz z bailoutem zarząd, to nie oszukujmy się; przyjdą kolejni tym razem nominowani przez kolegów Paulsona.



Recepta na dzisiejszy korporatyzm jest prosta i podobna do recepty na korupcje w państwie.



Trzeba likwidować koryta, a nie świnie.



Koryto GM już jest zniszczone.. czy kupią za pieniądze podatników nowe?

piątek, 14 listopada 2008

Inflacja versus Deflacja

Jak już w którymś tam komentarzu wspomniałem, ostatnimi czasy widzimy dwie siły, które się zbierają, aby rozstrzygnąć, która z nich wygra.


Po jednej stronie mamy siły inflacji; po drugiej stronie mamy siły deflacji. Panuje ogólny spór wśród blogerów i komentatorów, która siła przeważy.


Podmuch deflacji jest rzeczywiście spory.. Jednak mimo wszystko bardziej prawdopodobne jest zwycięstwo sił inflacji. Dlaczego? Bo deflacja w warunkach tak nabrzmiałej bańki to siła naturalna. Inflacja to siła sztuczna, lecz my mamy rynek sztucznie kontrolowany. W tej bitwie, która nadejdzie wydaje się że cała przewaga technologii finansowej jest po stronie sił inflacji. No bo wymieńmy.. co posiadają siły inflacji:




  • Stopy rezerw obowiązkowych na pewno się nie podniosą. Stopą steruje Bernanke

  • Stopa procentowa FED zamiast iść w górę idzie w dół – wynosi obecnie 1 procent. Zauważmy jak fajnie jest dziś być bankiem w USA. Mogę sobie zabrać pożyczkę od FED na 1 procent i wpłacić do innego banku, na przykład do CITI banku, na 5 procent. To jest dopiero „wolny rynek”. Mimo tego banki nie chcą pożyczać innym bankom, bo każdy to potencjalny bankrut. Dlatego wolą trzymać kasę w FED. Czyli stopa rezerw obowiązkowych i tak nie ma znaczenia bo banki (niektóre) więcej trzymają w FED niż trzeba.

  • Bernanke to, co otrzyma od banków do rezerwy, od razu pożycza właśnie potencjalnym bankrutom. Czyli nic innego nie robi jak przejmuje ryzyko i wyzbywa się wszelkich dolarów ze swojej rezerwy tworząc jednocześnie presje na inflacje kupując aktywa na rynku. Pisał o tym również Jankowiak.

  • Bernanke wielokrotnie dawał do zrozumienia, że on tu do drugiej Wielkiej Depresji nie dopuści, a wiadomo że w Wielkiej Depresji szalała deflacja

  • Bernanke nie ma problemu z dzianiem globalnym.


A co mamy po stronie sił deflacji? Ogólnie rzecz biorąc, emocje. Brak zaufania i strach przed bankructwem kontrahenta.


Mówią, że w Hollywood sfilmowano już wszystko. Sfilmowali również to, jak przebiegać będzie ostateczna bitwa oddziałów inflacji i zastępami deflacji. Polecam wizualizacje tego starcia; Inflacja w czerwonych kurtkach.


[youtube:http://pl.youtube.com/watch?v=1csr0dxalpI]



Jak to zwykle bywa, opcje są dwie, a pewnie ziści się ta trzecia. Sam nie postawię pieniędzy na żadną z nich. Osiwieć chce trochę później.



Filmik znalazłem na blogu Wojciecha Białka

środa, 12 listopada 2008

Dług Paulsona

Z cyklu no comment:

debt


Przypominam, że amerykański trillion to polski bilion.


Jest to „tylko” dług skarbu państwa.



Ciekawa rzecz to taka, że ostatni wzrost długu o bilion dolarów w miesiąc, był w całości sfinansowany przez prywatne podmioty, bądź zagranice. Widać tutaj jasno, że rządowe fundusze powiernicze (intragovernmental funds) są wymaksowane. Czyli taka FICA, gdzie niby sobie ludzie zbierają pieniądze na fundusz medyczny czy na emeryturę, w całości posiada obligacje USA. Niby w tym nic dziwnego, po przecież obligacje są wyżej oprocentowane od lokaty (choć teraz??? Kto wie, może się ktoś ze stanów wypowie), to jednak warto mieć w świadomości, że majątek tych wszystkich funduszy, to nic innego jak obietnice rządu że kiedyś coś zapłaci. Dla rządu takie fundusze to zresztą bardzo wygodna sprawa… powiemy ludziom żeby sobie zbierali na jakiś tam kontach, pieniądze z kont wymienimy na obligacje, jak przyjdzie co do czego to zmienimy zasady gry… Niemożliwe??? Wystarczy spojrzeć na przykład Polski i grabież II filaru.



Wieści z USA niosą, że przedsiębiorstwa uważają że dobrze jest być bankiem.


Na przykład American Express się zgłosił do przemiany na bank.


Korzyści z tego takie, że mogą się podczepić pod Plan Paulsona.


No właśnie.. to może General Motors zostanie bankiem? Wymieniałby zamiast SIV-ów, SUV-y na obligacje.


Ktoś by się kapnął?


Panie Paulson… Czy Pan to słyszy???



SINGAPORE G7 FINANCE MINISTERS

niedziela, 9 listopada 2008

Tesla Motors a General Motors


Branża samochodowa w USA znajduje się w dość ciekawej pozycji. Praktyczni bankruci w postaci Chryslera, Forda czy General Motors, wyprzedają co możliwe, żeby tylko utrzymać w sobie jakąś gotówkę. Chrysler desperacko szuka nabywcy dla swojej marki JEEP i związanych z nią aktywów (fabryki). Co ciekawe nawet za niską cenę - bo jaką mogą uzyskiwać cenę jak są pod ścianą i rynek na jeep’y imploduje - nie mogą znaleźć nabywcy. Prosili już Hyundai-a, ale ten powiedział – nie dziękuje, postoję z boku. Musi to być upokarzające sprzedawać swoją perłę w koronie, za jaką się uważa jeep’a i nie znajdować zainteresowania kogokolwiek. Cena będzie znowu musiała iść w dół. A Koreańczycy budują sobie nową fabrykę w Petersburgu. Nie będą tam jednak produkować krążowników szos. ;)


General Motors w kolejnym kwartale wypłukał się z kolejnych 7 miliardów gotówki.


Co ciekawe, zarząd który jeszcze kilka tygodni temu stanowczo twierdził, że bankructwo nie wchodzi w grę, teraz mówi, że bankructwo będzie zgubne nie tylko dla GM. Szybko zmieniają zdanie w tym GM.. nie tak dawno jeszcze chcieli kupić Chryslera, a teraz mówią o bankructwie.


Ford siedzi na razie stosunkowo cicho i zwalnia kogo popadnie (ciekawe jakie muszą wypłacać pracownikom odprawy). Kapitału własnego również nie mają, ale wydaje się, że stosunkowo nie powinni mieć problemu z płynnością ze względu na dosyć duże należności i gotówkę w aktywach (43 %).


Oczywiście sielankę Forda może przerwać brak możliwości rolowania długu. W końcu dług mogą albo spłacić przy pomocy gotówki, albo przy pomocy nowego długu. Jeżeli nie będą mogli zaciągać nowych długów, to nie pozostanie nic innego, jak pozbywać się gotówki.


Jedna rzecz wydaje się pewna. Wystarczy jak jedna firma się położy, to inne pójdą bardzo szybko za nią. Syndyk, który wejdzie na masę upadłościową GM będzie sprzedawał samochody zalegające w magazynie za grosze, co kompletni położy inne firmy, które prawdopodobnie nic nie sprzedadzą.


Można by powiedzieć: No i co z tego?


Sprawa wydaje się prosta… Zaszortować GM Ford i Chryslera i zarobić na ich bankructwie… Z tym, że nie jest to wszystko takie oczywiste, bo jak już mieliśmy okazje doświadczyć, to nie rynek decyduje kto ma upaść a kto nie, tylko rząd. I już Obama niesie wiadomość dla Guzzler's producers, że pomoc nadchodzi.


Obama może im dać gotówkę, a ci ją znowu wydadzą prowadząc nierentowny biznes.


Może również ogłosić nowy Apollo Plan i przy pomocy bailoutu tych bankrutów, wprowadzać skok technologiczny w motoryzacji wprowadzając elektryczny napęd.  Między innymi  tym General Motors mami rząd. Jak upadniemy to upadnie „nasz wspaniały projekt VOLT ” a wraz z nim przyszłość motoryzacji USA.


Do tego jednak trzeba spłacić stare długi i poczynić nowe inwestycje. A to lekką ręką grubo ponad billion dolarów. Same długi tej trójki to ponad 600 mld USD.


I to wyjście wydaje się jednak nierealne, bo Obama kasy nie ma i musiałby ja pożyczyć od Chińczyków. Jednak sami Chińczycy będą mieć zapewne w nosie plany skoku technologicznego w USA. Tym bardziej, że to ich gospodarka taki skok przeprowadza już teraz, a nie tuzy z Detroit.


Zresztą w samym USA jest spółka, która chętnie by przejęła rolę przywódcy na rynku samochodów. Tesla Motors nie potrzebuje żadnych bailoutów czy nowych pożyczek. Stoi za nim konkretny właściciel, który realizuje strategię zdobycia rynku samochodów jutra. Zainwestował i ryzykuje własnymi pieniędzmi, żeby  rozwijać swoją firmę samochodów elektrycznych dla przeciętnego Joe. W takim przypadku pomoc Obamy dla trójki z Detroit, to zabójstwo dla jego firmy i dla jego prywatnych pieniędzy; koniec marzeń o wygraniu rynku. To nagroda dla ludzi głupich i kara dla przedsiębiorczych i przewidujących. Kto w takim kraju podejmie ryzyko i założy firmę, gdzie to decyzja urzędnika określa, który przedsiębiorca jest dobry a który zły.


Dla ciekawych możliwości silnika elektrycznego, wyścig elektryka z Ferrari i Porsche:


[youtube:http://pl.youtube.com/watch?v=BqqtJpfZElQ&feature=related]



i reklama Tesla Roadster


[youtube:http://pl.youtube.com/watch?v=044BAhBRjtI]



Polecam również polską stronę o samochodach elektrycznych







wtorek, 4 listopada 2008

Skwantyfikować, zagregować, uśrednić

Zainspirowany poszukiwaniami przez czytelników książek, które w logiczny sposób przeprowadzały by ciąg myślowy, wkleję dziś kolejny cytat. Wklejam cytat również z racji kompletnego braku czasu.


Tym razem będzie to list Murray'a Rothbarda do Herba Cornelle'a z 1951 roku. List został napisany w czasie pracy Rothbarda nad książką "Man, Economy and State". Sam list został opublikowany w polskiej przedmowie do tej książki.




Aby dokładnie przedstawić, na czym ma polegać podręcznik, przydatne będzie rzucenie okiem na obecnie dostępne teksty ekonomiczne. Weźmy na przykład bardzo popularny obecnie podręcznik autorstwa Bowmana i Bacha, Economic Analysis and Public Policy, wydanie 2, z 1949 r. Z Bowmana i Bacha korzysta się na niezliczonych uczelniach. Podręcznik liczy sobie 931 stron. W tej księdze napotykamy fantastyczną dżunglę niemal wszystkich modnych doktryn i faktów (w większości błędnych), przedstawionych w chaotyczny sposób. B&B zaczynają od dyskusji na temat dochodu, pokazują czytelnikowi tablicę "poziomów dochodu" (z wykresem), przechodzą do paragrafu na temat "problemu marnotrawstwa", po czym przystępują do omawiania kwestii "pośredników", prezentują wykres dystrybucji pracowników wedle wykonywanych zawodów, poświęcają kilka stron zagadnieniu cen, przeskakują na omówienie spółek i korporacji, poruszają kwestię praw antytrustowych, prezentują dwustronicowy wykres Insull Holdings Itd. Reszta książki opiera się na tym samym schemacie - chaotyczne pomieszanie wykresów, statystyk, teoretycznych krzywych (włączając w to cały żargon na temat monopsonu, oligopsonu, itd.) elementy historii i trochę teorii. Nic dziwnego, że większość studentów kończy kursy ekonomii ze strasznym zamętem w głowach, wiedząc tylko że ekonomia "ma coś wspólnego z liczbami".




Z mojej perspektywy, na uczelniach ekonomicznych nic się nie zmieniło. Jest za to więcej podręczników czy książek pisanych przez szarlatanów (często mających nobla), uważających, że wszystkie działania człowieka można skutecznie skwantyfikować, zagregować, obrobić statystycznie, całką wyliczyć elastyczność i bingo, mamy "prawo ekonomiczne". Teraz tylko nauczyć tego studentów. I potem się dziwić, że po latach ludzie nic z tego nie pamiętają i nie rozumieją.



piątek, 31 października 2008

Orwell, Huxley - zabawić sie na śmierć

Z braku czasu dziś cytat. Znalazłem go swego czasu na blogu poprawnego politycznie.
Wbrew powszechnemu pokutującemu nawet wśród sfer wykształconych, przekonaniu Huxley ("Nowy wspaniały świat") i Orwell ("1984") nie prorokowali tego samego. Orwel przestrzega że zostaniemy zniewoleni przez jakąś przemoc pochodzącą z zewnątrz. Tymczasem w wizji Huxleya do pozbawienia ludzi ich autonomii, pełni osobowości i historii niepotrzebny jest żaden Wielki Brat. W jego mniemaniu ludzie pokochają otaczającą ich przemoc , zaczną wielbić technologie, które pozbawiają ich wolności myślenia.
Orwell lękał się tych , którzy zakażą wydawania książek. Huxley zaś obawiał się , że nie będzie powodu do ustanawiania podobnego zakazu, ponieważ zabraknie kogokolwiek, kto zechce książki czytać. Orwella przerażali ci, którzy pozbawiają nas dostępu do informacji.Przedmiotem obaw Huxleya byli natomiast ludzie, którzy dostarczą nam informacji w takiej ilości, że staniemy się bierni i egoistyczni. Orwell bał się, że nasza kultura przeistoczy się w kulturę niewolników . Huxley zaś lękał się że ogarnie nas kultura banału, zajmująca się jakimiś ekwiwalentami doznań "orgią-porgią" i wirówką infantylnych igraszek. Jak to zauważył Huxley w Nowym wspaniałym świecie, bojownicy o prawa obywatelskie i racjonaliści , którzy pozostają w stałej gotowości aby przeciwstawiać się tyrani " nie wzięli pod uwagę bezgranicznej niemal zachłanności człowieka na rozrywkę". W roku 1984 dodał Orwell ludzi kontroluje się przez zdawanie im bólu. W Nowym wspaniałym świecie to samo jest osiągane dzięki dostarczaniu przyjemności. Słowem , Orwell obawiał się , że zniszczy nas to , czego nienawidzimy, Huxley zaś - że to , co uwielbiamy.

Rozwiązanie które tu proponuję podsunął również Aldous Huxley. Nie mogę uczynić nic lepszego. Wierzył on wraz z H.G. Wellsem że znajdujemy się na szlaku od edukacji do katastrofy i pisał nieustannie o konieczności naszego zrozumienia polityki i epistemologii mediów. Próbował nam w końcu powiedzieć że w tym, co dotknęło ludzi w Nowym wspaniałym świecie nie chodziło o to że oni się śmiali zamiast myśleć, ale o to że nie wiedzieli ani z czego się śmieją,ani dlaczego przestali myśleć.

Nail Postman
"Zabawić się na śmierć"

Jest też płyta z tej tematyki Rogera Watersa do posłuchania. Przerażające jest, że nowy wspaniały świat został napisany w 1932 roku !!! Fantastyka rzadko z taką dokładnością się sprawdza.

Dla tych co nie oglądają telewizji tutaj jest artykuł zbierający najgłupsze programy i układa je w ranking.

Smutna jest prognoza importu jeszcze głupszych programów na końcu artykułu.

wtorek, 28 października 2008

Krugman, Friedman


Pieniądz jest widzę coraz bardziej intrygujący u czytelników tej strony. I dobrze!! Im więcej nam coś nie pasuje, tym szybciej dochodzimy do wniosku, że pewne obowiązujące dziś dogmaty nie są wcale takie oczywiste. A to dobry krok od wyzwolenia się z bezkrytycznego przyjmowania papki dziennikarskiej. Kwestionuj wszystko, ale bądź konstruktywny.



Kilka sprostowań się należy, po uprzednich dyskusjach w komentarzach.



Nie mówię, że pieniądzem musi być złoto. Nie jest to jakiś dogmat czy aksjomat. Zauważam tylko fakt, że w toku ewolucji pieniądza, złoto zostało dobrowolnie wybrane na główny pośrednik wymian handlowych. Gdyby ludzie w przeszłości dobrowolnie wybrali sobie już te sławne barany, jako pieniądz, to pisałbym tu, że barany są jedynym prawdziwym pieniądzem. Ale nie wybrali. Wybrali złoto, srebro czy miedź.


Zresztą sam Greenspan to całkiem nieźle opisał w artykule z przed lat. Greenspan to całkiem mądry facet i dokładnie wie co się dzieje dziś w gospodarce. Jego problem polega na tym, że gdy został prezesem FED’u to nagle musiał się zajmować polityką pieniężną i w końcu ugiął się politykom i zaczął drukować pieniądze jak dziki. Teraz nie może powiedzieć to co mówił 40 lat temu, że system monetarny jest chory, a nie wolny rynek. Ale zobaczmy co miał do powiedzenie jak nie był prezesem FED:





Histeryczna wręcz nienawiść do „standardów złota” łączy interwencjonistów państwowych wszelkiego rodzaju. Wydaje się wręcz, że to oni, jaśniej i wyraźniej niż sami zwolennicy gospodarki wolnorynkowej wyczuwają, iż złoto i wolność gospodarcza są niepodzielne, że standard złota jest atrybutem gospodarki wolnorynkowej, i że są one od siebie wzajemnie uzależnione i zdane jedno na drugie.


Aby pojąć przyczyny ich nienawiści, konieczne jest przede wszystkim dokładne zrozumienie, jaką rolę złoto odgrywa w wolnym społeczeństwie.


(…)


Trudno arbitralnie stwierdzić, jaki środek wymiany akceptowany jest przez wszystkich uczestników gospodarki. W pierwszym rzędzie tego rodzaju środek wymiany powinien być trwały. W prymitywnym społeczeństwie, z niskim wskaźnikiem dobrobytu, zwykła pszenica mogłaby się okazać wystarczająco „trwała”, aby służyć jako środek wymiany, albowiem wszystkie procesy wymiany odbywałyby się tylko podczas zbiorów i żniw, bądź też bezpośrednio po nich i nie występowałaby konieczność przechowywania nadwyżki wartości. Ale kiedy tylko znaczenie zaczyna mieć przechowywanie wartości, tak jak to się dzieje w cywilizowanych i bogatych społeczeństwach, wtedy okazuje się, iż środek wymiany musi mieć postać trwałego surowca, najczęściej metalu. Ogólnie mówiąc, metal wybierany jest dlatego, że jest jednorodny i podzielny. Każda jednostka podobna jest do pozostałych i może być kształtowana i magazynowana w dowolnej ilości. Kamienie szlachetne nie są natomiast ani homogeniczne, ani też łatwe do podziału.


Jeszcze ważniejsze jest to, iż dobro, które ma spełniać wymogi środka wymiany musi być przedmiotem luksusowym. Ludzka potrzeba posiadania luksusu jest nieograniczona, dlatego zawsze jest popyt na dobra luksusowe i zawsze są one akceptowane. Pszenica jest dobrem luksusowym w niedożywionym czy głodującym społeczeństwie, ale nie w społeczności, w której panuje dobrobyt. W normalnych warunkach papierosy nie byłyby akceptowane jako pieniądz, ale po II wojnie światowej uznawane były w Europie za dobro luksusowe. Pojęcie luksusowy wskazuje na deficyt i wysoką wartość za daną jednostkę. Ponieważ prezentuje wysoką wartość danej jednostki, dobro tego rodzaju pozwala się łatwo transportować. Na przykład, jedna uncja złota ma taką samą wartość jak pół tony surówki żelaza.




W rzeczywistości jest to kompletnie obojętne. Pieniądz nie ma być narzucony, lecz wolny. Sami sobie mamy go wybierać, do każdej transakcji jak nam wygodnie. Ciekawym przykładem są rolnicy. Oni, zupełnie dobrowolnie wybrali sobie w wielu przypadkach kwintal zboża jak jednostkę rozliczeniową w transakcjach. Przy dzierżawach gruntu ustalają sobie, że za hektar chcą powiedzmy 10 procent średniego plonu z danej klasy ziemi w roku. Jak przychodzi do zapłaty to oczywiście rolnik nie płaci właścicielowi ziemi przywożąc mu worki z pszenicą. Susza nie susza, rolnicy zabezpieczają się od tego wybierając sobie po prostu rozliczenie w czymś innym. Na końcu zamieniają to na pieniądze oficjalne, bo w sklepie zbożem nie zapłaci. I widać wyraźnie, że nie trzeba być ekonomistą po 5 fakultetach, aby dbać o swoje interesy.



Krótko mówiąc pieniądz nie ma być złotem, tylko ma być wolny. Mamy go sobie samemu wybrać. Zgadzam się jednak z tym, że jest to swego rodzaju utopia, tzn. nie przejdziemy do niego inaczej, jak przez totalny kryzys pieniądza papierowego, patrz przykład weimarski. I nie mówię, że mamy do tego doprowadzić. Twierdzę, że prędzej czy później sama konstrukcja obecnego systemu się zawali i do tego doprowadzi. Tylko jak już będziemy w tej beznadziejnej sytuacji, to dobrze wiedzieć co do tego doprowadziło i wyciągnąć jakieś sensowne wnioski.



Kolejnym nieporozumieniem jest mówienie że pieniądz zarabia na siebie, pieniądz robi pieniądz, czy pieniądze pracują. Otóż pracują fabryki wytwarzając różne dobra, a nie pieniądze. Pieniądze same z siebie nie przynoszą bogactwa, gdyż jedyną ich użytecznością pieniężną jest przechowanie bogactwa i możliwość natychmiastowej wymiany na inne dobro. Inna użyteczność, to fakt samej wartości pieniądza wynikającej z tego, ze jest towarem, a wiec dobrem akceptowanym na rynku bez przymusu. Jednak w ujęciu pieniężnym to użyteczność sprowadza się przechowywania bogactwa i możliwość natychmiastowej wymiany na coś innego.


Jeżeli chcemy „zarobić” na naszych pieniądzach to musimy je pożyczyć (lokata) komuś innemu kto wytwarza bogactwo. Ale ten ktoś, załóżmy właściciel fabryki, nie pożycza od nas pieniędzy, po to żeby je sobie trzymać w piwnicy, tylko wymienia je na materiały w hurtowni, czy płaci ludziom. A więc znowu przekazuje je tym, którzy chcą mieć pieniądze na każde wezwanie, by móc wymienić je na coś innego. Bo fabryka tak naprawdę potrzebuje materiałów i pracy ludzkiej do produkcji, a nie pieniędzy samych w sobie. Jeżeli byśmy pożyczyli deweloperowi 100 ton cementu to nie musiałby pożyczać pieniędzy na zakup cementu.


Także możemy sobie potocznie mówić, że pieniądz robi pieniądz, ale w momencie gdy mówimy o systemie monetarnym, takie stwierdzenie to nieporozumienie.




Przeskoczę z wątku pieniądza i odłożę na później, bo wpis się zrobi trochę długi, a ja tu jeszcze chce o Krugmanie i Friedmanie. Rondo9 podesłał linka do artykułu Krugmana, ostatniego noblisty, w którym polemizuje z Friedmanem, a raczej z jego modelem ekonomicznym.



Otóż nadużycie, to nazywanie Friedmana przez Krugmana, że jest zwolennikiem wolnego rynku.



Milton Friedman wielki ekonomista umiał dostrzegać - i dostrzegał - różne "za" i "przeciw". Ale od Miltona Friedmana wielkiego orędownika wolnego rynku oczekiwano głoszenia prawdziwej wiary, nie wątpliwości. Ostatecznie podporządkował się oczekiwaniom wyznawców.



Firedman proponował taką wolność jaką się proponuje kanarkowi w klatce. Leć sobie na która grządkę chcesz, bele w klatce.


Otóż zarówno Krugman (orędownik Keynesa) jak i Friedman (orędownik monetaryzmu) to ekonomiści propagujący interwencjonizm w rynek, tylko że przy pomocy innych narzędzi.


Krugman chce używać narzędzia fiskalnego, czyli za dług i urzędniczym nakazem rozwijać roboty publiczne w celu stymulowania rynku. Friedman z kolei chce używać narzędzia monetarnego, czyli ustalać urzędniczo stopę procentową (cenę pieniądza) i poprzez druk pieniądza wymuszać wzrost gospodarczy. Taki miedzy nimi wybór, jak pomiędzy dżumą a cholerą. Z wolnym rynkiem nie ma to nic wspólnego.


Krugman piszę o tym wprost, z tym że uważa Friedmana za wolnorynkowca.




Dlaczego to takie ważne? Polityka monetarna jest ściśle technokratyczną i najbardziej apolityczną formą interwencji państwa w gospodarkę. Kiedy Fed postanawia zwiększyć podaż pieniądza, wystarczy, że wykupi od prywatnych banków trochę obligacji państwowych, płacąc za nie przez skredytowanie rezerw tych banków - innymi słowy, musi tylko dodrukować trochę monetarnej bazy. Natomiast polityka fiskalna angażuje rząd znacznie głębiej w gospodarkę. To łączy się często z wyborem wartości: jeśli politycy chcą zwalczać bezrobocie, organizując roboty publiczne, muszą zdecydować, co i gdzie zbudować. Ekonomiści wolnorynkowego chowu chcą więc wierzyć, że wystarczy polityka monetarna, zwolennicy bardziej aktywnego rządu zaś chętniej wierzą w politykę fiskalną.


No to jak??? Oboje chcą sterować i jeden jest za wolnym rynkiem, a drugi za interwencjonizmem? Gdzie tu ta różnica?


Co gorsza na uczelniach ekonomicznych, również tak się przedstawia sprawę. Karmi się studentów Beggiem i Samuelsonem i nie wchodzi w zbytnie szczegóły. Rzadko się zdarza wykładowca, który wyjdzie poza linię nauki narzuconą przez program. Kwestionowanie różnych poglądów mogłoby wywołać dyskusje wśród studentów i mogło by się zdarzyć, że wyjdzie na jaw, że sam jest niedouczony, albo po prostu nie ma przemyślanych pewnych spraw. Nie ma nic złego w tym że się czegoś nie przemyślało. Nikt nie ma zdolności poznania wszystkiego i do końca, jednak wygodniej jest  płynąć z prądem.


Sam student nie ma czasu na zastanowienia. Musi się nauczyć tych wszystkich wykresów, potem to zapije i zapomni. Po studiach może mu jedynie przyjść zaduma, że to wszystko to bullshit. Ale komu przyjdzie?




Monetaryzm był broniony przez Friedmana, i prawił, że podaż pieniądza powinna wzrastać w tempie niezmiennym np. 3-4 procent rocznie.




Dlaczego historyczna dyskusja o roli polityki monetarnej w latach 30. była tak ważna w latach 60.? Jedną z przyczyn było to, że mieściła się ona w szerszej "antyrządowej" strategii Friedmana, o której więcej za chwilę. Ale bezpośrednim powodem była obrona monetaryzmu. Według tej doktryny System Rezerw Federalnych powinien zwiększać podaż pieniądza w stałym, niskim tempie, powiedzmy 3 proc. rocznie, i postępować tak konsekwentnie bez względu na to, co dzieje się w gospodarce. Myśl była taka, żeby przestawić politykę monetarną na autopilota, uniemożliwiając arbitralne działania urzędników państwowych.


Pomijam już fakt, ze samo sztuczne zwiększanie podaży pieniądza prowadzi do niesprawiedliwości, gdyż w uprzywilejowanej sytuacji są ci, którzy mają pierwsi dostęp do „nowej podaży”, a reszta płaci z powodu inflacji.


Głównym powodem powstania FED było „przeciwdziałanie kryzysom”, a w szczególności, przeciw runom na banki. Krótko mówiąc, jak byłoby źle to bank centralny miał dostarczać płynność. Friedman mówi, żeby podaż pieniądza stale rosła o określony procent, żeby uniemożliwić arbitralne działania urzędników państwowych i przełączyć FED na autopilota.... HALO?!? Czy leci z nami pilot? Miltonie, to po co właściwie FED?


Naiwnością jest też podejście, że urzędnicy, a więc de facto politycy, zostawią takie narzędzie w spokoju. Raz dana władza nad pieniądzem, na pewno zostanie politycznie wykorzystywana.


Samo stałe zwiększanie podaży pieniądza kłóci się z friedmanowską teorią racjonalności oczekiwań. Rynek przyzwyczai się do stale rosnącej podaży, czyli inflacji pieniądza, i bodziec przestaje działać. W pewnym momencie musi zacząć rosnąć rośnięcie podaży pieniądza. I tak też się dziś dzieje. Dzisiaj drukujemy w tempie 13-16 procent rocznie. Ile narosło w tym czasie kredytów w nietrafione inwestycje, to stwórca jeden raczy wiedzieć.

sobota, 25 października 2008

Greenspan sterując przez 18 lat rynkiem, zwala teraz winę na wolny rynek

Ktoś musi być winny. Najlepiej nie ja. Taka strategię przyjął Allan Greenspan podczas przesłuchania przed Kongresem. Właściwe jego książka już przygotowała grunt pod przyszłe tłumaczenia... doskonale zdawał sobie sprawę co się święci. "Era zawirowań" - nawet sam nie ukrywa, że sam wirował w kotle:
Przy okazji tłumaczę najważniejsze elementy tego powstającego globalnego porządku; zasady kierowania nim.

No to jak... kierował nim tak, że nawet dostał przydomek Maestro (dyrygent), a teraz mówi, że zawiódł się na wolnym rynku.
Wolny rynek załamał się. To mnie zaszokowało. Do dziś nie mogę zrozumieć, co się stało

Alan... Wytłumaczę na przykładzie i pytaniem retorycznym. Czy przypadkiem góra dolarów, która wyprodukowałeś z powietrza się teraz nie zawala i księguje mrzonki w straty???



Czy gdyby wolny rynek był rzeczywiście wolny można by było robić takie jaja z pieniądzem???

Viva Las Vegas Alan !!! jak to trafnie skomentował Mateusz Machaj w linkowanym już kiedyś artykule.

Greenspan oczywiście dokładnie wie co się stało i co zrobił. Ugiął się politykom i tworzył papierowy wzrost PKB. Przecież to tak łatwo zrobić. Nadrukować full dolarów, zmanipulować inflacje i bingo !!! mamy wzrost.

Nie będę się dziś silił na jakieś metafory. Doskonale zrobił to Robert Gwiazdowski w swoim wpisie.

Warto kliknąć :)

DO "MAESTRO " GREENSPANA I DZIENNIKARZY

Rewolucje

Wyrażenie "rewolucja" ma dość krótką historię, bo po raz pierwszy zaczęto go używać na określenie rewolucji w 13 koloniach angiels...